Agata Ganczarska "Moje spotkanie z Rosenfeldem"

Agata Ganczarska "Moje spotkanie z Rosenfeldem"

Agata Ganczarska "Moje spotkanie z Rosenfeldem".

Kiedy nieco ponad rok temu podjęłam wyzwanie opracowania dla „Pogranicza” twórczości Morisa Rosenfelda, urodzonego w Bokszach k. Sejn jednego z ojców literatury jidysz w Ameryce,  zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak niesamowita i wieloetapowa przygoda się przede mną otwiera.


Po wstępnym zapoznaniu się z postacią tego żydowskiego pisarza w połowie stycznia 2019 roku razem z moją Panią Promotor pojechałyśmy do Sejn. Pani Profesor Joanna Lisek na  spotkanie autorskie swojej książki „Kol Isze”, ja z kolei, aby zapoznać się z materiałami dotyczącymi Rosenfelda, jakie udało się zgromadzić w zbiorach „Pogranicza”. Okazało się, że jest tego dość sporo, zarówno zbiorów dotyczących historii suwalskich Żydów, jak i samego poety. Jednak szczególnie istotne, okazały się być dla mnie opracowania autorstwa Leona i Edgara J. Goldenthalów, kolejno zięcia i wnuka Rosenfelda. Naprowadziły mnie one na trop listu autobiograficznego. Odkrycie to było tak samo cenne, jak i budzące pewne wątpliwości, których nie mogłam pozostawić niewyjaśnionych. I tak po przejrzeniu katalogu kolekcji Morisa Rosenfelda  znajdującej się w nowojorskim Archiwum YIVO, dowiedziałam się, że istnieje pokaźny zbiór korespondencji, rękopisów twórczości poetyckiej i przygotowanych do wydania zbiorów esejów. Pozostawało pytanie: czy znajdę tam list, który L. Goldenthal opisuje jako autobiograficzny? Poza tym, skoro ta kolekcja jest tak obszerna, jakie tajemnice dotyczące poety może skrywać? W końcu grzechem zaniedbania byłoby tę jedyną na świecie kolekcję rękopisów Rosenfelda pominąć w opracowaniu. Koniecznym wydawało się pojechać tam i zbadać sprawę. Podzieliłam się tą rozterką z moją Promotorką i razem przedstawiłyśmy sprawę Pani Małgorzacie Czyżewskiej.

I tak niecałe dwa miesiące później, dzięki współpracy Ośrodka „Pogranicze” i Katedry Judaistyki Uniwersytetu Wrocławskiego, byłam w drodze do Nowego Jorku. Miałam dwa tygodnie, aby zapoznać się z kolekcją liczącą 149 teczek.

Kiedy dotarłam do YIVO i złożyłam zamówienie w czytelni Archiwum, nastąpił moment, w którym serce skoczyło do gardła i zrobiło mi się gorąco jak na Pustyni Judzkiej w samo południe. I chociaż emocje związane z samotną wyprawą za ocean i odwiedzeniem tak ważnego dla studiów żydowskich miejsca były wielkie, to moja reakcja nie wynikała z tych emocji.

Na długo zapamiętam chwilę, w której moja nadzieja na powodzenie wyprawy została  zduszona przez archiwistę, który po otrzymaniu mojego zamówienia w te pędy przybiegł do czytelni. Był mocno wzburzony, z miejsca oświadczył, że kolekcja jest niezwykle krucha i delikatna, oczekuje na digitalizację i nie ma mowy o tym, żeby ją obejrzeć, więc kto i po co chce ją oglądać.

Fatalnie! - pomyślałam sobie - Jestem tu jedynie w tym celu, a wrócę z niczym. Podeszłam i wyjaśniłam sprawę, że potrzebuję wglądu do tej kolekcji do mojej pracy magisterskiej, oraz że w tym celu przyleciałam z Polski, z Wrocławia. Podałam mu list polecający, jednak Pan Leo wciąż podenerwowany powiedział, że on żadnego listu nie chce. Rzucił tylko - Pani tu czeka!

Czekałam. W realnym czasie nie trwało to nawet 10-u minut, jednak wtedy, proszę mi wierzyć, dla mnie minuty składały się z godzin. Kiedy archiwista wrócił, zapowiedział mi, że mogę pracować z kolekcją, jednak nie w czytelni tylko w ich pracowni, gdyż on musi mieć to pod kontrolą. Chwilę później poprowadził mnie do pracowni archiwistów, gdzie opracowywane są katalogi wszystkich kolekcji. Udało się.

Dużo by pisać o tych dwóch tygodniach, które spędziłam w tym szczególnym miejscu. Po 8 godzin dziennie sporządzałam dokumentację fotograficzną kolekcji, po którą przyjechałam. A była to praca bardzo przejmująca, nie tylko dlatego, że mogłam dotknąć tych samych kartek, które Moris Rosenfeld odręcznie zapisywał ponad 120 lat temu, również dlatego, że początkowa reakcja Pana Lea, okazała się być całkowicie uzasadniona. Lwia część kolekcji, praktycznie się rozpadała. Każdą z 8 tysięcy stron przewracałam prosząc w duchu, żeby się nie rozleciała. Ostatecznie zmieściłam się w czasie i udało mi się sfotografować kolekcję co do strony! Mogę więc śmiało stwierdzić, że „Pogranicze” jest teraz w posiadaniu jedynej digitalizacji kolekcji Morisa Rosenfelda. :) To było jedno z najwspanialszych doświadczeń w moim życiu i jestem za nie ogromnie wdzięczna!

Oczywiście czas w archiwum był zaledwie preludium do mojej pracy. Po powrocie zaczęła się prawdziwa, mozolna kwerenda, która szczerze mówiąc - trwa nadal. Samych rekordów w formie zdjęć kolekcji jest blisko 8 tysięcy. Obejmuje ona teksty przeważnie w języku jidysz, ale też angielskim, hebrajskim i niemieckim. Rękopisy, maszynopisy i druki. Korespondencję i - co ciekawe - jedynie niewielki fragment twórczości. Opracowanie części materiału, ale przede wszystkim odnalezienie oryginału - rękopisu oraz maszynopisu wspomnianego już wcześniej listu autobiograficznego Rosenfelda datowanego na 1897 rok, stanowi punkt wyjścia dla moich dalszych poszukiwań. Zaznacza obecność najważniejszego dla mnie i dla „Pogranicza” wątku - czy i co poeta mówi o ziemi z której pochodził, o Suwalszczyźnie. Z tekstu jasno wynika, że wyrażał pamięć o swoich korzeniach, doświadczeniach dziecięcych i o przyrodzie, która go ukształtowała. Podczas zapoznawania się z twórczością poetycką jidyszowego poety, w kolejnych tomach odnalazłam tropy, których szukałam. Dosłowne przywołania osady Boksze, pejzaże jezior, rybaków i pastuchów, a także poetycką podróż sentymentalną do krainy dzieciństwa i młodości. W listopadzie 2019 roku miałam przyjemność podzielić się z mieszkańcami Pogranicza rezultatami moich poszukiwań i przekładami kilku takich wierszy.

Relacja z kwerendy dotyczącej Morisa Rosenfelda - poety z urodzonego w Bokszach koło Sejn, którą Agata Ganczarska odbyła Archiwum YIVO w Nowym Jorku wiosną 2019 roku.