Jerzy Ficowski - List do braci Cyganów.

Chen dewłesa, Romałe! Zostańcie z Bogiem!

Wybaczcie mi, że zwracam się do Was imieniem obcym Wam, że nazywam Was Cyganami. To prawda, że słowo to ma od wieków prawo obywatelstwa w polszczyźnie, ale w Waszych uszach brzmi obco, a czasem nawet – jak wyzwisko. Jesteście przecież ROMA, takie piękne, pradawne imię nosi Wasz naród. Słowo C y g a n znaleźć można w słownikach nie tylko w postaci pisanej dużą literą: "cygan" – to także, jak podają słowniki, oszust, kłamca, a "cyganić" – znaczy oszukiwać. Nie dziw więc, że nie lubicie tego nazwania, że odczuwacie je jako ubliżające Wam, jako wyraz pogardy. Jeśli jednak mimo to nazwałem Was braćmi-Cyganami, to także dlatego, że chciałbym temu słowu odebrać posmak niechęci, wymawiać je z przyjaźnią.

Wiem, że na mocy wielowiekowej tradycji Wy, odepchnięci od innych, jak gdyby napiętnowani swoją odmiennością, skazani na własne drogi i bezdroża, otoczeni nieufnością – sami staliście się nieufni i przywyknąwszy do swego trudnego losu podzieliliście ludzi na "swoich" i "obcych" na Roma – Cyganów i na Gadże – "niecyganów", jako tych, którzy Wam zagrażają.

Tak się złożyło, takie były losy Waszego narodu, że nie macie swojej pisanej historii. I tylko drobne, w legendy przemienione szczątki Waszej dawności trwają jeszcze niekiedy w pamięci niektórych z Was. Toteż szczęśliwie nie wiecie zbyt wiele o krwawych prześladowaniach, jakie spotykały Was w wielu krajach przed wiekami. Nie wiecie, ale zamiast tej wygasłej pamięci zakorzenił się w Was głęboko jej ślad: nieufność, izolacja, gotowość do gromadnej samoobrony, umiejętność znikania z oczu tym, którzy chcieliby odebrać Wam wolność.

Dawne czasy giną w Waszej pamięci. Już więcej Wam wiadomo o czasach stosunkowo niedawnych: o latach ostatniej wojny, kiedy to obok naszych i Waszych braci Żydów byliście skazani przez hitleryzm na całkowitą zagładę i masowo mordowani. Tylko cząstka ocalała w kryjówkach leśnych i do dziś bolą jeszcze tamte rany.

Krzywda jest zawsze bolesna, ale rany, gdy się je urazi, bolą jeszcze bardziej. Toteż to, co się w naszej wspólnej ojczyźnie stało ostatnio w Koninie i gdzie indziej – to był wielki ból. Kto go Wam zadał? Wiem, co niejeden z Was odpowie: to GADŻE, "obcy", "nie-nasi". I nie da się temu zaprzeczyć. Ale mimo to jest to krzywdząca odpowiedź na moje pytanie. Krzywdząca wielu, wielu ludzi, którzy tak jak ja – mówiąc po Waszemu – są też GADŻE, nie należą do Waszej wspólnoty, ale w Koninie i w całej Polsce nie stoją po stronie napastników, tych, którzy chcieli Was bić, a może i zabijać – ale po Waszej stronie. Wasz ból i gorycz były i są także naszym bólem i naszą goryczą.

Więc może inaczej warto by podzielić ludzi? Nie na "swoich" i "obcych", nie na ROMA i GADŻE, ale na ĆAĆUNE MANUSZA i CHYRJA MANUSZA – na ludzi prawdziwych, prawych – i na ludzi złych, nieuczciwych? 

My, ludzie dobrej woli, stajemy po Waszej stronie, gdy zagraża Wam krzywda, ból, upokorzenie – nie poczuwamy się do wspólnoty z Waszymi prześladowcami. Nie Wy jesteście nam obcy, lecz oni właśnie. Kiedyś mój młody cygański przyjaciel powiedział mi: "Ty masz jasne oczy, my – czarne, ale świat tymi różnymi oczami widzimy tak samo". Pamiętajcie o tej zwyczajnej ludzkiej prawdzie i nie dajcie się odepchnąć od naszego wspólnego świata nienawistnikom, którzy "oczy czarne" znoszą tylko w starej rosyjskiej piosence.

