3 maja 1998

Swoimi refleksjami nad artykułem Krzysztofa Czyżewskiego Kompleks Atlantydy, czyli Europa Środkowa po końcu świata podzielił się Krzysztof Rutkowski w tekście Atlantyda .

Atlantyda 

„Można nazwać miłoœść wszelkimi imionami, jakie tylko przyjdą na myœśl, lecz i tak popadnie się w nieskończone pasmo autoiluzji. Gdyby człowiek miał choć szczyptę mądroœści, złożyłby broń i zaczął nazywać ignotum per ignotius, czyli imionami Boga. Byłoby to, co prawda, przyznaniem się do własnej podległoœści, niedoskonałoœści i zależnoœści, ale zarazem śœwiadectwem wolnoœści człowieka w wyborze między prawdą i błędem”. 
Carl Gustav Jung PóźŸne myœśli 

1. 
Kolejne pytanie, tym razem w Tuluzie: „A co się stało z pańskimi ‘Pasażami’?” Odpowiadam, że przestałem je pisać. Jednym taka odpowiedźŸ wystarcza, inni pytają, dlaczego. Grzecznie odpowiadam, że już odpowiedziałem „Rondem o pasażach” w „Plusie Minusie”, ale widzę, że pytania spadają na mnie z sympatii– powiedziałbym –z troski, więc z uśœmiechem dorzucam, że wyruszyłem w długą podróż, z której powrócę albo i nie powrócę. 

2. 
OdpowiedźŸ prosta, lecz po takim dictum oczy pytających wypełnia troska coraz głębsza. Więc uspokajam, że nie trzeba się bać, że nikomu nic złego nie grozi, że podobnie jak moi starsi bracia szukam przesmyku, którego nie znajdę, ale też nie mogę przestać go szukać: chcę się dowiedzieć, jak pisać, żeby ciało było słowem, żeby przedział między pisaniem i życiem zniknął albo przynajmniej stał się jak najmniejszy. Szukanie wymaga ode mnie specjalnych technik pisarskich, ćwiczeń fizycznych i ruchu pamięci, ponieważ ruszyłem w podróż pod opieką siły, którą Jung przed œśmiercią nazywał miłośœcią. 

Moje szukanie wyklucza techniki, którymi posługiwałem się jeszcze przed rokiem: na przykład montaż różnych głosów, pośœród których w odbiciach rozbrzmiewał głos własny, ale ukryty i w gruncie rzeczy niezbyt pewny swego, zawieszony, nie wiedzący czy nadal udawać, że mówi się spokojnie, cicho i wesoło, kiedy – tak naprawdę chce się wyć z tęsknoty i ze zgrozy. Nadszedł czas, by z udawaniem skończyć. Wyruszyłem w podróż, więc pasaży nie piszę, bo pasaż przemierzam. 

Wiem, że pytający chcieliby jeszcze zapytać, dlaczego dawniej można się było z mojego pisania dobrze uœśmiać, a teraz powaga i niekiedy namaszczenie. Poczucia humoru nie straciłem, ale dowcipkować mi się nie chce. 

3. 
Zacharczał faks i wypluwał kolejne strony artykułu Krzysztofa Czyżewskiego Kompleks Atlantydy, czyli Europa Œrodkowa po końcu œwiata. Tak się składa, oczywiœście nieprzypadkowo, lecz wedle praw wyższej koniecznoœci, że z Krzysztofem Czyżewskim, szefem Ośœrodka i Fundacji "Pogranicze" w Sejnach, coraz mi bliżej. Wiedziałem zresztą o tym już od kilku lat, od pierwszej wizyty w odnowionym jeszybocie i w starej synagodze. 

4. 
Krzysztof nazwał się podróżnym: "Nieważne już teraz, jak docierał do tych miejsc, choć z trudem przychodzi mu oprzeć się pokusie napomknienia o tym, jak na wieœść, z jakiej krainy przybywa, otwierały się przed nim domy i serca mieszkańców odległych często od siebie regionów Europy ŒŚrodkowej, mówiących różnymi językami, lecz zachowujących jakąśœ starowieczną pamięć wspólnoty i pobratymstwa, czego zupełnie nie są śœwiadomi jego rodacy żyjący w kraju; jak w pewnej wiosce w górach odległej o z górą tysiąc kilometrów od kraju, niespodziewanie usłyszał rodzimy język zachowany w szlachetnie czystej postaci; jak do pewnego miasta docierał bombowcem, bo innej możliwoœści nie było, albo transporterem opancerzonym pod opieką czarnoskórych żołnierzy wojsk międzynarodowych; jakich argumentów używał, by tych, którzy od lat milczą o tym, co widzieli, przekonać do mówienia, by znalazły się klucze i przewodnicy do miejsc ukrytych i zapomnianych; jak uwalniał się od opieki przewodników, by dotrzeć tam, gdzie oni nie chcieli, albo zadać pytanie, którego się bali. 

