Demony w Bukareszcie, Bartosz Staszczyszyn "Gazeta Wyborcza" 17.04.2007

Demony w Bukareszcie, Bartosz Staszczyszyn "Gazeta Wyborcza" 17.04.2007

"Dziennik" Mihaila Sebastiana to zapis losów wybitnego rumuńskiego pokolenia i poruszająca lekcja pokory 

Był jednym z największych rumuńskich humanistów pierwszej połowy XX wieku, pisarzem, publicystą, dramaturgiem, tłumaczem, przyjacielem Ciorana, Ionesco, Eliadego i Noici. Mihail Sebastian nie zyskał nigdy sławy, która była udziałem jego wybitnych kolegów, pozostał za to "księciem niezłomnym" rumuńskiej kultury, jednym z najważniejszych świadków swej ponurej epoki. Jego "Dziennik" ukazał się w Rumunii dopiero w 1996 r., 51 lat po tragicznej śmierci artysty. Dziś przybliża nam fragment europejskiej historii, ukazuje, jak rodzą się demony nienawiści, antysemityzmu i przemocy.

Pisanie swego dziennika Sebastian rozpoczyna w momencie szczególnie dla siebie trudnym. Jest rok 1935, właśnie ukazała się pierwsza z jego ważnych książek "Od dwóch tysięcy lat". Przedmowę do niej napisał Nae Ionescu, charyzmatyczny filozof, którego wykładów słuchało całe pokolenie wybitnych postaci pragnących w swym prowincjonalnym kraju dokonać duchowej odnowy. Jednak feralną przedmową Ionescu wyrządził swemu uczniowi niedźwiedzią przysługę - za pomocą teologicznych argumentów usprawiedliwiając antysemityzm, ściągnął na Sebastiana gniew jego żydowskich pobratymców, którzy odtąd traktowali młodego autora z dużym dystansem. 

Ukąszone pokolenie 

Jako rumuński Żyd Sebastian z czasem stał się także obiektem zajadłych ataków ze strony prawicowego Legionu Michała Archanioła, formacji, która łączyła cechy partii politycznej, ugrupowania antysemickiego i ruchu mistycznego o skłonnościach do religijnego fanatyzmu. Organizacja założona w 1927 r. przez nacjonalistę Corneliu Codreanu stała się kluczowa dla pokolenia Sebastiana. Z Ruchem Legionowym sympatyzował wspomniany intelektualny przywódca młodej generacji Nae Ionescu oraz jego uczniowie: Mircea Eliade, Emil Cioran i Constantin Noica, najwybitniejszy filozof powojennej Rumunii. Wierzyli, że Legion jest odpowiedzią na zagrożenie bolszewizmem, terror króla Karola II oraz zepsucie drążące ich naród i spychające go w zaściankowość. Młodzi humaniści uwierzyli słowom samego Codreanu, który zapewniał, że nie chce tworzyć partii, lecz "nowego człowieka", a jego celem jest doprowadzenie do "zmartwychwstania narodu". 

Mihail Sebastian przygląda się z boku narastającej fali ideologizacji. Nigdy nie uwierzy w idee Legionów, dostrzegając w nich jedynie zagrożenie dla własnej wolności. Autor "Dziennika" wie przeto, że jak napisze w 1936 r. Klaus Mann w "Mefiście": "Potęga, którą ukochałeś, jest okrutna. Nie toleruje żadnej krytyki, a kto się buntuje, zostanie zmiażdżony". W odróżnieniu od swych kolegów Sebastian zauważa, że antysemickie wystąpienia Legionu Michała Archanioła to zaledwie niepokojące preludium nadchodzącej tragedii. 

Im bardziej wzmagają się antyżydowskie sympatie przyjaciół, tym bardziej Sebastian określa swą żydowską tożsamość. Nie wynika to z buntu czy przekory, lecz jest świadectwem elementarnej szczerości autora "Wypadku". "Nie ma takiej ceny, której nie warto byłoby zapłacić za prawo do samotności, do przywoływania wszystkich swoich wspomnień, do wyrażania wszystkich swoich uczuć, do mówienia całej prawdy" - pisze w tym czasie. Prawda jako paradygmat i obowiązek humanisty spychała go na margines. 

Często i szczerze opisywał Sebastian swoje relacje z przyjaciółmi. "Coraz wyraźniej dostrzegam u niego oznaki przesuwania się na prawo - pisze o Eliadem. - Kiedy jesteśmy tylko we dwóch, rozumiemy się jeszcze dość dobrze. Jednak na forum publicznym staje się prawicowcem w sposób skrajny i zdecydowany. (...) Nie pozwolę jednak, aby tego rodzaju rozdźwięki przesłaniały, choćby przelotnie, moją miłość do niego". W podobnym tonie wypowiada się o innych, z którymi tworzył wcześniej stowarzyszenie literackie Criterion: Cioranie, Noice, Mircei Vulc nescu oraz o Eugene Ionesco. Spośród nich tylko ten ostatni uparcie stoi przy Sebastianie, zawsze popiera go w ideologicznych sporach. W 1946 r. słynny twórca teatru absurdu napisze o autorze "Dziennika": "Tak bardzo go kochałem... zachował trzeźwość umysłu i autentyczną, prawdziwie ludzką postawę". 

Tracili ją inni przedstawiciele "ukąszonego pokolenia": zafascynowany Nietzschem młody Cioran po latach bagatelizował swój flirt z Ruchem Legionowym, Eliade zrazu nie dostrzegał niczego złego w swych nacjonalistyczno-antysemickich wystąpieniach z końca lat 30., a przyznawał się do nich dopiero wiele lat później. 

Sebastian pozostał niezłomny, z wiarą, że przyjaciele otrząsną się z przerażającego snu o rumuńskiej potędze. Był przy tym skazany na czasem wręcz środowiskowy ostracyzm: "Następuje zupełny rozpad naszej przyjaźni. Nie widujemy się całymi dniami, a kiedy się spotykamy, nie mamy ze sobą o czym rozmawiać". 

Zwyczajny faszyzm 

Sebastianowi wystarczy spacer po parku w wiosenne popołudnie, zasłyszana rozmowa dwóch chłopców, z których jeden chwali się noszoną w szkole swastyką, by zauważyć łatwość, z jaką przyjmuje się ksenofobia, nienawiść i nacjonalistyczne sympatie. To, co było domeną marginalnych środowisk radykałów, teraz staje się społeczną normą. "Smutne, smutne czasy - napisze Sebastian. - Napływa jakaś fala trywialności, w której toną wszyscy wskutek hipokryzji, nikczemności, wyrachowania". Jej apogeum nadejdzie wraz z wybuchem wojny światowej.

20 marca 1939 r. autor notuje: "Unicestwienie Czechosłowacji przyjąłem jako osobisty dramat. Czytałem na ulicy doniesienia z gazet o wkroczeniu Hitlera do Pragi i miałem łzy w oczach. Jest to coś tak haniebnie obrzydliwego, że podważa całą moją dotychczasową wiarę w ludzi". A dwa lata później, po upadku Salonik, dodaje: "Gorzkie dni o smaku popiołu, ze łzami, których tylko duma nie pozwala ronić". Mihail Sebastian dokonuje w swym "Dzienniku" rzeczy niebywałej - choć nie jest bezpośrednim uczestnikiem wojennej gehenny (do Bukaresztu dotrze ona dopiero w 1944 r.), zdaje relacje tak szczegółowe, tak żarliwe i szczere, że podczas lektury jego książki wojna staje się naszym udziałem. Z uchem przy radioodbiorniku wysłuchuje frontowych relacji, śledzi kolejne triumfy nazistów. 

Jest jednocześnie "Dziennik" zapisem bardzo intymnych doświadczeń artysty, który ucieka przed rozpaczą w sztukę. Zapis lektur: Gide'a, Szekspira, Balzaka i Moliere'a. To dzięki nim "Dziennik" staje się pasjonującym zapisem intelektualnych, introwertycznych podróży. Bowiem Sebastian podpisałby się pod słowami autora innego wielkiego dwudziestowiecznego dziennika Sándora Máraia, że "świat dzieje się także we mnie, nie tylko w czasie i przestrzeni. Ja też jestem przestrzenią". 

Lekcja pokory 

Przestrzeń Sebastiana określa samotność. Artysta oswaja ją, przekuwając na kolejne twórcze projekty: to w czasie wojny napisze swoje ważne dzieła: "Wypadek", Zabawę w wakacje" i "Bezimienną gwiazdę" oraz przetłumaczy m.in. sonety Szekspira i powieści Jane Austen. To właśnie dojrzała i pokornie przyjmowana samotność pozwala wytrzymać pełne lęku wojenne lata, pogodzić się ze zdradą najbliższych. 

"Zaczynam przyzwyczajać się do wojennych lat - napisze Sebastian pierwszego dnia 1943 r. - Jest to ciągle jakby ta sama marszruta, którą odbywamy od 1 stycznia do 1 stycznia pogrążeni w koszmarze, nieco już monotonnym". Kilka miesięcy później ów koszmar dobiega końca. Mogłoby się więc wydawać, że oto nastał czas rozliczeń, kiedy uzna się męczeństwo i zruga nikczemność. Na kartach "Dziennika" nie znajdziemy jednak ani słowa potępienia dla dawnych przyjaciół, tych, którzy złamali się w trudnej chwili, ulegając "nosorożyzacji", jak pisał Ionesco. Sebastian daje tu świadectwo swej moralnej i duchowej wielkości, nie ma w nim bowiem poczucia wyższości. 

"Co dalej? - pytał po zakończeniu wojny. - Nie wiem. Dalej rozpoczyna się życie. Trzeba jakoś w nim się odnaleźć. Jedyną rzeczą, na której mi zależało, była wolność". Nie cieszył się nią zbyt długo - zmarł kilka miesięcy później potrącony przez wojskową sowiecką ciężarówkę. Pozostawił po sobie "Dziennik", jedno z najwspanialszych świadectw XX wieku i przestrogę dla następnych pokoleń. Idąc pod prąd intelektualnych, politycznych i ideologicznych nurtów, Sebastian pokazał, jak zachować godność w świecie, który z tej godności odziera. Jego "Dziennik" to także lekcja pokory dla tych, którzy z osobistej martyrologii czynią dziś wartość nadrzędną, poddając pod osąd trudne momenty - także naszej - historii. Lekcja wyjątkowa, bo pisana własnym strachem i bólem, z wielką odwagą i moralną siłą. 

Bartosz Staszczyszyn "Gazeta Wyborcza" 17.04.2007

Mihail Sebastian, Dziennik 1935-1944, Sejny 2006, Pogranicze.