10 lutego 2001

W dodatku "Plus-Minus" "Rzeczypospolitej" 10-11.02.2001 ukazał się artykuł Janusza Niczyporowicza Jawny underground, poświęcony działaniom Krzysztofa Czyżewskiego i "Pogranicza".

Jawny underground 

W Sejnach, miasteczku wielkim jak łza, litewscy parafianie zażądali mszy w języku ich praojców. Życzeniu stało się zadość. 

– Msza jest o złej porze – oświadczyli. 

– Bóg zawsze jest gotów do wysłuchania modlitwy – usłyszeli w odpowiedzi. 

– Autobusy z okolic mają niezgodne kursy z terminem tej rozmowy. 

– A co wyście robili z naszymi w roku 1920?! 

Na targu, w sklepach, na ulicy, powszechnie używany jest język litewski. Jeśli ktoś oświadczy, że nie rozumie, czasem usłyszy: – To pora już się nauczyć. 

– Nigdy nie żeń się pan z Litwinką – mówi znany w okolicy lekarz – bo ona ma we krwi, żeby Polakowi we śnie gardło poderżnąć. Przed laty Litwini terrorem wygnali z puńskiej parafii polskiego księdza, a teraz chcą pomnika biskupa Baranauskasa w Sejnach! Nie podobają im się polscy pogranicznicy w Puńsku, bo pół gminy żyje z przemytu, ale mówią, że dwudziestu żołnierzy okupuje ośrodek zdrowia i zakłóca stosunki narodowościowe. Szaulisi rżnęli naszych jeszcze przed wojną, to my ich! A potem kolaborowali z Hitlerem! 

Polaków na Litwie jest nie więcej niż osiem procent. Litwini w Polsce to około jedna dziesiąta procentu obywateli Polski. 

W tym miasteczku powstała i działa Fundacja Pogranicze oraz Ośrodek Pogranicze – sztuk, kultur, narodów. Jest organizacyjnie i merytorycznie związany z fundacją. 

– Wszystko zaczęło się w podziemiu – mówi Krzysztof Czyżewski, emigrant z metropolii świata, osadnik sejneński, założyciel ośrodka. 

Ten underground to kultura alternatywna, teatry podziemne, amatorski ruch recytatorski; ludzie, którzy porwali się na głośne czytanie skazanego na zapomnienie przez PRL Czesława Miłosza: 

Żeby nie zostało 
Nawet wieści po mnie, 
Ani pamiątki, 
Nic. 


Nie spełniło się opublikowane marzenie poety z lat siedemdziesiątych. I dobrze. ten underground to podziemna rzeka zbuntowanej myśli, rzeka, która wbrew nurtom politycznym, chciała płynąć pod prąd. A więc do źródeł. 

– Miałem dziewiętnaście lat, gdy trafiłem do Teatru Gardzienice. Byłem tam aktorem, instruktorem, takim facetem do wszystkiego. Ale ten teatr wiele mnie nauczył. Przede wszystkim warsztatu, sztuki reżyserii, pracy z innymi aktorami. 

Odszedł po sześciu latach. Zbuntowany? 

Sztuka alternatywna ma w sobie coś z magii przestworzy. Wciąga, bo jest przestrzeń do wypełnienia. Ludzie wspinają się na szczyty gór, bo one są, idą przed siebie, bo horyzont nie oddala się ani nie przybliża. A to jest bardzo irytujące. 

Czyżewski jest duch niespokojny. Chce wiedzieć, co jest za tym horyzontem. "Słońce zachodzi, na rogu bar już zasunął żaluzje" 

- napisał Brodski przed podróżą. Nasz bohater postanowił założyć grupę "Arka". Zdumiewające, ale to właśnie w Poznaniu zaczął powstawać spektakl oparty na pieśniach filiponów, czyli staroobrzędowców, zwanych także starowierami, zbuntowanymi przeciw reformom patriarchy Nikona, raskolnikami w rosyjskiej cerkwii w XVII wieku. 

A ich niedobitki żyją już tylko na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Czyżewski z wolna popada w fascynację obrzeżem. 

– Jeździliśmy ze spektaklem "Góry" na kolędowanie. Potem dodaliśmy do tego jeszcze poezję Cwietajewej. W Czarnej Dąbrówce pod Słupskiem spotkałem swoich przyjaciół, Bożenę i Wojciecha Szroederów, którzy pracowali w gminnym ośrodku kultury i mieli teatr "Berg". Od tej chwili już razem pracowaliśmy nad spektaklem. 