Oto ów podróżny końca drugiego tysiąclecia po Chrystusie ujrzał œświat po końcu œświata. Widział zdziczałe sady i parki tak zapuszczone, że można w nich było się bawić w Robin Hooda niczym w lasach Sherwood. Widział zrujnowane budowle, których przeznaczenia trudno było dociec, bo któż przy zdrowych zmysłach na przykład domyœśli się, że w tym pustkowiu w górach nawiedzanym jedynie przez pasterzy, ktośœ kiedyśœ pobudował obserwatorium astronomiczne”. 

5. 
Inny podróżny końca drugiego tysiąclecia – co widzi? 
Widzi, jak śœrodek miasta uznawanego niegdyœ za stolicę œświata powoli, lecz nieubłaganie przemienia się w dekorację do filmu, którego scenariusz nieznany, a reżyser szalony. Widzi, jak całe kwartały kamienic œświecą pustkami, bo nikt nie ma ani pieniędzy, ani ochoty, by je wynajmować lub kupować. Widzi całe piętra wysadzone w powietrze wybuchem gazu lub spalone od zaprószonego w korytarzach ognia, bo mieszkańcy nie potrafili ogrzać się inaczej, gdy nadszedł mróz. Widzi szkoły na przedmieœściach zamienione w pobojowiska i przerażonych nauczycieli drżących ze strachu przed własnymi uczniami. Widzi spokojne dzielnice willowe, dostatnie i schludne, w których – zza wysokich i szczelnych ogrodzeń dobywały się krzyki i szlochy. 

Widział, jak młodzi lekarze z pogotowia próbowali ratować niemowlę znalezione w œśmietniku i dziesięciolatków postrzelanych jak sito z rewolwerów wyciągniętych spod kurtek po to, żeby się pozabijać. Widział dziesięciolatków, dziewięciolatków, a nawet siedmiolatków uważających, o ile słowo „uważać” stosuje się do osobników, którzy nie tylko o żadnych przykazaniach nigdy nie słyszeli, lecz tracą nawet poczucie czasu i przestrzeni: że można strzelać i poczekać, aż zastrzelony wstanie i się poskłada, bo tak dzieje się przecież w telewizorze i w komputerowych grach. 

Widział w złoty jak słonecznik sobotni poranek wielkiego mercedesa uderzającego w witrynę apteki, z którego wypadł zupełnie zamroczony osobnik w eleganckim garniturze po zapas strzykawek. Osobnikowi niczego nie brakowało, z wyjątkiem sensu życia. 

Widział piękne salony, w których przy ostrygach, kapłonach i koŸlęciach padały słowa podnoszące mu włosy na głowie o narodzie francuskim, o pożytkach z komunizmu, o niebezpieczeństwach wpuszczania do Europy „satelitów Rosji”. Czuł się w salonach jak w obozie barbarzyńców, cuchnących łojem i nie obeschnietą krwią. 

Lamentuję? Narzekam? Nie, bo – w podróży widzę też rzeczy wspaniałe i rozmawiam z ludźmi wielkiej szlachetnośœci. Czuję jednak coraz silniej, że koniec œświata, o którym pisał podróżnik Czyżewski, nastąpił w całej Europie. Nie zauważono go. Ani tu, ani tam. 

6. 
Podróżny z Sejn: „W miarę upływu czasu i przemierzania coraz to nowych przestrzeni, powracały do niego rytmicznie wypowiadane słowa pewnej piosenki zapisanej przez poetę: ‘innego końca œświata nie będzie... innego końca œświata nie będzie’. Zobaczył œświat po końcu œświata. ŚŒwiat istniał, życie toczyło się mniej lub bardziej normalnie. A końca œświata prawie nie dostrzeżono. Młodzieniec skaczący z wysokoœci do basenu nie jest œświadomy, że kiedyœ na to podwyższenie wspinał się kapłan, by odczytać zwoje œświętej księgi. Lobotomia, czyli zatarcie pamięci. Dotyczy nie jego osobiœcie, ale śœwiata, w którym wyrasta. (...) To jest nasz kompleks Atlantydy. (...) Nie ukryjemy faktu, że mamy kłopoty z własną tożsamoœcią, że doskwiera nam poczucie tymczasowośœci i niepewnośœci”. 

