Navigare necesse est- "zaczytanie.blox.pl", 13 lipca 2009

Navigare necesse est- "zaczytanie.blox.pl", 13 lipca 2009

Mam ochotę zakrzyknąć entuzjastycznie: wreszcie! Nowy tom Magrisa - Itakę i dalej mam na myśli, że doprecyzuję, ostatnio bowiem ukazało się kilka jego książek prawie jednocześnie - jest dla mnie jak do tej pory małym wakacyjnym objawieniem. Zawieszone między felietonem a esejem, szkice te penetrują sprawnie przestrzeń szeroko rozumianej literatury modernistycznej, zwłmieniając mój punkt widzenia.

Claudio Magris (fot. Danilo De Marco)

Nadana zostaje jej w tych tekstach aktualność; to w wypowiedziach z przełomu XIX i XX wieku najpełniej (sugeruje Magris) uchwycone zostało i wyrażone nasze doświadczenie nowoczesności. Błyskotliwe, inteligentne, ale przy tym lekkie, sytuujące się na pograniczu eseju historyczno-literackiego i filozoficznego, kilkustronicowe opowiastki Magrisa są jedną z najlepszych lektur, jakie od dawna miałam w rękach. I nie pamiętam, jaki inny autor do tego stopnia wodził mnie na pokuszenie, jeśli chodzi o zarysowywanie kolejnych literackich tropów - inna sprawa, że wielu z tych pisarzy mam na własnej półce od dawna, na ogół nieprzeczytanych, może potrzebowałam tylko pretekstu...

Cytuję tu dziś prawie w całości jeden ze szkiców Magrisa. Nie wiem, czy najlepszy, nie sądzę. Ale chyba wystarczająco dobrze pokazujący metodę: te krótkie teksty nie mają charakteru analitycznego, wychodzą od szczegółu, aby potem przekornie z nim grać na poziomie uogólnienia czy nawet pozornie zupełnie niezwiązanej dygresji. Zawsze jednak z sensem i wdziękiem. 

"W Gronostaju z Czernopola Rezzoriego wyleczenie się z ciężkiej szkarlatyny kładzie kres dzieciństwu bohatera, będącego również fikcyjnym narratorem powieści. Rodzina cieszy się, bo gotów on jest, jak zwykło się było mówić, wkroczyć w dorosłe życie, którego radości i satysfakcje mu odmalowuje. Ale słuchając jej słów, odnosi on wrażenie, że owe rychłe i zapowiadane przyjemności go nie dotyczą, i wydaje mu się, że mowa jest o towarach ze sklepu Dobrowolski & Dobrowolski, wychwalanych przez właścicieli firmy. 

Literatura XX wieku naznaczona jest często świadomością rozziewu między 'ja' a życiem i to ów rozziew sprawia, że nie jest to już jego życie, lecz przestrzeń, do której bohater nie potrafi dotrzeć ani się w niej zadomowić, coś obcego, do czego nie przynależy, co wymyka mu się nieustannie, czego nigdy nie posiadał, lecz za czym tęskni, jak gdyby to coś zostało utracone. 

Literatura nowoczesna jest często tęsknotą za życiem; nie za jakąś jego określoną i szczególną formą, nad której brakiem się boleje, albo za jakimś dobrem, którego eliminacja czyni je przykrym i nieszczęśliwym, lecz za życiem samym w sobie, jak gdyby to życie było nieobecne. 'To bezimienna tęsknota za życiem/ płakała cicho w mej duszy', powiada wiersz Hoffmannsthala, który porównuje taką nostalgię do melancholii kogoś, kto płynąc statkiem, widzi z niego wieczorem swoje rodzinne miasto, dostrzega ulice i ogrody, znane z dzieciństwa, a także samego siebie jako dziecko na brzegu, chciałby odpowiedzieć światłu, które pozdrawia go z okna, lecz statek uwozi go już daleko. 

W takim obrazie życie, w które nie można wejść, zdaje się utracone w przeszłości, nie zaś w przyszłości, jest zawsze nieobecnością, ponieważ tęsknota nie kieruje się ku temu, co było naprawdę egzystencją dziecka, to jest autora, który był dzieckiem w tamtych ogrodach, lecz ku egzystencji nigdy nieistniejącej, ku pełni sensu i szczęścia, których dziecko jedynie oczekiwało, a za którymi dorosły tylko tęskni. [...] 

