Zuzanna Ginczanka "Wiersze zebrane" - ze wstępu Izoldy Kiec

Zuzanna Ginczanka "Wiersze zebrane"  - ze wstępu Izoldy Kiec

Literacki Parnas. Warszawa 1936-1939. W 1934 roku Zuzanna Gincburg wysłała swoje utwory na konkurs poetycki „Wiadomości Literackich”. Z powodzeniem – otrzymała bo­­wiem wyróżnienie za wiersz Gramatyka i jako protegowana samego Juliana Tuwima – wstęp na literackie salony stolicy.

W następnym roku więc, po ukończeniu nauki w równieńskim gimnazjum, młoda poetka przeniosła się do Warszawy. Wynajęła tu pokój przy ulicy Szpitalnej 5, studiowała pedagogikę na Uniwersytecie Warszawskim, publikowała w miejscowych pismach literackich i satyrycznych, pochłonęło ją kawiarniane życie ostatniej przedwojennej cyganerii. Chętnie siadała przy stoliku Skamandrytów na pięterku Małej Ziemiańskiej. Bywała w redakcjach „Wiadomości Literackich” i „Szpilek”. W 1936 roku, w ekskluzywnym wydawnictwie Przeworskiego, ukazał się tomik jej wierszy, zatytułowany O Centaurach. Poezja najwyższej próby. Głos dojrzałej kobiety i świadomej artystycznego rzemiosła, mądrej, wrażliwej
artystki.

Ścierają się rym o rym ostrzone wiersze ze szczękiem

– nie ufaj ścisłym rozmysłom, by żaden cię nie opętał,

– nie ufaj palcom jak ślepcy,

ni oczom jak sowy bezrękie –

oto głoszę namiętność i mądrość

ciasno w pasie zrośnięte

jak centaur. –

– napisała autorka w tytułowym utworze debiutanckiego zbiorku, zapowiadając uważną egzegezę słów i budowanych z nich obrazów inspirowanych tradycją oraz tekstami kultury. Ginczanka jest nieufna i pełna dystansu. Analizuje biblijne historie (Canticum canticorum), nicuje dogmaty oraz sentencje („oto / ciało / stało się / słowem”, Proces; „Nie powstałam / z prochu, / nie obrócę się / w proch”, Wyjaśnienie na marginesie). Nie interesuje jej powierzchnia, zewnętrzność, opakowanie. Obsesyjnie szuka sensu, znaczeń adekwatnych wobec rozmaitej proweniencji znaków (kulturowych, w tym przede wszystkim językowych, ale też wywodzących się ze świata natury; czyżby zatem odwiecznych?) i – pełni treści.

Ciężarny gęsty pacyfik warczy pod taflą szklistą

różowomięsna pantera jedwabne futro rozsadza –

biblijny boży wieloryb płonącym tranem tryska,

jak boży biblijny archanioł blaskiem ociekał na gwiazdach.

Widzisz –

to właśnie dlatego.

Czarnoziem rozsadza chodnik.

Pod każdą milczącą powłoką wietrzysz petardę treści.

Niebo od gwiazd się przepali

jak od rozwianych pochodni –

Przypływ i odpływ pociągów czas wzbierający obwieści.

(Treść)

Ginczanka nie wierzy niczemu na słowo, sprawdza, pyta, nie zgadza się i podejmuje dyskusję (jak w zamykającym tomik utworze Połów, skonstruowanym w formie dialogu między Rybaczką i Morzem), ale nie odrzuca gorsetu kultury, bo tylko on pozwala na dyscyplinę twórczą, na osiągnięcie perfekcyjnego poetyckiego rzemiosła (co świetnie ilustruje wiersz Dziewictwo, który w skondensowanej, ograniczonej do poetyckiego konceptu i kontrastu dwóch obrazów formie powtarza tezy obszernego, narracyjnego Buntu piętnastolatków). Więcej – pozwala na zrozumienie istoty kreacyjnej siły, na osiągnięcie mocy równej Stwórcy:

A kiedy krzyczysz:

„śmiech”,

trzydziestodwuzębne rżą baby.

A kiedy szepczesz:

„śmierć”,

głuchoniema

ślepota

dławi.

Prężą się drżące zwierzęta, któreś z uroczysk wywabił,

których imionaś wysłowił,

któreś imieniem wysławił.

Sprawy czerwone i ciepłe z frazesów się rodzą jak z matek

treść bulgocącym krwotokiem wybucha z śpiewnej udręki.

