1 czerwca 2004 - Wtorki filmowe w Pograniczu

Wtorki filmowe w Pograniczu 
Prosta historia, reż. David Lynch, produkcja amerykańsko-francuska, 1999 rok 
DOM POGRANICZA, godz. 17:00

Prosta historia 

Reżyseria: David Lynch 
Scenariusz: David Lynch, John Roach, Mary Sweeney 
zdjęcia: Freddie Francis 
muzyka: Angelo Badalamenti 

Alvin Straight jest postacią prawdziwą. Naprawdę żył w stanie Iowa i w 1994 roku, jako 73-latek, na ogrodowym traktorze przejechał 150 mil z Laurens do Mt. Zion, żeby przed śmiercią pojednać się z bratem. Pisały o tym gazety. Straight stał się na moment amerykańskim bohaterem. Grający Straighta stary aktor Richard Farnsworth, aktor, który zaczynał jeszcze u Johna Forda, znany z niezliczonych westernów i filmów kostiumowych, właściwie jest tutaj sobą. 

Dziwne - film o starym człowieku niesie fizyczną wręcz radość i spokój. Jeszcze dziwniejsze - ten film, prosty i głęboki, zawdzięczamy twórcy Blue Velvet i Zaginionej autostrady, reżyserowi tajemnicy, złego snu, mroku, lęku ukrytego pod powierzchnią codzienności. W tym filmie Lynch jakby odwrócił swoją tajemnicę podszewką do góry. 

Żółte pasy na szosie - jak ironiczny cytat z Zagubionej autostrady. Pędziliśmy tą autostradą na złamanie karku, na spotkanie diabła. Teraz z Alvinem Straightem jedziemy powolutku, noga za nogą, odkrywając wokół siebie zupełnie inny świat. Nie ma diabła w spotkanych ludziach, w ogniu, w deszczu, w blasku błyskawicy. Tylko mijany co jakiś czas kombajn koszący łany kukurydzy nasuwa myśl o śmierci. 

W Prostej historii nie ma żadnego metafizycznego kiczu. Ma się wrażenie, że sama rzeczywistość odsłania przed Alvinem swoją głębię. Wszystko, na co spogląda stary człowiek, nawet rogi martwego jelenia, mówią o istnieniu. Każda chwila jest coś warta. Droga z Laurens do Mt. Zion rozciąga się w nieskończoność. Jakby całe zło życia, jego cierpienie zostały gdzieś za nami. 

Stary człowiek zapuszcza motor małego traktora. Zaopatrzony w dwie laski gramoli się. Ruchy ma wyważone i powolne jak kosmonauta, który lawiruje wokół swego statku. Obrazem ugwieżdżonego nieba zaczyna się i kończy film o podróży Straighta - pana Prostego. Nie tylko niebo, ale i cały krajobraz amerykańskiej prowincji widzimy jako kosmos. Samotne białe domki, ludzie na leżakach, kolorowe stacje benzynowe stoją na krawędzi pustki, za którą nie czai się jednak nic złego. Wchodzimy do wnętrza Ameryki nieznanej, bo przysłoniętej wulgarną atrapą amerykańskiego kina akcji. Obraz tej pozaczasowej Ameryki działa przykuwająco jak oglądane w dzieciństwie szerokoekranowe westerny, jak filmy przygodowe z lat 50. Przez moment doznajemy lęku przestrzeni jak w klasycznej sekwencji z Północy-Północnego Zachodu Hitchcocka, gdzie z pustego nieba nadlatywał tuż nad głowę Caryego Granta kukuruźnik niosący śmierć. Jednak u Lyncha lęk zostaje powstrzymany, zło nie przekracza linii horyzontu. Stary człowiek jedzie bezpiecznie, chroniony przez swoją amerykańską zaradność i solidarność spotkanych ludzi. 

W drogę z Laurens do Mt. Zion wpisane jest całe życie Alvina, o którym opowiada spotkanym ludziom, właściwie bez retrospekcji. Jednak nie historia się liczy, tylko sama droga. Jej cel - pogodzenie się z bratem. Ale w tym wszystkim chodzi o coś jeszcze, czego nie da się wypowiedzieć. Pogodzenie jest warunkiem tego czegoś. 

David Lynch po mistrzowsku manipuluje czasem i przestrzenią. Traktor Alvina, jego domek, gdzie zostawił kaleką córkę Rose (Sissy Spacek), widzimy jak drobinę we Wszechświecie - ale właśnie ta perspektywa sprawia, że wszystko, co dobre, wydaje się ważne, wartościowe. 

Tadeusz Sobolewski