Jerzy Ficowski, Warszawa, poza zasięgiem czasu.

Z wielką przyjemnością prezentujemy Państwu tekst autorstwa Angeliki Kuźniak, opisujący burzliwe losy Jerzego Ficowskiego. Artykuł został przygotowany dla kwartalnika Dialog- Pheniben, pisma wydawanego przez Stowarzyszenie Romów w Polsce. Został opublikowany w nr.2 2011 [ss. 132-139] oraz na stronie internetowej pisma. Autorem fotografii jest Piotr Wójcik.

“Bardzo dziękuję i bardzo witam! Stawiłem się tutaj z całym bagażem żywota mojego. Wynurzają się z chaosu różne oblicza i imiona rzeczy: motyle, szerszenie, ważki, głosy i barwy ptaków, Bruno Schulz - herezjarcha pokątny, Leśmian - piewca bezsilnej wszechmocy... Przewodnicy Mitu - wsiowe piastunki i leśni piastuni bajek... Moje rodzeństwo najbliższe: bracia-Żydzi, bracia-Cyganie... Wioliny i wanilie - dźwięczne i wonne przewodniki pamięci, Witold Wojtkiewicz - mistrz cyrku w sierocińcu świata... I inni, i inne, i wszystko, z czym połączyło mnie życie... A gdzie - ja? To wszystko ja. Ja, jak da się być sobą najbardziej” - mówił Jerzy Ficowski w 1999 roku odbierając nagrodę “Człowiek Pogranicza” w Sejnach.

Mama i tata

Urodził się 4 września 1924 roku.

Z dzieciństwa zapamiętał promienny uśmiech matki, jej błękitne oczy i ojca, “nieszczęśliwego, pogrążonego w stanach depresyjnych, niewierzącego w sens istnienia myśliciela, prawnika, człowieka, który pożarł mnóstwo książek, domorosłego filozofa, dla którego rodzina nie istniała w ogóle.”

Jerzy od dziecka lubił malarstwo. W domu wisiały reprodukcje szkoły monachijskiej. A wuj uczył go rysunku. Kiedy ojciec obiecał Jerzemu, że razem będą chodzić do muzeów, chłopiec zrobił sobie notatnik. Kilka kartek zszył ręcznie i doczepił okładkę z połowy okładki zeszytu. Czekał. Ojciec nigdy go do muzeum nie zabrał, ale we wspomnieniach Jerzego Ficowskiego był już zawsze autorytetem, a jego “biblioteka wychowcą w równym stopniu”, co on. Tylko widok ojca był dla chłopca “powiewem mroźnym.” Za to matkę nazywał “aniołem”.

Dzieciństwo Jerzego Ficowskiego zakończyło się gwałtownie, 1 września 1939 roku, wraz z wybuchem wojny. Ojciec wyprowadził się z domu (mieszkał osobno aż do zakończenia wojny), pracował nad stworzeniem sztucznego języka, “paraglotu”. “Wydawało mu się, że to jedyna ważna rzecz, jaką w życiu robi.”

Jerzy sam siebie nazwał wtedy “lekkomyślnym”. “Ani mnie ani mojej o rok młodszej siostrze nie przyszło do głowy, że możemy pracować.” O rodzinę martwiła się matka. Często przekraczała granicę na Bugu, zimą po kolana w śniegu i szła do swoich rodziców, “żeby wrócić z koszyczkiem, w którym będzie kawałek mięsa, jakiś ser, kawałek osełki masła”.

Byle nakarmić dzieci.

Mieszali już wtedy we Włochach, pod Warszawą.

Miriam wniebowzięta

Przez kilka dni września 1939 roku Jerzy Ficowski był łącznikiem obrony przeciwlotniczej i przeciwgazowej. W wolnych chwilach zbierał skamieniałe amonity, gniazda szerszeni i ćmy. Jeśli mógł całe dnie spędzał na podglądaniu owadów. Napisał nawet studium: “O trybie życia, chwytaniu much na pożywienie i budowaniu norek w ziemi oraz rozmnażaniu się pewnego gatunku osy ziemnej,”

“Potem zaczęła się konspiracja”. I to wtedy odkrył dla siebie Schulza, “oszalał” czytając “Sklepy cynamonowe”. Od jednego z kolegów dostał pierwsze listy pisarza do krytyka Andrzeja Pleśniewicza.

