Był kiedyś taki Kraków..., Natan Gross, NOWINY KURIER, 22.04.2005

Był kiedyś taki Kraków..., Natan Gross, NOWINY KURIER, 22.04.2005

Pięć lat temu ukazała się na hebrajskim rynku księgarskim powieść Mordechaja Arieli Aszkenazi - Sipur chaim efszari – prawdopodobnie dzieje życia. Niedawno ukazał się Aszkenazyjczyk - z podtytułem Biografia możliwa*) w prestiżowym wydaniu polskim POGRANICZA, w przekładzie Tomasza Korzeniowskiego. Dziś – biografie, a w szczególności autobiografie wybitnych pisarzy – są w modzie. Nie raz związane są z szukaniem rodzinnych korzeni, które ostatnia wojna światowa wyrwała i wyrzuciła na śmietnik historii wraz z papierami i dokumentami, jakie mogłyby wyjaśnić różne szczegóły i epizody z życia przodków autora.

W poszukiwaniu tych brakujących ogniw łańcucha historycznego trzeba się posłużyć intuicją, analizą, oceną sytuacji itp. Jeśli na przykład autor wie (lub przyjmuje za najbardziej prawdopodobne), że jego rodzina, Żydzi, poszli do getta i w konsekwencji do obozu koncentracyjnego lub obozu zagłady – próbuje sobie wyobrazić różne możliwości związane z ich kondycją fizyczną, przebiegłością czy uległością losowi – a może przeżył ktoś i się jeszcze odnajdzie, albo ślad po nim? ... Może.

Co jest prawdziwe w książce i nie ulega wątpliwości, to żydowska rodzina Kleinów z korzeniami w Chrzanowie i Krakowie – tło krakowskie. Labek Klein – który w tej powieści dobiega setnego roku swego życia – opowiada swoje dzieje synowi – autorowi książki Mordechajowi – Motke Arieli, doktorowi filozofii wykładającemu na Uniwersytecie Telawiwskim kulturalne i społeczne aspekty wychowania. Niewątpliwie tak to było, a świadectwem jest przekazana synowi wielka miłość do rodzinnego Krakowa, odmalowana w jego historycznej i architektonicznej glorii na przestrzeni całej książki. Dzieje Żydów krakowskich, urok i atmosfera rodzinnego miasta Labka, przeplatają się z opowiadaniami o ludziach nieraz znanych, jak Gebirtig czy na przykład Hilfstein, Ozjasz Thon, i mniej znanych, może fikcyjnych... ale prawdziwych możliwych. Mordechaj skwapliwie zapisuje słowa ojca. Ale ojciec w pewnej chwili pojmuje, że on mówi jedno, a syn zapisuje drugie – to co on w tym widzi i rozumie... Poza tym „jest wielka różnica między tym co widział aparat fotograficzny, a tym co ja chcę zobaczyć. Ja chcę przecież zobaczyć ich tak jakby chciało moje serce ich widzieć, a nie jakimi byli, poniekąd obiektywnie”. Tak już u samych źródeł tej biografii jej obiektywność jest podważona. Ale Mordechaj Arieli przestudiował i poznał dobrze sytuację geograficzną, historyczną, ideologiczną, miejsce akcji Kraków, który zdołał pokochać tak jak jego ojciec.

Kraków za Franciszka Józefa

Kraków z epoki cesarza Franciszka Józefa, z Kazimierzem, centrum życia żydowskiego. Były to czasy kiedy na ulicy żydowskiej krzyżowały się ze sobą tradycje ortodoksów broniących nakazów religijnych z czasów Mojżesza, z torującym sobie drogę ze wschodu , z Kołomyi do Krakowa, ruchem chasydzkim, podczas gdy z drugiej strony, Zachodu, napływają hasła haskali – oświecenia, reformy z uniwersyteckim wykształceniem na horyzoncie; no i modny socjalizm, otwierający, jak zresztą i haskala, możliwości bliższego współżycia z «gojami», ruchy prowadzące do asymilacji i często do konwersji, zmiany wiary. Tymczasem coraz mocniejszą pozycję wyrabia sobie syjonizm, który szerzy się szczególnie wśród młodzieży, zwiastując odrodzenie narodowe w starej ojczyźnie. Ażeby było ciekawiej, snuje się tu i ówdzie widmo Szabtaja Cwi – fałszywego proroka z XVII wieku – i wprowadza niepokój w bogobojną trzódkę na Kazmierzu mesjańskimi przepowiedniami.

