Skamieniałej trawie - Monika Piwowarska-Kulisa

Skamieniałej trawie - Monika Piwowarska-Kulisa

27 maja 2000 w Galerii Papuciarnia Ośrodka "Pogranicze" w Sejnach odbył się wernisaż wystawy malarstwa, grafiki i rysunku Moniki Piwowarskiej-Kulisy pt. "Skamieniałej trawie". Wystawa była prezentowana do 14 lipca 2000.

Tajemnica - to słowo przewija się nieustannie w naszych rozmowach o Niej. Monika pojawiała się i znikała, ale spotkania z Nią - nawet te przelotne - nigdy nie bywały nijakie, nieistotne czy bezbarwne. Miała swoją bardzo silną aurę, miała swój świat, którego tożsamości żarliwie broniła, nie chroniona przez łaskawy los.

Urodziła się w 1944 roku w Miechowie, na popowstaniowym wygnaniu, daleko od Warszawy, do której rodzice powrócili z Nią zaraz po wojnie. Studiowała architekturę wnętrz i grafikę w Krakowie, Warszawie i Łodzi, gdzie na wydziale projektowania graficznego PWSSP obroniła pracę dyplomową, jak sama to określała, "z paczek". Po latach tak o tym pisała: Gdy dostaję do ręki przedmiot, dla którego mam zrobić opakowanie, zastanawiam się nad ideą, którą chcę zareklamować. Może to zabrzmieć śmiesznie, ale staram się przeniknąć do wnętrza "jego duszy". Dopóki nie zrozumie się istoty przedmiotu, nie wolno myśleć o projektowaniu. W danym przypadku tym przedmiotem jest kieliszek - a więc szkło. Zastanawiam się, co jest ideą szkła: przezroczystość, kruchość, wdzięk, fantazja - a przecież jest to forma kulista, zimna, przezroczysta i sztywna, ale zanim zastygła, była formą miękką, ciągliwą, dmuchaną na gorąco. I ten właśnie moment, który jest chyba w tym przypadku istotą, podsunął mi pomysł. Chciałam, aby moje opakowanie zawierało w sobie miękkość i delikatność, by potęgowało jeszcze właściwości szkła. Refleksje Moniki dotyczą rzeczy na pozór trywialnej - "paczki" - ale dobrze charakteryzują Jej stosunek do całej późniejszej twórczości, zarówno tej użytkowej, jak i "wyższej", zwanej czystą sztuką. Projektowała pudełka, ozdobne blankiety, nalepki, ale także okładki książek, znaki graficzne - m.in. dla czasopisma Plastyka i Wychowanie, Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Senatu RP. Matryce jej przemyślanych i dopieszczonych projektów trafiały na toporne maszyny drukarskie, gdzie często przeinaczano intuicyjnie wyczute kolory. Gdy odbywała praktykę i uczyła się dalej w Szwecji i w paryskiej Academie des Arts Decoratifs, zdała sobie sprawę z ograniczeń, jakie projektantowi narzuca młyn świata reklamy. Nie umiała pogodzić się ze zniekształcaniem swojej wizji ani przez złą jakość druku, ani przez dyktaturę komercji.

Pod koniec lat siedemdziesiątych zaczęta rysować, robić grafiki, malować. Natura - trawa, kamienie, woda - stała się inspiracją, źródłem i tematem Jej prac. Mówiła o tym w jednym z wywiadów: Aby zrozumieć naturę, trzeba poznać ją w szczegółach. Zauważmy, że świat pod mikroskopem postrzegamy jako abstrakcję. Natura widziana we fragmentach to najcudowniejsze obrazy abstrakcyjne, ale i największy realizm - w przeciwieństwie do powierzchownego naturalizmu. Zewnętrzność nie jest prawdziwa. Prawda w naturze zaczyna się od abstrakcji. (...) Często czerpię bezpośrednio z natury. Bardziej jej ufam niż mojej ręce. Np. skamieniałe, martwe rośliny dają mi swój rysunek, a ja próbuję dotrzeć do ich duszy. Tak, wychodząc od prawdy, dążymy do istoty. (...) Szczególnie inspiruje sita i bezwzględność natury. Musisz poczuć pokorę, nawet niemoc. Właśnie wtedy jesteś częścią natury, wtedy prawdziwie jej doświadczasz. Z tego bycia wewnątrz wypłynie spontaniczność. Moja miłość do traw i kamieni jest określeniem siebie wobec siły przyrody. Trawa to zboże, to życie. Trawa porastająca kamień, to walka o prawo do życia. Trawa miotana przez wiatr jest jak życie człowieka. Drzewo padnie pod wpływem huraganu, trawa tylko się ugnie. A różnorodność traw to różnorodność ludzi. Nie ma nic bardziej wzruszającego niż źdźbło trawy na kamieniu, w szczelinie muru. Materia kamienia stała się dla mnie kluczem do natury. Przecież kamień to zamurowany pejzaż. W zetknięciu z kamieniem trawa jest żywiołem, ogniem. Ale to trawa otula kamień. Kamień to wnętrze, ale i droga wyjścia ku nieskończoności. Kamień uskrzydla. Monika oglądała i przeżywała świat przepuszczając go przez swoją wrażliwość. Pojechała na Syberię, nad Bajkał, w góry Sajańskie. W ostatnich latach jeziora i wzgórza Suwalszczyzny stały się Jej miejscem. Tam wędrowała, tam też tworzyła.