W 1942 roku sam napisał do Schulza list. Odpowiedź nigdy nie przyszła. “Jak się wkrótce dowiedziałem – Bruno Schulz zginął zastrzelony przez gestapowca na ulicy w Drohobyczu pod koniec 1942 roku. W tym liście przepraszałem za zuchwalstwo i dziękowałem za przeżycie, jakiego nigdy nie doznałem.” Po latach złożył Schulzowi hołd pisząc “Regiony wielkiej herezji” i przygotowując do druku korespondencję Schulza zbieraną przez lata.

Podczas okupacji Jerzy Ficowski chodził do szkoły handlowej, dozwolonej przez Niemców, “za której kulisami odbywały się lekcje niedozwolone – historii Polski”. Szkoła mieściła się niedaleko murów getta. Z okien w klasie widział, co tam się dzieje. Słyszał strzały.

W rozmowie z Lidią Ostałowską zapytany o “Odczytanie popiołów”, tomik poezji wydany w 1980 w wydawnictwie podziemnym, dotyczący między innymi zagłady Żydów odpowiedział: “Ja pisałem te wiersze, bo nie należałem do gatunku skazanego na zagładę, a oglądałem mord. "Miriam wniebowzięta z ulicy zimą 1942" stała na 6 Sierpnia, koło szpitala wojskowego. Z jednej strony politechnika, z drugiej czerwony gmach szpitala. Ja pamiętam ten dzień, pamiętam ten moment, pamiętam, jak wysiadałem z tramwaju. I ta śnieżyca bezwietrzna, wielkie płaty śniegu. "Osuwało się niebo w strzępach". Zdawało mi się, że do góry frunie wszystko, co jest nieruchome. Pamiętam dziewczynkę, tę "Sześcioletnią z getta żebrzącą na Smolnej w 1942 roku". Siedziała w kucki na chodniku między okienkiem piwnicznym a kioskiem z gazetami. Dałem jej bułkę, ale nie miała siły ugryźć. Pamiętam chłopca z twarzą mumii. Coś mu przyniosłem i jakaś pani przyleciała z mlekiem, i przechodził pan dystyngowany - pamiętam go jak dzisiaj - warszawski inteligent ubrany staroświecko, w kapeluszu, garniturze z kamizelką, z zegarkiem z dewizką. Zatrzymał się, pokiwał głową i zwracając się raczej do tej pani, bo stała nachylona z kubkiem, spytał: "Czy to nie wstyd dziś, kiedy tylu naszych ginie?".

Wojskowa ciężarówka

13 października 1943 roku Jerzy Ficowski z przyjacielem wybrał się na spacer. Trzymał w ręku książkę, przetłumaczoną z jidisz “Amerykę” Sholema Ascha (przydała się potem jako papier toaletowy dla więźniów na Pawiaku). Właśnie o niej rozmawiali. W okolicach parku Ujazdowskiego zatrzymała się przy nich wojskowa ciężarówka. Niemcy kazali im wsiąść, a potem uklęknąć. Zrobili to bez sprzeciwu. “Nagle z przerażeniem stwierdziłem, że w kieszeni mam przy sobie notatki z odprawy konspiracyjnej, gdzie są schematy pistoletów, metody jego rozbierania i składania.”

Wiedział, że musi się tego pozbyć. Włożył do ust i zaczął rzuć. Nie miał w tym wprawy. “W ustach zrobiła mi się twarda drewniana klucha, której ani połknąć ani rozgryźć.”

Samochód zatrzymał się na Brackiej. Z ulicy zabierano kolejnych ludzi. Skorzystał z zamieszkania, wypluł papier na drogę.

Ciężarówka wjechała na Pawiak.

