Laudacja Krzysztofa Czyżewskiego dla Andrzeja Strumiłły

Laudacja Krzysztofa Czyżewskiego dla Andrzeja Strumiłły
Wszystko to razem sprawia, że A.S. to homo viator, nieustający w poszukiwaniu tajemnicy istnienia i przekraczaniu ustanowionych horyzontów. Nie znaczy to jednak, że Jego drogę determinuje ucieczka z rodzinnego matecznika i wykorzenienie, wręcz przeciwnie:czyniąc aktywnym pogranicze, podróżował po kręgach pamięci, wierności i kontynuowania tradycji w głąb Miejsca, tego jedynego, w którym człowiek odnajdują swoją małą ojczyznę.

 Laudacja
dla
Andrzeja Strumiłły

Krzysztof Czyżewski, 27 lutego, 2017

Rok 2017 zapisze się w annałach historii Województwa Podlaskiego jako rok

Andrzeja Strumiłły. On sam szczęśliwie jest pośród nas – strumień czasu otwiera księgę

Jego żywota na stronicy dziewięćdziesiątej – ciągle pozostaje w pełni mocy twórczych

i dalej pracuje bez wytchnienia jakby mojry przemijania nie miały nad nim władzy,

choć przecież czujemy, że Jego obecność na tym świecie niepostrzeżenie nabiera innego

wymiaru, a w jego oczach pojawiają się powidoki wieczności. Pamiętać o tym powinien

każdy, kto pragnie głosić laudatio na Jego cześć. Tracą na znaczeniu ziemskie nadania,

tytuły i nagrody. Spisywanie długiej listy Jego zasług i sukcesów próżnym się wydaje.

Nawet „profesor” przy nazwisku, albo „wybitny artysta” nie mają już tego ciężaru co

kiedyś. Pozostaje nagi człowiek o imieniu Andrzej i nazwisku Strumiłło, a nawet same

już tylko inicjały „A.S.”, które znamy z jego mistrzowskiej kaligrafii, a naprzeciwko

to jedno – Absolut. Pozostaje to, co esencjonalne, sumienie i tęsknota za lotem.

W swojej ziemskiej wędrówce A.S. zgłębia horacjańskie pytanie: Czemu w tym

krótkim żywocie / Cel tak daleki gonimy? Od zawsze nie dawał mu spokoju tragiczny,

bo nierozstrzygalny w teatrze ludzkiego losu paradoks ograniczoności i niewystarczalności

czasu danego człowiekowi wobec potrzeb jego serca i wyobraźni, głodu poznania

i ambicji tworzenia. To dramatyczne napięcie sprawiało, że – jak to trafnie ujęła

jego przyjaciółka i wybitna historyczka sztuki Urszula Czartoryska – przez całe życie

„czyni aktywnym pogranicze”. Znaczy to tyle, że nieustannie wykracza poza granice

usiłujące go zamknąć w ciasnych horyzontach poznawczych, narodowych ideologiach,

homogenicznych gettach, środowiskowych koteriach, profesjonalnych przynależnościach

czy prowincjonalnym konformizmie. To dlatego wileńskiego ministranta z kościoła

św. Piotra i Pawła na Antokolu odnajdziemy w buddyjskich klasztorach na zboczach

Himalajów, syberyjskiej tajdze czy apartamentach ONZ gdzieś na szczycie jednej

z gigantycznych wież Manhattanu. To dlatego imał się będzie różnych sztuk i rzemiosł,

od graficznych miniatur inkrustowanych wyszukanym ornamentem w antologii poezji

po rzeźby w granicie. To dlatego zbyt wąskie i wrogie sąsiadom rozumienie ojczyzny

i patriotyzmu były dla Niego gwałtem ciasnoty na szerokiej, gościnnej i mirnej duszy

Wschodu, którą znał z dzieciństwa nad Żejmianą pod Święcianami i którą odnajdował

na Podlasiu. Odnajdował tu także splot rodzinnych korzeni i tradycji obywatelskich

Wielkiego Księstwa Litewskiego, którym pozostawał wierny na przekór odradzającym się

nacjonalizmom i murom sztucznie dzielącym ludzi i kultury wyrastające ze wspólnego

pnia. W jego wizji i praktykach kulturowych „Podlasie będzie katalizatorem odnowy

stosunków między Polską a narodami, z którymi wiązały nas stulecia historii”.

