Z dziejów akcji prometejskiej. Odnowienie współpracy Polski z emigracją petlurowską w 1926 roku - Jan Jacek Bruski

Z dziejów akcji prometejskiej. Odnowienie współpracy Polski z emigracją petlurowską w 1926 roku - Jan Jacek Bruski

Tekst wygłoszony na seminarium Przełamujac podziały - Polska, Ukraina, Niemcy i Rosja w nowej Europie towarzyszącym uroczystości przyznania tytułu Człowieka Pogranicza Bohdanowi Osadczukowi Z dziejów akcji prometejskiej. Odnowienie współpracy Polski z emigracją petlurowską w 1926 roku.


Jan Jacek Bruski, Uniwersytet Jagielloński, Kraków

Z dziejów akcji prometejskiej. Odnowienie współpracy Polski z emigracją petlurowską w 1926 roku 

Wieści o majowym zamachu stanu w Warszawie i przejęciu rządów przez Józefa Piłsudskiego rozbudziły nadzieje środowisk ukraińskich. Ukraińcy - obywatele Rzeczypospolitej oczekiwali, iż dojdzie do zerwania z endecką polityką na Kresach, „nowego otwarcia” w stosunkach mniejszości narodowych z władzami. Przewrót Piłsudskiego zelektryzował jednak przede wszystkim diasporę spod znaku Ukraińskiej Republiki Ludowej (URL). Kombatanci wyprawy kijowskiej uwierzyli w możność odnowienia sojuszu z 1920 r.

Ze szczególną uwagą obserwowano wypadki warszawskie z perspektywy Paryża, gdzie rezydował przywódca URL Symon Petlura. Prawdopodobnie zaraz po przewrocie majowym doszło do wznowienia regularnych kontaktów między francuskim ośrodkiem emigracji a polskimi władzami. Jeśli wierzyć niepewnym relacjom, do Paryża udał się emisariusz Marszałka, Tadeusz Hołówko, który namówić miał Petlurę do przyjazdu do Polski. Do planowanej podróży nie doszło jednak. W dniu 25 maja 1926 r. Prezes Dyrektoriatu zginął z ręki żydowskiego zamachowca. Zabójca, niejaki Samuel Schwartzbard, ogłosił iż był to akt zemsty za pogromy na Ukrainie, urządzane w latach rewolucji przez wojska URL.

Śmierć Petlury odbiła się w Polsce głośnym echem. Okoliczności zabójstwa relacjonowała obszernie prasa wszystkich odcieni politycznych, najwięcej materiałów i komentarzy pojawiło się jednak - siłą rzeczy - w pismach związanych z obozem Piłsudskiego. Zwraca uwagę m.in. ciepłe wspomnienie o ukraińskim przywódcy, prawdopodobnie pióra Jerzego Stempowskiego, opublikowane w „Głosie Prawdy”. „Polska traci w nim - pisał autor o Naczelnym Atamanie - prawdziwego przyjaciela, którego wybitna rola uszła uwagi wielu z naszych współczesnych, lecz którego pamięć rosnąć będzie zarówno u nas, jak na Ukrainie”. Obszernym tekstem, zamieszczonym na dwóch pierwszych stronach PPS-owskiego „Robotnika” żegnał się z Petlurą również Tadeusz Hołówko. Znamienne jest, że cały cykl materiałów poświęconych Naczelnemu Atamanowi i idei sojuszu polsko-ukraińskiego opublikował w tym samym czasie organ diametralnie odmiennej od PPS opcji ideowej - konserwatywny „Czas” krakowski. Jego publicyści widzieli w Petlurze przewidującego męża stanu, który jako pierwszy po stronie ukraińskiej zrozumiał konieczność porozumienia z zachodnim sąsiadem. Polsko-ukraińskie braterstwo broni w 1920 r. „Czas” nazywał „posiewem, który plonów jeszcze nie wydał, a być może nawet jeszcze nie wschodzi”, którego nie wolno jednak zmarnować.