Powiecie, że trzeba samemu zaznać krzywdy tej samej, samemu doświadczyć tych upokorzeń, żeby to czuć i rozumieć. Że trzeba być w Waszej skórze... Przypomina mi się pewne drobne zdarzenie sprzed lat prawie trzydziestu, kiedy to traf, przypadek sprawił, że mogłem na sobie samym odczuć, ile upokorzeń kosztuje czasem już samo to, że się jest Cyganem... Ze znajomymi Cyganami szedłem ulicą Warszawy; znajomi przeszli na drugą stronę przy skrzyżowaniu ulic, ja nie zdążyłem, bo tymczasem zapaliło się czerwone światło. Cofnąłem się o krok na chodnik. Nagle ktoś szarpnął mnie za kołnierz do tyłu. Za kark trzymał mnie sierżant milicji. "Gdzie, Cyganie jeden?!" – takie było jego pytanie uzupełnione szturchańcami i obelgami. Próbowałem protestować, podbiegł kolega sierżanta, wciągnął mnie do bramy i poradził: "Zamknij mu cygańską mordę, żeby mu wszystkie zęby wyleciały!". Legitymacja Związku Literatów przywróciła mi w oczach milicjantów prawa obywatelskie: dowiodła, że nie jestem Cyganem. Nic się nie stało, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że przez parę niebezpiecznych chwil b y ł e m C y g a n e m, bo wzięto mnie za Cygana i odpowiednio potraktowano. To były tylko minuty wynikłe z milicyjnej "pomyłki". Ale gdybym był Cyganem naprawdę? Wtedy, w tej krótkiej chwili, po raz pierwszy wyobraziłem sobie brzemię cygańskiego życia, pełnego krzywd niezawinionych...

Powiecie: CHAŁADO – policjant, milicjant. Wiadomo, nie lubicie ludzi z tych mundurowych formacji i wcale niekoniecznie dlatego, że jak powiada przysłowie "na złodzieju czapka gore". Ta Wasza niechęć wyrosła z mnóstwa pradawnych, dawnych i niedawnych doświadczeń. Przed wiekami "oni" przepędzali Was z miejsca na miejsce i wieszali Cygana, gdy "kowal zawinił", że znów przytoczę stare, smutne przysłowie. To carscy i "miejscowi" żandarmi wyłapywali Was jak dzikie zwierzęta tylko za to, że byliście Cyganami. Robili to gorliwie, bo władze płaciły niezłe wynagrodzenie za każdego schwytanego Cygana. Więc kiedy złapali Cyganiątko, meldowali władzom, że to też dorosły Cygan, bo za dzieci płacono mniej... To było dawno, stare dzieje. Potem przyszły mundury inne, potem nadeszła wojna, okupanci hitlerowscy, mundurowe straże i plutony egzekucyjne. Nie lubicie takich mundurów, rozumiem Wasz uraz. Ale wreszcie wojna się skończyła, ktoś wymyślił dla Was, niedobitków, specjalne obozy pracy, których na szczęście nie zdążono zorganizować. Minęły lata, a Wam bezprawnie zabierano konie, zdejmowano odciski palców całym rodzinom, całym wielkim cygańskim grupom p o l s k i c h o b y w a t e l i – przecież wbrew prawu. Więc mówicie: CHAŁADE policja, wiadomo. A przecież człowiek, który w Koninie uratował przed bandycką napaścią kilkanaścioro Waszych dzieci i kilka Waszych kobiet, to też był milicjant – CHAŁADO. Więc jak to jest? Może jednak to był ĆAĆUNO MANUSZ – prawdziwy człowiek?