Rysunki i obrazy były ukochanymi dziećmi Moniki, największą Jej namiętnością - dlatego tak nie lubiła się z nimi rozstawać. Pracowała zrywami, była uzależniona od nastroju, czekała na natchnienie. Wrażliwość, paradoksalnie, utrudniała Jej tworzenie, toteż nieodłącznie towarzyszyły mu wątpliwości i wahania. Była perfekcjonistką. Stąd tyle nie dokończonych czy nie sygnowanych przez Nią prac.

Trawa, kamienie - to żywioł cmentarzy. Przemijanie i pamięć stanowiły wielki temat Jej sztuki. Monika musiała trafić na cmentarze żydowskie. Znała je z młodzieńczych wędrówek i powróciła na nie po latach, przenosząc splot trawy i kamienia na swoje obrazy. Hebrajska litera i rysunkowa symbolika macewy pojawiły się wśród traw na Jej obrazach. Odsłaniała przed nami warstwy świata, które my zaledwie przeczuwaliśmy. Zajmowała się też ceramiką; na mniejszą skalę, skromniej. Jej maleńkie "łódeczki" - miseczki z odciskami liści i traw - byty bardzo japońskie i zarazem bardzo tutejsze, leśne i polne.

Monika tworzyła nie tylko rysunki, grafiki, obrazy olejne, ceramikę, lecz i wnętrza, w których żyła. Miała wspaniałe wyczucie przestrzeni, architektury, a także przedmiotu, materii. Tak urządzała swoje warszawskie mieszkanie na Marszałkowskiej, umieszczając w nim świetnie skomponowane elementy konstrukcji i wyposażenia wiejskiej chaty. Ten sam charakterystyczny niezwykły klimat ma Jej stuletni drewniany domek w Dziadówku na Suwalszczyźnie. Monika dogrzebała się pierwotnych faktur na ścianach domu, odkrywając niepowtarzalny rysunek wiklinowej siatki i gliny. Wypełniła wnętrza starymi sprzętami i meblami, wymościła starymi tkaninami, koronkami - ale również trawą i kamieniami. Wokół domu stworzyła ogród z błękitną wstęgą lnianej dróżki. Ogród stał się Jej późną namiętnością - przepadała w nim na całe dnie, komponując wonne barwy.

Podobnie jak wnętrza i ogród, kreowała swoje stroje. Nie ubierała się, lecz drapowała na sobie tkaniny. W tym wypadku także zdawała sobie sprawę z nietrwałości materii, kwestionując kształt ostateczny ubioru. Stąd wzięto się Jej futro z kawałków spiętych szpilkami, suknie na fastrygę, moher wyciągany z zamrażalnika przed wyjściem na wernisaż.

Monika nasycała wszystkie spotkania, rozmowy swoim przekornym, ironicznym humorem. Już jako nastolatka była figlarna - szkielet rysowany na lekcji biologii ubrała w buty na obcasach. W liceum wyżywała się, działając w harcerstwie. Na wędrówce po Kotlinie Kłodzkiej znalezioną martwą żmiję owinęła sobie wokół harcerskiego kapelusika, płosząc napotykanych po drodze mieszkańców wiosek. Trochę później, na randkę z zarozumialcem, przechwalającym się, z jaką to wspaniałą - używając ówczesnych określeń - lalą czy babką się umówił, przyszła w robociarskim kombinezonie, włosy upchnąwszy pod chustkę. Uwielbiała tworzyć takie małe inscenizacje.

Przyjmowała gości daniami tyleż smacznymi, co pięknymi. Czerwonym keczupem malowała na złotych naleśnikach. W ofiarowaną salaterkę pysznej sałatki wetknięte byty margerytki. Nad taflą galaretki unosiły się dwa papierowe aniołki.

Teraz Monika tańczy gdzieś wysoko ze swoimi aniołkami. Po błękitnej alejce z lnu. Po alejce już ze snu.

Opracowała Hanna Szmalenberg

(Cytaty z wypowiedzi Moniki pochodzą z Jej artykułu Architektura opakowania, "Plastyka i Wychowanie" 1994 nr 4, oraz z wywiadu, jaki przeprowadził z Nią Jacek Bukowski, "Plastyka i Wychowanie" 1992 nr 3.)