Polska opinia w zasadzie od początku nie miała wątpliwości, że za zamachem na atamana stoją władze sowieckie. Komentując na gorąco notatkę PAT o śmierci Petlury, redakcja „Robotnika” stwierdzała lapidarnie: „Tłumaczenie zabójcy nie zawiera prawdziwych motywów tego czynu, to jest wykonania jedynie rozkazu partji komunistycznej”. Tadeusz Hołówko pisał zaś: „Zbyt [...] potężnie promieniował ten samotny człowiek w dalekim Paryżu. Postanowiono go zgładzić”. Jako pierwsze bodaj związało sprawę zabójstwa Petlury z przewrotem majowym w Warszawie i z sowieckimi obawami przed reaktywowaniem sojuszu polsko-ukraińskiego lwowskie „Diło”. Dziennik ten kończył swą relację z Paryża stwierdzeniem: „Petlura zapłacił [...] życiem za przyjście do władzy marszałka Piłsudskiego”. Artykuł ten wywołał szeroki rezonans - był komentowany i in extenso cytowany przez całą polską prasę.

Zabójstwo Naczelnego Atamana znalazło się naturalnie w centrum zainteresowania polskich władz. Ambasada RP w Paryżu regularnie informowała warszawską centralę o przebiegu toczącego się śledztwa, a następnie procesu Schwarzbarda. Odgłosy zamachu pilnie śledziły również inne placówki zagraniczne. Utrzymywanie stałego kontaktu z kołami ukraińskimi we Francji powierzono radcy Ambasady Mirosławowi Arciszewskiemu. Za jego pośrednictwem szef polskiej dyplomacji August Zaleski złożył kondolencje wdowie po atamanie, Arciszewski - wraz z attaché wojskowym RP w Paryżu majorem Juliuszem Kleebergiem - uczestniczył też w pogrzebie Petlury.

Istotniejszą wszakże od kurtuazyjnych gestów była realna pomoc okazana Ukraińcom przez polską placówkę w Paryżu. Pomoc, której udzielenia wymagał zresztą dobrze rozumiany interes Rzeczypospolitej. Natychmiast po śmierci Petlury francuska policja opieczętowała archiwum Naczelnego Atamana. Współpracownicy zamordowanego poinformowali o tym ambasadę, „wskazując, że wydanie dokumentów władzom sądowym, a więc i obrońcom zabójcy, komunistom, może mieć fatalne dla organizacji ukraińskich skutki”. W archiwum - jak donosił polski chargé d’affaires Aleksander Szembek - znajdował się „szereg raportów politycznych, m.in. ostatnie raporty Lewickiego [Andrija Liwyckiego, premiera emigracyjnego rządu URL – JJB] z Warszawy o naszych ostatnich wypadkach i poglądzie na nie Ukraińców; były korespondencje z różnemi osobistościami w Polsce, a pozatem co najważniejsze materjały dotyczące placówek atamana Petlury w Rosji sowjeckiej i jego konfidentów. Opanowanie tych dokumentów przez Ambasadę sowjecką, coby niechybnie nastąpiło, mogłoby być katastrofalne”. Na szczęście dzięki błyskawicznej interwencji Szembeka na Quai d’Orsay archiwum zostało po kilku dniach zwrócone żonie Petlury.

Uwadze polskich dyplomatów obserwujących sprawę paryskiego zamachu nie uszedł jej prawdopodobny związek ze śmiercią Wołodymyra Oskiłki, propolskiego działacza zamordowanego mniej więcej w tym samym czasie na Wołyniu. „Nasuwa się przypuszczenie - pisał poseł RP w Moskwie Stanisław Kętrzyński - że dwa te morderstwa, o charakterze politycznym, kierowane były tą samą ręką” i że „są one wynikiem tegoż systemu, którego pobudek politycznych należy bez wątpienia szukać w wypadkach majowych”. Kętrzyński sugerował w związku z tym podjęcie szeroko zakrojonego śledztwa - w kraju i na emigracji. Nie tylko miało ono zdemaskować inspiratorów zbrodni, ale przede wszystkim - jak stwierdzał poseł - „mogłoby ustrzec nas przed innymi aktami terroru, który staje się obecnie systemem prewencyjnym wobec osobistości, które związane są lub były z Polską”. Sugestie te spotkały się z przychylną reakcją Centrali, która zwróciła się z prośbą o pomoc do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Polskie służby śledcze okazały się jednak bezradne.