Konińscy chuligani, podżegacze do pogromu, wychowani zostali w nędznej idei trzymania "sztamy" ze swoimi i nienawiści do "obcych". Czy Wam ten podział nic nie przypomina? Waszej niechęci do "nie swoich" i zaufania tylko do własnej grupy? Nie, nie chcę Was krzywdzić porównaniem z nimi! Wyście się wyobcowali w samoobronie przed większością, to było Wam potrzebne jako broń słabych, jako ucieczka przed osaczeniem. A oni? Oni czuli swoją siłę, swoją przewagę, uważali, że są u siebie, podczas gdy Wy jesteście – ich zdaniem – przybłędami. Ktoś powiedział, że kłuła ich w oczy zamożność jednej cygańskiej rodziny – tym bardziej budząca protest i zawiść, że nie kryjąca swych dostatków w czasie kryzysu, pustych sklepów i pustych żołądków... Cóż, zazdrość to brzydkie, ale ludzkie uczucie, ale nie może być usprawiedliwieniem dla pogromu, dla bandytyzmu. To prawda, że cudze bogactwo rozjątrza biednego, ale... Ludzi zamożnych jest więcej, nie tylko Cyganie mają wille. Inne wille jednak pozostały nietknięte. Ludzie zjednoczyli się w ataku nienawiści skierowanym nie na "posiadaczy", ale na i n n y c h c z a r n o w ł o s y c h, s ł a b y c h, o s a m o t n i o n y c h. Uderzono na Cyganów właśnie. Bo "obcym" nic się nie należy, jak powiedziała jakaś paniusia z Konina: "Chleba jest mało dla nas, krajowych ludzi. Nie ma go dla przybłędów".

I krzywdziciele i krzywdzeni są niesprawiedliwi w swych oskarżeniach. Zrozpaczona Cyganka odpowiedziała na obelżywe zarzuty krzywdzicieli tymi słowy: "Może myśmy i kradli kury, ale wyście całą Polskę rozkradli!". Zwróciła te słowa w rozżaleniu do wszystkich "obcych". A przecież to nieprawda. Miała rację inna Cyganka, gdy już uspokoiwszy się nieco, zadała mądre pytanie: "Czy jak jeden Turek strzelał do Papieża, to zaraz cała Turcja winna?".

Prawo – jeśli jest prawem, a nie bezprawiem – karze za występek złodzieja, bandytę, przestępcę. Każdego winnego bez różnicy, bez względu na kolor włosów, język ojczysty, wiarę, obyczaje. Nie wolno mu stawiać znaku równania między narodem, grupą etniczną – a światem przestępczym. Taką dyskryminację ludzi uwieńczyły już dymy krematoriów, w których płonęły ciała milionów. Nikt niebieskooki i lnianowłosy nie ma w naszym wspólnym kraju większych praw niż czarnooki i kruczowłosy. Wiele ostatnich lat rozniecało wśród ludzi złe instynkty, wychowywało w złym duchu, paczyło charaktery. Wiele krzywd zadano wszystkim, dzielono ludzi, by nie dopuścić do społecznej zgody. Wypędzano z kraju pod fałszywymi oskarżeniami tych, których podżegacze nienawiści napiętnowali "obcością". Jeszcze dziś działają po płaszczykiem "patriotyzmu" wykidajły z ojczystej, społecznej wspólnoty. Tego, co popsuły nieprawości zbierane przez wieki, nie da się od razu naprawić. Trzeba na to dużo czasu i wiele dobrej woli, i cierpliwości.

Ale starajmy się b y ć  r a z e m, nie pozwólmy, aby wyrzutki społeczeństwa i ich podszeptywacze poróżnili nas, podzielili i skłócili. Bądźmy razem – to nie znaczy: bądźmy tacy sami. Są tacy, którzy chcieliby, abyście się wynarodowili, zatracili swoje piękne tradycje, swój język, swoją odrębność. Nie chcecie takiej przyszłości dla siebie dla swoich dzieci i wnuków. I my jej dla Was nie chcemy. Żądajcie dla siebie praw MNIEJSZOŚCI NARODOWEJ, praw, które Wam w pełni przysługują. My gotowi jesteśmy Wam dopomóc w tych żądaniach. To będzie początek umocnienia Waszych praw, aby stopniowo zanikła wzajemna nieufność i aby już nigdy nie podniosła się przeciw Wam bezkarnie ręka krzywdzicieli. 

Chen dewłesa, Romałe! – Zostańcie z Bogiem, Cyganie! 
Wasz JERZY FICOWSKI 
i wielu, wielu innych Waszych przyjaciół.
 
Warszawa, jesień 1981 r.