Wszystko to razem prowokuje ferment i stwarza sytuacje wręcz nieprawdopodobne a jednak prawdziwe. Czy wszystko tu opisane były osobistym doświadczeniem Labka Kleina? Może tak, a może nie. Ale jeśli syn Mordechaj włączył je do biografii – dla dopełnienia obrazu epoki, to zdawał sobie sprawę z ich realności – były wiarygodne mieściły się w czasie, w miejscu akcji i w charakterze ojca rodziny. W każdym razie, tak wyglądał Kraków, Kazimierz, żydowskie życie w drobnomieszczańskich ramach rodzinnych – nazwiska bohaterów są prawdziwe, i prawdziwe nazwiska działaczy społecznych, rabinów i popularnych osobistości, prawdziwe adresy, bożnice kościoły, prawdziwe ulice i kamienice – i prawdziwi ludzie.

Czy to możliwe?

Tytuł Aszkenazyjczyk wskazuje na określoną grupę społeczną z jej rodowodem i charakterystycznymi cechami; podtytuł Biografia możliwa znaczy niekoniecznie prawdziwa, ale możliwa, nie fantazja literacka. Czytelnik izraelski może zadać dziesiątki pytań: czy to możliwe? Czy to możliwe, żeby syn z ortodoksyjnej rodziny żydowskiej, z przywódców organizacji Mizrachi – jej młodzieżowej sekcji – był sekretarzem redakcji «gojskiego» czasopisma, miał przyjaciół i przyjaciółki "gojki" i ewentualnie syna księdza? Ci co wiedzą – wiedzą, że wszystko to być może. Znam rodzinę ortodoksyjną z Kazimierza, której córka pobrała się z gojem, krakowskim malarzem – ojciec siedział "sziwe" po córce jak po zmarłej - ale następne, a tym bardziej trzecie pokolenie utrzymuje (do dziś) serdeczne, normalne stosunki z kuzynami, z których jeden jest księdzem (właśnie obchodzono 50 – lecie jego święceń). Goldzia - macocha Labka i jej córka Mania to prawdziwe postacie – a co z tą Bronką, która sprzedawała kwiaty na Rynku Krakowskim? Czy była wśród licznych kwiaciarek, które przyjeżdżały z okolicznych wsi i Żydówka? Chyba tak, bo Labek może dużo o niej i jej synu opowiedzieć, o jej optymistycznym charakterze i poczuciu humoru. Uchodziła za specjalistkę do przekleństw. Nie na miarę warszawską, ale wielką jak na Kraków. Nie klęła na co dzień, ale zebrała zebrała kolekcję oryginalnych, malowniczych przekleństw. „Kiedyś prosiłem ją, by mnie nauczyła jakiegoś niepopularnego przekleństwa. Nauczyła mnie, ale pod warunkiem, że przynajmniej raz zastosuję je poważnie, by jej nauka nie poszła w las. "Oby ci d...a spuchła od siedzenia na pokucie!". Z jej jednej "sziwa" - pokuty tyłek nie może spuchnąć: trzeba tu epidemii w rodzinie...” Cytuję przygodnie, bo takie «rodzynki» rozsiane są po całym cieście... A przecież historia Bronki i jej syna Szmerka wiąże się z historią Zagłady, tragiczną i bolesną, wywołującą dziesiątki refleksji, samooskarżania, wizji, rozmyślań Labka, który przyjechał do Palestyny w roku 1936 i uniknął losu Goldzi i Mani i brata Hilka (który przeszedł ten okres i uszedł cały z piekła). Nie znając losów Mani, jej męża i synka, snuje teorie: co im się mogło przydarzyć, jaka była ich droga do męczeńskiej śmierci – obrazy z Shoah.