To dlatego wreszcie przekraczał granice mentalnej i technokratycznej dominacji ludzkiej

cywilizacji nad przyrodą, stając się jednym z prekursorów głębokiej ekologii w tej części

świata w przekonaniu, że mądre współistnienie z naturą zapewnia człowiekowi nie

tylko przetrwanie, ale i szczęście. Uznawał przyrodę za bezsporne bogactwo Podlasia

oraz przestrzegał przed wykorzystywaniem jej zasobów w krótkowzrocznym interesie

człowieka dziś żyjącego.

Wszystko to razem sprawia, że A.S. to homo viator, nieustający w poszukiwaniu

tajemnicy istnienia i przekraczaniu ustanowionych horyzontów. Nie znaczy to jednak,

że Jego drogę determinuje ucieczka z rodzinnego matecznika i wykorzenienie, wręcz

przeciwnie: czyniąc aktywnym pogranicze, podróżował po kręgach pamięci, wierności

i kontynuowania tradycji w głąb Miejsca, tego jedynego, w którym człowiek odnajdują

swoją małą ojczyznę. Realnym wcieleniem tej idei stała się posiadłość w Maćkowej

Rudzie, jedyny w swoim rodzaju, stworzony z materii wszystkich warsztatów i talentów

A.S. mikrokosmos, który stał się dla niego otuliną współżycia z Innym, objawiającym się

w naturze bądź mistycznym przeżyciu, a także w bliźnim, sąsiedzie, gościu... Każdy, kto

kiedyś stanął na progu Jego domostwa, poczuł ciepło wielkiej jak bochen chleba dłoni

gospodarza i mógł liczyć na szczodrą czarkę herbaty...

Ostatnie prace malarskie i poetyckie zapiski A.S. obsesyjnie powracają do motywu

skrzydeł, przypisanych postaci anioła oraz ludzkiemu ciału, obciążonemu grzechem

i cierpieniem, ale także pamięcią lotu, starszą niż nasze narodziny. Oto ostatnie

pogranicze, na którym odnajdziemy Starego Mistrza:

    Strzegłem domu niewoli codziennie


    Szpetny do rzeczy przywiązaniem


    Ceniłem broń celną i księgi dawne


    Sosny żywiczne przemieniałem w kolumny


    Malowałem skrzydła


    Dziś lecę

Obcując z Andrzejem Strumiłłą rok za rokiem, doświadczając owoców jego twórczej

pracy dzieło za dziełem, z Nim razem pielęgnując ogród tradycji Wielkiego Księstwa

Litewskiego i jagiellońskiej Rzeczpospolitej, a jednocześnie ramię w ramię budując z Nim

nowe Podlasie, stajemy się powiernikami bezcennego daru, którego znaczenie dla nas

i dla naszego regionu będzie rosło wraz z upływem lat. Oby ten szczególny rok 2017

zdołał pogłębić nasze rozumienie tego daru. Aby to się dokonało, pamiętać musimy

słowa z poematu Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada Czesława Miłosza, wybrane przez

A.S. za motto do swojego dzieła, które – po latach zachłyśnięcia się demiurgiczną mocą

artysty i indywidualną wolnością – nabrało pokory i empatii wobec Innego:

    ...bo nie zręczność ręki


    Pisze poezję, ale wody, drzewa


    I niebo, drogie nam, chociażby ciemne,


    Które widzieli nasi rodzice i rodzice rodziców


    I rodzice tych rodziców, od prawieka.