Korespondencja Zbigniewa Herberta i Czesława Miłosza.

Zależy mi na Twoim sądzie 

Herberta z Miłoszem przez lata łączyły spory - o wiersze, o zachodnie życie intelektualne - znacznie ciekawsze i mądrzejsze od tych, w które są wtłaczani dzisiaj.

Korespondencja 
Zbigniew Herbert i Czesław Miłosz 
Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa

Czesława Miłosza i Zbigniewa Herberta dzieliło 13 lat - dla pokolenia przedwojennego cała wieczność. Miłosz ukształtowany przed wojną, z innym doświadczeniem życiowym, w czasie okupacji był już w Warszawie ważną postacią młodego środowiska literackiego. Herbert, po akowskiej podchorążówce, zaczynał karierę literacką znacznie później. "Czytałem Miłosza (...) w czasie okupacji i to była dla mnie absolutna rewelacja" - wspominał po latach. 

Poetów oprócz metryki dzieliły także losy powojenne. Miłosz od 1951 roku pozostawał na emigracji ostatecznie i nieodwołalnie, bez nadziei nie tylko na powrót, ale w ogóle na jakikolwiek stały kontakt z krajem. Herbert, chociaż podczas dłuższych pobytów na Zachodzie odżywał po krajowej smucie, starał się nie palić za sobą mostów i chyba, pomimo że był parokrotnie namawiany do pozostania na Zachodzie, nie widział dla siebie miejsca na stałe poza Polską. 

"Wierszyki do kompetentnej oceny" 

Bywają oczywiście obszerniejsze zbiory listów niż ten. Są pisarze, redaktorzy, którzy pisywali częściej, którzy szczegółowiej komentowali wszystkie krajowe i zagraniczne najważniejsze zdarzenia polityczne, którzy pozostawiali w listach wnikliwszy autokomentarz do swojej twórczości. Takie zbiory listów czyta się wtedy nie tylko jak historię przyjaźni dwóch ludzi, ale jak wyczerpującą historię kultury całego powojennego półwiecza. 

Korespondencja Miłosza i Herberta takiej akurat roli zapewne nie spełnia. Wszystkich listów jest ledwie 80, najwcześniejsze pochodzą z roku 1958, ostatnie z roku 1990, chociaż właściwie już przez całe lata 80. poeci nie prowadzili w listach ważnych sporów, ale ograniczali się do zdawkowej wymiany depesz informacyjnych. 

Wiele jest też w tej korespondencji długich przerw, jak ta między rokiem 1970 a 1978. Wreszcie, chociaż obaj poeci przyjaźnili się blisko, nie była to chyba przyjaźń tak gorąca jak te, które zawiera się we wczesnej młodości. Listy Miłosza pisane przez lata do przedwojennych przyjaciół często mają znacznie wyższą temperaturę. 

W 1981 roku Zbigniew Herbert tak pisał o swojej przyjaźni z Miłoszem i o zmianach, jakie zachodziły wówczas w Polsce: "Kiedy zechcę przesłać mu serdeczne życzenia lub zwierzyć się z duchowym rozterek, nie będę musiał czekać na jakąś damę, która jedzie do Paryża, ale wrzucić list spokojnie do skrzynki pocztowej. Normalnie. Jak na całym świecie". Wiedział dobrze, co mówi. Kto choćby pobieżnie przejrzy jego listy do Miłosza, z łatwością dostrzeże, że właśnie do początku lat 80. tych wysyłanych z Polski, z jednym bodaj wyjątkiem, nie było wcale! Otwarcie pisać można było, tylko siedząc za granicą. 

A jednak co najmniej z kilku powodów ta korespondencja jest poruszająca. Po pierwsze obaj poeci byli o sobie nawzajem, i to dość wcześnie, najwyższego zdania, jakby rozumieli, jaką w kulturze polskiej spełniają rolę. Miłosz posyłał Herbertowi "Rodzinną Europę" i dodawał: "Zależy mi na Twoim sądzie", Herbert przesyłał "wierszyki do kompetentnej oceny". 

Herbert pisał wielokrotnie o wielkości Miłosza, nazywał go "Jego Wysokością", "Mistrzem", "Waszą Książęcą Wysokością", o sobie powiadał "Twój uczeń", i chociaż często w listach także do innych osób, np. do Jerzego Turowicza, bywał dowcipny i przekorny, te akurat zwroty o wpływie Miłosza na krajowe życie literackie i intelektualne nie są tylko zwykłą, zabawną figurą. W roku 1966 stwierdzał: "Z całej poezji ostatnich dziesiątków lat tylko trzej poeci mają szansę przetrwania: Ty, Leśmian i Czechowicz". Kiedy indziej pisał tak: "Czy chcesz czy nie chcesz (...) jesteś legendą dla wielu ludzi tam". A jeszcze kilkanaście lat później zapewniał ponownie: "Jesteś tutaj - za sprawą poezji - realnie obecny. To wielka ulga i oparcie" - jakby wyczuwał, że noblistę trzeba pocieszać, bo mimo licznych honorów po tylu latach wciąż dręczył go wygnańczy los i obawa, że usychał w emigracyjnym kokonie z dala od języka i od czytelników. 