Imię pęcznieje światem –

świat się wydyma zaświatem –

– a ty

słowa ciałem porosłe

wymawiasz –

jak Stwórca –

z lękiem –

(Treść)

Zarówno w tomie O Centaurach, jak i w rozproszonych w ówczesnej pra­­­sie literackiej wierszach Ginczanki przeważa zatem refleksja autotematyczna, namysł nad procesem tworzenia i – ten wątek wkrótce zdominuje tematykę utworów adeptki rodzimej wielkiej literatury, przykładem jest choćby zachowany jedynie we fragmentach przepiękny poemat Krajobrazy – rolą poezji oraz poety. W obliczu przerażającej rzeczywistości bowiem: „strzaskanych pokładów”, „niezaradnej załogi”, uczonych „dziwacznych jak kraby” i twórców „zmilkłych od chłodu”, ukazanych w utworze Współczesność, zauroczona światem poetka osądzona zostanie wkrótce przez Trybunał:

Przemilczasz sprawy ważne dla spraw kwitnących różowo,

nie mów stygnącym szeptem: „Lew czyha na drodze i miecz”.

Rozdrąż ubitą ziemię, pod ziemią wikła się rzecz,

poszukaj ssących korzeni pod mchami chmurnych parowów.

(Rozprawa)

Z pokorą przyjmuje Panna wyrok sędziów: „Dzieje swarliwe i wielkie przyjdzie ci jeszcze przemierzyć”. Oto bowiem współczesność – niespokojna i groźna – wymaga od poetki jasnego rozstrzygnięcia sporu pomiędzy twórczością niezaangażowaną w sprawy wielkie i ważne a tą, która ma ambicje uczestniczenia w procesie dziejowym. Deklarację indywidualnego wyboru – pełnego pokory w działaniu, duchowej harmonii i zgody na wyroki losu – złoży Ginczanka w niezwykle przejmującym, napisanym w 1937 roku wierszu Żar-Ptak:

W bitwę mnie pogoń prowadzi z zielonych miłosnych gajów,

Żar-Ptak z piór rozżagwionych zatacza koła nad bitwą,

wodzowie sprawdzają zbroję, sławę węszący zaszczytną,

przykrywam przyłbicą twarz, pomna rycerskich zwyczajów,

i ciężki wyciągam miecz – a okiem kołuję w górze.

Pędzi spiżowy mój wódz i głosem wrogów roztrąca:

„Okręt odpływa w zwycięstwo, czeka z banderą szumiącą!”

Daremnie. Wiem: nie pojadę. Żar-Ptak zatonął mi w chmurze.

Zdejmuję sennie przyłbicę i idę świadoma strat

w pełne podziemnych wspomnień i snów wiejących od ścian

ciche, zastygłe podziemia. Zmęczenie dławi mi krtań,

a za mną smugą surową wiersze znaczą mój ślad.

W kamieniołomach smutku wyrzekam się ptaków i spełnień,

dotykam kolumn bazaltu: – „Panie, – powtarzam śpiewnie, –

wypróbuj mnie smutkiem, rozpaczą, dnem zatracenia i zguby,

lecz szczęściem już nie doświadczaj, nie przetrwam bowiem próby”.

Te pełne niepokoju, zwiastujące katastrofę wersy kontrastują z barwnymi wspomnieniami uczestników artystycznej bohemy Warszawy między wojnami, których muzą i legendą była młoda, piękna poetka, jedna z bohaterek pierwszej Gombrowiczowskiej maskarady.

Znałem ją z Warszawy […] – pisał już po wojnie Jan Kott – ze stolika Gombrowicza w Zodiaku. Obok Gizeli Ważykowej była tam najpiękniejszą kobietą. I chyba wtedy najmłodszą. Wyglądała jak Sulamitka. Miała jedno oko tak czarne, że aż tęczówka zdawała się przesłaniać źrenicę, a drugie brązowe z tęczówką w złote plamki. Wszyscy zachwycali się jej wierszami, w których jak w jej urodzie było coś z kasydy perskiej[if !supportFootnotes][1][endif].

W Zodiaku bywali: Kazimierz Brandys z narzeczoną Marysią Zenowicz, Stanisław Piętak, Stefan Otwinowski z żoną Ewą, Hanka i Eryk Lipińscy, Giza Ważykowa, Andrzej Nowicki, Eugeniusz Biernacki, Światopełk Karpiński, Janusz Minkiewicz, Jerzy Pomianowski – stała stolikowa kompania. Zuzanna Ginczanka grała tu rolę, jak wspominał Piętak, „pierwszej damy dworu”[if !supportFootnotes][2][endif], ochrzczonej przez samego Gombrowicza imieniem Gina i zaszczyconej przez niego… bruderszaftem. To wyjątkowy gest Mistrza. Pan Witold bowiem rzadko się spoufalał. Nawet wobec najbliższych nie rezygnował z formy. Dzięki temu nie musiał oszczędzać nikogo, ze wszystkich drwił bezlitośnie.

