Drago Jančar, Eseje, Fragment.

Drago Jančar,  Eseje, Fragment.

Wstęp Krzysztofa Czyżewskiego 

Drago Jančar - człowiek z obrzeży 

Walczymy 
o delikatną różnicę, która dzieli poświęcenie od mistyki, energię od 
gwałtu, siłę od okrucieństwa i tę, subtelniejszą jeszcze, która 
odgranicza fałsz od prawdy, człowieka, który jest naszą nadzieją, od 
nikczemnych bogów, których wy czcicie. Oto, co chciałem ci powiedzieć, 
nie stając ponad walką, ale znajdując się w samym jej sercu. Oto moja 
odpowiedź na twoje "nie kochasz swojego kraju", które prześladuje mnie 
jeszcze
.

Albert CamusListy do przyjaciela Niemca



Vilenica, 
grota ciągnąca się kilometrami w skalnym podziemiu Istrii, w której 
jeszcze w XIX wieku chronili się przed prześladowaniami słoweńscy 
bojownicy o narodową tożsamość i wolność, stała się miejscem spotkań 
środkowoeuropejskich pisarzy. Narodowe dało początek 
środkowoeuropejskiemu. Otwartość urzeczywistnia się dzięki 
zakorzenieniu. To jest miejsce, w którym zawsze można było spotkać 
Draga Jančara. 

Tutaj w latach osiemdziesiątych, od chwili 
ukazania się eseju Milana Kundery Zachód porwany, czyli tragedia Europy 
Środkowej, brał udział w kreowaniu utopii pewnej kulturowej krainy, 
rozpościerającej się pomiędzy Rosją a Niemcami. Należał do grona 
intelektualistów-dysydentów, którzy zaangażowali się w przekształcenie 
państw socjalistycznych w demokratyczne, i którzy w latach 
osiemdziesiątych podbili świat zachodni swoją "antypolityką". Stał się 
jednym z najwybitniejszych współczesnych pisarzy słoweńskich. Jego 
powieści, eseje i dramaty są wydawane i wystawiane w teatrach Europy i 
Ameryki. Jego głos jest słyszany i poważany w najważniejszych debatach 
europejskich. Doświadczył upadku muru berlińskiego i powstania 
niepodległej Słowenii. Mieszka w Lublanie, stolicy demokratycznego i 
coraz bardziej zamożnego kraju, który wkrótce przyłączy się do Unii 
Europejskiej. 

Szczęśliwa droga środkowoeuropejskiego pisarza, 
intelektualisty, przypadająca na czas owocobrania? Droga sukcesu i 
spełnionych nadziei? 

W ostatnich latach Drago Jančar coraz rzadziej bywa w Vilenicy. 


jeśli już pojawia się na spotkaniu, to trzyma się raczej na uboczu, 
skryty w cieniu ciemnych okularów, milczący. Daje się słyszeć głosy, 
zwłaszcza wśród pisarzy młodszych generacji, że nie potrafi odnaleźć 
się w nowej rzeczywistości, że jest przesadnie krytyczny, że odszedł 
"na prawo", że wywleka zmory komunistycznej przeszłości, która od dawna 
jest już passé, że staje się anachroniczny ze swoją postawą 
moralizatora. Kto pod koniec XX wieku poważnie traktuje zaangażowanego 
intelektualistę? I w co tu być zaangażowanym? "Jeśli chcesz się 
angażować - zwykł był mawiać pewien zakazany niegdyś przez cenzurę 
pisarz, później dyplomata - to uruchom własny biznes albo znajdź 
dobrego menedżera, który wprowadzi cię na rynek. Możesz też sięgnąć po 
władzę, jak wielu innych, którzy skorzystali z szansy politycznej 
kariery po 1989 roku". 

Słowo intelektualista zaczyna brzmieć w 
postkomunistycznych krajach równie pogardliwie jak na przełomie lat 
czterdziestych i pięćdziesiątych. 

