Eugeniusz Pietruszkiewicz: Pod znakiem ośmioramiennego krzyża.

Eugeniusz Pietruszkiewicz: Pod znakiem ośmioramiennego krzyża.

Eugeniusz Pietruszkiewicz 

Pod znakiem ośmioramiennego krzyża 

Początki ich historii sięgają ruchu społeczno-religijnego, który stał się protestem wobec reform patriarchy Nikona, popieranego przez cara Aleksego Michajłowicza (przeciwko korekcie słownictwa tekstów liturgicznych w duchu współczesnej mu tradycji greckiej, drobnym innowacjom obrzędowym wprowadzonym w 1660 r. w Rosyjskim Kościele Prawosławnym). Ruch rozbił się na dwie grupy: popowców, którzy zachowali ideę kapłaństwa i hierarchii kościelnej (w 1846 r. złożony z urzędu biskup przyłączył się do popowców i ustanowił ich własną hierarchię kościelną) oraz bezpopowców, odrzucających hierarchię kościelną i sakramentalne kapłaństwo, którzy, potępieni przez synody, uchodzili z Rosji; jeden z odłamów bezpopowców emigrował do Polski, gdzie do czasów obecnych istnieją ich skupiska koło Ukty i Suwałk.

Od kilku wieków żyją wśród nas. Nazywa się ich różnie: czasem potocznie Moskalami, choć w polskiej tradycji jest to nazwa pejoratywna, a oni na nią nie zasłużyli. Z rosyjska zwie się ich starowiercami. Nazwa ta nie dotyczy samej wiary, starej jak chrześcijaństwo, ale „starego obrządku” w jakim ją wyznają (ros. staryj tołk). Zwano ich też filiponami, choć w odniesieniu do starowierców zamieszkałych na Sejneńszczyźnie i Suwalszczyźnie nazwa ta jest błędna, bo należą oni do sogłasija fiedosiejewców, a nie filiponów. W Rosji nazywani są raskolnikami (rozłamowcami), choć to nie oni dokonali rozłamu w Rosyjskim Kościele Prawosławnym, ale patriarcha Nikon. Oni pozostali przy starej wierze. Ich właściwa nazwa to staroobrzędowcy (ros. staroobriadczije). Oficjalna nazwa ich konfesji – Staroprawosławna Pomorska Cerkiew w Rzeczypospolitej Polskiej – upowszechniła się stosunkowo niedawno, w drugiej połowie XX w., zapewne pod wpływem monografii Eugeniusza Iwańca Z dziejów staroobrzędowców na ziemiach polskich XVII–XX w.

Losy chyba żadnej innej społeczności w Polsce nie są tak zawiłe, dramatyczne i pogmatwane, tak trudne do prześledzenia, a jednocześnie tak ciekawe. Niestety, jak to często bywa, tą najmniej liczną grupą narodowo-religijną zaczęto interesować się dopiero wówczas, gdy niewiele z niej już pozostało. Na ziemi sejneńskiej po staroobrzędowcach mamy z rosyjska brzmiące nazwy wsi: Iwanówka, Aleksiejówka, Dziemianówka, Konstantynówka (od imion Iwan, Aleksiej, Demian), Mikołajewo (na cześć cara Mikołaja I), Aleksandrowo (na cześć następcy carskiego tronu Aleksandra II), Buda Ruska, Pokrowsk.

Na Sejneńszczyźnie i Suwalszczyźnie pozostały też nieliczne już łaźnie parowe nad brzegami rzek, jezior i stawów, po rosyjsku zwane baniami lub gwarowo bajniami. Zwyczaj ich budowania, choć przywieziony z głębi Rosji, przyjął się na dobre wśród polskich i litewskich sąsiadów starowierów. Pozostały też zarośnięte zielskiem cmentarze z pochylonymi ośmioramiennymi krzyżami oraz trzy świątynie, molenny, w Suwałkach, Wodziłkach i Gabowych Grądach, a poza Sejneńszczyzną murowana molenna w Wojnowie. W pamięci starszych wiekiem mieszkańców regionu zachował się żywy obraz płowowłosych rosłych młodzieńców, dorodnych rozśpiewanych dziewczyn i brodatych mężczyzn. Utrwalił się obraz staroobrzędowców jako ludzi pracowitych, spokojnych, niepijących alkoholu, niepalących tytoniu, nikomu nie wadzących, zaradnych, doskonałych sadowników, jeszcze lepszych cieśli i traczy. I jest to obraz prawdziwy.