Postanowił kiedyś na przykład pokłócić Ginczankę i Ważykową – wspominał Andrzej Nowicki – które dotychczas się przyjaźniły. Osiągnął to rzucając półsłówka, spojrzenia, uśmiechając się, gdy mówiła Giza, krzywiąc, gdy Zuzanna czy odwrotnie. Nie żałował wtrąceń w rodzaju: „no, no” lub „ho, ho”, wreszcie poróżnił je naprawdę i bardzo się cieszył[if !supportFootnotes][3][endif].

O względy pięknej poetki zabiegali starsi i młodsi mężczyźni. O tych starszych Tuwim mawiał żartobliwie, że oto współczesne egzemplum biblijnej historii – Zuzanna i Starcy. Spośród rówieśników Zuzanna wybrała poetę, satyryka Andrzeja Nowickiego, który był jej partnerem przez wszystkie te warszawskie lata, aż do wakacji 1939 roku, spędzanych przez Zuzannę u babci. Nie wiedzieli wówczas, że już się nie zobaczą… Kulisy ich związku ujawniają w jakimś stopniu listy Nowickiego pisane do dziewczyny, pełne młodzieńczych uczuć – zauroczenia, tęsknoty, zazdrości, ale także plotek i najnowszych wieści o wspólnych przyjaciołach[if !supportFootnotes][4][endif].

Odzwierciedleniem atmosfery spotkań w Zodiaku są żartobliwe, skrzące się od dowcipnych konceptów wiersze Ginczanki, które poetka publikowała w nowo powstałym, redagowanym przez Zbigniewa Mitznera, tygodniku satyrycznym „Szpilki”. Znajdziemy tu echo kawiarnianych przekomarzań i kpin, zapisy towarzyskich porachunków, zaczepek i prób odwetów. Wiersz Na piszących donosy jest repliką poetki na dedykowany Tuwimowi Donos Światopełka Karpińskiego; jej wyznanie Na zdarzenie z życia prywatnego zostaje skomentowane przez Janusza Minkiewicza w wierszowanym liście do redakcji pod tytułem Wycieczki osobiste; marny poetycki tomik miejscowego wierszoklety „recenzują” wspólnie Ginczanka wraz z kolegami: Władysławem Broniewskim, Marianem Hemarem, Pawłem Hertzem, Tadeuszem Hollendrem, Andrzejem Nowickim, Antonim Słonimskim i Julianem Tuwimem. Poetka kpi bezlitośnie z grafomanów (Poezje, Wiosna), snobów (Pochwała snobów), ­niekompetentnych ­krytyków (Ballada o krytykach poezje wertujących) i nadgorliwych cenzorów (Wierszyk o hierarchii świata tego napaścią na imć pana cenzora zakończony). To szczególny obraz codzienności dawnej Warszawy i warszawki. Bohaterami jej wierszy są literaci (wybitny pisarz Józef Wittlin i wybitny wierszokleta Józef Aleksander Gałuszka), politycy (Józef Beck i Edward Rydz-Śmigły, ale także faszystowski generał Francisco Franco) i gwiazdy rodzącej się popkultury (Fred Astaire, Gary Cooper i Maurice Chevalier). Pojawiają się aluzje do literackich pism („Skamandra” i „Wiadomości Literackich”) oraz agencji informacyjnych (Polskiej Agencji Telegraficznej i Polskiej Agencji Publicystycznej). Barwny świat, dawno umarły.

Głośny śmiech zdaje się jednak milknąć w obliczu coraz bardziej po­nurej, coraz groźniejszej rzeczywistości. W obliczu zbliżających się łowów:

Pędzą myśliwi w zamierzchłe dzieje,

gdzie ślad porasta i trop czernieje,

w gąszczach przeszłości z uporem mrówki

babki szukają, babki-żydówki,

babki-żydówki bliźniego swego,

wroga ciętego, druha dobrego,

a gdy wywęszą babkę jak łanię,

to w surmy, w trąby, w rogi i granie!

O łowy piękne! O, dumne łowy

w tajnych, sekretnych dziejach alkowy!