"Na początku wieku mamy 
myślenie i sztukę, na końcu zaś technikę i politykę" - przeczytamy w 
gorzkim rozrachunku słoweńskiego eseisty ze stuleciem. Jak to się 
stało, że w "Wielkiej Europie", świętującej w Paryżu "renesans 
europejskiej wspólnoty intelektualnej", odnajdujemy Draga Jančara "po 
ciemnej stronie księżyca"? Sprawia wrażenie samotnika, a przynajmniej 
obrana przez niego droga nie należy do tych najbardziej uczęszczanych 
przez jego środkowoeuropejskich pobratymców. Pozostał "człowiekiem z 
obrzeży", wierny postawie opisanej przez Karla-Markusa Gaussa. Pozostał 
jednym z tych, którzy stojąc "na krawędzi kontynentalnego uskoku", 
"pośród nieznośnego hałasu historii i jej zalewającej wszystko magmy", 
próbują "odczuć uderzenia, ledwie słyszalne uderzenia ludzkiego serca". 



Historia 
była dziwaczną, kapryśną, lubiącą paradoksy damą. Człowiek zawsze 
zachowuje taką samą mniej więcej postawę, ona zaś uważa go raz za kogoś 
o lewicowych, a raz o prawicowych poglądach... 

"Odrzucanie historii" 

Początek 
drogi Draga Jančara był dość typowy, jak typowe dla obozu 
socjalistycznego były realia Titowskiego reżimu w ludzkiej masce. 
Gazetki studenckie podczas studiów prawniczych w Mariborze, pierwsze 
krytyczne artykuły stawiającego niesforne pytania dziennikarza. 
Rozpoczyna się proces "wyzwalania z objęć coraz to nowej kolektywnej 
świadomości", przemiany idealisty w sceptyka, wiernego sługi Historii w 
indywidualistę. W 1970 roku, przejęty ideami Herberta Marcusea i 
pogardą dla wszystkiego, co wczorajsze, prawicowe i szowinistyczne, 
pisze zjadliwy pamflet na narodowych patriotów słoweńskich defilujących 
w austriackim Klagenfurcie, a słoweńskim Celovcu, w rocznicę 
plebiscytu. Ten plebiscyt, który odbył się na mocy postanowień traktatu 
pokojowego w Saint-Germain 10 października 1920 roku, to dla wielu 
Słoweńców długo nie zagojona rana i utrata mitologicznej kolebki 
narodu. Za przyłączeniem południowej Karyntii do Austrii padło 59,4% 
głosów. Ale już po dwóch latach odnajdziemy Jančara, autora artykułu Co 
dzień 10 października, żarliwie broniącego praw karynckich Słoweńców na 
wieść o usuwaniu dwujęzycznych tablic w Austrii. Po kolejnych dwóch 
latach dostaje się do więzienia (wyrok jednego roku skrócono do trzech 
miesięcy), po czym służba wojskowa w południowej Serbii. Powodem 
aresztowania była książka W Rogu leżymy pomordowani, która mówiła o 
"najstraszniejszym w słoweńskiej historii zabijaniu nieuzbrojonych 
ludzi", o tzw. "domobranach", partyzantach słoweńskich, którzy w czasie 
drugiej wojny światowej współpracowali z Niemcami; po wojnie blisko 12 
tysięcy ludzi z tych formacji zostało zamordowanych przez władze 
komunistyczne. 

Jančar pod czułą obserwacją funkcjonariuszy służb 
bezpieczeństwa, podejrzany o kontakty ze słoweńską narodową prawicą i 
Jančar internacjonalista, dystansujący się wobec wszelkich przejawów 
nacjonalizmu. Dwie różne postaci? Gdzie go usytuować, po prawicy czy po 
lewicy? Ta dychotomia, uważana przez niego za anachroniczną i fałszywą, 
będzie go prześladować po dzień dzisiejszy, ciągle bowiem stanowi 
odniesienie przy ocenianiu jego poglądów i postawy. Czy dzieląc los 
małego środkowoeuropejskiego narodu i jednocześnie dochowując wierności 
etosowi zaangażowania, można uniknąć posądzenia o nacjonalizm i 
"odejście na prawo", skoro w liberalnej europejskiej terminologii 
pojęcia patriotyzmu, tożsamości narodowej, a nawet pamięci 
historycznej, zostały zarezerwowane dla postawy kojarzonej z 
nacjonalizmem właśnie? 

Nie łatwo było temu wychowankowi mariborskich pionierów uświadomić sobie istotę totalitaryzmu, w którym przyszło mu żyć. 

"Ja 
jeszcze długo po opublikowaniu moich w miarę krytycznych tekstów nie 
pojmowałem, w jakim systemie żyję". Lektura zakazanych książek, kłopoty 
z cenzurą, rewizje w domu, więzienie (to samo, w którym był zamknięty 
jego ojciec, tyle że przez gestapo)... I tak stał się dysydentem 
komunistycznej Jugosławii. I takie jest pierwsze wcielenie "człowieka z 
obrzeży". 