Szybka reorientacja kursu polityki wobec emigracji naddnieprzańskiej była w maju 1926 r. możliwa, ponieważ piłsudczycy - mimo politycznej przewagi endecji w poprzednich latach - zdołali zachować swoje wpływy w wielu kluczowych instytucjach. Zwolennicy Marszałka znajdowali się m.in. w Sztabie Generalnym, w tym w zajmującym się sprawami wywiadu i dywersji Oddziale II. W MSZ ich bastionem pozostał natomiast Wydział Wschodni. Warto w tym miejscu wymienić takie postacie jak: Juliusz Łukasiewicz, Michał Łubieński, Jan Wszelaki, a przede wszystkim pochodzący z Ukrainy Roman Knoll - chargé d’affaires w Moskwie, a następnie poseł w Angorze, zdecydowany zwolennik wykorzystania ruchów narodowościowych dla rozbicia od środka imperium sowieckiego. Zawodowych dyplomatów przerastał jednak znaczeniem człowiek pozostający formalnie poza strukturami MSZ. Chodzi o wspominanego już Tadeusza Hołówkę. Urodzony w Turkiestanie, wybitny działacz socjalistyczny i współtwórca Polskiej Organizacji Wojskowej, zyskał na początku lat dwudziestych rozgłos przede wszystkim jako publicysta. W swoich artykułach stale wracał do sprawy wsparcia przez Polskę niepodległościowych tendencji narodów ujarzmionych przez Rosję. W głośnych tekstach krytykował m.in. układy pokojowe w Rydze, zarzucając Polsce „zdradę Petlury”, ostro atakował również politykę rządzącej prawicy wobec emigracji ukraińskiej. W artykule z grudnia 1923 r., zatytułowanym „Dług wdzięczności”, nazwał on bez ogródek sposób traktowania byłych sojuszników Rzeczypospolitej „kompletnym skandalem, który okrywa wstydem imię Polski”.

W 1925 r. Hołówko - jako nieoficjalny wysłannik MSZ - odbył kilka podróży zagranicznych: do Czechosłowacji, Francji i Turcji. Ich celem było nawiązanie kontaktów z rozproszonymi środowiskami emigracji antysowieckiej. W czasie pobytu w Turcji Hołówko wypracował wspólnie z posłem Knollem koncepcję zwołania na październik 1925 r. zjazdu działaczy ukraińskich w Paryżu. „Zadaniem takiej konferencji - pisał Knoll - byłaby reorganizacja emigracji ukraińskiej, jej ośrodka politycznego i łączności tego ośrodka z krajem”. Przedsięwzięcie miała sfinansować w całości strona polska. Projektowany zjazd nie doszedł prawdopodobnie do skutku, Hołówko wyjechał jednak do Paryża, gdzie kontynuował prowadzone już wcześniej poufne rozmowy polityczne - zarówno z liderami emigracji ukraińskiej, jak i przedstawicielami grup kaukaskich. Efektem stało się powstanie w styczniu 1926 r. organizacji „Prometeusz”, która użyczyła następnie nazwy całemu ruchowi, stawiającemu sobie za cel walkę o wyzwolenie nierosyjskich kresów Związku Sowieckiego.

Działalność polskiej dyplomacji prowadzona dotąd na poły konspiracyjnie, środkami nadzwyczaj skromnymi - nabrała po maju 1926 r. wyraźnego rozmachu. Prawdopodobnie pod koniec czerwca zorganizowano pod polskimi auspicjami zjazd czołowych działaczy URL w Warszawie. Nie znamy, niestety, bliższych szczegółów na ten temat, można jednak przypuszczać, że celem konferencji było ustalenie strategii działania emigracyjnego centrum w nowej sytuacji. Jeśli wierzyć doniesieniom sowieckiej agentury, kręgi URL-owskie nurtowała w tym czasie myśl o zorganizowaniu odwetowego zamachu na Schwarzbarda bądź któregoś z dyplomatów sowieckich w Warszawie, Paryżu lub Pradze. Rozważano ponoć również - brzmiący dość fantastycznie - pomysł zgładzenia szefa rządu Ukrainy Sowieckiej Własa Czubara. Jeśli informacje te są prawdziwe, trzeba przyznać, iż przywódcy URL wykazali prawdziwą dojrzałość, ostatecznie oparli się bowiem pokusie pójścia drogą terroryzmu.

