O Miłosza "Wierszach ostatnich"

Nad ziemią obojętności i bólu 
  

Człowiek późnej poezji Czesława Miłosza nosi w sobie maskowaną rozpacz, a inni są dla niego przede wszystkim współtowarzyszami cierpień. "Wiersze ostatnie" to utwory powstałe w ciągu dwóch ostatnich lat życia poety. W sposobie ich tworzenia ukryta jest opowieść o stopniowo pogarszającym się zdrowiu, o walce umysłu z obolałym ciałem.

Póki było to możliwe, Miłosz sam je zapisywał, korygował słabnący wzrok, używając w komputerze wielopunktowej czcionki lub posługując się powiększającym druk urządzeniem. Później wiersze pisarz już tylko dyktował asystentce, która wielokrotnie odczytywała mu tekst i nanosiła poprawki. 

Pierwsza lektura przynosi poczucie, jakbyśmy wędrowali przez krajobraz dobrze już znany. Im jednak dłużej z tą książką obcujemy, tym więcej odkrywamy utworów niezwykle przejmujących, sensów nieoczywistych ... Lektura każe zastanawiać się, ku czemu w ostatnich latach kierowały się myśli poety. A był to czas wypełniony przede wszystkim zgryzotą. Przyniósł śmierć żony i brata, chorobę obezwładniającą krzepkie i łaknące smaków świata ciało. 

Wyraźny jest gest powrotu w daleką przeszłość, jakby dzieciństwo było obszarem dającym duchową siłę, a w każdym razie przyciągającym pamięć i wyobraźnię. Jak zawsze imponuje umysł zdolny przywołać nazwiska chłopów, którzy zamieszkiwali rodzinny folwark Miłoszów przed nieledwie 90 laty, uwagę zwracają jednak przede wszystkim dwie cechy wykonywanej przez pamięć pracy. 

Pierwsza to powracająca w późnej twórczości Miłosza potrzeba zapisania, ułożenia własnego życiorysu, a przez to wyjaśnienia samemu sobie życia, w którym "dużo było niezrozumiałego". "Żywotnik" portretuje człowieka, który był oddzielony od innych, nie poddając się myślowym kliszom, mitom plemiennym, ale który wstydził się tego, bo "podziwiał ludzi /Albo ich kochał, co pewnie jest jedno". Od dawna sprzeczności były motorem tej poezji, tu widzimy napięcie w duszy artysty żywiącego do ludzi jednocześnie pogardę i miłość. Może właśnie taki splot uczuć był przyczyną zajmowanej wobec bliźnich postawy - kamuflowania siebie, maskowania najbardziej intymnych przekonań, jakby inni przekonań tych nie byli w stanie zrozumieć, albo też - dla ich własnego dobra - należało im pewnej wiedzy oszczędzić. 

Druga cecha tego późnego Miłoszowego myślenia o własnej przeszłości to właśnie przywoływanie stref przemilczanych, wskazywanie spraw wcześniej w twórczości nieobecnych czy jedynie sygnalizowanych, bo w wielu wierszach pojawiały się napomknienia o jakiejś skrywanej prawdzie, wiedzy, której nie należy odsłaniać. Najbardziej wyrazistym utworem tego nurtu było "To" z tomu o tym samym tytule. W "Wierszach ostatnich" poeta powiada: "Nie wyjawiać co zabronione. Dochować sekretu / Ponieważ ujawnione ludziom szkodzi". Albo: "Wstydzę się układać wiersze [...] Wolałbym przemówić / innymi słowami / tak żeby nikt przytomny / nie życzył sobie mnie słyszeć". 

Czym jest zatem wiersz? Namiastką prawdy, nieuniknionym oszustwem? Czymś pośledniejszym wobec proroctwa, odsłonięcia prawdy? A przede wszystkim: jaka jest ta ukrywana, przemilczana, gorzka czy też budząca grozę prawda, o której staramy się zapomnieć? Czy mówi ona, iż nasze życie pozbawione jest sensu, gdyż zmierza ku nieuchronnemu kresowi, który nie jest niczym więcej jak nicością? Że istotą nas wszystkich jest "koślawość / Czy też niezborność, starannie ukrywana, / Że wyjawianie jej to taki nietakt / Jak wytknięcie palcem garbatego"? Że gdy przyjrzeć się uważnie ludzkim poczynaniom, odsłania się ich całkowita mizeria? Że wszystkie nasze zatrudnienia, ambicje, namiętności są jedynie komedią odgrywaną na skraju otchłani? 

Konieczna jest wrażliwość, psychiczna predyspozycja, by głęboko przeżywać takie pytania. W twórczości autora "Ocalenia" obecne są one nieledwie obsesyjnie, choć prawie zawsze w sposób kamuflowany. Jakby obowiązkiem pisarza było niesienie ludziom pocieszenia, a nie obnażanie ich złudzeń, sprzeciwianie się (nawet wbrew własnym skłonnościom do rozpaczy) duchowi nihilizmu. Im Miłosz był starszy, tym wyraźniej widział ludzi (i samego siebie?) jako zagubionych, bardziej biednych niż złych, zasługujących raczej na wybaczenie niż karę. 