Piąty swojak

Pawiak, więzienie śledcze w centrum Warszawy. Stąd trafiało się m.in. do obozów koncentracyjnych. “Piekło Pawiaka nie było dla mnie specjalnie fizycznie bolesne, ponieważ ani razu nie byłem na przesłuchaniach na gestapo. Byliśmy materiałem na egzekucje uliczne przede wszystkim.” A egzekucje więźniów od 16 października 1943 r. do 15 lutego 1944 r. odbywały się codziennie, a nawet kilka razy w ciągu dnia. Nazwiska rozstrzelanych umieszczano na obwieszczeniach lub ogłaszano z ulicznych megafonów. Na ulicach Warszawy pojawiały się napisy: Pawiak – pomścimy.

“Cały czas jako wybawiciel i ratownik działała moja mama. Nie miała pieniędzy, żeby mnie wykupić. Ale była jak ta bocianica, którą opłakałem w dzieciństwie, która spłonęła razem z dziećmi w gnieździe, kiedy wybuchł pożarł stodoły, na której gniazdo się znajdowało. Ona do tego gniazda wróciła, do dzieci swoich, wróciła w płomienie. Moja mama bez liczenia się z konsekwencjami postanowiła coś robić.”

Jerzy miał wtedy legitymację Herres – Kraftfahr – Parku, pracownika warsztatu niemieckich samochodów wojskowych, miała go chronić przed wywózką. Matka szukała pomocy w warsztacie. Weszła do budynku otoczonego strażą i drutami kolczastymi. “Nie wiem, jak jej się to udało. W biurze dowiedziała się od pracującego tam Volskdeutscha, że mnie rozstrzelano”. Zemdlała. Kiedy odzyskała przytomność stał przy niej szef warsztatu, Austriak. Kazał sprawdzić, powiedział, że to nieprawda i obiecał pomoc. Trzy razy jeździł na Pawiak i na Gestapo w Aleje Szucha. Jerzego po niedługim czasie wypuszczono.

Matka czekała na niego. Stała blisko murów spalonego getta. Zapytała tylko: Czego potrzebujesz? Odpowiedział: Papierosa. Dała mu “swojaka”, ręcznie robiony, najpopularniejszy podczas okupacji, ohydny, ale palił zapalczywie. Dopiero piąty mu smakował.

Podłoga

1 sierpnia 1944 roku Jerzy żegnał się z nią znów. Chciał iść do powstania. “Mama zrobiła dla mnie wafelki, przekładane masą kajmakową, żebym chrupał, jak mi będzie źle. Widziałem, jak walczy ze sobą, żeby nie powiedzieć czegoś, co w końcu powiedziała: - A może byś nie poszedł synku?”

Odpowiedział: Ja za trzy dni wrócę.

Bardzo w to wierzył.

Płakała. Do jego powrotu spała na podłodze. “Powiedziała, że nie może pozwolić sobie na żadne wygody, kiedy ja jestem w okolicznościach nieludzkich.”

Przechodząc przez Włochy po upadku powstania (był strzelcem, walczył na Mokotowie, nosił pseudonim “Wrak”) zdążył napisać w marszu list do matki, że żyje, że kocha, że wróci. Rzucił na bruk. Ktoś zaniósł go do adresatki.

Ona też pisała do niego listy, ale dokąd miała wysłać? Tylko modliła się, tak jak umiała.

Wrócił rok i kilka dni później. Stanął przed siostrą (rodziców nie było wtedy w domu), wychudzony po obozie (był w Sandbostel, niedaleko Bremen). Jej koledzy mówili, że wygląda “jakby z trumny wyszedł”. Położył się i spał całą dobę. “Kiedy rodzice przyszli całowali moje ręce i dłonie”.

Potem chciał już żyć, najpełniej jak to możliwe. Poszedł na studia, na Uniwersytet Warszawski, na filozofię i socjologię.

Wybór

- Budził się w nocy od własnego krzyku, tak mówi Elżbieta Ficowska, druga żona.

