Egzorcyzmy. Andrzej Franaszek, "Tygodnik Powszechny", 19.04.2011

Stanisław Vincenz zmuszał dotkniętego głęboką depresją Miłosza do nieśpiesznego przemierzania świata, dotykania go stopą i dłonią, smakowania, pokornego obejmowania wzrokiem nieskończoności jego form tak wolnych od ludzkich szaleństw i szatańskich podszeptów. Zaoferował mu „terapię nadziei”.

1 lutego 1951 r. Czesław Miłosz zdecydował się opuścić paryski budynek, w którym polska ambasada wynajmowała mu mieszkanie. Wsiadł do taksówki i dotarł do Maisons-Laffitte, gdzie mieściła się siedziba kierowanej przez Jerzego Giedroycia „Kultury”. Wkrótce zwrócił się też do władz francuskich z prośbą o azyl polityczny. Mówiąc językiem ówczesnej bierutowskiej propagandy: „uciekł”, „zdezerterował”, „zdradził”. 
Dziś, gdy mamy w pamięci dekady jego literackich triumfów, trudno nam uzmysłowić sobie, w jak dramatycznej sytuacji znalazł się na początku lat 50. Lżony i zakazany w Polsce, odtrącony przez dużą część emigracji, a także środowisko francuskich komunizujących intelektualistów, rozłączony z rodziną... Przede wszystkim jednak pełen niepokoju, bynajmniej nieprzekonany o słuszności decyzji, do której zmusiła go własna, nieledwie organiczna niemożność zaakceptowania stalinowskiego kłamstwa. Niósł w duszy pokłady zabójczych toksyn, jakby komunistyczna ideologia, ta – jak sam ją nazywał – Nowa Wiara, rzeczywiście miała w sobie coś dogłębnie demonicznego..."


Są w biografii Czesława Miłosza chwile wyjątkowe, punkty przecięć nasycone znaczeniem i otwierające przyszłość. Taki był sylwester roku 1944, spędzony w podkrakowskich Goszycach, zarodek opowieści o sporze dwóch polskich patriotyzmów, o rozpaczliwym cynizmie i wierności bez złudzeń. Równie niezwykła była chwila z roku 1951, gdy Miłosz, artysta wydany diabelskiemu pokuszeniu niczym Adrian Leverkühn z dzieła Tomasza Manna, poznał Stanisława Vincenza, sokratejskiego filozofa. Temu spotkaniu poświęci esej – ostatni, jaki napisał przed śmiercią – Konstanty Jeleński, dostrzegając w spotkaniu Poety z Mędrcem fabułę wielkiej powieści. Mówi tu Kot z maestrią: „materializm dialektyczny identyfikował często Miłosz wprost z historycyzmem, o którym powiada (...) że stanowi swojego rodzaju eliksir młodości. »Wtajemniczenie« osiągnięte przez Miłosza i Krońskiego trudno zatem sprecyzować, odwołując się do teorii. Więcej się o nim dowiemy z Miłoszowego opisu jego koloru, temperatury, atmosfery, układając w serie określające je słowa: drapieżność – szpony – suche – palące – kurczowe – spazmatyczne – agresywne – diabelska mądrość. Tak jakby marksizm nie stanowił wówczas »Opium intelektualistów« (...), ale raczej ich morfinę, w języku amerykańskich junkies »małpę«, o wpitych w ich ramię szponach”... Jeszcze inaczej, choć równie obrazowo, ujął to sam Vincenz, opowiadając Józefowi Czapskiemu o liście Miłosza: „[był] chory zupełnie, (...) jedno zdanie przeczy drugiemu i nawet jakoś nie mogłem zrozumieć tylu sprzeczności, aż zobaczyłem niejako przed oczyma obraz pewien sprzeczny sam w sobie. A mianowicie: biegacza, to jest chrząszcza z gatunku biegaczy, przybitego do ziemi szpilką, nogi biegają, a szpilka trzyma go w miejscu. I wtedy zrozumiałem”.

Andrzej Franaszek (ur. 1971) jest krytykiem literackim, członkiem redakcji „TP”. Opublikował m.in. książki: „Ciemne źródło. Esej o cierpieniu w twórczości Zbigniewa Herberta” oraz „Przepustka z piekła. 44 szkice o literaturze i przygodach duszy”.