Nie należę do wielbicieli Josepha Rotha. 
(...) Ale gdy po raz pierwszy przeczytałem jedną z jego książek ("Marsz 
Radetzkyego" po słoweńsku), dotknęła mnie ona niezwykle. Przed moimi 
oczami, oczami czytelnika-archeologa, zaczął się ukazywać przysypany 
zapomnieniem świat, który znałem dzięki pozytywistycznej wiedzy, ukryty 
w mojej świadomości pod warstwą gołych faktów i historycznych 
stereotypów. Poczułem wtedy nagle, że w dziwny sposób należę do tego 
świata. 

"Z broni ręką prawą..." 

Europa Środkowa w 
socjalistycznym obozie przyjaźni była podejrzaną ideą. Nie tylko 
dlatego, że - jak to powiedział Adam Michnik w rozmowie z Jančarem - 
"była przede wszystkim ideą polityczną. Chodziło o znalezienie sposobu 
intelektualnego i politycznego uniezależnienia się od Rosji". Była 
podejrzana również dlatego, że wiązała się w sposób niebezpieczny z 
przeszłością, z pluralistycznym światem mieszczańskim, z wartościami 
etycznymi i estetycznymi, które miały zostać wyrugowane przez nowy 
ustrój. Ale jak długo w Lublanie, mieście pełnym krętych, secesyjnych 
linii, którego architektoniczne centrum stanowi Tromostovje [potrójny 
most na rzece Ljubljanicy], przypominające, że dawna Emona leżała od 
zawsze na skrzyżowaniu dróg, kultur i religii - jak długo w tym mieście 
można było udawać, że tylko prosta linia, jeden głos i jedna droga 
prowadzą do piękna i prawdy? 

Kiedy tylko zaczęła kiełkować idea 
Europy Środkowej, intelektualiści słoweńscy przyjęli ją za swoją. Milan 
Kundera "powiedział coś, co nie tylko od dawna leżało nam na sercu, ale 
co mieliśmy na końcu języka" - napisze Drago Jančar w eseju Europa 
Środkowa między meteorologią a utopią. 

Dla autora Terra 
incognita, podobnie jak dla wielu innych intelektualistów w krajach 
komunistycznych, Europa Środkowa stała się ziemią obiecaną. Lektura 
książki Josepha Rotha ewokuje inne spojrzenie zwrócone w przeszłość, tę 
zakłamaną i zdegradowaną przeszłość, objawiającą się teraz jako 
niezbywalny element tożsamości. Nagle pamięć przywołuje przedmioty i 
wydarzenia ukryte w najbliższej, intymnej przestrzeni: austriacki 
mundur wojskowy dziadka, wiedeńskie kochanki Cankara, stacje kolei 
żelaznej w małych słoweńskich miasteczkach, findesieclowe winiety w 
starych książkach... 

Ale w przypadku Draga Jančara, raczej 
odpornego na kusicielskie moce nostalgii i nie darzącego szczególnym 
sentymentem monarchii habsburskiej, która "nie znalazła zrozumienia dla 
samodzielności małych narodów", to nie odniesienie do przeszłości 
będzie najistotniejsze w idei Europy Środkowej. Kusi go zakazany owoc 
("Może środkowoeuropejskie idee byłyby martwe, jak martwe są 
Austro-Węgry, gdyby nie zostały powstrzymane siłą" - powie w rozmowie z 
Michnikiem), kusi ciekawość "najbliższej okolicy", za czym stoi 
otwartość na inne obszary i chęć porozumienia, przełamująca zadawnione 
historyczne urazy, kusi wreszcie przynależność do pewnej formacji, z 
którą gotów jest się utożsamić. Był to w istocie - jak określał go 
słoweński eseista Marjan Rośanc - "komiczny klub, do którego warto było 
należeć". "Czuliśmy - pisał Jančar w przywołanym wyżej eseju - że 
stajemy ponad bezsensownymi i ideologicznymi schizmami, narodowymi 
granicami i państwowymi jurysdykcjami, że w tym komicznym klubie 
rozmawiamy bez udziału ludzi chorych na historię i narodową nienawiść. 
Różnorodność, światopoglądowy pluralizm, rozdrobnienie, 
wielojęzyczność; cały ten kulturowy Babilon, co w ciągu niecałych 
sześćdziesięciu lat przeżył rozpad państw, zmiany granic, wzloty 
ideologicznych eschatologii, ogromne nadzieje i wielkie rozczarowania, 
odczuliśmy jako wartość i ťnawózŤ, z którego niespodziewanie wyrasta 
nowa nadzieja. Europa Środkowa stała się legitymacją tego komicznego 
klubu, a jednocześnie kartą wstępu do Europy..." 