W czasie konsultacji prowadzonych po śmierci Petlury w Warszawie i Paryżu liderzy emigracji nie mieli większych wątpliwości co do jednego. Zgadzano się, iż należy kontynuować linię polityczną zmarłego - linię współpracy i porozumienia z Rzecząpospolitą. Efektem narad stało się wystosowanie 4 sierpnia 1926 r. poufnego memoriału do Józefa Piłsudskiego. Dokument ten sygnowali: następca Naczelnego Atamana, Andrij Liwycki, oraz minister spraw wojskowych URL, gen. Wołodymyr Salski. „Jedną z głównych zasad naszej koncepcji politycznej – deklarowali oni – jest utrzymanie przyjaznych stosunków z Polską i wspólne przeciwstawienie się potędze przyszłej Rosji. Dla nas Rosja tak bolszewicka jak inna, jest najstraszniejszym wrogiem, który zagraża samodzielnemu istnieniu narodu ukraińskiego i to jest największą podstawą naszego dążenia do utrzymania i wzmocnienia przyjaźni między narodem Ukraińskim i Polskim”. Memoriał stanowił w istocie ofertę reaktywowania sojuszu z 1920 r. Liwycki i Salski prosili w szczególności o wsparcie wysiłków, zmierzających do przygotowania na terenie Polski kadr przyszłej armii ukraińskiej. Proponowali też rozwinięcie z polską pomocą akcji „organizacyjno-agitacyjnej” na Ukrainie Sowieckiej. Chwila dla odnowienia współpracy była nad wyraz sprzyjająca. Decydował o tym nie tylko fakt powrotu do władzy w Warszawie sił, kultywujących pamięć wyprawy kijowskiej i powiązanych nićmi sympatii z działaczami URL. Bardzo istotna była koniunktura międzynarodowa, którą stworzyło gwałtowne pogorszenie się stosunków między Związkiem Sowieckim a Wielką Brytanią. W ZSRR narastać zaczęła psychoza wojenna, podsycana przez bolszewickich liderów, oskarżających głośno Londyn o montowanie z pomocą Polski i pomniejszych wschodnich klientów antykomunistycznej krucjaty. Należy wątpić, czy takie plany rzeczywiście brano nad Tamizą poważnie pod uwagę. Bardziej realnym (choć też średnio prawdopodobnym) scenariuszem było, że to kremlowscy przywódcy nie wytrzymają „gry nerwów” i sami przystąpią do działań zaczepnych na zachodniej granicy. Świadczące o tym sygnały docierały w każdym razie do Warszawy z polskich placówek dyplomatycznych i wywiadowczych w ZSRR.

Tak czy inaczej – rysująca się ewentualność konfliktu z Sowietami stanowiła obiektywny czynnik, który ułatwiał nawiązanie zerwanej kooperacji polsko-ukraińskiej. Prowadzone latem i jesienią 1926 r. rozmowy umożliwiły w efekcie reorganizację ośrodka URL pod polskim patronatem. Została też zainicjowana współpraca wojskowa. Ów wojskowy aspekt – a więc kwestia działalności konspiracyjnego sztabu gen. Salskiego i służby ukraińskich oficerów kontraktowych w Wojsku Polskim - doczekał się już szerszego opracowania. Znacznie mniej znana pozostaje jednak polsko-ukraińska współpraca na polu dyplomatycznym.