Nowe wiatry

Pierwsze były chyba kobiety, które z mniejszym sprzeciwem czy uwagą rodziny zbliżały się do kultury europejskiej, polskiej. Labek, który był agentem – komiwojażem firmy tekstylnej Lipszica, nawiązał kontakt z córką z Łodzi, Dorą, domorosłym muzykologiem zbierającym ludowe melodie. Labek zapoznał ją z piosenkami Gebirtiga – i tak Gebirtig stał się swatem. Dora – z czasem Dora Prima ( gdy inna Dora – Secunda – zajęła jej miejsce) – stała intelektualnie (jeśli idzie o wiedzę i kulturę świecką, światową) wyżej od Labka, który pod jej przemożnym wpływem dokształcał się i w pewnym sensie "asymilował". Dzięki Dorze, w kręgu jej znajomych znaleźli się młodzi Żydzi, studenci UJ, którzy w liberalnej atmosferze Krakowa poszukiwali związków między kultura żydowską i chrześcijańską. Jeden z nich Staszek (pochodzący z Przysuchy – znanej siedziby rabi Bunima) skłonił go do zrobienia matury, potem zapoznał z Romanem Przedeckim, redaktorem czasopisma "Nowa Jutrzenka",jego córką Śliczną, która stała się kochanką Labka, itd., cały łańcuch postaci fikcyjnych, a częściowo prawdziwych, Żydów i «gojów» podbudowujących liberalne poglądy ojca autora i rozwijających się w gawędziarską powieść, opowiedzianą ze swadą i fantazją, wciągającą czytelnika swą płynnością, ludowo pojętymi refleksjami filozoficznymi "kładącymi się na rozum", czyli wiecznie aktualnymi, jakie można zastosować do dzisiejszej sytuacji, choć pomyślane było wczoraj. Kraków jest liberalnym miastem. Żydzi cierpieli tu nie mało w przeciągu historii, ale rozwinęli się też jako społeczeństwo dynamiczne, z wielkimi nazwiskami rabinów, z tradycją Remu i jednego z najważniejszych żydowskich ośrodków kulturalnych. Arieli "podróżuje" w tej spuściźnie, ale nie omija Wawelu, Parku Krakowskiego, Wisły czy Uniwersytetu Jagiellońskiego, do którego Labek przywiązany jest nićmi wielkiego sentymentu, choć sam się tam nie uczył. Rynek, Planty – wszystko żyje poprzez pamięć ojca – w bogatym opisie syna, który po raz pierwszy był w Krakowie jako półroczne dziecko,a po raz drugi – dopiero po spisaniu wspomnień ojca.

Arieli wspomina w swojej książce wielu znanych krakowian, ale szczególne miejsce zajmuje we wspomnieniach jego ojca Labka Mordechaj Gebirtig. Wśród wielu mieszkań, które Labek zmieniał w swoim długim życiu w Kazimierzu, jest także mieszkanie przy ulicy Berka Joselewicza 5, sąsiadując z mieszkaniem Gebirtigów. Nie wiem na ile ta informacja jest prawdziwa i czy rzeczywiście sąsiadowali ze sobą Labek Klein i Mordechaj Gebirtig. Wydaje mi się jednak, że Labek bardziej sąsiadował z wierszami żydowskiego barda i wykorzystał jego autobiograficzne piosenki, wplatając je w swoje życie i przygody. „Gebertig był dla nas ważny nie tylko z powodu jego wierszy, ale także z powodu roli, jaką pełnił w kulturze Żydów kazimierskich. Kraków był stolicą dużego regionu zwanego Galicją Zachodnią. Galicja była sławna ze swych rabinów, ale działało w niej niewielu stosunkowo twórców żydowskiej literatury świeckiej okresu Haskali. Stolica Galicji Wschodniej natomiast, Lwów, to jest Lemberg, był ważnym centrum oświeceniowym i literackim przez cały dziewiętnasty wiek. Kiedyś mieliśmy czasopismo «Hamicpe» Szymona Menachema Lazara, ale nie mieliśmy ustabilizowanego i szerokiego środowiska literackiego hebrajskiego i jidysz. Skromny i trochę szorstki Gebertig był naszym rodzajem pocieszenia. Kiedy byłem wędrownym agentem u Lipszyca byłem dumny, że jest naszym sąsiadem, zawsze kiedy słyszałem jego wiersze śpiewane w żydowskich centrach Warszawy czy Łodzi”. Labek cytuje wiele piosenek Gebertiga w kilku miejscach w swoim opowiadaniu. Między innymi, wspominając lata dziecinne, lata chederu przytacza Labek genezę znanej piosenki Gebertiga "Majn tate a kohen": „Awrejml Kahana, syn sąsiadów, chodził ze mną do chederu rabi Srula. Jankiel Dawidowicz, inny kolega, opowiedział Gebirtigowi epizod dotyczący Awrejmele Kahana, co dało poecie asumpt do napisania znanej gorzko – ironicznej piosenki. To było tak: Cheder reb Srula melameda małych dzieci mieścił się naprzeciw mieszkania Jankiela, którego okna wychodziły na mieszkanie sąsiadującego z nami Gebirtiga. Gebirtig wiedział lepiej co się dzieje w chederze niż nasi rodzice. Jankiel był przyjemniaczkiem, który umiał zdobywać serca dorosłych, między innymi swoich rodziców, lizusostwem i pochlebstwem. Gebirtig powiedział kiedyś, że Jankiel nie potrzebuje nic chcieć. Wystarczy, że dobre żydowskie dziecko jest posłuszne rebemu i rodzicom. Jankiel był też skarżypytą i donosicielem. Jednego dnia doniósł reb Srulowi, że Abramek jadl chleb, nie umywszy przedtem rąk i nawet nie odmówił modlitwy... Awrejml miał brodawkę na nosie, gdy się podniecał bąbelek napełniał się krwią i robił się czerwony. Był to miły chłopaczek, ale zamknięty w sobie, bardziej niż inne dzieci w jego wieku – lat 12 – zawsze był trochę napięty. Wyczekał, aż rebe wyjdzie gdzieś na parę minut i wtedy rąbnął donosiciela jednym mocnym kułakiem, aż ten zatoczył się i upadł między ławki. Nazajutrz Awrejml nie przyszedł do chederu. Tego dnia umarł jego chory ojciec. A Jankiel pożalił sięGebirtigowi: "Ma szczęście, ten Awrejml! Takie szczęście! Mój ojciec miał zamiar iść do nich i stłuc Abramka na kwaśne jabłko – ale teraz nie może, bo on jest kohen, a kohen nie ma prawa zjawić się w nieczystym miejscu, w domu nieboszczyka... Ale mu się udało!". Potem Gebirtig napisał piosenkę Main tate a kohen - "co za szczęściarz z tego Abramka, że umarł jego chory ojciec!. Spróbuj mnie jeszcze raz uderzyć - myślisz, że zawsze trafi się taki cud!?" Awrejml znikł wkrótce z horyzontu. Mówili, że rodzina wyemigrowała do Ameryki”.

Ale przecież na tym nie kończy się życie Abramka Kahane. Może jego koledzy z chederu zginęli w getcie krakowskim albo Płaszowie, albo w Oświęcimiu. Ale rodzina Abramka wyemigrowała. I oto pewnego dnia Labek odwiedzając swego syna, który też nie siedział w miejscu i szukał szczęścia m. in. w Anglii, zwrócił uwagę na człowieka przypominającego mu karykaturę ze «Sturmera», który stał w portowej bramie miasteczka Fleetwood i pożyczał przechodzącym rybakom 5–10 funtów sterlingów – drobne pożyczki. Jego brodawka pod nosem skojarzyła się Labkowi ze wspomnieniami z dzieciństwa... Pomyślał, że ten Abe – tak go nazywali – to może Awrejml z Kazimierza. „Zapytałem go szeptem, żeby nikt nie słyszał, czy może jest Awrejmlem Kahane z Krakowa. Abe wzruszył ramionami. Zdaje się, że nie zrozumiał moich słów, a na pewno nie zrozumiał o czym mowa. Ale coś, czego nie było tam wcześniej, zamigotało w jego oczach, a brodawka zaczerwieniła się. Człowiek wymamrotał w galicyjskim jidysz, a oczy z pokorą opadły mu na dół: „Co robi Żyd z Krakowa pośród gojów?”. Potem spotkali się jeszcze raz czy dwa – i rozwinęła się nieprawdopodobna historia życia gebirtigowskiego Abramka. Tylko Gebirtiga już nie było. Ale w Blackpool był jeszcze jeden kolega z lat dziecinnych Labka – Szmulik – reverend Samuel Kane, ksiądz... ze swoją historią. Jeszcze jedną historią z tysiąca i jednej nocy starego krakowskiego Żyda.

"Ole chadasz"

Nie mniej interesująca jest część palestyńska życiorysu Labka. Trudno ująć w ramy ograniczonego omówienia całe bogactwo myśli, epizodów i akcji tej pół – powieści pół – biografii. Życie na przełomie epoki ma różne aspekty i bohater musi lawirować między światem wczorajszym i jutrzejszym, tym bardziej Żyd z tradycyjnej rodziny, któremu drogie są religijne nauki, a kusi go świeckie życie; prądy narodowe porywają go, ale jego głowa i oczy pozostają pod wrażeniem tendencji nowoczesnego świata i gdy na przykład styka się w Palestynie z «problemem arabskim», szuka miar obiektywnych – no a życie romantyczne, nie zawsze licujące z wychowaniem w otrzymanym w koszernym domu?... Wreszcie tytuł książki Aszkenazyjczyk - brzmi niemal prowokacyjnie w czasach, kiedy wielu szuka sobie powinowactwa z Sefardyjczykami... Labek, po ciężkich osobistych przeżyciach postanowił zwinąć manatki i wyjechać do Palestyny. Jako aktywista młodzieżowego ruchu w poważnej organizacji Mizrachi oczekiwał lekkiej absorpcji w starej ojczyźnie. Ale gdy przyjechał w wigilię święta Pesach – okazało się, że nie może wejść do bożnicy na modlitwę - bo nie ma biletu... Spędził więc noc sederową na ulicy... To było charakterystyczne spotkanie «ole chadasz» z rzeczywistością palestyńską. Labek patrzy na tę rzeczywistość krytycznym okiem. Jego ojczyzną pozostał nadal Kazimierz, Kraków. Dopiero jego dzieci i wnuki staną się Izraelczykami. Im to opowie koleje swego życia z miłością do Krakowa.

Zamknięty krąg życia

Opowieść swego życia zaczyna Labek – Leon Klein na inwalidzkim wózku. Na starość już nogi go nie niosą. Opiekuje się nim Motyl - Motylek - jak go nazywa, ksiądz, który z nim mieszka w Ramat Awiwie. „On jest w porządku, poza tym, że nie mówi mi, a także nie daje mi do zrozumienia po co trudził, żeby przyjechać do tego kraju i zajmować się mną”. Okazuje się, że przysłała go Labkowi jego niegdysiejsza – może ostatnia – kochaneczka Śliczna z Krakowa, gdy dowiedziała się, że potrzebuje opieki. Przez całą długość książki opowiada stary Klein swoje dzieje synowi, Mordechajowi – ale ostatni rozdział to spowiedź przed Motylem, który jest uczonym księdzem, autorem szeregu rozpraw teologicznych. Ta spowiedź jest swego rodzaju dociągnięciem do końca wszystkich wątków, wszystkiego co opowiedział wcześniej synowi – prócz tego czego nie chciał mu opowiedzieć... Pod koniec tej spowiedzi następuje dramatyczna konkluzja... Obaj – stary Labek i jego opiekun Motyl – płaczą.

Natan Gross, NOWINY KURIER, 22.04.2005

Mordechaj Arieli Aszkenazyjczyk. Biografia możliwaTłum. Tomasz Korzeniowski, Sejny 2005, Fundacja Pogranicze