Długo nie wiedziała dlaczego. Odpowiedź dał list znaleziony po jego śmierci wśród notatek. A w nim: “Dnia 3 maja 1948 r. wieczorem zostałem wyciągnięty z kolejki elektrycznej EKD we Włochach, gdzie mieszkałem, przez dwóch cywilów i odprowadzony do pobliskiej (za przejazdem kolejowym PKP) szarej willi, gdzie trzymano mnie przez kilka dni i nocy w piwnicy ze stojącą wodą i szczurami. Co najmniej kilka razy w ciągu każdej nocy i równie często w ciągu dni wyprowadzano mnie z piwnicy na przesłuchania. Było to UB lub informacja wojskowa. Przesłuchiwali mnie cywile, nie sypiałem. Grozili, że zginę na miejscu (bawił się jeden z nich pistoletem...) lub zgniję w więzieniu, ale wpierw się przyznam. Wmawiali mi powojenną konspirację i żądali podania pseudonimu (nie konspirowałem po powrocie z niemieckiego obozu w 1945 r.). Zaprzeczenia moje spotykały się z pogróżkami i zapowiedziami, że już rodziny nie zobaczę i że mają sposoby, abym zaczął "śpiewać". Po Pawiaku (1943), powstaniu i obozach w Niemczech (1944-45), a także m.in. po cudem uniknionym rozstrzelaniu przez SS we wrześniu 1944 r. po kapitulacji Mokotowa - byłem rozbity nerwowo. Losy moich towarzyszy broni (zsyłki do ZSRR, obozy, gułag) nie były mi nieznane. Miałem podzielić ich los. Kolejnego dnia okazało się, że żądają ode mnie usług agenturalnych. Moje - dość prymitywne - oświadczenia, że oczywiście moim obowiązkiem obywatelskim jest np. wezwanie milicji, gdy dostrzegę złodzieja czy bandytę, i nie ma potrzeby w tym celu podejmować specjalnych zobowiązań - przyjmowano z irytacją i wyjaśnieniem, zgorszeniem, że nie o to chodzi, że chodzi o wrogów Polski Ludowej. Kolejnego (trzeciego lub czwartego) dnia, a raczej nocy, oświadczono mi, że zostanę przekazany władzom radzieckim w celu "odpowiedniego ukarania" lub - jeśli taka zapadnie decyzja - poddany zostanę "skutecznemu śledztwu". Podsunięto mi papier i dyktowano. Drugi cywil siedział, milcząc z dłonią na pistolecie leżącym na biurku.

Pisałem jakiś tekst, że będę zobowiązany do przekazania wszelkich znanych mi wiadomości o "antypolskich knowaniach". Podyktowali mi pseudonim: "Jerzyk" czy "Jeżak" lub "Jerzak". Kazali się podpisać. Mogłem wybrać opór, czyli - spełnienie pogróżek. Postanowiłem, że jeśli mnie wypuszczą, ucieknę. Kolejnego dnia, bezpośrednio po tym, pozwolono mi odejść, zwracając zabraną teczkę z zawartością, pasek i inne drobiazgi, które mi po zatrzymaniu odebrano”.

Pod namiotem

Przed bezpieką uciekł do Cyganów. Oni dali mu azyl.