Jej podstawy wypracowano w grudniu 1926 r. Wówczas to w Wydziale Wschodnim MSZ powstał dokument pod nazwą „Instrukcja informacyjna w sprawie stosunków politycznych wśród emigracji ukraińskiej”. Początkowo zamierzano wysłać go jedynie do polskiej ambasady w Paryżu oraz poselstw w Berlinie i Londynie. Ostatecznie rozdzielnik objął jednak wszystkie najważniejsze placówki dyplomatyczne RP. O wadze instrukcji – rozesłanej w styczniu 1927 r. – świadczył fakt, iż została ona podpisana przez samego ministra Augusta Zaleskiego, a nie podsekretarza stanu - jak zakładał pierwotny projekt. Dokument zawierał obszerną charakterystykę głównych ugrupowań i działaczy ukraińskich pozostających na emigracji. Szczególnie szeroko przedstawione zostały środowiska skupiające się wokół Andrija Liwyckiego i kierowanego przezeń rządu URL. Chodziło o zorientowanie placówek w zawiłych stosunkach politycznych i personaliach emigracji, co miało pomóc w identyfikowaniu ewentualnych przeciwników i sojuszników polskiej dyplomacji. Tych ostatnich miano wspierać - w sposób zdecydowany, chociaż - co wyraźnie podkreślano - dyskretny. „Wśród emigracji ukraińskiej - brzmiała konkluzja dokumentu - nadal pozostaje istotnie wpływowym i poważnym obóz niepodległościowy, czyli t.zw. popularnie „Petlurowcy”, którzy pozostali wierni swej sympatji i zaufaniu do Polski, pomimo wielu zawodów. Należy dbać o umocnienie tego zaufania i przychodzić temu obozowi z istotną pomocą w zakresie dyplomatycznym i propagandowym. Pomoc tę wyobrażam sobie nadewszystko jako ułatwienie kontaktu z dyplomacją, czynnikami politycznymi i prasą państw jak np. Stany Zjednoczone, Anglja, Francja, Włochy, Turcja i Rumunja”.

Parę lat temu, gdy wraz z Janem Pisulińskim przygotowywaliśmy do druku omawianą instrukcję, byliśmy przekonani, że nie zachowały się materiały, które pozwalałyby ocenić realne znaczenie tego dokumentu, w szczególności jego wpływ na poczynania polskiej dyplomacji. Dzisiaj odpowiedzialnie mogę stwierdzić, że wpływ ten był istotny.

Znaczenie instrukcji wysoko oceniali przede wszystkim sami działacze URL. Dziesięć lat później, gdy ponownie pojawiły się widoki aktywizacji współpracy polsko-ukraińskiej, wydanie podobnego okólnika dla polskich placówek dyplomatycznych stało się jednym z głównych postulatów emigracyjnego centrum. W dokumentach MSZ z lat 1927-1928 znaleźć możemy szereg śladów, świadczących o stosowaniu instrukcji. Wprost odwołują się do niej w swoich raportach polscy posłowie w Moskwie i Bukareszcie. Najbardziej aktywne działania zgodne z wytycznymi dokumentu prowadzono jednak gdzie indziej. W Paryżu współpracę z emigracją petlurowską kontynuował radca Arciszewski, w Pradze zaś niezwykle czynny był miejscowy konsul RP Tadeusz Lubaczewski. Ten ostatni zwrócił się nawet ze specjalnym memoriałem do przełożonych, w którym postulował rozszerzenie zakresu pomocy dla petlurowskiego sojusznika, proponował ponadto utworzenie odrębnego referatu ukraińskiego w Wydziale Wschodnim MSZ. Konsekwentnym rzecznikiem współpracy z emigracją pozostawał też Roman Knoll, który pod koniec 1926 r. objął urząd polskiego posła w Rzymie. „Sprawa ukraińska - raportował on marcu 1927 r. - w moich stosunkach z faszystami dojrzała już do stawienia jej na należyte tory”. Monitował w związku z tym, by jak najszybciej zjawił się w Rzymie delegat URL, który nawiąże kontakt z polskim poselstwem, a za jego pośrednictwem z czynnikami włoskimi. Sprawa stała się szczególnie pilna po zerwaniu przez Wielką Brytanię stosunków dyplomatycznych z Sowietami, co znacznie przybliżyło groźbę wybuchu konfliktu zbrojnego z udziałem ZSRR. „Byłoby nader wskazane - pisał Knoll w maju 1927 r. - aby które pismo ukraińskie, bądź z terytorjum polskiego, bądź też Trezub, rozesłało działaczy polonofilskich jako swoich oficjalnych korespondentów do rozmaitych stolic. Doszedłem do przekonania, że w Rzymie byłoby ważniejsze posiadanie w gremjum korespondentów cudzoziemskich takiego człowieka niż obarczanie go jakąś oficjalną lub półoficjalną misją polityczną, coby mu bardziej komplikowało dostęp do poważnych ludzi politycznych. Taki korespondent mógłby dużo zrobić interviewując i przeprowadzając rozmowy, a wpływ jego przy wydatnej naszej pomocy mógłby być nieoceniony. Mówię o Rzymie, ale myślę także i o innych stolicach”. Do Rzymu dotarł ostatecznie wysłannik URL, dziennikarz Mychajło Jeremijiw. Stanął on na czele, założonej z polskiej inspiracji, agencji prasowej „Ofinor”, która działała początkowo we Włoszech, przeniosła się jednak później do Szwajcarii. W 1929 r. „Ofinor” dysponował - poza biurem w Genewie – również placówkami w Rzymie, Paryżu, Madrycie, Pradze, Wilnie i Brukseli.

