Albański Havel, Aleksander Kaczorowski, "Gazeta Wyborcza" 10.01.2006

Albański Havel, Aleksander Kaczorowski, "Gazeta Wyborcza" 10.01.2006

"Cały świat przecierał oczy ze zdumienia. Co to za szczególny przypadek - europejskie państwo, które pod koniec XX wieku unicestwia się do tego stopnia, że otwiera więzienia i magazyny z bronią, pozwala na uzbrojenie się całego narodu i pozostawia kraj w rękach band kryminalistów?" - pyta Fatos Lubonja w książce "Albania - wolność zagrożona" 

Pyta retorycznie, bo nietrudno się domyślić, że chodzi o ojczyznę autora. Choć słowo ojczyzna nie wydaje się w wypadku Albanii całkiem oczywiste. Przynajmniej jeśli rację miał Norwid i "Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek". Z książki Lubonji wynika, że dla większości Albańczyków, z tamtejszymi politykami na czele, ojczyzna to przede wszystkim łatwy łup do zdobycia. Nic dziwnego, że autor uchodzi w kraju za enfant terrible, a najwybitniejszy pisarz albański Ismail Kadare krytykuje go przy każdej okazji.

Kadare jest jednym z negatywnych bohaterów tej książki, oprócz komunistycznego dyktatora Envera Hodży i dyktatora postkomunistycznego Salego Berishy. Lubonja zarzuca autorowi "Generała martwej armii" to samo, co albańskim elitom w ogóle: służalczość wobec każdej władzy, hołdowanie stereotypom narodowym, podtrzymywanie samobójczych iluzji na temat rzekomej wyższości cywilizacyjnej Albańczyków nad sąsiadami. 

Autor twierdzi, że owe elity w 1912 r. dostały niepodległe państwo w prezencie od mocarstw zachodnich i Turcji obawiających się wzrostu znaczenia Grecji i Serbii. I od tej pory nie wiedzą, co z tym fantem począć. 

Pierwszy albański dyktator, król Zogu, zorganizował administrację państwową, a jego komunistyczny następca Hodża stworzył standard języka albańskiego. Najbardziej widocznym skutkiem tych pozytywnych skądinąd osiągnięć było to, że dzięki nim mogli lepiej gnębić własny naród. 

W Albanii bowiem nawet słuszne w zasadzie przedsięwzięcia kończą się tragedią. Demokratycznie wybrany następca Hodży, prezydent Berisha, przeprowadził w Albanii reformy rynkowe. Ich skutkiem było jednak to, że powiązani z jego partią twórcy piramid finansowych ograbili społeczeństwo z oszczędności. 

Autor pyta: czy Albańczycy "będą mogli wyjść z tego błędnego koła: dyktatura - rebelia - zniszczenie - dyktatura"? Być może, jeśli w końcu zacznie im się to opłacać. Jest bowiem Lubonja typowym laickim moralistą, który wierzy w Modernizację, Państwo i Postęp. Cytuje przy wielu okazjach Montaigne'a i Michnika, nie może pogodzić się z tym, że jego kraj o lata świetlne odstaje od europejskich standardów, a przecież zdaje się nie rozumieć rzeczy oczywistej dla każdego psychologa społecznego czy socjologa: że jego rodacy, nie utożsamiając się ze swoim państwem i nie ufając mu, postępują - w świetle swoich doświadczeń historycznych - całkowicie racjonalnie. 

Lecz oczywiście Lubonja doskonale to rozumie. Wie również, że największą tragedią Albańczyków nie jest bieda czy zorganizowana przestępczość, lecz to, że nie mają nikogo, kto by im przypominał, że racjonalne nie zawsze znaczy to samo, co mądre lub uczciwe. 

Głos duchownych w tym kraju, proklamowanym 40 lat temu pierwszym ateistycznym państwem na świecie, nadal niewiele znaczy. Największy albański pisarz, kandydat do Nagrody Nobla Ismail Kadare wypisuje takie mądrości jak ta, iż "język serbski jest tylko cygańską służącą języka albańskiego". W tej sytuacji Lubonja, który za czasów Hodży spędził 16 lat za kratami, a wolność odzyskał dopiero w 1991 r., próbuje być ni mniej, ni więcej tylko albańskim Havlem. 

Nie zawsze służy to jego pisarstwu. Większość tekstów zawartych w wyborze publicystyki zaopatrzonym w bogaty indeks osobowy i kalendarium wydarzeń ma charakter doraźny, nieraz wręcz interwencyjny. Szkoda, bo jest przecież Lubonja znakomitym eseistą, a takie artykuły jak "Spojrzenie Skanderbega" czy "Piramidy z błota" nie ustępują w niczym pisarstwu Timothy'ego Gartona Asha. 

Ten ostatni tekst opowiada o zapaści albańskiego państwa w 1997 r., gdy kraj stanął na progu wojny domowej między popierającą prezydenta Berishę Północą a wrogim mu Południem. Wydarzenia te były szokiem dla Zachodu, lecz przecież nie dla Albańczyków. W tym kraju - o czym przypomina Lubonja i przekonująco wyjaśnia, dlaczego tak jest - archaiczne więzi o charakterze plemiennym i klanowym wciąż są znacznie mocniejszym spoiwem niż idea obywatelska czy patriotyzm. A może nawet jedynym, bo po wyrugowaniu przez Hodżę wszelkich religii (na czele z dominującym islamem) oraz po kompromitacji utopii komunistycznej i rozwianiu się mitu Zachodu Albańczycy nie bardzo mają już w co wierzyć. Nawet wojowniczy nacjonalizm jest raczej domeną ich pobratymców z Kosowa czy Macedonii. 

Życie dopisało gorzką pointę do książki Lubonji. Jego rodacy ponownie oddali władzę Salemu Berishy, którego poprzednie rządy skończyły się interwencją sił międzynarodowych w 1997 r. Z kolei sam Lubonja, jak pisze w interesującym wstępie Konstanty Gebert, stracił stałą rubrykę w gazecie "Shekulli" z powodu negatywnego stanowiska wobec wojny w Iraku i został pozwany do sądu przez wydawcę tej gazety, gdyż zarzucił mu "ciemne powiązania w interesach z postkomunistyczną władzą". 

A co na to Albańczycy? Marzą o członkostwie w NATO i Unii Europejskiej. Ponoć ono rozwiąże ich problemy. 


Aleksander Kaczorowski, "Gazeta Wyborcza" 10.01.2006

Fatos Lubonja , Albania - wolność zagrożona, Sejny 2005, Fundacja Pogranicze.