W rozmowię z Lidią Ostałowską tłumaczył: “Pamiętam, byłem chłopcem, gdy z pobliskiego obozowiska przyszły prosić małe Cyganeczki. Powiedziałem: dobrze, dam, ale za piosenkę. Bo koniecznie chciałem to zapisać. I zaśpiewały: "Jesienne róże, róże smutne, herbaciane". Potem, kiedy byłem starszy, zaczęły przychodzić Cyganki, które nie mówiły po polsku, wysiedlone z Rzeszy do Generalnej Guberni. Wyszperałem w antykwariacie "Słownik Cyganów z Zakopanego". Nie miałem wtedy pojęcia, że cygański język z gór nie ma wiele wspólnego z tym z Berlina, ani nawet z Warszawy, bo Cyganie są różni. Potem zaczęła się eksterminacja. Po wojnie postanowiłem zebrać informacje o zagładzie. Wiedziałem już, że sami tego nie zrobią, bo rozproszenie, bo wewnętrzne spory, bo niechęć do patrzenia wstecz. Języka uczyłem się w warszawskich parkach. Cyganki mi śpiewały, a ja im za to, nie za wróżbę, dawałem jakieś grosze. Niektóre słowa mówione rozumiałem, ale rozciąganych w piosence całkiem nie. Zapisywałem jak analfabeta, w sposób dziki. Potem pytałem: co to słowo znaczy? A Cyganka mówiła: nic, to są trzy słowa. Posłałem listy do gazet, że proszę wszystkich, którzy byli świadkami mordów na Cyganach, o kontakt. Odezwał się pewien staruszek - dawny oficer z jakiegoś pułku tatarskiego. Przed wojną pomagał Cyganom: wstawiał się za nimi u policji, pozwalał rozbijać namioty w swoim ogrodzie. Cyganie dali mu nawet imię - Poruczniko. Zaproponował, żebym jechał z nim na Ziemie Odzyskane, bo tam gdzieś krążą jego przyjaciele. "A czy pan wie, co to jest Mageripen?". Ja pojęcia nie miałem, że chodzi o skalanie, ale postanowiłem sobie: jadę. Nieufność Cyganów nie pozwoliłaby mi przeniknąć do wnętrza ich świata, do taboru. Oni się zawsze bali, że jakiś tajniak przyjdzie im zrobić krzywdę. Poruczniko w pociągu wymyślił bajkę, że jestem jego bratankiem. Poręczył za mnie. Cyganie uwierzyli. Dostałem namiot, pierzynę, poduszkę i spisywałem, co się z nimi działo na Wołyniu. Z Cyganami jeździł z przerwami dwa lata.”

W 1953 roku ukazuje się książka "Cyganie polscy", ze słownikiem polsko – romskich.

Papusza

W taborze spotkał Papuszę, Bronisławę Wajs. Powiedział jej, że jest poetką. Zaśmiała się tylko. Ale uparł się, kazał przesyłać do siebie wiersze. Kilka z nich pokazał Julianowi Tuwimowi, a Tuwim się zachwycił. Wysyłał jej książki i słowa wsparcia. 11 lutego 1951 w liście do Jerzego Ficowskiego Papusza pisze: “Panie Jerzy, bardzo Pana proszę, niech Pan zarzuci to moje głupie wierszyki, bo to śmiechu warte. Proszę powiedzieć Panu Tuwimowi, żeby mnie nie nazywał poetką, bo umrę z dumy, a może z żalu.”

Ale pisała dalej. W 1956 roku ukazują się wiersz Papuszy w tłumaczeniu Jerzego Ficowskiego. Cyganie tych książek nie chcieli. Ani Papuszy, ani Jerzego Ficowskiego. W rozmowie z Krystyną Nastulanką tłumaczył: “Mieli mi oni za złe opublikowanie książki, zdradzenie pewnych tajemnic. Nawet Papuszę, mimo że otacza się ją swoistym szacunkiem, spotkało wiele przykrości, w rezulatcie czego leczyła się nawet w zakłądzie dla nerwowo chorych. (…) W zasadzie ten rozdział mojego życia i zainteresowań uważam za zamknięty.”

Powołanie

W 1964 roku upomniało się o niego wojsko. Jeszcze miesiąc, a przeszedłby do rezerwy. Miał żonę, dwie córki.

“Udałem się z prośbą do Jerzego Putramenta (jako młody literat) i prosiłem o uwolnienie mnie od nieznośnych nagabywań i inwigilacji. Myślę, że to załatwił (podobnie jak w 1964 r. załatwił mi zwolnienie od wojska, do którego dostałem na tle politycznym "karne powołanie"). Nigdy przedtem nie byłem w wojsku, zaliczony do rezerwy. Przy mnie rozmawiał telefonicznie z gen. Jaruzelskim, prosząc go, aby polecił odwołać moje powołanie do wojska. Tak się stało i mogłem odesłać kartę powołania (było to na krótko przed ukończeniem przeze mnie 40 lat). Przypuszczam, że w 1950 r. Putrament również interweniował, bo dano mi spokój, nikt już mnie odtąd nie zaczepiał i nie usiłował skłaniać mnie do "pomocy". Ustały też nękania bezpieki.