Gdy mówimy o realizacji wytycznych okólnika ze stycznia 1927 r., nie możemy zapomnieć wreszcie o działaniach samego naczelnika Wydziału Wschodniego. Stanowisko to w marcu 1927 r. objął nie kto inny jak Tadeusz Hołówko. Jego nominacja była niewątpliwie dowodem zaufania ze strony Piłsudskiego, a także czytelnym sygnałem, iż Marszałek uznaje koncepcję prometejską za obowiązujący kierunek polskiej polityki wschodniej. Trudno się dziwić, iż spotkała się ona z alergiczną reakcją strony sowieckiej. Hołówko - poza tym, że koordynował współpracę placówek RP z przedstawicielami emigracji - sam korzystał z każdej okazji, by promować sprawę ukraińską w kontaktach z czynnikami obcymi.

Zachowała się na ten temat bardzo interesująca relacja włoskiego dyplomaty Pietra Quaroniego. Poznał on Hołówkę prawdopodobnie na początku 1928 r. podczas przyjęcia wydanego w Moskwie przez polskiego attaché wojskowego. Po krótkiej rozmowie na tematy ukraińskie, która odbywała się w specjalnie zabezpieczonym przed podsłuchem pokoju, naczelnik Wydziału Wschodniego zaprosił Quaroniego do odwiedzenia warszawskiego MSZ. W Warszawie doszło do serii spotkań obu dyplomatów. Ponieważ włoska relacja jest stosunkowo mało znana, pozwolę sobie przytoczyć jej fragmenty. „Hołówko - pisał Quaroni o swej wizycie na Wierzbowej - [...] zadecydował zagrać ze mną w otwarte karty.

- Ale co chcecie zrobić z tą Ukrainą? - zapytałem. - Przyłączyć ją do Polski? Nie wydaje mi się to łatwe. 
- Na pewno nie: chcemy tylko Ukrainy wolnej i niepodległej. 
- Ale kto mógłby stanąć na czele tej Ukrainy? Odpowiedź Hołówki znałem z góry: Lewickyj”. Następnego dnia naczelnik Wydziału Wschodniego zaaranżował w swoim prywatnym mieszkaniu konferencję Quaroniego z Andrijem Liwyckim. Szczegółów toczonych wówczas rozmów, niestety, nie znamy, wiemy jednak, że Hołówko spotkał się jeszcze raz z włoskim dyplomatą, by poznać jego opinię o przywódcy URL. Quaroni relacjonuje tę rozmowę w następujący sposób: 
„- Pewno, to nie Mazzini - stwierdza Hołówko. 
- Z pewnością nie - odpowiadam. 
- Ale jego rodacy cenią go i szanują. A zresztą cóż Pan chce. Nie ma nikogo innego. Niech Pan mi wierzy, że szukałem. Zresztą, to nie tak ważne. My także przez cały wiek nie mieliśmy prawdziwych wodzów: naród który utracił niepodległość, odzyskuje ją ciągłym czynem. Wszystkie nasze powstania były błędami, kosztowały nas tyle niepotrzebnych ofiar. Ale były przecież potrzebne aby utrzymać nadzieję i pamięć. Biada, jeśli naród zaczyna myśleć że nie ma nadziei, jeśli brak jest ludzi do walki: wtedy to naprawdę koniec”.

Szczupłe ramy niniejszego tekstu nie pozwalają przedstawić wszystkich istotnych aspektów polsko-ukraińskiej współpracy z przełomu 1926 i 1927 r. Z pewnością warto byłoby osobno omówić np. działalność Agencji Telegraficznej „Express” i jej czołowego korespondenta Mykoły Kowałewskiego, ściągniętego z Wiednia do Warszawy przez Hołówkę. Niezwykle intrygującym wątkiem są też polskie próby doprowadzenia do pojednania ukraińsko-żydowskiego i związana z tym misja Jerzego Stempowskiego, który zorganizował w Paryżu wspólną konferencję komitetu obrony Schwarzbarda z delegacją rządu URL. W tym miejscu warto może jedynie dodać, iż za pomoc okazywaną przez stronę polską Ukraińcy niejednokrotnie odwdzięczali się sami poufnymi usługami dyplomatycznymi. Szczególną rolę odgrywał jeden z najbliższych współpracowników Andrija Liwyckiego profesor Roman Smal-Stocki. „Prawdopodobnie najbardziej niebezpieczny działacz URL - tak oceniał profesora agent sowieckiego wywiadu - najbardziej utalentowany i mający największe koneksje”. „Najinteligentniejszy lider ukraiński, jakiego spotkałem - to z kolei ocena urzędnika brytyjskiego Foreign Office. W ciągu kilkunastu lat podróży i rozmów z zachodnimi dyplomatami Smal-Stocki wytrwale propagował sprawę ukraińską, pełnił też jednak rolę polskiego zaufanego emisariusza. Działalność tę rozpoczął jeszcze na przełomie 1926 i 1927 r. Spotkał się on wówczas w Kownie z premierem Litwy Voldemarasem, usiłując pośredniczyć w normalizacji stosunków polsko-litewskich.

Współpraca Polski ze środowiskiem URL, odnowiona po zamachu majowym i śmierci Symona Petlury, trwała - z różną intensywnością - aż do września 1939 r. Niewątpliwie największe nadzieje rodziła na samym początku. Później odżywały one jeszcze parokrotnie - zwłaszcza w roku 1930, kiedy przetoczyła się przez Ukrainę fala żywiołowych buntów chłopskich, oraz u schyłku lat trzydziestych. „Złote lata” współpracy polsko-ukraińskiej minęły jednak bezpowrotnie wraz z odejściem Tadeusza Hołówki z urzędu naczelnika Wydziału Wschodniego MSZ. Nastąpiło to jesienią 1930 r., zaś kilka miesięcy później Hołówko zamordowany został przez zamachowców z OUN, niewykluczone zresztą, że inspirowanych przez sowiecką agenturę. Jego następcom brakowało, niestety, często energii, a przede wszystkim - wizji poprzednika. Rozumiał on bowiem, jak mało kto ze współczesnych mu polskich polityków, że niepodległy byt Rzeczypospolitej nie jest w dłuższej perspektywie możliwy bez niezależnej Ukrainy. Wymownie pisał o tym przywoływany już Quaroni: „- Jeśli to nad czym wciąż pracuję nie uda się, jeśli to tylko złudzenie, to na długą metę wszystko skończone także dla mego kraju. Pan mnie rozumie? - takie były ostatnie słowa Hołówki kiedyśmy się żegnali”.

[w:] Naród-państwo-Europa Środkowa w XIX i XX wieku. Studia ofiarowane Michałowi Pułaskiemu w pięćdziesięciolecie pracy naukowej, pod red. Artura Patka i Wojciecha Rojka, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2006, s. 147-156.