Kaszuby to także cząstka rogala etnicznego otaczającego Polskę, więc było to niezłe miejsce na realizację pomysłu o globalnej wiosce. Zbudowali namioty, zaprosili ludzi i mówili im o kulturach tradycyjnych. Właśnie w czasach, gdy następował rozpad spłeczności na bezimienną emigrację miejską. A jednocześnie z owych anonimowych metropolii wyślizgiwali się poszukiwacze rustykalnych szczątków, rodzaj szabrowników, którzy w porzuconych starociach, w przedmiotach do niedawna niezbędnych do życia pod strzechą, w warunkach dyktowanych przez naturę, dostrzegli wyłącznie wartośc bazarową. 

Ale Krzysztof Czyżewski miał świadomość, że budowanie wioski globalnej to utopia wygenerowana przez umysł McLuhana, egzotyczna enklawa, coś jak teatr, w którym aktor na spektaklu zalewa się łzami, rozpacza i złorzeczy światu, by po zrzuceniu kostiumu cieszyć się pełnią księżyca w barze z ciągle jeszcze rozsuniętymi żaluzjami. 

– Tkwiliśmy w podziemiu. To, co proponowaliśmy widzom, było jakby częścią dobrze wyuczonej roli, której już nie można było rozbudować. Zaczęliśmy się dusć i w formie, i w treści. Zacząłem myśleć o czymś nowatorskim. I wtedy wpadłem na pomysł zrobienia monodramu "Garść wierzbowych gruszek" opartego na wierszach Miłosza, Szewczenki, Ficowskiego, Papuszy, na pieśniach żydowskich. Można rzec, że była to próba odtworzenia wielokulturowego miasteczka rzuconego przez los gdzieś na kresy. 

Jak zrekonstruować świat? O, to zadanie godne stu autorów Mony Lizy, stu Michałów Aniołów, legionu poetów. Jak obnieść ten świat po świecie? 

Z Miłosza można zaczerpnąć: 

Miasto było zamczyste, zwarte, gęste, wielopiętrowe, jak budowle Piranesiego. Przeważała w nim czerwona cegła. Oznaczało cywilizację, za rzeką zaczynała się puszcza. Szedł pospiesznie, aż jego towarzysze, jakiś on i jakaś ona, ledwo mogli nadążyć. I nagle nastąpiło zrozumienie, jak abstrakcja zmienia się w rzeczywistość: korzenne zapachy sklepów, smakowita para buchająca z mijanych kuchni, połcie szynek, tawerny z pijącymi wino, zachwyt oczu, o, być tak przywróconym zmysłom, tylko tyle i nic innego. 

Można domieszać Szewczenki: 

W niedzieleńkę świętą, 
W przedrannej godzinie, 
W mieście naszym sławnym, 
Przesławnym Czehrynie 
Zadzwoniły wszystkie dzwony, 
Armata zagrzmiała: 
Przeszanowna gromada 
Ma się zebrać cała. 
Ze świętymi chorągwiami, 
Z czcigodnymi obrazami 
Ludzie pod przewodem popów 
Ze wszystkich cerkwi na wzgórze ciągnęli 
I niczym pszczoły boże brzęczeli.
 

Ale Krzysztof Czyżewski wędruje z tą garścią wierzbowych gruszek po wsiach, po rodzynkach etnicznego obwarzanka, dokoła i dookoła. Idealista i marzyciel szuka zaginionego świata austerii, może mu się zdaje, że znajdzie koleiny szlaku poczty petersburskiej, że ktoś przypomni sobie, jak mu w przydrożnym Gasthausie śniła sie pszenicznowłosa karczmarka albo kruk, zwiastun wojny, nieszczęścia i zagłady, że gdzieś zamajaczy Żyd wieczny tułacz w rozwianym chałacie albo ktoś wrzaśnie – nu, Lachu, zareżu – odgarniając osełedec, by się w cios szabli nie wplątał. 

Świat zdaje się jednak uśmiechać półgębkiem. Horyzont nie zbliża się i nie oddala. 

No dobrze, sztuka syci duszę, ale żołądek jest zwykłym workiem, w dodatku żarłocznym. Więc jeśli Żyd dokłada do interesu, a nie pracuje w szabas i w jeszcze jeden dzień tygodnia, to on żyje właśnie z zaoszczędzonych przez te dwa dni pieniędzy. Czyżewski wraz z innym magikiem od Grotowskiego – Piotrem Borowskim, założyli w stanie wojennym firmę czyszczącą dywany. 

– Myśmy przez kilka dni w miesiącu zarabiali tyle, że mogliśmy z tego żyć i jeszcze udzielać się artystycznie – tak mówi. 