Wiersz „Jedno zdanie” ukazuje, że konstytutywną cechą człowieka jest niepewność „tego, czym jestem”, niedookreśloność, niemożność rozpoznania do końca własnej istoty. Zarysowując perspektywę fundamentalnych pytań filozoficznych, poeta wskazuje biorące się z owej niepewności międzyludzkie pokrewieństwo i zarazem etyczny postulat: „Chyba litość, chyba współodczuwanie / Z naszą głupotą, a każda moja własna”. Gdy - mówi inny tytuł - „Stary człowiek ogląda TV”, współczesna kultura jawi mu się jako rozrywka zasłaniająca rozpacz, a do innych widzów kieruje słowa: „tak naprawdę to chcielibyście / móc głową przebić ścianę. // I odlecieć daleko, na zawsze / odtąd wolni. / Nie liczyć dni uciążliwych / ani tygodni”. Odlecieć na zawsze? Uciec od własnego losu? Zabić się? Gdzieś w tle pojawia się pytanie, które kiedyś stawiał Stefan Chwin w opowieści o losach Hanemanna: dlaczego właściwie większość z nas decyduje się na życie, dlaczego tak nieliczni popełniają samobójstwo? Bo przecież człowiek późnej poezji Miłosza nosi w sobie maskowaną rozpacz, a inni są dla niego przede wszystkim współtowarzyszami w bólu. Jak pisał bliski poecie Schopenhauer: „Stosownym zwrotem, kiedy człowiek odzywa się do człowieka, nie jest monsieur, sir itd., lecz » towarzyszu cierpień, soci malorum, compagnon de miseres, my fellow-sufferer «”. W przejmującym wierszu „Głos” czytamy: „W szpitalach nauczyłem się pokory / i chodzę wsłuchany w głos, który płacze we mnie / i żaleje, litując się nad nami, ludźmi”. 

Współczucie, litość to przecież tylko jedna strona Miłoszowego autoportretu. Utwór otwierający tom ukazuje wiersze jako "zapisy mego czucia, że żyję, oddycham", coś najbardziej wewnętrznego, integralną część osoby poety, by jednocześnie wskazać zawsze obecne w tymże poecie "skaleczenie", chłód, pewien poziom refleksji, na którym wszelkie emocje przepuszczone są przez filtr artystycznej formy. 

"Zmącony i nieszczęśliwy ja człowiek. / Zupełnie inny zostanę w moich wierszach" - czytamy w innym miejscu. Poetycki dajmonion zdaje się wyjmować człowieka z przypisanej kondycji, nad "zmąceniem", wszelkimi ciemnymi strefami twórczej duszy budując jasny artystyczny gmach. "Wiersze ostatnie" próbują opisać to napięcia między "mną", a czymś, co ze mnie powstaje, a zarazem mnie przekracza, jakby rzeczywiście biorąc początek z nieznanego źródła tylko przepływał przeze mnie "strumień piękności"... Wielki temat kultury jest przez poetę przeżywany bardzo osobiście, łączy się bowiem z wątpliwościami co do dawnych wyborów, oceną własnego życia, odpowiedzią na wspomniane przed chwilą pytanie "czym jestem". 

Można się nieco uśmiechnąć, słysząc, jak autorka telewizyjnego programu naiwnie stawia Miłoszowi zarzut niespójności między jego prywatną osobowością a poetycką personą. Pełna zgodność między tymi bytami jest utopijna i choć w ostatnich latach pisarz dążył do jakiegoś odsłonięcia, to wiedział doskonale, że sztuka pozostaje nieuniknienie "sztuczna", czego mocnym przykładem może być pomieszczony w "Wierszach ostatnich" poemat "Orfeusz i Eurydyka". Ile tu psychicznych pięter - od przeżycia osobistej tragedii, śmierci żony po przywołanie jej w formie ściśle się odwołującej do mitycznej i literackiej tradycji... 

„Pamiętał jej słowa: » Jesteś dobrym człowiekiem «. / Nie bardzo w to wierzył. Liryczni poeci / Mają zwykle, jak wiedział, zimne serca. / To niemal warunek. Doskonałość sztuki / Otrzymuje się w zamian za takie kalectwo” - ten tyleż zakotwiczony w artystycznej mitologii, co niewątpliwie głęboko osobiście odczuty zasadniczy rys portretu twórcy, współczesnego Orfeusza, znajduje przeciwwagę w uczuciu drugiego człowieka - zmarłej Eurydyki: „Tylko jej miłość ogrzewała go, uczłowieczała. / Kiedy był z nią, inaczej też myślał o sobie”. Ale wędrujący do krainy zmarłych śpiewak poniesie klęskę. Miłość, jeśli w ogóle ma on ją w sobie, okaże się niewystarczająca, by obronić go przed zwątpieniem. A kiedy już Eurydyka odejdzie po raz drugi, tym razem nieodwołalnie, silniejszy od rozpaczy okaże się kojący, dający zapomnienie czar napowietrznego świata: „Ale pachniały zioła, trwał nisko brzęk pszczół. / I zasnął, z policzkiem na rozgrzanej ziemi”. 