"Dać im w dupę i zamknąć" 

Także Miłosz miał poczucie, że koresponduje z jednym z najważniejszych XX-wiecznych poetów polskich. Lepiej i wcześniej zadomowiony na zachodzie Europy, następnie w Ameryce, udzielał Herbertowi rozmaitych rad - informował o pierwszej przychylnej recenzji, jaką Herbert dostał w "New Yorkerze", sam tłumaczył jego poezję i rozglądał się za wydawcą, przypominał, jak dbać o należne honoraria, i wyjaśniał, do kogo się w tej sprawie zwracać. Miłosz umieścił także kilkanaście wierszy Herberta, więcej niż kogokolwiek innego, w swojej antologii poetów polskich z 1965 roku. 

Polityka nie jest wcale pierwszoplanową bohaterką tej korespondencji, więcej tu uwag o poezji, ale jednak to właśnie polityka obu poetów nieustannie dotykała i w dużej mierze zadecydowała o ich losach. W listach znajdziemy uwagi Herberta o propagandowym kontrliście 600 zorganizowanym przez władze przeciwko sygnatariuszom Listu 34, o inwazji na Czechosłowację w roku 1968, wreszcie o SB, panach "w czarnych garniturach", którzy dręczyli Herberta po jego kolejnych powrotach z zagranicy. W Polsce roku 1968 było, jak pisał, "gorzej niż można sobie wyobrazić". 

Te listy pokazują, w jakim nerwowym rozedrganiu i w jakiej życiowej prowizorce egzystował wiele lat Herbert. Obowiązek przedłużania paszportu, nieprzyjemne spotkania z biurokracją konsularną, wielotygodniowe starania o wizy - francuską, niemiecką, austriacką, brytyjską, amerykańską - to refren, który nieustannie powracał w jego listach. Stypendium w Los Angeles Herbert nazywał "rokiem darowanym", po kolejnych powrotach do kraju natychmiast zaczynał tęsknić za wolnością i obmyślał nowe wyjazdy. "Żyję podle, czyli jak literat" - stwierdził w pewnym momencie. 

Gorzkie i bolesne doświadczenia mieszkańców Europy Środkowej powodowały, że nie byli też obaj najlepszego zdania o zachodnich elitach. Miłosz pisał dowcipnie: "Dom francuskich intelektualistów, siedziałem w bibliotece i podsłuchałem rozmowę o Stendhalu. Dać im w dupę i zamknąć do obozu koncentracyjnego". Herbert przy innej okazji odpowiadał w podobnym tonie: "Rozumiem Twoje rozgoryczenie amerykańskimi intelektualistami. Są to podobnie jak francuscy i angielscy pisarze dzieci we mgle". 

Późny cień 

Listy uzupełniono o wypowiedzi obu poetów o sobie nawzajem. Większość z nich jest niby znana - pochodzą z łatwo dostępnych publikacji, esejów i wywiadów. Dzięki temu aneksowi książka jest jednak czymś więcej niż tylko wyciągiem z prywatnych archiwów. Staje się wyczerpującym opisem wzajemnych relacji obu pisarzy i poglądów, jakie każdy z nich formułował publicznie o drugim. W ostatnich latach te relacje nabrały dramatyzmu. Bo ten tom jest także świadectwem rozstania przyjaciół, do jakiego doszło pod koniec życia Herberta, już w latach 90. Poszło o wywiad poświęcony w dużej mierze Miłoszowi, jakiego Herbert udzielił w roku 1994 "Tygodnikowi Solidarność". Mówił tam, że Miłosz to "człowiek rozdarty, o nieokreślonym statusie narodowym, metafizycznym, moralnym", przypominał wypowiedź Miłosza z roku 1969, w której ten miał się jakoby opowiadać za przyłączeniem Polski do Związku Radzieckiego. Późniejsze przykre oświadczenia obu poetów (Miłosz uznał relację Herberta za zwykłe zmyślenie i pomówienie) zostały ogłoszone publicznie i położyły się cieniem na ich wieloletniej znajomości. 

Później często i chętnie w wielu powierzchownych sporach politycznych ostatnich lat Herberta przeciwstawiano Miłoszowi. Łatwo zapominano o ich bogatych dorobkach i dyskutowano o postawach - czasem prawdziwych, częściej wymyślonych. W tym stereotypie ufundowanym właśnie na początku lat 90. Zbigniewa Herberta mianowano jedynym strażnikiem niezłomności, a Czesław Miłosz na zawsze pozostał dyplomatą bierutowskiego reżimu końca lat 40. Echa tego zmyślonego antagonizmu wciąż pobrzmiewają, szczególnie głośne były podczas pogrzebu Miłosza na krakowskiej Skałce. 

Tymczasem korespondencja obu poetów pokazuje, jak miałki i fałszywy jest to obraz i jak w gruncie rzeczy błahe w porównaniu z długoletnią przyjaźnią były powody ich rozstania. Ile wspólnych obszarów w literaturze, w poczuciu humoru i w poglądach politycznych znajdowali przez kilkadziesiąt lat. I ile łączyło ich sporów i dyskusji - o wiersze, o zachodnie życie intelektualne, sporów znacznie ciekawszych i mądrzejszych od tych, w które są wtłaczani do dzisiaj. 

Marek Radziwon 
"Gazeta Wyborcza", 30.10.2006 

Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA