Arabowie tańczą po hebrajsku, Michał Sobelman „Nowe Książki” 9/2006

Arabowie tańczą po hebrajsku, Michał Sobelman „Nowe Książki” 9/2006

Literatura izraelska zyskuje w Polsce popularność. W ciągu ostatnich kilku lat ukazały się przekłady prawie wszystkich książek Amosa Oza, najsłynniejszego izraelskiego prozaika. Opublikowano poezję Jehudy Amihaja , powieści A. B. Jehoshuy i Aharona Appelfelda, dramaty Hanocha Lewina , literaturę młodzieżową Uri Orleva, kryminały Szulamit Lapid. Edgar Keret stał się idolem polskich nastolatków niemalże w porównywalnej skali jak w Izraelu, a Zruja Szalew pierwszoplanową postacią w tzw. Literaturze kobiecej.

Jednakże książka Saida Kashuy Arabowie tańczą (właściwie Tańczący Arabowie) jest zgoła czymś odmiennym i stanowi wydarzenie nie tylko w Polsce lub innych krajach, gdzie została wydana, lecz przede wszystkim w samym Izraelu. A to z powodu jej autora „izraelskiego Araba”, piszącego w Izraelu w języku hebrajskim. Mam pewne wątpliwości, czy to stosunkowo nowe pojęcie, wymyślone przed niespełna trzydziestoma laty przez ówczesnego premiera Menachema Begina, jest adekwatnie, a przede wszystkim zrozumiałe poza samym Izraelem.

W przededniu wojny sześciodniowej w ówczesnych granicach Państwa Żydowskiego żyło ok. 400 tysięcy Arabów lub raczej Palestyńczyków, jednak po wojnie w 1967 r., granice się zmieniły, a na terenach Zachodniego Brzegu Jordanu i Strefy Gazy zamieszkiwało wówczas ok. 1200 tysięcy Palestyńczyków. Ci pierwsi izraelscy Arabowie są przede wszystkim obywatelami Izraela i podobnie jak wszyscy Izraelczycy posiadają tzw. Niebieskie paszporty, ci drudzy natomiast obywatelami nie są i legitymują się różowymi dokumentami. Obecnie arabscy obywatele Izraela stanowią 1/7 ogólnej populacji tego państwa, a jednocześnie 1/7 narodu palestyńskiego i żyją – jak określa to broszura izraelskiego MSZ - „na marginesie skłóconych światów Żydów i Palestyńczyków”. Będąc częścią narodu palestyńskiego pod względem kultury, tożsamości sprzeciwiając się statusowi Izraela jako państwa żydowskiego, wiążą oni jednak swoją przyszłość z Izraelem. Przyjęli hebrajski jako drugi język, starają się działać w życiu publicznym, choć kultura izraelska jest zaledwie dodatkowym aspektem ich codzienności.

Pasjonująca książka Saida Kaszuy traktuje również o tym, to znaczy o próbie znalezienia sobie właściwego miejsca w tym dziwnym, pełnym komplikacji i problemów, a zarazem frapującym świecie. Należy stwierdzić, że choć Arabowie czynnie uczestniczą w życiu politycznym Izraela, wybierają i są wybierani, czasami można spotkać ich w narodowych reprezentacjach Izraela, na scenach teatrów, rzadziej w redakcjach pism hebrajskich, to jednak arabski pisarz tworzący w języku hebrajskim będzie zawsze zjawiskiem niezwykłym, choćby dlatego, iż przede wszystkim zwraca się do izraelskiego czytelnika. Co więcej – choć jeszcze w 2004 r. po opublikowaniu kolejnej książki wa jehi boker (I nadszedł ranek) – Kaszua prestiżową nagrodę literacką premiera Izraela.

Prawdę mówiąc, nie do końca wiem jak nazwać jego książkę. Czy jest to autobiograficzna powieść? Czy też zbiór krótkich opowiadań, może „mozaika opowieści o izraelskich Arabach, pisanych stylem przypominających nowele Etgara Kereta” - jak twierdzi Paweł Smoleński („Gazeta wyborcza”, 28.02.2006). Jednak nie forma, ale treść decyduje o wartości tej publikacji.

Said Kashua urodził się w arabskim mieście Tira w centralnym Izraelu. Wczesne lata młodości spędził w internacie w niezwykle modnej szkole artystycznej w Jerozolimie, a następnie studiował na Uniwersytecie Hebrajskim. Po zawarciu małżeństwa zamieszkał w wiosce Beit Safafa, która jest właściwie jest arabską dzielnicą Jerozolimy i o której pisał: „Od 1984 do 67 przez środek wsi przechodził długi płot z drutu i przecinał ją na dwoje. [Była to granica między Izraelem a Jordanią- M.S.]. Bracia, bliscy i rodziny, które mieszkały po obu stronach płotu, nie mogły się odwiedzać przez dziewiętnaście lat. Teraz obie części wsi znajdują się w Izraelu. Tylko, że ci okupowani w '48 mają papiery z obywatelstwem i wydają się ważniejsi, godniejsi zaufania. A przynajmniej ich domy są wyższe”.

Te trzy geograficzne miejsca – Tira, Jerozolima i Beit Safafa – dominują w relacjach Kashuy. Każde z nich wnosi nową rzeczywistość i nową egzotykę, a także zupełnie innych bohaterów. Tira to okres dzieciństwa na izraelsko - arabskim pograniczu kulturowym, arabska szkoła podstawowa i dorastanie w cieniu charyzmatycznego ojca, byłego więźnia politycznego. Jerozolima natomiast to zderzenie z nieznanym dotąd światem, izraelskość, elitarna szkoła i internat, ambicja i poniżenie, chęć stania się Żydem, może nie w sensie etnicznym lub religijnym, lecz jako sposób osiągnięcia awansu społecznego. Beit Safafa związana jest z kolei z specyficznym dualizmem, niemalże schizofrenią narodowej problematyki palestyńskiej dojrzewającej wśród izraelskich Arabów. Główna ulica przebiegająca przez Beit Safafę jest wyrazista metaforą tego właśnie problemu, który ujawnił się z całą ostrością we wrześniu 2000 r., bezpośrednio po wybuchu tzw. Drugiej Intyfady.

Arabowie tańczą to książka na wskroś polityczna. O tym, jak czują się obywatele tzw. Drugiej kategorii, o prześladowaniach, poniżeniu i walce narodowo-wyzwoleńczej. Narrator pisze o tym z pewną ironią, ciesząc się zarazem z swego dobrego wyglądu , właściwego akcentu, które uniemożliwiają rozpoznanie w nim Araba (skąd my to znamy?). Jednocześnie widzi swą przyszłość w państwie żydowskim i pomimo nierozwiązanych problemów za nic w świecie nie przeniósłby się do przyszłego państwa palestyńskiego. Jest to książka o walce z samym sobą, z egzotycznymi jak na tę część świata nałogami, np. Alkoholizmem, w gruncie rzeczy skazanej na niepowodzenie próbie wyzwolenia się różnego rodzaju stereotypów. Jest to również książka o miłości – warto zwrócić uwagę, jaką rolę w życiu narratora pełnią kobiety i jaki sposób są opisane: babcia, matka, żydowska ukochana w szkole, wreszcie żona.

Książkę Kashuy czytałem w hebrajskim oryginale. Pamiętam swoje zauroczenie lekkością i prostotą stylu hebrajskiego mówionego, gazetowego, a nie literackiego. Przy przekładzie na polski częściowo to niestety zanika. Dodatkowy problem stanowią różnego rodzaju pojęcia, nie zawsze mające odpowiedniki w języku polskim. Tłumacz, Tomasz Korzeniowski postanowił rozwiązać ten problem, dołączając przypisy, nieznaczone zresztą w tekście, a czasami też nie najszczęśliwsze. I tak np. „Chaflat Aden” zostało elegancko przełożone na „przyjęcie Aden”, a niewątpliwie bardziej udanym słowem byłaby „biesiada”. „Kanun” z kolei nie jest instrumentem smyczkowym, lecz odmianą cyfry. Bratanek Wittgensteina nie jest rzecz jasna książką hebrajską, lecz dziełem austriackiego pisarza Thomasa Bernharda, bardzo popularnego w kręgach intelektualnych Izraela. Jako student miałem również okazję uczęszczać na kurs prof. Talmona „Ruchy narodowowyzwoleńcze okresu nowożytnego”, a nie „Ruchy narodowe nowych czasów”. Nie wiem, co oznacza „pokój podwójny”, a prawdopodobnie-pokój dwuosobowy, a jeżeli chodzi o dwóch mężczyzn, to mówimy „obydwaj”, a nie „oboje”

Michał Sobelman „Nowe Książki” 9/2006

Said Kaszua Arabowie tańczą , Sejny 2005, Fundacja Pogranicze.