18 lipca - 14 sierpnia 1996 - Wyprawa młodzieży z Klasy Dziedzictwa Kulturowego na Białoruś

Pierwsza wyprawa młodzieży z Klasy Dziedzictwa Kulturowego na Białoruś w okolice Grodna i Lidy w ramach projektu "Losy posłuchane".

Lato 1996. Jak co roku wybraliśmy się w naszą wakacyjną podróż do ludzi, do miejsc, które z ciekawością pragnęliśmy poznawać. Po ubiegłorocznym pobycie w wioskach nad Bugiem (pogranicze polsko-ukraińskie) udaliśmy się na Białoruś do "wiosek polskich". Mieszkańcy mówią o sobie: "My nie Białorusy, my rzeczywiste Polaki". 

Po polsku mówią już tylko najstarsi, którzy chodzili do szkoły "jeszcze za Polski". O języku, jakim się posługują, mówią "prosty". Nie język świadczy jednak o ich polskości. Na nasze dociekania odpowiadali: "Jak to? Ten Polak, kto chrzczony w kościele". 

Za Polską tęsknią, tak jak pan Michał, który w snach przez maleńką dziurę na granicy, bez paszportu przyjeżdża do ukochanego Krakowa, który zna tylko z pocztówek. Ale w sennych marzeniach nie odwiedzają dzisiejszej Rzeczypospolitej, lecz tę sprzed wojny. Tęsknią za ładem, za sprawiedliwością, za obrabianym przez nich własnym polem, za polską szkołą. Pamiętają dobrze chudego nauczyciela z Kielc, który przez cztery lata szkoły podstawowej nauczył ich tak wiele. Osiemdziesięcioletni recytują polskie wiersze z pierwszego elementarza. Wszystko wtedy było dla nich jasne i proste. Ziemia była własna. Praca na niej stanowiła o godności człowieka. Tęsknią za tym porządkiem świata, który przestał istnieć. Został zastąpiony światem, którego nigdy nie akceptowali, a trwali w nim odgradzając się pielęgnowanym w sobie mitem przeszłości. Sowietyzacja niosła ze sobą nieludzki świat przymusu, strachu czającego się wszędzie, wyzucia z wartości, z ziemi. Pozbawiono ich prawa do pracy na własnym polu. Zabierali im ziemię, budynki gospodarskie, zwierzęta. A wszystko to w imię własności wspólnej – niczyjej. 

Dzisiaj ich życie zbliża się ku końcowi. Nie czekają na lepsze jutro, na sprawiedliwość świata. Całą ufność pokładają w Bogu. Babcia Helena wie, że jej misja na ziemi to cierpienie. "Babcia Sybilla" nie zapisała się do kołchozu. Tyle krzywd, tyle trudu, tyle przykrości. Ale ona wie, że w niebie będzie miała dobrze. "A kiedy Pan Bóg będzie w niebie nakładał podatki na tych, co oddali swoją ziemię na zmarnowanie, na zapuszczenie – do kołchozu, ona będzie żyła spokojna. Jakoś dożyjemy do pierwszej śmierci, drugiej nie będzie". W sercach noszą wyidealizowany obraz Polski. Tam w utraconej na zawsze ojczyźnie nawet kwiaty lepiej rosną, mocniej pachną. Tam nawet niebo jest piękniejsze, tam mowa "kulturna", serdeczni ludzie. A tu "koniuchy, prostaki, zapuszczona ziemia" – słyszeliśmy wielokrotnie. 

Byliśmy świadkami umierania pewnego świata. Kiedy odejdą ci ostatni ludzie – "Palaki", zabiorą ze sobą pewną epokę. Przyjmowali nas serdecznie i z radością. Byli otwarci i szczerzy, mówili bez strachu. Tę odwagę dało im poczucie zbliżającej się śmierci. Nie boją się, bo są już starzy. Nie obchodzi ich już to, co mogą im zrobić, co zabrać. Nie zostało im nic, prócz godności. Serafiny, Mancewicze, Krasnowce, Piaskowce, Kowale, Katawicze, Mantuny – polskie wsie, takie, jakich wiele na Białorusi. Małe drewniane domki tonące w kwiatach o tej porze roku, niektóre puste, bo nie ma już kto ich zasiedlić. Za fasadą domów i ogrodów ukryty jest obraz nędzy i straszą rozwalające się stodoły z zapadającymi się dachami. Ozłocić je potrafi tylko zachodzące słońce, które blaskiem oświetla także ludzi, którym los nie szczędził bolesnych doświadczeń. Nad tym światem zachodzi już słońce, naszym spotkaniem z mieszkańcami tego świata świadczymy o jego istnieniu i nieuchronnym odchodzeniu. 

Iwona 
uczestnik wyprawy 

W dniach 19 lipca-14 sierpnia 1996 r. grupa młodzieży z Teatru Sejneńskiego pod opieką Małgorzaty Sporek-Czyżewskiej i Wojciecha Szroedera przebywała w wioskach polskich na Białorusi. Wystawa jest śladem naszego tam pobytu. Autorami wystawy od początku do końca są młodzi. Autorami zdjęć są Michał Moniuszko, Adam Pogorzelski i Mariusz Tomkiewicz.