O, wielkie, harde, wzniosłe tropienia,

godne rycerzy i godne pienia!

(Łowy)

W przeddzień wybuchu drugiej wojny światowej pochlebne dla urody i osobowości młodziutkiej poetki imiona – Rachela (nadane Ginczance przez Tadeusza Wittlina), Sulamitka (tę dostrzegali w niej Jan Kott i Józef Łobodowski), Gwiazda Syjonu (określenie wymyślone przez Jerzego Andrzejewskiego) – coraz bardziej podkreślały izolację autorki od świata dotąd tak przyjaznej wobec niej polskiej kultury. Jej odmienność. Jej obcość:

Radość przepływa

z dala

w różowej świątecznej łodzi

daleką obcą rzeką

z ultramaryny i z iłu.

Powiedzą o twoim żalu: „płaskostopy i karłowaty”

powiedzą o twoim smutku: „bielidło, olejek, róż”.

Ni liryka z tkliwych batystów

ni ciężki epos z brokatu

nie wyzna ciebie

nikomu

domysłem zza siedmiu mórz.

(Obcość)

W obliczu antysemickich wystąpień egzystencjalne wiersze Ginczanki nabierały nowego wymiaru. W młodzieńczym erotyku Zza ­barykad ujawniło się niespodziewanie dramatyczne, najbardziej dosłowne wołanie o pomoc tej, która stoi po drugiej stronie barykady, wśród wykluczonych, skazanych, winnych winą niezawinioną:

Kiedy ci mówię wzrokiem, – kochany –, że twoja jestem, twoja, twoja,

nawet nie słyszysz mojej rozpaczy i moich lęków i niepokojów, –

nawet nie słyszysz, że tak się boję, że całym sercem w ciebie przenikam,

że ci zaciążę, że cię obarczę gnącym ciężarem moich barykad –

patrzysz mi w oczy jak w szklane szyby, jak w nieprzebite graniczne szyby

i nie wiesz wcale, jak w myśli wołam: uwolń mnie, miły, ratuj i wybaw –

Szpilkowa satyra Sublokatorzy okazała się teraz opowieścią o niemożności zakorzenienia w otaczającym świecie, o bezdomności i osamotnieniu oraz skazaniu na nieustanną wędrówkę. O Don Kichotach i Wiecznych Tułaczach. Stała się oskarżeniem rzeczywistości, w której zabrakło miejsca na wielkość, heroizm, poświęcenie, w której unicestwia się człowieka w imię bezwzględnego rozkazu, bezmyślnej ideologii:

a cisi, kulturalni w swych pokojach w których

szafy zamknąć nie można mimo wbitych haków,

giną w końcu z tęsknoty w jakiś dzień ponury

zwalczeni przez drzwi szafy, jak skrzydła wiatraków.

W czerwcu 1939 roku Zuzanna wyjechała na wakacje do babci, do Równego. Trzy miesiące później zaczęły spełniać się najgorsze przeczucia i najbardziej czarne scenariusze. Rozpoczęła się – ucieczka:

Nie odrąbię się od siebie całym światem

i nie wyprę się korzeni jak sosna –

o milcząca własnych bezsił aprobato,

jakże zwykłam się ze sobą, jakże zrosłam!

zaciążyłam sama sobie nienawiścią

do znoszonych jak rękawiczki dłoni

i do łydek, których żaden wyścig

w innodroże ciału nie pogoni –

(Ucieczka)

Równe Wołyńskie – Lwów – Kraków. 1939-1944

Przerażona Ginczanka opuściła Równe w październiku 1939 roku, udając się do Lwowa. Tutaj wyszła za mąż za dużo starszego krytyka sztuki Michała Weinziehera, kustosza miejscowego Muzeum Historycznego, ale tak naprawdę tą najważniejszą, ostatnią, jak się okazało, jej miłością był Janusz Woźniakowski, obiecujący młody grafik, którego związek z Zuzanną tak wspominał Franciszek Gil:

Janusz często czytał mi rzeczy napisane przez nią, powtarzał na pamięć […]. My – niestety – nie zapisywaliśmy tego. […] Myślę, że to wszystko przepadło z jednym Januszem, który najpełniej z nas wszystkich nosił ją całą w sobie i w ostatnich latach żył bodaj tylko dla niej[if !supportFootnotes][5][endif].