I jest to ładnie powiedziane. Izaak Babel twierdzi, że Benia Krzyk mówił mało, ale smacznie. Jak już coś powiedział, to chciałoby się, żeby powiedział coś jeszcze. 

Zaczął kartkować to, co napisał Federico Garcia Lorca: 

– Postanowiłem przerobić na scenariusz jego "Krwawe gody". Spektakl miał się nazywać "Tętent". Ale w roku 1989 trafił z teatrem do Sejn: 

– Spotkałem Andrzeja Strumiłłę i zwierzyłem mu się z pomysłu zamieszkania gdzieś na pograniczu, gdzie nie byłoby stworzonej globalnej wioski, ale gdzie ona istniałaby naturalnie. I tak powstał zamysł stworzenia fundacji. Zebrało się nas siedem osób: Wanda Wróbel, Szroederowie, Wiesław Kaleta, Radosław Okulicz-Kozaryn, moja żona i ja. Poszliśmy do notariusza. On poprosił od każdego z nas po ówczesne dziesięć tysięcy złotych i zarejestrował Fundację Pogranicze. 

I tak wyszli z podziemia. Na powierzchni wymyślili projekt "Podróż na wschód". Szukali miejsca, gdzie mogliby osiąść. Na Kaszubach, na Łemkowszczyźnie, na Białostocczyźnie. Przed nimi była jeszcze poważna czynność. Projekt artystyczny trzeba było zszyć z życiem. 

– Pomysły mielismy różne – wspomina Krzysztof Czyżewski – ale zawsze zwariowane. Kiedyś napatoczył mi się mój były student z Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu, Wiesław Szumiński, rodowity kresowiak urodzony w Krasnopolu, w pobliżu Sejn. Został akurat kustoszem Białej Synagogi w Sejnach. Powstała tam galeria. To był już jakiś punkt zaczepienia. I tak zdecydowaliśmy się na to miasto. Fundusze na projekt "Podróży na wschód" otrzymaliśmy od ministerstwa kultury. Znalazła się tam jeszcze jakaś rezerwa na utrzymanie fundacji. Dostaliśmy ówczesne pięćset milionów złotych. Miasto dało nam jedno mieszkanie oraz zrujnowany dwór po pegeerze w Hucie pod Suwałkami. Kresy to kraina istniejąca głównie w naszej wyobraźni, bardziej stan ducha świadomości niż pojęcie geograficzne, bo skoro ziemia nie jest płaska, możemy sobie tylko wyobrazić, że istnieją obszary, przez które przebiegają granice między narodami, kulturami, wyznaniami, rasami. Dla niektórych kresy to pamięć, jakiś wydruk w niej, może niejasny, ale często bolesny. 

Pogranicze to nie koniec czegoś i początek innego. To przenikanie się wzajemne, święto ruchome, wspólne dziedzictwo, własność tych, którzy je zamieszkują. Kresy pólnocno-wschodnie są tyglem czarodziejskim, litewsko-białorusko-ukraińsko-żydowsko-polskim, z tatarską przyprawą, posmakiem cygańskim, na staroobrzędowym wywarze, chasydzkim dymie. 

Entuzjaści dostali w użytkowanie część budynku po zbankrutowanej fabryce papuci oraz Białą Synagogę. 

– Andrzej Wajda – wspomina Czyżewski – który był wówczas senatorem, dał nam grant w wysokości ówczesnych pięćdziesięciu milionów złotych na zagospodarowanie się. Pojawił się także Czesław Miłosz i Andrzej Strumiłło. To oni stworzyli wówczas lobby do rozmów z władzami. Staliśmy się wiarygodni. Pokazaliśmy w Sejnach "Tętent". 

A na bis zadali sobie pytanie o dalszy los. Temperament artysty musiał być ukierunkowany na animację kultury. Ale wszystko wokół było kulturowo zdewastowane. Zastali pustkę tożsamości, agresję wobec obcego, nienawiść narodów pogranicza, niedopowiedzianą historię, milczenie. 

Grupa Czyżewskiego uświadomiła sobie, że wielu ludzi na tych obszarach nosi w sobie tęsknotę i marzenia o ojczyźnie istniejącej – jak chce Konwicki – metr nad ziemią. 

"W przestrzeni pogranicza – napisali w manifeście – życie duchowe nacechowane jest szcególną tolerancją, szerokością horyzontów. Niewątpliwie są to miejsca, które mają swoją siłę, własny klimat i niepowtarzalne bogactwo. Obecnie jednak coraz trudniej natrafić na takie miejsca, pozostające w pierwotnej swej mocy i ocalające wszystkie wypracowane niegdyś wartości". 
– Zrozumieliśmy – twierdzi Czyżewski – że nie kultura ludowa wyłącznie,ale coś własnego, innego niż kultura masowa, jest szansą, aby młodzi stąd potrafili znaleźć się w wielokulturowej Europie. 