Czy ktoś jeszcze pamięta, jak przed siedemdziesięcioma, a nawet jeszcze przed pięćdziesięcioma laty przecierano drewno na deski? Nie w tartaku, ale u gospodarza na podwórku. Stawiano dwa wysokie kozły, przy pomocy skomplikowanej drągowo-łańcuchowej konstrukcji na kozły kładziono pnie puszczańskich sosen i świerków. Jeden z traczy stawał na pniu u góry, drugi u dołu, brali w dłonie uchwyty specjalnej długiej piły z pochylonymi w jedną stronę zębami i rozpoczynało się mordercze jej ciąganie: góra, dół, góra, dół. I tak bez końca, od rana do wieczora. Nikt w okolicy, ani Polak, ani Litwin, nie dorównywał im w wytrwałości. Tartaczne kozły znikły z naszego krajobrazu na zawsze, od dawna nie słyszy się już jękliwych tonów tracznych pił. Coraz rzadziej widuje się brodatych staroobrzędowców. Jesteśmy świadkami umierania ważnej części kresowego dziedzictwa. 

Rok 1648 to początek kariery ambitnego duchownego: archimandryta klasztoru Nowo-Spaskiego Nikon zostaje wyświęcony na metropolitę nowogrodzkiego. Rok 1652. W Moskwie umiera patriarcha Józef. Na jego miejsce bratja, czyli członkowie zgromadzenia biskupów, wybierają Nikona. Ten, wraz z tytułem Patriarch Moskwy i wsieja Rusi (Patriarcha Moskwy i Całej Rusi), staje się faktycznym przywódcą Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, która miała wysoce zhierarchizowaną strukturę. Kościoły ortodoksyjne od czasów bizantyjskich są ściśle związane z władzą świecką. Widać to na przykładzie dzisiejszej prawosławnej Grecji i Rosji. Druga połowa XVII w. – w dwóch ośrodkach władzy jednocześnie: w pa-łacu carskim i w siedzibie patriarchy dojrzewa zamysł wprowadzenia reform w rosyjskiej Cerkwi.

Już w lutym 1653 r. patriarcha Nikon rozsyła do moskiewskich cerkwi pamiat – pismo okólne, w którym nakazuje ograniczenie pokłonów przy modlitwie św. Efrema Syryjczyka oraz zmianę sposobu żegnania się. Dotychczas prawosławni żegnali się dwoma palcami, co symbolizowało boską i ludzką naturę Chrystusa. Patriarcha nakazał żegnanie się trzema palcami, co miało symbolizować Trójcę Świętą. Ten sposób żegnania się obowiązywał od wieków w kościołach prawosławnych Wschodu – na terytoriach byłego państwa bizantyjskiego, ówcześnie pozostającego pod panowaniem tureckim. Już ta zmiana wywołała falę niezadowolenia, szczególnie wśród niższego duchowieństwa i wiernego ludu.

Rok 1654. W Moskwie, w obecności cara Aleksego Michajłowicza obraduje sobór. Jednym z postanowień soborowych jest przeredagowanie używanych ksiąg liturgicznych i oparcie ich na pierwotnych rękopisach greckich i południowosłowiańskich. Konieczność zmiany tekstów tłumaczono nieścisłościami używanych przekładów rosyjskich. Niektórzy hierarchowie odmawiają podpisania soborowych uchwał, za co spotykają ich surowe represje. Wiele dziesięcioleci później okaże się, że nowa, posoborowa redakcja świętych ksiąg, również nie jest właściwa, nie jest bowiem oparta na starogreckich i starosłowiańskich podlinnikach (wzorach), ale na znacznie późniejszych, drukowanych w Europie Zachodniej, greckich tekstach.