We Lwowie poetka zamieszkała w kamienicy przy ulicy Jabłonowskich, podjęła pracę zarobkową i – pisała. Na zamówienie tłumaczyła wiersze ukraińskiego poety Pawło Tyczyny, Włodzimierza Majakowskiego, Achillesa Le Roy. W miejscowych pismach literackich opublikowała dwa utwory: Przebudzenie oraz W bitwie o urodzaj. I chociaż w obu realizowała (powodowana strachem?) założenia oficjalnej wówczas ideologii, to po raz kolejny dała dowód artystycznej dojrzałości i samoświadomości – heroicznej zgody na czas i miejsce, które – to przecież wiedziała już wcześniej – nie miały ziścić młodzieńczych marzeń, raczej – spełnić ówczesne niepokoje i dramatyczne przeczucia. „Oto patrzę zbudzona z koszmarów i widzeń”… – napisała, wbrew wszystkiemu, co otaczało ją i jej bliskich, wbrew wieści o śmierci babci wiezionej do miejsca straceń, wbrew osamotnieniu, heroicznie wierząc w ocalenie.

W zasadzie nie pozostało więcej śladów. „Nie chowało się wówczas niczego na przyszłość – pisał już po wojnie Franciszek Gil, jeden ze świadków tej nieludzkiej pogoni. – Zanadto byliśmy zajęci przechowaniem życia i nie zabezpieczyliśmy tego, co jej [Ginczanki – przyp. I.K.] życie mogło w innej, pięknej formie przedłużyć”[if !supportFootnotes][6][endif].

Przetrwał jeszcze cudem ocalony, jeden z ostatnich wierszy Ginczanki, napisany w 1942 roku, rozpoczynający się od Horacjańskiej ­sentencji Non omnis moriar, a będący wyraźnym nawiązaniem do Testamentu mojego Juliusza Słowackiego. Ironicznie trawestując treść tych utworów, przecząc artystowskiej dumie, poetka zachowała doskonałość wierszowej formy. Nie wierzyła w ocalenie, lecz swój tragiczny los zamknęła w kunsztownym, jakby ponadczasowym kształcie:

Non omnis moriar – moje dumne włości,

Łąki moich obrusów, twierdze szaf niezłomnych,

Prześcieradła rozległe, drogocenna pościel

I suknie, jasne suknie pozostaną po mnie.

[…]

Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze

I zapiją mój pogrzeb i własne bogactwo:

Kilimy i makaty, półmiski, lichtarze –

Niechaj piją noc całą, a o świcie brzasku

Niech zaczną szukać cennych kamieni i złota

W kanapach, materacach, kołdrach i dywanach.

O, jak będzie się palić w ręku im robota,

Kłęby włosia końskiego i morskiego siana,

Chmury rozprutych poduszek i obłoki pierzyn

Do rąk im przylgną, w skrzydła zmienią ręce obie;

To krew moja pakuły z puchem zlepi świeżym

I uskrzydlonych nagle w aniołów przemieni.

Wśród milionów zmasakrowanych przez niemieckich oprawców była punkcikiem. Wśród setek twórców kultury polskiej nie zrealizowaną w pełni możliwością, bolesną, nieodżałowaną stratą – napisała Anna Kamieńska. – Gdyby pozostawiła po sobie tylko ten jeden wiersz, to ­gorzkie swoje non omnis moriar – już miałaby trwałe miejsce w poezji polskiej. Mówiąc słowami wiersza Słowackiego, ta karta poezji polskiej „wieki tu będzie płakała i łez jej nie stanie”[if !supportFootnotes][7][endif].

A jednak najbardziej porusza w tym ostatnim wierszu prześladowanej kobiety bezpośrednie oskarżenie tych, którzy ułatwiali pościg, którzy pozbawieni najzwyklejszych ludzkich odruchów, nie mogli? nie potrafili? zaakceptować jej historii, tradycji, z której wyrosła, nie zrozumieli jej prawa do godnego życia.

Nie zostawiłam tutaj żadnego dziedzica,

Niech więc rzeczy żydowskie twoja dłoń wyszpera,

Chominowo, lwowianko, dzielna żono szpicla,

Donosicielko chyża, matko folksdojczera.

[…]

Pamiętam o was, wyście, kiedy szli szupowcy,

Też pamiętali o mnie. Przypomnieli i mnie.