"Ten, kto dzisiaj uzna się za czynnego spadkobiercę dziedzictwa pogranicza, powinien być świadom przede wszystkim dwóch wartości – manifestowali – które należy ocalić i praktykować. Są to szeroko rozumiane tolerancja i poszanowanie praw mniejszości, co jest tożsame, zwłaszcza w chwili obecnej, z odbudowaniem zgodnego sąsiedztwa i przewyciężeniem wzajemnych urazów oraz czuwanie nad ciągłością tradycji, dbałość o pamięć, o żywą obecność mądrości przodków. Staje się to dzisiaj wielkim wyzwaniem. 

Ludzie, którzy powołują do istnienia Fundację Pogranicze, pragną podjąć to wyzwanie. Czujemy się oczywiście najbardziej związani z naszą rodzimą, polską tradycją, ale przecież dopiero rozpoznanie własnych korzeni jest doświadczeniem, które pozwala zrozumieć innych, przyjąć ich odmienność i wziąć udział w dojrzałym dialogu z innymi tradycjami". 

– Takim punktem przełomowym było zaproszenie nas do Siedmiogrodu, gdzie młodzież zobaczyła wielką troskę o własną kulturę. W rewanżu musieliśmy zaprosić siedmiogrodzian do siebie. I wówczas zadaliśmy sobie przerażające pytanie: co my im pokażemy? Zaczęła się edukacja. Jeździliśmy po Litwie, Białorusi, Wołyniu. Trzeba było zrekonstruować to, czego ludzie za komuny wyparli się. 

Zorganizowali więc wystawę "Stare, dobre Sejny", a potem przychodzące na zajęcia plastyczne miejscowe dzieciaki zrekonstruowały w ceramice dawny wygląd miasta. W swojej wyobraźni, w mniemaniu, w imaginacji i chęci swobodnego tworzenia. Dopisywały do swojego domu jakąś historię, a potem postawiły na tej niesamowitej makiecie zapaloną świeczkę. Kiedy zapłonęły już wszystkie znicze dziecięcych uniesień, przybyli na wernisaż zobaczyli nagle swoje miasto nocą, jakieś sto lat temu. Wartością stała się nagle przeszłość. Nad Sejnami pojawiły się dobre anioły. Wyszyły je na chorągwiach i sztandarach te same dzieciaki, które zrekonstruowały miasto. Anioły prawosławne i katolickie, ascetyczne i bizantyjskie, zaczęły krążyć bezszelestnie nad ceramiczną miniaturą Sejn, a więc i metafizycznie nad mieszkańcami. 

– Nikt nam nie zarzucał dydaktyki, bo nikomu nie mówiliśmy, jak ma żyć. Szanowaliśmy pamięć tych ludzi do zaszłości i historii. Kluczem do zszycia pogranicza jest młoda generacja. Trzeba rozmiękczać stare, rodzinne fobie, trzeba ze sobą obcować. 

Teatr Sejneński rozpoczął działalność od drobnych zdarzeń teatralno-muzycznych, które miały być pretekstem do spotkań z ludźmi podczas wędrówek po ojczyźnie metr nad ziemią. Aktorami są studenci. Kapela klezmerska odnalazła się w trakcie poszukiwań nad inscenizacją dramatu Salomona Rapaporta "Na pograniczu dwóch światów", który wystawiono pod tytułem "Dybuk". Cisza szabasu unosi się dzisiaj w Białej Synagodze i w murach jesziwy. Kiedy wystawili spektakl "Wijuny", wykorzystali dwie pierwsze części "Dziadów" i otoczyli to opowieściami ludzi z okolic Lidy. 

– Integracja powinna być niedostrzegalna – tak uważa Czyżewski – bo ludzie nauczyli się żyć w gettach, w pewnych regułach gry pomiędzy różnymi nacjami. Tutaj, w Sejnach, dotyczy to Polaków i Litwinów. 

Burmistrz Sejn, Jan Stanisław Kap, uważa, że Pogranicze jest na tych terenach bardzo potrzebną i pożyteczną instytucją. 

– Działania edukacyjne, imprezy literackie i muzyczne, a także odwoływanie się do historii i tradycji regionu, w jakiś sposób łączą mieszkańców. To bardzo pozytywne zjawisko. A przede wszystkim promocja, pokazywanie Sejn nie jako zwaśnionego tygla, ale zakątka Polski, w którym kiedyś zgodnie żyło obok siebie co najmniej siedem mniejszości narodowych i religijnych, jest odwołaniem się do tradycji tolerancji. Pogranicze to także ogromny i wartościowy księgozbiór, który już wkrótce, gdy skończymy remont starej poczty, może być łakomym kąskiem dla wielu historyków. 

Owszem – twierdzi burmistrz – zawsze znajdzie się jakaś grupa, której nic się nie podoba. Będą jątrzyć, demonstrować swoją niechęć do mówiących po litewsku czy wyznających inną religię niż katolicka, ale my na nich nie będziemy zwracać uwagi. 

– Przyjeżdżają do nas wybitni pisarze, artyści i twórcy z całej Europy. Tu organizuje się przeglądy filmowe, koncerty, sympozja literackie. To jest chyba wyrazem wielkiego uznania dla działalności Pogranicza – mówi Jan Stanisław Kap. 

– To jedna z największych i najprężniej działających fundacji w Polsce – twierdzi profesor Włodzimierz Pawluczuk, antropolog kultury, autor książek o pograniczu polsko-białoruskim i polsko-ukraińskim. 

W kawiarence "Sodas" w Puńsku, co w języku polskim znaczy sad, mały ruch. Dwie dziewczyny rzucają w drzwiach powitanie po litewsku: – Laba diena. 

Są zaskoczone pytaniem o Pogranicze. 

– Organizują fajne imprezy. Czasem jeżdżę na koncerty – mówi jedna z nich. 

– Nie wiem, co oni robią – wzrusza ramionami druga. 

Jeden z projektów edukacyjnych, realizowanych przez fundację, to odkrywanie Polski, choćby przez projekt domu rodzinnego, w którym dzieciaki do budowanego w plenerze wspólnego domu dokładały jakiś swój indywidualny element. 

Stół – skojarzenie: jedzenie, święta, rodzina, chleb, odrabianie lekcji. Drewno – skojarzenie: brąz, stolarz, goście, obrus, potrawy, świecznik, wazon, mama i tata, drzewo, wódka, muzyka opłatek, uroczystość, karty, wesele, przyjęcie, sianko. Okno – skojarzenie: szyba, lustro, rama, biel, czekanie, mama, deszcz, pierwsza gwiazdka, śnieg, podglądanie, sąsiad, choroba, dzieci, żal, nuda, romantyczność, piękny widok, blokowisko, zdziwienie, łzy i płacz, tęsknota. 

Kiedy wszystko już było gotowe, dzieciak z Wilna przysłał list: "Teraz, gdy mam swój własny dom w Polsce i mają go też inne dzieci, które go budowały – możemy spotykać się i opowiadać o swoim domu". 

Do dokumentacji jednego z programów dołączyli ulotkę z refleksją: "Jeden z nurtów kulturowych, który coraz wyraziściej zaznacza się w Polsce po roku 1989, związany jest z odradzającymi się regionami, z ideą małych ojczyzn, z pograniczami i wielokulturową tradycją, z problemami wydziedziczenia i na nowo stawianymi pytaniami o tożsamość". – Nam zależy cały czas na zatarciu granicy między moim terytorium i terytorium obcego. 

Wicekonsul Republiki Litewskiej w Sejnach, Regimautas Gecevičius, twierdzi, że bardzo wszechstronna działalność Pogranicza właśnie na kresach uczy nie tylko tolerancji, ale daje dowód przenikania się kultur, czerpania także przez twórców tego co najcenniejsze ze wspólnej tradycji i historii. 

– Polacy i my, Litwini – mówi – spotykamy się przecież codziennie na ulicach Sejn, a to jest małe miasteczko i musimy razem żyć, pracować, szanować się i doceniać wzajemnie. Fundacja jest znana w Europie, przyjeżdża na jej zaproszenie wielu wybitnych intelektualistów litewskich. 

Gdy mówimy Śląsk, Mazury, Podlasie czy Łemkowszczyzna albo Gdańsk, Poznań, Rzeszów czy Suwałki, to o czym myślimy? Może kryje się za tym nostalgiczny poblask dawnych cywilizacji i księstw, bo tak ongiś nazywano regiony. A więc Hanza, Wielkie Księstwo Litewskie, Prusy Wschodnie, monarchia habsburska, Księstwo Galicji i Lodomerii, Księstwo Cieszyńskie...? 

Janusz Niczyporowicz 
"Rzeczpospolita" dodatek "Plus-Minus" 10-11.02.2001 
Tekst w krótszej wersji ukazał w "Kontaktach" 14.07.2001 pod tytułem Anioły nad Pograniczem