Skoro egzystencja jest tylko ciągłym żegnaniem się z sobą samą, fakt ten budzi wciąż pytanie Obłomowa: kiedy w takim razie żyjemy? Epoka nowoczesna zdaje się nie znać czasu teraźniejszego, a jedynie przemijanie, stawanie się, postrzegane nie jako coś, co wzbogaca, jako wędrówka ku celowi nadającemu sens i istotność każdemu etapowi drogi, lecz jako utrata, jako ciągłe niebycie, brak wszelkiej wartości, na której można by było mocno się oprzeć. Życie wyalienowane to życie pozbawione celów, które rzeczywiście je usprawiedliwiają i czynią samowystarczalnym; zamiast odległego celu mamy wielość chwilowych i cząstkowych projektów, następujących po sobie bez chwili przerwy, jak w pracy przy taśmie montażowej, poszczególne chwile zaś zostają poświęcone na rzecz tego, co następuje potem, aby osiągnąć efekt całkowicie praktyczny, nieznający wartości, nierozświetlający - ani wstecz, w pamięci, ani w przód, w oczekiwaniu - drogi, którą trzeba przebyć, aby go uzyskać. 

Carlo Michelstaedter, który jak mało kto w naszym stuleciu rozumiał retorykę takiej alienacji (to znaczy jej podstępną zdolność oddzielania ludzi od ich natury), ucieka się w pierwszych linijkach swojego arcydzieła La persuasione e la rettorica do metafory ciężaru, który pragnie jedynie spadać, coraz niżej, nigdy się nie zatrzymując, bo inaczej utraciłby własną tożsamość, nie byłby już ciężarem. 'Jego życie jest tym brakiem życia'. Nigdy nie ma nas w życiu, tak jak nie ma nas w morzu, ponieważ w każdej chwili ramiona pływaka przełamują fale i na moment go od nich oddalają. Rozwój cywilizacji zachodniej - począwszy, zdaniem Michelstaedtera, od Arystotelesa i już od późnego Platona aż do hiperboli tego procesu w czasach współczesnych - pozbawił jednostkę perswazji, czyli życia w pełnym posiadaniu teraźniejszości, a zatem własnej osoby, bez odczuwania potrzeby wyczerpywania swych sił - aby wiedzieć, że się istnieje - w pościgu za rezultatem, który zawsze jest o krok dalej. 

Teraźniejszość, aby wystarczała sama sobie, musi opierać się na wartościach, lecz wielość celów i konwencjonalnych obowiązków, za pomocą których organizacja społeczna krępuje jednostkę, zaciemnia i skrywa owe wartości, jeśli ich wręcz nie niszczy, nie pozwala myśli zatrzymać się nad tym, co istotne i zmusza ją do męczącego pędu odwracającego uwagę od rzeczy, które kocha albo chciałaby kochać. [...] 

Pożegnanie z życiem, które czyni z niego ciągłe rozstanie z nigdy nieposiadaną ojczyzną, staje się zatem schronieniem, nierealną przestrzenią tęsknoty za szczęściem, będącej jedyną możliwą formą szczęścia. [...] 

Utrata Boga, powiadał Kierkegaard, a zatem centralnej wartości, przemienia czas w jednolitą monotonię nieznającą celu i przekształca wszystkie uczucia w melancholię, nieokreśloną żałobę po stracie czegoś, czego nie można nawet zidentyfikować. Melancholia rodzi się wtedy, kiedy nie można chcieć, to znaczy dążyć do celu, ponieważ nie wie się i nie chce wiedzieć, czego się chce. Ale naszym przeznaczeniem jest stawiać czoła owemu przygnębiającemu smutkowi, jeśli nie chcemy żywić megalomańskich złudzeń co do szczęścia i autentyczności; nowoczesna literatura i myśl nauczy nas bowiem, że naszym losem jest płynąć po morzu, z dala od rodzinnego miasta, jak w wierszu Hoffmannstahla, albo z prądem rzeki, podczas gdy życie spogląda na nas z brzegu. 

Nie można uniknąć melancholii, ponieważ rodzi się ona z ostatecznej i nieokreślonej utraty. W tym ciągłym i trwałym rozdzieleniu stajemy się obcy sobie samym, pozostawiamy strzępy własnej indywidualności na brzegach, które umykają do tyłu - jeżeli 'ja' nie jest wyłącznie samoświadomością, lecz również dialogiem, czyli wciąż zmiennym rezultatem naszej relacji z innymi, to stawanie się i przemiany tej relacji pozwalają nam istnieć także poza nami, pozwalają utracić i odnaleźć część nas w rzeczywistości zewnętrznej, w świecie: nie wiemy nawet, gdzie są te cząstki nas samych, które zgubiliśmy po drodze. W podobnej tęsknocie, zawsze niedopowiedzianej, tkwi może jedyne prawdziwe życie, jakie jest nam dane [...]". 

http://zaczytanie.blox.pl, 13 lipca 2009