Późne wiersze Miłosza nie są oskarżeniem sztuki o nieczułość czy nieludzkość. W myśleniu starego poety mieści się i świadomość skazy, i pewność, że dzieło okupuje przynajmniej część zła kryjącego się u jego korzeni. W jednym z wierszy o przedstawicielach pisarskiego cechu powie: "Jaka mizeria. Ale wybaczona. / Bo starali się zostać większymi od siebie, / Na próżno tęskniąc do miary proroków". Sztuka jest zapewne czymś podrzędnym wobec głębokiej i szczerej religijnej wiary, artysta niesie w sobie pokłady śmieszności, egoizmu, okrucieństwa, ale można też o nim powiedzieć, że jest najpełniej człowiekiem, gdyż próbuje przekroczyć siebie samego, uciec z porządku przemijania i śmierci, dać wyraz ukrytej w nas cząstce boskości. 

Przywołany już Schopenhauer stał się Miłoszowi bliski w czasach młodości, gdy w jego odczuwaniu świata dokonywał się fundamentalny zwrot. Fascynacja naturą zmieniała się w przerażenie jej okrucieństwem czy zasadniczą nieświadomością, obojętnością wobec ludzkich dramatów. Człowiek jest tyleż wpisany w naturalny porządek, co wychylony poza: "pojmuje, współczuje, / Poddany i niepoddany kamiennemu prawu. / Świadomość człowieka na przekór Tobie, Naturo". Odczuwszy do głębi ów dramat, młodziutki gimnazjalista porzucił myśl o byciu przyrodnikiem i - jak ujął to we wcześniejszym wierszu - zwrócił się do przeciw-Natury, czyli sztuki, konstrukcji rozumu, którą człowiek wznosi, by chronić się w niej przed niepamięcią, nieistnieniem, nicością. 

Wędrujący poprzez otchłań Orfeusz śpiewa „o tym, że swoje słowa układał przeciw śmierci / I żadnym swoim rymem nie sławił nicości”, a wersy te są oczywiście kluczowe dla rozumienia twórczości Miłosza. Co jednak w „Wierszach ostatnich” może istotniejsze, mniej dotąd wyrażone, to myśl o zasadniczym pokrewieństwie między człowiekiem i Bogiem, a może nawet nierozróżnialności tych porządków. Bohater „Nieba”, zmagając się ze zwątpieniem, rozpaczą, podejrzeniem, iż jego wiara może być tylko złudą, odwołuje się do głosu „ciała i krwi”, do podziwu wobec innych ludzi, ich tworów, a więc „wszystkiego w czym wyraża się nasze podobieństwo / Do Niewypowiedzianego, naszego Ojca w niebie”. W innym utworze czytamy, iż „jeżeli Boga nie ma, / To znaczy, że my jesteśmy bogami”, gdyż „powiedzieliśmy » nie «prawu świata, / Które jest prawem przemijania i śmierci, / Jak też prawem nieświadomości”. 

Gest artysty stwarzającego wiersz stanowi więc wyraz buntu przeciwko ziemskiemu (diabelskiemu) porządkowi, buntu, który jest boski. Jeśli nawet Boga nie ma, to istnieje boski wymiar człowieczeństwa. Czy może: to, co istniejące, stworzone, jest boskie, bo samym swym istnieniem przeciwstawia się nicości. 

"Wiersze ostatnie" pisał człowiek jasno świadomy zbliżania się do ostatniej granicy. W jednym z nich mówi już nawet o sobie jako o mieszkańcu świata zmarłych, stojącym po drugiej stronie: "wchodzimy w Inne, poza czas i przestrzeń. / Na próżno w obrzędzie Dziadów kuszą nas darem jadła i napoju. / Nie odzywamy się, bo brak języka, żeby porozumieć się z żywymi". Jego myśli częściej niż ku innym ludziom kierują się ku Bogu. W "Jak mogłem" rachunek sumienia przynosi pragnienie Boga miłosiernego, który przebaczy grzechy, jak matka wybaczająca dziecku. "Sanctificetur" to wspaniały psalm ukazujący Stwórcę kruchego, wycofanego ze świata, którym włada diabeł, bezbronnego, potrzebującego człowieka, by istnieć. Ale człowiek pozbawiony wiary traci sens istnienia, a może wręcz samo istnienie - podmiot wiersza modli się: "Wysoko nad ziemią obojętności i bólu / jaśnieje Twoje imię". 

Andrzej Franaszek, "Tygodnik Powszechny" 
"Gazeta Wyborcza" 19.10.2006

Więcej szukaj w zbiorach CDKP