Co zatem było prawdziwym powodem tak drastycznie wprowadzanych zmian? Znawcy przedmiotu twierdzą, że była nim chęć ujednolicenia zasad panujących w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej i w Cerkwiach Wschodu, istniejących na obszarach Grecji, Bułgarii, Serbii i Azji Mniejszej. Powraca się do staroruskiej tradycji, która głosiła hasło Moskwy – Trzeciego Rzymu. Cerkiew rosyjska, po opanowaniu przez Turków stolicy Bizancjum – Kon-stantynopola, pretendowała do roli stolicy wszystkich prawosławnych chrześcijan, spadkobiercy greckiej Cerkwi, a więc musiała niejako „powrócić do źródeł”. Jeszcze w końcu XIX w. rosyjską Cerkiew prawosławną zwano greko-rosijskaja cerkov. Po następnym soborze w 1655 r. patriarcha Nikon rozpoczyna „wojnę” z ikonami tak zwanego frjaiskogo i polskogo pisma, czyli powstałymi nie w Rosji, ale na terenie Rzeczypospolitej i na Zachodzie Europy. Wyobrażonym na tych ikonach świętym wydłubuje się oczy, obnosi się po ulicach, a następnie łamie i pali w Soborze Zaśnięcia.

Tego już nie mogło znieść nie tylko duchowieństwo, ale i wierni. Poczynania patriarchy Nikona i wyższych hierarchów budziły przerażenie. Wielu przeciwników reform uważało patriarchę za sługę szatana, a przede wszystkim za Antychrysta; wielu spodziewało się końca świata, wielu dokonywało samospalenia. Ale Nikon dysponował władzą wspartą carskim aparatem represyjnym. Duchownych sprzeciwiających się nowym porządkom zsyłano w głąb Rosji, a w oczach ludu stawali się męczennikami wiary. I choć sam patriarcha z biegiem czasu popadł w niełaskę u cara, choć został pozbawiony stanowiska w Cerkwi, jego reformy były kontynuowane, a na ich przeciwników spadały coraz surowsze kary, z paleniem na stosie włącznie.

W odpowiedzi na represje nastąpił największy w dziejach Rosji exodus. Uciekający nie zabierali żadnego dobytku, jedynie ikony i święte księgi. Ikona dla wyznawcy prawosławia to świętość, to realny obraz Boga na ziemi. Również święte księgi to przedmiot szczególnej czci, a ich posiadanie to pragnienie każdego, nawet najuboższego wiernego. Niektórzy staro-obrzędowcy mieli ich po trzydzieści. Święte księgi stawiano w najświętszym miejscu w domu – we wschodnim rogu izby, pod świętymi ikonami. Czytanie ich w domu było rytuałem, a jednocześnie zaznajamiało młodzież z cerkiewno-słowiańskim alfabetem.

Jedni staroobrzędowcy wędrowali do ówczesnej Szwecji, dzisiejszej Finlandii (Karelii), inni do delty Dunaju, dziś należącej do Rumunii (tzw. lipowanie), jeszcze inni na wschód na Ural, Kraju Zabajkalskiego. Najwięcej wiemy o tych, którzy osiedlili się na rosyjskiej Północy –pomiędzy jeziorem Ładoga a Morzem Białym. Nazwą ich później Pomorcami (od pojęcia geograficznego „pomorze”). To oni zaszczepili chrześcijaństwo wśród tamtejszych ugrofińskich ludów; ponieśli na daleką Północ tradycję rosyjskiej drewnianej architektury; wywodzący się spośród nich mnisi, w słynnym klasztorze na Wyspach Sołowieckich (Sołowkach) przez osiem lat bronili swej niezależności i starej wiary przed atakami carskich wojsk. Zginęli prawie wszyscy. W pamięci ludowej pozostali męczennikami wiary.