Wektor Europy 
Środkowej wymierzony był w przyszłość: była tym, co jeszcze nie 
zaistniało w pełni, była potencjałem, ziemią obiecaną, do której trzeba 
dążyć, wstępem do Europy. Dla Draga Jančara była przede wszystkim 
wyzwaniem skierowanym ku rzeczywistości, podczas gdy dla większości 
uczestników debaty tamtego okresu była to wykoncypowana, wprawdzie 
przez pewien czas płodna intelektualnie, ale dość abstrakcyjna idea. 
Jančara zaczyna nudzić powszechne gadanie o Europie Środkowej. Jančar 
pyta, dlaczego po tylu latach dyskusji tak niewiele się zmienia, 
dlaczego granice dalej są zamknięte, mniejszości prześladowane, a 
wolność słowa zagrożona. Jančar stawia więc przed Europą Środkową 
"lustro, które nie idealizuje", z którego przeziera ksenofobia, 
antysemityzm, ucisk wszelkich mniejszości, zadawnione nienawiści 
narodowe, tendencja do przeciętności i wygodnego bezpieczeństwa. Jančar 
Peterowi Handkemu, dla którego Europa Środkowa jest "zjawiskiem 
meteorologicznym", odpowiada w polemicznym tekście Misjonarz i jego 
Sprawiedliwość, "że dobrze jest spoglądać w górę i na chmury wędrujące 
po niebie, ale dobrze jest też patrzeć pod nogi, przynajmniej tak 
długo, dopóki w tej Europie Środkowej są pola minowe, druty kolczaste i 
mury berlińskie". Jančar pamięta dobrze zdanie Ivana Cankara: "Utopie 
mają to do siebie, że lubią się urzeczywistniać" i jest przygotowany na 
wydarzenia, które nastąpiły po 1989 roku. Nie musi poszukiwać dla 
siebie nowej rzeczywistości, co dla większości intelektualistów i 
dysydentów oznaczało wówczas definitywne porzucenie idei Europy 
Środkowej. Trzeźwy i krytyczny w myśleniu, świadomy tego, że żyje na 
"kontynentalnym uskoku, który zieje pod powierzchnią ziemi", potrafi 
przewidzieć tragiczne wydarzenia, które nastąpiły w byłej Jugosławii i 
nie ulec zaślepieniu, zobojętnieniu albo zagubieniu wobec tej 
największej europejskiej tragedii drugiej połowy stulecia, co stało się 
udziałem tak wielu. Intelektualistom dyskutującym w Paryżu o 
"renesansie europejskiej wspólnoty intelektualnej" zarzuca "błądzenie 
po labiryncie utylitaryzmu" i z naciskiem podkreśla różnice w 
historycznym doświadczeniu ludzi ze Wschodu i z Zachodu, różnice, które 
są głębsze, niż skłonni jesteśmy przyznać. Pozostał konsekwentny i jako 
jeden z nielicznych wierny Europie Środkowej do dziś, choć przyzna, że 
przez całe życie bronił idei, której pod koniec dwudziestego stulecia 
już nie ma. Wyrzec się jej jednak to w jego przypadku - wyrzec się 
rzeczywistości, a nie literackiej utopii. "Człowiek z obrzeży" 
postrzega rzeczy inaczej niż bywalcy europejskiej agory. 



Po 
kilku krokach znalazł miejsce, którego szukał. Pomiędzy drzewami 
wznosiły się niewielkie pagórki, rozpoznał je bez trudu. (...) Były to 
kurhany z czasów iliryjskich, groby jakichś dawnych, nieznanych ludzi. 
(...) Przywędrował tu, do grobów, które znał ze swego dzieciństwa. 

"Drwiące żądze" 

Historia 
i los są nieubłagane dla mieszkańca Zwischeneurope (Między-Europy), 
przykuwają go do grobów i pamięci, nieustannie stawiają w sytuacji 
powinności narodowej i konieczności przeciwstawiania się 
rzeczywistości. Autor Sprawozdania z Dziewiątego Kraju niejednokrotnie 
w swym życiu stanie się "rozmnożonym do dwóch milionów komórek 
przedmiotem, który (...) nazywają Słoweńskim Narodem". 

Drago 
Jančar pracuje dzisiaj w zasłużonym dla zachowania słoweńskiej 
tożsamości narodowej wydawnictwie Slovenska matica przy placu 
Kongresowym w Lublanie. Z okna jego gabinetu widać Pałac Krajowy, w 
którym przywódcy Świętego Przymierza debatowali w 1821 roku nad tym, 
jak położyć kres wolnościowym aspiracjom budzącym się wśród narodów tej 
części Europy. Działo się to w jeszcze niedawnej stolicy Prowincji 
Iliryjskich, państwa utworzonego przez Napoleona w latach 1809-1813, w 
którym zezwolono na nauczanie języka słoweńskiego w szkołach - jedyne 
kilka lat w całej historii tego narodu do 1918 roku. Ileż to razy w 
czasach późniejszych obywatele Lublany gromadzili się na tym placu, by 
wysłuchać rozstrzygających o ich losie decyzji przywódców, wygłaszanych 
zawsze z tego samego pałacowego balkonu: 29 października 1918 roku 
odczytano proklamację o oddzieleniu się Słowenii od Austro-Węgier i 
przystąpieniu do nowego państwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców; 26 maja 
1945 roku w strugach deszczu Tito ogłaszał powstanie nowej, 
socjalistycznej Jugosławii; 26 czerwca 1991 roku prezydent Milan Kučan 
obwieszczał decyzję parlamentu o utworzeniu niepodległej Republiki 
Słowenii. 

Drago Jančar był pośród świętujących tego dnia, jak za 
każdym razem - euforycznych i pełnych nadziei na lepsze jutro. Był tam 
pomimo swej niechęci do tłumu, do wiecowania, do kolektywnego głosu, 
który zagłusza głosy pojedynczych "ja" i "ty", najdroższe pisarzowi. 
Był tam, i też miał nadzieję. Tego dnia, w odrodzonym właśnie dzienniku 
"Slovenec", ukazał się z nim wywiad zatytułowany A literatura niech 
powróci na swoje miejsce... Następnego dnia rozpoczęła się wojna 
dziesięciodniowa z Jugosłowiańską Armią Ludową. Czołgi na ulicach, 
naloty, śmierć filozofa i poety Janeza Svetiny... Trzeba było bronić 
niepodległości, apelować o solidarność do europejskich 
intelektualistów, przekonywać światową opinię publiczną o słuszności 
secesji z jugosłowiańskiej federacji. "Poezja i język nie są wyłącznie 
kwestią estetyki, lecz, w tej chwili, przede wszystkim etyki, twardego 
obowiązku" - notuje w swym dzienniku z tego okresu. A potem trzeba 
będzie prowadzić ciągłe dyskusje i polemiki z europejskimi 
kosmopolitami, którym trudno było pojąć, na co była Słoweńcom ta 
śmieszna wojna i to śmiesznie małe państwo. Peter Handke ostatecznie 
pożegnał się z Dziewiątym Krajem - Słowenią "zwierciadlanego ludu", 
krajem bez historii, za to pełnym mitów i literatury, wpisanym w krainę 
braterstwa i jedności pod wodzą dobrodusznego Tity. Wobec takich głosów 
Jančar staje się "tubylcem" przystrojonym w złowrogie dla Europejczyków 
barwy narodowego partykularyzmu. Kochał Jugosławię, jej geografię i 
wielokulturową symbiozę, ale nienawidził jugoslawizmu, ideologii, która 
siłą próbowała decydować o losach ludzi i narodów. Zawierzył 
demokratycznym wyborom, które w 1990 roku odbyły się w republikach 
Jugosławii, wykazującym dobitnie, że jej mieszkańcy nie chcą już dłużej 
żyć ze sobą w jednym państwie. Stał się rzecznikiem niepodległej 
Słowenii na arenie międzynarodowej. 

Gdy skończyła się wojna i w 
miarę ugruntowała słoweńska niepodległość, uznana przez Wspólnoty 
Europejskie w styczniu 1992 roku, nadszedł czas trudnego, codziennego 
budowania. Stojąc uparcie na gruncie rzeczywistości, nie dając się 
ponieść narodowej feerii, tak jak wcześniej nie uległ jugonostalgii, 
Jančar zaczyna uważnie przypatrywać się młodej słoweńskiej demokracji. 
Interesuje go Słowenia jako racjonalnie urządzone państwo. Staje się 
coraz bardziej krytyczny wobec poczynań nowych władz. Ponownie 
dostrzega zagrożenia wolności słowa i korupcji władzy. Słoweńcom 
zarzuca prowincjonalne zadufanie, postawę cynicznego dystansu, 
oportunizm i utylitaryzm. Kulminacją tych niepokojów staje się szeroko 
dyskutowany esej Egipskie garnce mięsa, w którym daje wyraz swojemu 
bolesnemu déja vu wobec słoweńskiej rzeczywistości. Przywołując 
biblijną historię Izraelitów tęskniących za starym władcą, który był 
wprawdzie tyranem, ale napełniał ich garnce mięsem, ostrzega przed 
groźbą nowego totalitaryzmu. W społeczeństwie dotkniętym amnezją, żądzą 
świeżych pieniędzy, pragmatycznym cynizmem, który staje się już tylko 
nagą żądzą władzy i mocy - w takim społeczeństwie "może się przydarzyć, 
iż ostrzeżenie przed totalitaryzmem stanie się rzeczywistością". 

Jančar 
zdaje się postępować drogą swego mistrza, Ivana Cankara, który pisał: 
"Maluję ciemność, by oczy bardziej zatęskniły za światłem". Ale za taką 
postawę płaci się wysoką cenę i nawet w gronie słoweńskich rodaków ten, 
który stał się "rozmnożony do dwóch milionów komórek", zamienia się w 
"człowieka z obrzeży". 

Gregor Gradnik z powieści Drwiące żądze 
powrócił z Ameryki do domu, związany ze swoją ojczyzną "sznurem 
tęsknotyś. Powrócił do krainy cierpienia i śmierci, zamieszkanej przez 
demony melancholii, w której liczba samobójstw jest jedną z najwyższych 
w świecie, w której od zawsze dobrze się miały reżimy oparte na 
tyranii. Powraca, bo tam, gdzie nie istnieje coś, co by było wolności 
pozbawione, jak w Ameryce, nie można wolności urzeczywistnić. Powraca 
jak Ivan Cankar w roku 1910 z Wiednia do Lublany, nie z wielkiego 
świata na prowincję, lecz by znaleźć się "w samym centrum życia". 



... 
wspaniała pozycja intelektualisty bądź artysty, porzucającego wąską 
dziedzinę, w której czuje się jak w domu, i poświęcającego swój 
autorytet dla głoszenia krytycznych sądów o życiu polis, jest 
zagrożona. Z jednej strony stracił on niezależność, gdy zaczął służyć 
polityce, a na Bałkanach nawet przemocy, z drugiej zaś traci ją, gdy za 
cenę swej niezależności brakuje mu już odwagi albo chęci, by wyrazić 
jakąś ryzykowną opinię. 

"Październikowe dyskusje" 



Drago 
Jančar całym swoim życiem bronił postawy zaangażowanego 
intelektualisty. Pozostał jej wierny nawet wtedy, gdy czas końca 
stulecia przemieniał sens tego zaangażowania w jego przeciwieństwo, 
albo wręcz sens ten rozmywał. Jednak to nie aktywista Sartre, 
zmierzający do określonego celu, do realizacji z góry zamierzonej idei, 
stanie się dla niego wzorem. Ten Środkowoeuropejczyk zbyt boleśnie 
został doświadczony przez próby realizacji zbawczych ideologii, by 
swoje zaangażowanie podporządkowywać ideowemu celowi. Jego 
zaangażowanie unika projekcji celu, jest działaniem kierującym się 
myśleniem i poznaniem rzeczy. To Camus jest jego nauczycielem. 
Zaangażowanie, które "rodzi się z wiedzy o rzeczach samych, z rzeczy 
samych, jak potrafi to czynić sztuka, nie przynosząca żadnej korzyści", 
takie zaangażowanie jest "syzyfową pracą, ale też i jedyną gwarancją 
tego, że wszystko nie zakończy się w nicości". 

Zaangażowanie 
Jančara jest poszukiwaniem rzeczywistości i jej poznawaniem. W istocie 
nie ma tutaj konfliktu z sytuacją pisarza, choć sam pisarz zdawał się 
wielokrotnie na to wskazywać. "Poza pisaniem zawsze robimy coś innego. 
Jeśli nie obalamy komunizmu (...) to pomagamy ustanawiać jakieś państwo 
narodowe. (...) A tak prawdę mówiąc wcale mnie nie cieszy ťrobienieŤ 
państwa. Mglisty poranek w Lublanie daje mi więcej natchnienia niż 
jakiekolwiek państwo" - wyznawał w Sprawozdaniu z Dziewiątego Kraju, 
sprowokowany przez Handkego, by po raz kolejny stać się "tubylcem" i 
bronić Słowenii przed chorobliwymi projekcjami żyjącego mitami literata. 

Często 
u Jančara daje się wyczuć tęsknota za tym porankiem, za powrotem do 
"normalności", za literaturą, która powróci na swoje miejsce... 
Tymczasem miejsce to jest pośród rzeczywistości, a jedną z dróg 
wiodących do niej jest zaangażowanie. W przeciwnym razie pozostaje 
milczenie intelektualistów, które "zawsze przyznawało rację tym, co nie 
myślą własną głową albo nie myślą wcale. Ale za to działają, i to bez 
litości". 

W rozmowie z Jaroslavem Skruśnym powie o swoich 
esejach, że pozwalają mu oswobodzić literaturę z krytycznego 
zaangażowania. Jednocześnie zaś w poszukiwaniu wyrazu dla tragedii, 
która dzieje się w Bośni, tworzy język łączący literaturę i politykę. 
Jego Augsburg otrzymał europejską nagrodę miasta Ansberg za krótką 
prozę. "Nie wiedziałem, czy piszę esej, prozę czy jeszcze coś innego". 

Ta 
wielka zmiana, po której będzie się już można całkowicie poświęcić 
sztuce, ta wiosna, podczas której tylko wiosnę będzie można opiewać, 
nigdy nie nadejdą. Nie tylko dlatego, że bogini Historia upodobała 
sobie ten uroczy krajobrazowo zakątek Europy. Zaangażowanie stało się 
immanentną częścią procesu twórczego Jančara, a jego konsekwencje 
organicznym tworzywem literatury. To stanowi też o jego wyjątkowości w 
postmodernistycznym świecie "równego dystansu". W drodze do Augsburga 
sny przemieniają się w rzeczywistość, sceny z teatru awangardowego w 
tragedię Vukovaru, a dyskusje o estetyce w zbrodnie. W świecie 
"człowieka z obrzeży" zaangażowanie prowadzi ku rzeczywistości, a 
twórczość artystyczna ku stawianiu pytań natury etycznej. 

Choć 
zabrzmi to może zaskakująco, dla postawy zaangażowania Draga Jančara 
równie ważna jak rzeczywistość jest pamięć. Pisarz i intelektualista 
jest zaangażowany, gdyż pamięta. Żyjąc w okresie powszechnej amnezji, 
która ma ułatwić ponoć transformację społeczeństwa postkomunistycznego 
w kapitalistyczne, słysząc wokół, że "z przeszłością i grobami nie 
możemy wejść do Europy", stara się pamiętać i niepokoić pamięcią 
innych. Wie, że za zapomnieniem kryje się relatywizm, a w ślad za tym 
możliwość powtórzenia tego, co najgorsze z przeszłości. "Nie można 
zapomnieć o żadnym grobie kryjącym szczątki ofiar straszliwych 
historycznych wizji i pychy ťnowegoŤ świata, który uważał, że jest 
wieczny. O żadnej sali sądowej, gdzie wydawano niesprawiedliwe wyroki, 
o żadnym przesłuchaniu i żadnej celi więziennej" - pisał w eseju 
Niepokój historii, sztuka, niepokój człowieka. 

W roku 1998 autor 
Ciemnej strony księżyca musiał na czas jakiś odstąpić od pisania, by 
stać się... muzealnikiem. "Była to ostatnia rzecz na ziemi, którą 
chciałbym robić". Zaczęło się od wystawy "Słoweńcy w XX wieku", która 
na łamach prasy spotkała się z ostrą krytyką Jančara, gdyż ukrywała 
ciemną stronę słoweńskiej historii po 1945 roku i wybielała totalitarny 
ustrój. W odpowiedzi nadeszła poważna propozycja ze strony Muzeum 
Historii Najnowszej, by dobrał sobie zespół i przygotował alternatywną 
wystawę poświęconą słoweńskiej historii pod władzą systemu 
komunistycznego. Trzeba było zaangażować się po raz kolejny, poświęcić 
swój autorytet dla przygotowania wystawy i do tego nauczyć się jeszcze 
nowego zawodu. Jančar, bez przerwy czując ciężar na sercu, myśląc o 
żywych ludziach (i ich losach), spoglądających na niego "z każdego 
papieru wziętego do ręki", znajduje się w stanie, który Paul Celan 
nazwał kiedyś "pamiętającą wszystkie nasze daty trwałą koncentracją". 
Podobne są trochę do siebie te dwie postaci z obrzeży Europy Środkowej, 
zagubione w pławiącym się w dobrobycie powojennym cielsku Europy, 
nieprzyjemnie uwierające swą bezkompromisową pamięcią i konsekwentnie 
zakłócające milczenie intelektualistów. 



...my, ludzie z 
obrzeży, można nawet powiedzieć - ludzie z marginesu, którzy od środka 
znamy zarówno pałace rządowe, jak i cele więzienne, salony i dworcowe 
spelunki, święte i ladacznice, zachwyt i gorycz, dumę i upadek, strach 
i odwagę, pewność i wątpliwość, pokój i pokusy, czyny i apatię... 

"Październikowe dyskusje" 



Pamiętający 
nigdy nie są samotni. I nie tylko ci, co odeszli, ocaleni we 
wspomnieniu, im towarzyszą. Celan w wierszu Ty bądź jak ty...: 

"A gdy kto przetnie węzeł ku tobie, (...) 
zawiąż go znów, w pamięci". 

Na określenie pamięci używa starego słowa Gehugnis, którego korzenie tkwią w "koncentracji spoczywającej 
w umyśle". 

Drago 
Jančar, pamiętając podczas pisania Wspomnień o Jugosławii, że właśnie w 
tej chwili, w niedzielę 13 stycznia 1991 roku o godzinie 14.00, czołgi 
są na ulicach Wilna, zawiązuje węzeł z Tomasem Venclovą. Tym samym, z 
którym po upływie ponad roku, w Budapeszcie, wspólnie będzie bronił 
Arpada Göncza przed tłumem owładniętym "demonem nacjonalizmu". I czy to 
nie ten sam rodzaj "koncentracji" kazał Czesławowi Miłoszowi w 
przemówieniu z okazji wręczenia Nagrody Nobla upomnieć się o los 
zniewolonych krajów bałtyckich? A Albertowi Camus również z tej samej 
okazji - o los ofiar historii ("Przeznaczeniem pisarza jest służyć nie 
sprawcom historii, lecz jej ofiarom")? 

Tomas Venclova powiedział 
kiedyś, że to, co stanowi więź pomiędzy ludźmi, "to po prostu głosy 
przekorne, głosy, które nie zgadzają się na zastany świat". Bliskie 
jest to określeniu postaci dysydenta, którego być może zbyt pochopnie 
odesłaliśmy już do lamusa historii. Cytowany przez Jančara 

przedmowie do książki Adama Michnika André Maurois (jakże szybko 
rozrasta się ta wspólnota celanowskiego węzła!) o dysydencie: "...żeby 
dochować wiary swym poglądom, zgodził się stanąć w opozycji do władzy i 
w żadnej okoliczności nie będzie się już obawiał wyzwania opinii 
publicznej". 

"Człowiek z obrzeży" słyszy uderzenia ludzkiego 
serca; jest dysydentem totalitaryzmu; dochowuje wierności utopii, która 
staje się rzeczywistością; dla obcych jest "tubylcem" potrafiącym 
bronić swoich przed zagrożeniem, dla swoich Kasandrą wieszczącą 
zagrożenie; z ofiarami historii, zawadzającymi nowym władcom w drodze 
do nowej ziemi obiecanej, zamieszkuje po ciemnej stronie księżyca; w 
życie polis angażuje się pamięcią; nie godzi się na milczenie. Zawsze 
pozostaje na obrzeżach, z węzłem zawiązanym ku tobie. 

Graz, luty 1999 

Krzysztof Czyżewski

Drago Jančar, Eseje, Sejny 1999, Fundacja Pogranicze