Przypomnieli dwukrotnie – we Lwowie, skąd latem 1942 roku, zadenuncjowana przez gospodynię kamienicy Zofię Chominową[if !supportFootnotes][8][endif], ­Ginczanka musiała uciekać, i po raz drugi – w Krakowie, na kilka dni przed zakończeniem wojny. Wydał ją któryś z mieszkańców domu przy ulicy Mikołajskiej, gdzie znajdowała się ostatnia kryjówka przerażonej, zaszczutej kobiety. Ktoś żądny nagród i protekcji władców. Ginczankę rozstrzelano w obozie w Płaszowie, skąd trafiła ostatnim transportem z więzienia przy ulicy Czarnieckiego[if !supportFootnotes][9][endif]. Razem z najbliższą, szkolną przyjaciółką z Równe­go, Blumką Fradis.

Innych, którzy zginęli, codziennie wspominam – pisał tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej Julian Tuwim do Zbigniewa Mitznera – co dzień wzdycham po nich, przede wszystkim po biednej mojej przyjaciółeczce Ginczance[if !supportFootnotes][10][endif].

Proszę Cię – to już Witold Gombrowicz do Stanisława Piętaka – napisz mi kiedy, jaka była śmierć tej biednej Giny. Dlaczego piszesz, że ją męczono? […] Przypomniało mi się, jak kiedyś na Mazowieckiej, wracając do domu z „Zodiaku” tłumaczyłem Ginie, że na tę zbliżającą się wojnę trzeba koniecznie zaopatrzyć się w truciznę. A ona się śmiała[if !supportFootnotes][11][endif].

Ponad czterdzieści lat od chwili tragicznej śmierci Zuzanny Ginczanki jej rówieński przyjaciel i starszy kolega poeta Józef Łobodowski opublikował w Toronto tomik wierszy poświęcony Pamięci Sulamity. Ponad niedobrym czasem i wbrew rozpadającej się przestrzeni powracał do lat pierwszej miłości, młodzieńczych zachwytów urodą i urokami świata oraz sztubackich treli:

Nieustannie rówieńską ulicą przechodzisz,

przystają na twój widok i starzy i młodzi,

w równej mierze połączeni zachwytem…

A ja też w swoją młodość radośnie powracam,

gdzie czeka na me źrenice najwdzięczniejsza praca –

smakować twe ogrody, jakże znakomite!

Zuzanna nie umarła, w swych wierszach ciągle ożywa,

gdy ja – na głębie wyrzucony pływak –

powierzam własne życie wciąż innej odnowie…

Bo był czas siania, a teraz jest pora żniwa

i u bram Pańskich tłoczą się świadkowie –

i aby stała się nareszcie sprawa sprawiedliwa

chóry anielskie

śpiewają Sulamicie w czarnoleskiej mowie.

[if !supportFootnotes]


[endif]

[if !supportFootnotes][1][endif]      J. Kott, Przyczynek do biografii, Londyn 1990, s. 41.

[2]      S. Piętak, Portrety i zapiski, Warszawa 1963, s. 55.

[3]      Cyt. za: J. Siedlecka, Jaśniepanicz, Kraków 1987, s. 197.

[4]      Listy ocalone przez Eryka Lipińskiego znajdują się w zbiorach Muzeum Literatury w Warszawie.

[5]      F. Gil, relacja ze zbiorów archiwum prywatnego Juliusza Wiktora Gomulickiego. Janusz Woźniakowski pomagał Ginczance w ucieczce ze Lwowa; zginął w Krakowie, aresztowany kilka tygodni przed śmiercią samej poetki.

[6]      Tamże.

[7]      A. Kamieńska, Testament ironiczny, w: tejże, Od Leśmiana. Najpiękniejsze wiersze polskie, Warszawa 1974, s. 219.

[8][endif]      W listopadzie 1948 roku, w Sądzie Okręgowym w Warszawie odbył się proces Zofii Chominowej i jej syna Mariana, oskarżonych o denuncjację Zuzanny Ginczanki. Marian Chomin został uniewinniony, Zofię Chominową skazano na cztery lata więzienia. Dokumenty procesowe opracowała i opublikowała Agnieszka Haska, zob.: tejże, „Znałam tylko jedną żydóweczkę ukrywającą się…” Sprawa Zofii i Mariana Chominów, „Zagłada Żydów. Studia i materiały”, Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFIS PAN, nr 4, Warszawa 2008, s. 392-407.

[9]      Zob. R. Kotarba, Zuzanna Ginczanka: śmierć poetki. Historia okupacyjna, „Gazeta Wyborcza” z 14 grudnia 2015.

[10][endif]     Cyt. za: E. Lipiński, Drzewo Szpilkowe, Warszawa 1989, s. 94.

[11][endif]     Z listu Witolda Gombrowicza do Stanisława Piętaka; korespondencja ze zbiorów Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie.