25 listopada 2003 - Wtorki filmowe w Pograniczu

Wtorki filmowe w Pograniczu 
Arvo Pärt - gra liczb, Mariusz Grzegorzek, produkcja polska, 1998 rok 
Cisi ludzie, Andriej Konczałowski, produkcja rosyjsko-amerykańska, 1987 rok 
Dom Pogranicza, godz. 17:00

Arvo Pärt - gra liczb 

realizacja: Mariusz Grzegorzek, prod.: polska 1998 rok, czas trawania: 49 min. 

Głos Arvo Pärta powraca do ciszy, która stanie się istotnym dźwiękiem jego nowych kompozycji. Odkrywa, że wystarczy pięknie zagrać jeden jedyny ton. Stara się zbliżyć do jego brzmienia, czystego, a więc wolnego od subiektywizmu. Pomny na słowa mnichów wschodniego chrześcijaństwa o mądrości, która spoczywa w ograniczeniu, i podobny tym, którzy w poszukiwaniu ascezy porzucili bogactwa świata i udali się na pustynię, porzuca cały arsenał środków i możliwości nowoczesnej muzyki i pochyla się nad brzmieniem pojedynczego dźwięku. Tyle że nie chodzi tu już o "kultywowanie przez siebie pojedynczego kwiatu", o czym wspominał w odniesieniu do utworu "Collage sur B-A-C-H". Istota tkwi w łączeniu pojedynczych dźwięków, ich współbrzmieniach. Kosmiczna tajemnica, którą odczytał u mistrzów chorału gregoriańskiego, to sztuka łączenia dwóch, trzech dźwięków. Cała jego uwaga jako kompozytora skierowana będzie na poszukiwanie jedności dla pięknie brzmiących pojedynczych tonów. Opiera się na elementach najprostszych: trójdźwięku i gamie. Pracuje z jednym, dwoma głosami. Rządzące nimi "niewielkie proste zasady", niczym Magister Ludi z powieści Hermanna Hessego, łączy w system szklanych paciorków, w którym interpretacja zasad jest ściśle przestrzegana, a zarazem poddane są one innej logice, trudnej do racjonalnego wyjaśnienia, logice gry, której podstawą jest przypadkowość. W ten sposób powstaje całościowa budowla. Dźwięk, jako jej zasadniczy budulec, jest równocześnie nieruchomy i dynamiczny. Jest zamkniętą całością, znajdującą wyraz we własnej odrębności, a to z kolei otwiera go na współbrzmienie. Piękno zamkniętej formy, doskonale skończonej, otwiera ją na nieskończoność, bowiem dopiero współbrzmienie wznosi nas ponad nasz byt skończony. Zatem ową "prostą zasadą" w tej muzyce staje się trójdźwięk, układający się w serie i kaskady, w psalmy, hymny, pasje, msze i litanie. "Ascetyczny trójdźwięk - pisał o muzyce Pärta Andreas Kähler - wyświechtany i dawno pogrzebany przez historię, staje się kopułą brzmienia, w której trzy pojedyncze tony w niemal doskonały sposób uwalniane są od swej indywidualności, by utworzyć wyższą wspólnotę". 

Uwagi o własnym głosie Arvo Pärta odnoszą się do jego twórczości kompozytorskiej, opisują wypracowany przez niego styl tintinnabuli. Ale przecież nie tylko. Są jednocześnie świadectwem jego poszukiwań duchowych i postawy wobec świata. Jego wtajemniczenie w trójdźwięk jest fascynującym przykładem zgłębiania i praktykowania etosu pogranicza w życiu i sztuce. Praca nad pięknem i odrębnością tego, co poszczególne, a zarazem nad spięciem tego we współbrzmieniach z innym, sąsiednim, drugim i trzecim, pod wspólną harmonijną kopułą całości, jest pracą stanowiącą istotne wyzwanie dla nas, ludzi żyjących w świecie różnic, którym tak bardzo potrzebne jest spajające ogniwo. Arvo Pärt swoim dziełem zaświadcza, że poszukiwanie jedności dokonuje się na drodze pokory i poszanowania tego, co pojedyncze. Zamiast zacierać, wyodrębnia. Ale nie pozostaje przy jednym i swoim. Spotyka orient i occident. Szuka innego dla całości. 

I dokonuje tego na ścieżce pracy duchowej, odrodzenia muzyki religijnej, przekonany, że tylko w tym wy-miarze pojęcia takie jak tolerancja, spotkanie kultur czy jednoczenie różnic odnajdują współcześnie swój au-tentyczny sens. W tej swojej postawie doskonale wypełnia i jednocześnie wzbogaca o nowe treści nasze rozumienie tego, kim jest dzisiaj "Człowiek Pogranicza". 

Krzysztof Czyżewski 

Cisi ludzie 
reżyseria: Andriej Konczałowski 
scenariusz: Gerard Brach, 
Andriej Konczałowski 
wyst.: Jill Clayburgh, Barbara Hershey 
Martha Plimpton, i inni 
prod.: amerykańska 1988 rok 
czas trawania: 121 min. 


W Cichych ludziach udało się Andriejowi Konczałowskiemu połączyć amerykańską zwięzłość z rosyjską wrażliwością. Dzięki temu powstała historia mocna, wbijająca w krzesło, zmuszająca do refleksji. 

Diana Sullivan, dziennikarka z Nowego Jorku, chcąc odciągnąć swoją nastoletnią córkę Grace od nieodpowiedniego kochanka i narkowyków, namawia ją na egzotyczną podroż, gdzieś w Luizjanie mieszka ich rodziana, którą można by odwiedzić. Podróż okazuje się nie tylko egzotyczna, ale i dramatyczna: luizjańscy Sullivanowie, pod wodzą despotycznaej matki Ruth - nie dość, że mieszkają w świecie bagien, ropy naftowej i dwugłowych żółwi, to jescze kierują się w życiu całkiem nowymi zasadami. Dochodzi do zderzenia dwóch stylów życia - absolutnej wolności, którą zaleca Diana (mimo próśb, nie chce odebrać córce narkotyków, tłumacząc jej, że jest dorosła i sama już powinna o sobie stanowić), oraz podporządkowania, którego żąda Ruth (jednego z synów trzyma w komórce, drugiego wyklina i nie pozwala o nim mówić).

Dopiero kiedy upór w obstawaniu przy swoich stanowiskach omal nie doprowadzą ich bliskich do śmierci, przychodzi opamiętanie.