Sobie

Chciał pisać i zarabiać. Od czasu do czasi publikował w “Muzyce”, zrymował “Jadą wozy kolorowe” i inne przeboje. Nawet piosenki wojskowe, “co mnie zupełnie nie cieszyło, bo wytrącało moje pióro z rytmu tak bardzo, że ja później przez dwa lata nie byłem w stanie zrobić niczego innego.”. Tworzył dla dzieci, wydał zbiór baśni cygańskich. Drukował w “Płomyczku”.

W 1976 roku znalazł się jednak na indeksie. Objął go całkowity zakaz publikacji w oficynach państwowych.

Kiedy Jan Józef Lipski, przyjaciel z AK Jerzemu Ficowskiemu , wstąpienie do KOR-u, odmówił. Jego żona Elżbieta pracowała w Stanach Zjednoczonych, on opiekował się ich córką (trzecim swoim dzieckiem) “Nie mogę skazać dziecka na to, że któregoś dnia tatuś nie wróci do domu.” Po powrocie Elżbiety sam zgłosił się do opozycji. Jeździł na procesy radomskie, redagował komunikaty KOR-u, z poetką i prozaiczką Anką Kowalską pracował nad projektami oświadczeń. To jemu - razem z Adamem Michnikiem - KOR powierzył zredagowanie oświadczenia z 11 listopada 1978 r., w 60. rocznicę odzyskania niepodległości.

Powstał wtedy zbiór “Errata” i tomik “Gryps”, opublikowany w Niezależnej Oficynie Wydawniczej NOW. Mówił: “Ja wtedy w wierszu mówiłem głośno to, co miałem do powiedzenia. Sobie. Coś co się domaga sformułowania.”

"Myślę więc mnie nie ma" - wyznawał więc w wierszu "Cogito ergo".

I dalej:

To moja rzecz bo pospolita

uczę się sylabizować ją

niemą polszczyznę

arsenał dobitnie milczący

do mnie do ciebie

do czasu.

“Poezja nie jest zajęciem” - mówił Lidii Ostałowskiej w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". – “To odświętne chwile. Wiersz się zdarza. Myślę, że wydeptałem w poezji jakieś własne ścieżki, po których nikt ze mną nie chodził - mówił Ficowski. - Czy one zarosną trawą, czy okażą się potrzebne, nie wiem".

Wydał szesnaście tomików wierszy – pierwszy, “Ołowiani żołnierze”, jeszcze w 1948 roku - dziesięć książek prozatorskich, kilkadziesiąt piosenek. Tłumaczył z hiszpańskiego, cygańskiego, rosyjskiego, niemieckiego, włoskiego, francuskiego, rumuńskiego. Był wielkim poetą.

Wieczność

Przygotował się na swoją śmierć. Zostawił epitafium, które potem wyryto na jego grobie.

Przysiadły ptaki z brązu.

“Ja niżej podpisany Jerzy Ficowski przenosząc się dnia 9 maja 2006 roku do Wieczności (wersja równouprawniona: do Nicości) zakończyłem tutejszą egzystencję nie ukończywszy niczego zgodnie z regulaminem Stwórcy i z odwieczną praktyką mieszkańców tego źle pomyślanego i jeszcze gorzej prowadzącego się świata – usilnie proszę moich Bliskich i moich Dalekich, o błogosławieństwo uśmiechu i łaskę pogody ducha zamiast westchnien i smutku, bowiem nie stało się nic nadzwyczajnego. Za spełnienie tej prośby z góry wszystkim dziękuję i za kłopot przepraszam /-/ Jerzy Ficowski, Warszawa, poza zasięgiem czasu.”