7. 
Carl Gustav Jung: „Nasza dusza, tak jak nasze ciało, składa się z tych wszystkich elementów, które istniały już w linii rodowej. To, co ‘nowe’ w indywidualnej duszy, jest – w nieskończonoœść urozmaicaną – nową kombinacją prastarych składników. Toteż ciało i dusza mają charakter w najwyższym stopniu historyczny – nie znajdują one prawdziwego schronienia w tym, co istotnie nowe i dopiero powstało; inaczej mówiąc – cechy odziedziczone po przodkach tylko czꜶciowo czują się tam jak u siebie. Daleko nam jeszcze do tego, by uporać sie ze śœredniowieczem, starożytnoœcią i pradziejami, czego domaga się nasza psyche. Zamiast tego wtrąceni jesteœśmy w kataraktę postępu, popychającego nas ku przyszłoœci z impetem, który staje się tym bardziej gwałtowny, im silniej odrywa nas od naszych korzeni. Kiedy zaœ to, co stare, już raz zostanie przełamane, wtedy to najczꜶciej zostaje unicestwione i człowiek nie ma się już czego trzymać”.


8. 
Młodzieniec skaczący do basenu z ołtarza wydaje mi się znacznie bardziej sympatyczny, niż młodzieniec mordujący innego młodzieńca, z powodu... właœśnie, bez powodu. Podróżny z Sejn docierał do jednej z miejscowośœci Europy ŚŒrodkowej bombowcem, do innej – samochodem pancernym, oglądał spaloną bibliotekę w Sarajewie i widział most wysadzony w powietrze, może nie dlatego nawet, by „rozdzielić narody zamieszkujące oba brzegi rzeki, ale dlatego, że jego nieznoœśne piękno – dzieło obcoplemiennego geniusza – zbyt było wyniosłe, podczas gdy wszystko dookoła korzyło się przed siłą zbrojnych (...) Podróżny przemierzający œśrodkowoeuropejskie krainy przez całe lata zanurzony był w smudze zmierzchu i to właœśnie doœświadczenie końca i powstałej po tym pustki pozwoliło mu odczuć wspólnotę tej przestrzeni cywilizacyjnej jako całośœci. Być może nigdy nie zaistniała ona wcześœniej jako rzeczywistoœść spełniona. Dopiero koniec tego œświata i pozstałe po nim puste miejsce ujawniło istnienie tutaj całego duchowego kontynentu. Stąd smutek jak po stracie czegośœ, czego nie zdążyliśœmy jeszcze mieć”. 

9. 
„Ten bałkański burdel zawsze pozostanie burdelem” – powiada moja przyjaciółka Serbka, ale – jak podkreœśla – z Wojewodiny. Burdel to ludzka rzecz, arcyludzka. Wojnę w Boœśni, pogromy Żydów, wywózki Ukraińców, przesiedlanie Niemców, wyganianie Mazurów i tak dalej, wszelkie nacjonalizmy prymitywne, głupie, wstrętne, tępe, ohydne – litanię możemy ciagnąć do kresu nocy – wyżynanie się wzajemne Muzułmanów, Chorwatów i Serbów, oranie cmentarzy i kastrowanie gwiazd Dawida mieœściło się w ramach perwersyjnego, zdegradowanego, ideologicznego, ale jednak ludzkiego myśœlenia. Zbrodniarze starali się uzasadniać swoją zbrodnię, a niekiedy mordowali i niszczyli w przekonaniu, że tak postępując – czynią dobrze i szlachetnie. 

Koniec œświata, który nastąpił w Europie Zachodniej, polega na tym, że zniknęły pojęcia dobra i zła, czynom zbrodniczym, chamskim i nieopisywalnym brakuje nawet najbardziej prymitywnego uzasadnienia, elementarnego wysiłku zbudowania alibi. Zbrodniarzowi – coraz bardziej młodemu – nie powstanie w głowie, by swój czyn czymkolwiek motywować. Strzela, zaciska pętlę, wbija nóż, gwałci lub podpala nie w imię czegośœ, lecz najzupełniej „bezinteresownie”. Bezimienna zbrodnia bardziej mnie przeraża niż ruiny miasta bez imienia. 

10. 
Odcięcie od korzeni boli. Lobotomia pamięci, o której pisał podróżny z Sejn – doskwiera. Amputacja wiedzy o „historycznoœści ciała i duszy”, czyli zapomnienie o miłoœści, o której pisał stary Jung, grozi katastrofą najgorszą: utopieniem wspomnienia o Atlantydzie w morzu o nazwie nicośœć. 

Krzysztof Rutkowski 
"Rzeczpospolita" Dodatek Plus Minus 3.05.1998