Do umęczonych wyznawców tradycyjnego prawosławia (starego obrządku) docierały wieści o niezbyt odległym kraju, gdzie driewleje błagoczestije wo osłabie (starej wiary nie prześladują). Mowa tu o prawobrzeżnej Ukrainie, Kurlandii (dzisiejsza Łotwa) i Inflantach. Na wpół legalnie przekroczyli rosyjską granicę i osiedlili się na tych ziemiach, dając początek społeczności staroobrzędowców w Rzeczypospolitej.

Poszczególne grupy staroobrzędowców, skupione najczęściej wokół klasztorów, rozpraszając się, tworzyły własne, różniące się od innych doktryny religijne, powodując dalsze rozłamy. Zasadniczy był podział na popowców i bezpopowców. Ci pierwsi, głównie mieszkający na ziemiach ukraińskich, wyświęcali kapłanów (popów) nawet po śmierci ostatniego biskupa wyświęconego jeszcze przed reformami Nikona. Aby nie korzystać z posługi biskupów wiernych Nikonowi, sprowadzili biskupa bośniackiego. W ich cerkwiach odprawiano pełne nabożeństwa, łącznie z eucharystią. Bezpopowcy twierdzili, że od momentu śmierci ostatniego biskupa „starej wiary” nie ma już komu dokonać rukopołożenija (wyświęcenia nowego duchownego).

Pozostawali więc bez duchownych, za jedynego przewodnika mając samego Chrystusa – jak pierwsi chrześcijanie. Ich modlitwom w molennie przewodniczył i Ewangelię czytał nastawnik (nauczyciel). Nie była to osoba duchowna, ale członek staroobrzędowej wspólnoty religijnej, wyróżniający się powagą, bezwzględną uczciwością i znajomością Pisma Świętego. Nastawnik na ogół jeszcze za życia przygotowywał swego następcę. Gdy jednak, nie uczyniwszy tego, nagle umierał, następca był wybierany przez zgromadzenie wiernych. Na Sejneńszczyźnie i Suwalszczyźnie przestrzegany jest zwyczaj, że nowo wybrany nastawnik uzyskuje publicznie błogosławieństwo z rąk innego nastawnika, który kiedyś błogosławieństwo uzyskał.

Zgodnie ze staroobrzędowymi zasadami religijnymi, nastawnik, nie będąc osobą duchowną, nie wypełnia wszystkich funkcji kapłańskich, a poza czytaniem Ewangelii ma prawo jedynie udzielać sakramentu chrztu i spowiedzi, ale nie ma mocy udzielania rozgrzeszenia. W wyjątkowych wypadkach chrztu i pogrzebu może dokonać zaufana staruszka. Dopiero od końca XIX w. nastawnicy zaczęli udzielać błogosławieństwa nowożeńcom, ale tylko błogosławieństwa, a nie sakramentu małżeństwa. Zresztą, w kwestii małżeństwa było wiele sporów i pierwsi fiedosiejewcy w ogóle byli przeciwni zawieraniu małżeństw (brakootriecatieli). Nastawnik nie ma uprawnień do sprawowania w molennie Eucharystii. Modlitwa w molennie nie jest zatem liturgią w rozumieniu Kościoła Wschodniego. Mimo wielu rozłamów, mimo różnic dzielących popowców i bezpopowców, są elementy wspólne różniące reguły staroobrzędowców od reguł obowiązujących współczesnych wyznawców prawosławia.

Według znawcy tych spraw – Eugeniusza Iwańca – staroobrzędowców od prawosławnych dzieli między innymi to, że:

– u staroobrzędowców nabożeństwa można odprawiać, posługując się jedynie starymi księgami, wydanymi przed 1654 r., czyli przed soborem zorganizowanym przez patriarchę Nikona;

– imię Chrystusa należy pisać Isus, a nie Iisus;

– podczas nabożeństwa aliłłuja (alleluja) należy powtarzać dwa razy, a nie trzy, oraz należy dodać: sława Tiebie Boże;

– żegnać należy się dwoma palcami, a nie trzema;

– używany i czczony może być tylko krzyż ośmioramienny (wosmikoniecznyj kriest), czyli powinien on posiadać dwie belki równoległe (do dłuższej były przybite ręce Chrystusa, a na górnej krótkiej było wypisane imię Syna Bożego) oraz jedną belkę ukośną, do której były przybite nogi Jezusa. Nie mogą więc być czczone krzyż łaciński ani grecki; – chrzest odbywa się poprzez trzykrotne zanurzenie w wodzie, a nie przez polanie wodą; – procesje wokół świątyni (u bezpopowców molenny, u popowców cerkwi) chodzą za słońcem (posołon), a nie na przeciw słońcu (protiwo sołncu).

W odróżnieniu od cerkwi prawosławnych, staroobrzędowe molenny, choć swoim stylem nawiązują do rosyjskiej architektury cerkiewnej, są bardzo skromne. W molennie nie ma ikonostasu, oddzielającego nawę od prezbiterium i ołtarza, czyli miejsca swiatych swiatogo. Ikony stoją na specjalnej półce, oparte wprost o ścianę; skoro nie ma prezbitra (duchownego), nie ma Eucharystii. Ikony staroobrzędowe, zarówno te w molennach, jak te w domach, w odróżnieniu od ikon prawosławnych, nie mogą wisieć na ścianie, lecz muszą być oparte o ścianę, a to dlatego, że Chrystus był przybity do krzyża gwoździami i nie godzi się tego powtarzać z ikoną. Podobnie staroobrzędowe święte księgi nie mogą leżeć – muszą stać na półce grzbietem na zewnątrz.

Dokładnie nie wiemy, kiedy pierwsi staroobrzędowcy przybyli na tereny Suwalszczyzny, Sejneńszczyzny i Augustowskiego. Byli to najpraw-dopodobniej sezonowi pracownicy najemni – drwale, cieśle, stolarze. Przybywali zapewne z głębi Litwy, bo tam osiedlili się nieco wcześniej. W każdym razie, jak pisał Piotr Gołubiew w Wiesti iz suwałkskogo rajona w 1779 r., staroobrzędowcy otrzymali wówczas zgodę polskich władz na swobodne odbywanie praktyk religijnych, czyli zapewne osiedli tu na stałe. Według danych z inwentarza klucza pomorskiego, już w 1784 r. na terenie dzisiejszego powiatu sejneńskiego znajdowały się dwie wsie zamieszkałe wyłącznie przez staroobrzędowców: Głuszyn-Moskale i Budzisko-Moskale (obecnie Buda Ruska).

W 1789 r. powstają tu następne dwie wsie staroobrzędowe: Wysoka Góra i Biała Góra ( dziś Białogóry). Spis inwentarza wsi nowokulturnych, czyli nowo założonych, wykazuje, że w tych czterech wsiach, na 95 włókach litewskich gospodarzyło stu staroobrzędowców. Dawali oni państwu rocznego dochodu 5415 zł, a z podymnego – 719 zł 24 gr. W tych stu gospodarstwach mieszkało ogółem 475 osób, w tym 216 kobiet.

W 1791 r. zostaje założona wieś Białorzeczka, a w rok później – Pogorzelec Biały (dziś Pogorzelec). Pogorzelec stanie się z czasem najważniejszym na Sejneńszczyźnie i Suwalszczyźnie ośrodkiem religijnym staroobrzędowców. Porównywany będzie z ośrodkiem wileńskim, a to za sprawą dobrze wykształconych nastawników. Prawie wszyscy staroobrzędowcy umieli czytać, a bardzo często również pisać, co ich różniło od niepiśmiennych polskich i litewskich wieśniaków. Przed 1795 r. sejneńscy dominikanie założyli wieś Marynowo i osadzili w niej staroobrzędowców z Prus. Inni twierdzą, że w Marynowie staro-obrzędowcy znaleźli się nie z woli dominikanów, ale rządu pruskiego, a dziać się to miało w 1799 r. (W tym czasie, po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej, Sejneńszczyzna znalazła się we władaniu Prus). Wówczas także staroobrzędowcy osiedlili się w Sztabinkach.

Wsie staroobrzędowe powstawały również na terenie obecnego powiatu suwalskiego: Głęboki Rów założony w 1787 r., Szury – 1788, Wodziłki – 1788, Łopuchowo – 1789, Rasztabole – 1789, Zaleszczewo – 1789. Zakończono pierwszy etap powstawania wsi staroobrzędowych na Suwalszczyźnie, w tym i na Sejneńszczyźnie. Później, bo w 1832 r., założono wsie Wierśnie, a następnie Lasankę, Posejankę i Poćkuny.

Korzyść z tego osadnictwa była obopólna. Władze Rzeczypospolitej uzyskały pracowitych, gospodarnych i spokojnych kolonizatorów dóbr królewskich – bo na nich głównie powstawały staroobrzędowe wsie – zaś sami staroobrzędowcy, którzy gdzie indziej byli chłopami pańszczyźnianymi, tu stawali się ludźmi wolnymi, płacącymi czynsz za wieczystą dzierżawę gruntów. Dotychczas na Sejneńszczyźnie i Suwalszczyźnie osiedlali się wyłącznie staroobrzędowcy należący do odłamu bezpopowców, ale kilkadziesiąt lat później miał miejsce dotychczas mało znany epizod osadniczy, związany z drugim odłamem staroobrzędowców – z popowcami – oraz całkiem nową i prawie zupełnie nieznaną konfesją – jedinowiercami. Otóż po upadku powstania listopadowego władze carskie postanowiły wykorzystać rosyjskojęzycznych staroobrzędowców do prowadzenia działalności rusyfikacyjnej wśród mieszkańców Królestwa Polskiego.

Ponieważ jednak mieszkający na Sejneńszczyźnie i Suwalszczyźnie staroobrzędowcy należeli do odłamu bezpopowców, a więc najbardziej wrogich oficjalnej – rosyjskiej Cerkwi, około 1836 r. rząd wyraził zgodę na osiedlenie się w powiecie sejneńskim stu dwóm byłym staroobrzędowcom, należącym do odłamu popowców, a wtedy już jedinowiercom, pochodzącym z guberni witebskiej, mohylowskiej i włodzimierskiej. Kim byli? To dawni staroobrzędowcy z odłamu popowców, którzy pogodzili się z Rosyjską Cerkwią Prawosławną, uznali zwierzchnictwo jej hierarchów, w tym i cara Wszechrosji, zachowując jednak swoje stare – przednikonowskie obrzędy. Jedinowiercy nie byli już uważani za raskolników i jako tacy zostali uznani za nadających się do spełnienia misji rusyfikacyjnej w Królestwie Polskim.

Pierwsze wsie jedinowierców to Nikołajewsk (obecnie Mikołajewo) i Rosochaty Róg. W obrębie leśnym Kopcie (Kopiec) i Grażagire (po litewsku Piękny Las) powstaje duża wieś Aleksandrowo, składająca się aż z 92 gospodarstw należących do jedinowierców. Jedinowiercy brali udział w akcji rusyfikacyjnej. Ich zadaniem było przyciągnięcie na jedinowierstwo wszystkich staroobrzędowców – przede wszystkim bezpopowców, stanowiących znaczny odsetek ludności ówczesnego powiatu sejneńskiego.

Na terenie rządowego folwarku Karolin postanowiono utworzyć prawdziwy ośrodek misyjny jedinowierstwa. Na miejscu folwarku założono wieś Pokrowsk, a w niej, w 1851 r. konsekrowano wspaniałą cerkiew pod wezwaniem Pokrowa Bożej Matieri (Opieki Matki Boskiej). Cerkiew zaprojektował znany rosyjski architekt Konstanty Ton. Miała aż dwanaście kopuł. (Po pierwszej wojnie światowej budynek cerkwi został przekazany katolikom i znacznie zmieniony, m.in. rozebrano kopuły i dobudowano wieżę, jednak ślady bizantyjskiego stylu architektonicznego pozostały). Najaktywniejszą działalność misyjną na rzecz powrotu staroobrzędowców na łono jedinoj prawosławnoj cerkwy (jednolitej Cerkwi prawosławnej) prowadził protojerej Ioan Dobrowolskij, i to nie tylko na Sejneńszczyźnie, ale również w Wojnowie na Mazurach. (Miejsce wiecznego spoczynku jego i jego rodziny za absydą kościoła w Karolinie wyróżnia wspaniały pomnik z czarnego marmuru).

Rachuby carskich władz i Cerkwi prawosławnej nie powiodły się. Podsejneńscy staroobrzędowcy od samego początku nie darzyli zaufaniem tych, „co się pojednali” z wrogą im Cerkwią prawosławną, od której w przeszłości doznali tylu cierpień. Gdy władze próbowały siłą włączyć ich do cerkwi jedinowierców w Pokrowsku i zamknęły molennę w Pogorzelcu, nieufność przerodziła się w otwartą wrogość. Wydaje się, że władze carskie miały bardzo słabe rozeznanie co do postaw staroobrzędowców. Zapewne sądzono, że prawie od dwustu lat tułających się po całym świecie staroobrzędowców nadal łączą silne więzy z narodem rosyjskim. Tymczasem chłop z Budy Ruskiej czy Białogór nawet nie wiedział, co to takiego naród, a patriotyzm był dla niego pojęciem obcym. Dla niego liczyła się jedynie staroobrzędowa wiara, rodzina i sąsiedzi. Staroobrzędowcy, niezależnie od miejsca osiedlenia, nie ulegali asymilacji. Tak oto, mimo ogromnych nakładów finansowych, zakończyła się misja pokrowskiego ośrodka jedinowierców. Dla staroobrzędowców los nadal nie był łaskawy. Gdy już się zadomowili na Sejneńszczyźnie i Suwalszczyźnie, wydano nakaz prowadzenia ksiąg metrykalnych, czyli rejestracji urodzin i zgonów na całym obszarze Królestwa Polskiego. Urzędnikami stanu cywilnego mieli być proboszczowie parafii, w przypadku staroobrzędowców nastawnicy.

Tymczasem ci gwałtownie się temu przeciwstawili, utrzymując, że wiara staroobrzędowców zabrania wpisywania imion do jakichkolwiek ksiąg. Można przypuszczać, iż po prostu przybysze bali się, że po zarejestrowaniu zostaną wydaleni z Królestwa Polskiego i deportowani do Cesarstwa Rosyjskiego. Kolejne zarządzenie dotyczyło poboru mężczyzn do wojska. Ono z kolei wywołało konflikt sumienia. Po pierwsze, wiara zabraniała składania przysięgi na wierność królowi, szczególnie, że był nim ówcześnie panujący rosyjski car Aleksander I. Po drugie, w wojsku trzeba było zgolić brodę, czego także wiara i przywiązanie do tradycji zakazywały. Po trzecie, w wojsku trzeba spożywać posiłki razem z innowiercami, a temu też wiara była przeciwna. 

Co światlejsi przywódcy staroobrzędowych gmin gorączkowo szukali wyjścia z powstałej sytuacji na drodze kolejnej ucieczki. Wybór padł na nieodległe Prusy. Za pośrednictwem gołdapskiego landrata uzyskali od Fryderyka Wilhelma III wstępną zgodę na osiedlenie się na ziemiach, które pół wieku później Niemcy nazwą Masurenland (Mazurami). W 1826 r. do rejencji, do Gombina (Gumbinnen, obecnie Gusiew) udaje się, mówiący słabo po niemiecku wysłannik staroobrzędowców z Pogorzelca Foma Iwanow. Tam, za ogromną kwotę kupuje 22 do 30 tysięcy pruskich mórg puszczy w powiecie ządzborskim (mrągowskim), w której będzie mogło osiąść około 200 rodzin (dane za cytowaną już monografią E. Iwańca).

Władze pruskie chętnie zgadzały się na sprzedaż dużych połaci Puszczy Jańsborskiej (Johannisburger Heide, obecnie Piskiej). Ziemia ta, wyludniona w czasie wojen napoleońskich, potrzebowała osadników. Niemcy znad Renu nie kwapili się do tej „przez Boga i ludzi zapomnianej” krainy. Kurpie z okolic Kolna i Łysych może by tu i przybyli, ale władze pruskie nie potrzebowały nowych osadników z Polski na Warmii oraz w okolicach Ełku i Olecka. Woleli więc staroobrzędowców. Ci przynajmniej nigdy nie zażądają przyłączenia tych ziem do Polski.

Już w 1830 r. w okolicach Wielkich Jezior Mazurskich pojawia się pierwszy brodaty osadnik, mówiący niezrozumiałą mową: staroobrzędowiec z Pogorzelca Onufry (Onufryj) Jakowlew. Otrzymuje do karczowania działkę puszczy nieco na północ od Wejsun. Od imienia zasadźcy, wieś otrzyma później nazwę Onufryjewo (nazwa ta przetrwała do dziś). Aby przekroczyć pruską granicę w Mieruniszkach, trzeba mieć paszport Imperium Rosyjskiego, a o takowy, jak też o oficjalne zezwolenie na wyjazd z Rosji, wcale nie jest łatwo. Ale rosyjska dusza i na to zna radę – od czego są wziatki (łapówki)? W ślad za Onufrym podążają inni.

W nieprzebytej puszczy zakładają nowe wsie: Gałkowo, Mościszki, Nikołajewo, Iwanowo, Ładne Pole, Śwignajno, Piaski. Niektórzy osiedlają się w Ukcie. 21 grudnia 1831 r. Jefim Borysow kupuje nad brzegiem Krutyni 1504 morgi lasu i zakłada, w późniejszych latach rozsławioną wieś, Wojnowo. Co ciekawe, nazwy rosyjskich wsi na Mazurach często są żywcem przeniesione z polskiej lub litewskiej części Sejneńszczyzny. Jeśli już mowa o tych staroobrzędowcach, którzy z Sejneńszczyzny i Suwalszczyzny wyemigrowali na Mazury, to nie wolno pominąć milczeniem ich stosunku do swoich byłych sąsiadów – Polaków. Kiedy upadło powstanie styczniowe, część powstańców ukryła się właśnie w Prusach, właśnie u starowierców. I nie zdarzył się ani jeden przypadek, by którykolwiek powstaniec został wydany władzom pruskim, choć te za denuncjację oferowały duże nagrody pieniężne. Tak więc wskutek emigracji do Prus liczba staroobrzędowców na Sejneńszczyźnie znacznie zmalała.

Drugi exodus ludności staroobrzędowej nastąpił w czasie pierwszej wojny światowej. Wówczas uciekali oni w głąb Rosji przed wojskami kajzerowskich Niemiec. Wielu z nich pozostało tam na zawsze. Po rewolucji 1905 r. w Rosji pozwolono staroobrzędowcom na wyznawanie swojej wiary. Po zawierusze wojennej, po odrodzeniu się niepodległej Rzeczypospolitej, po podziale powiatu sejneńskiego na część polską i litewską, według danych ze spisu ludności z 30 września 1921 r., w powiecie sejneńskim (wówczas taki jeszcze funkcjonował) mieszkało 1737 staroobrzędowców, zaś w powiecie suwalskim – 1969.

Zmierzch dziejów staroobrzędowców na ziemi suwalsko-sejneńskiej nastąpił w czasie drugiej wojny światowej. Najpierw zostali poddani przez okupanta hitlerowskiego różnorakim szykanom i upokorzeniom, np. z powodu noszonych bród, często byli utożsamiani przez Niemców z Żydami. W marcu 1941 r., na mocy porozumienia pomiędzy rządami III Rzeszy i Związku Radzieckiego, wszyscy mieszkańcy Kreis Sudauen, czyli powiatu suwalskiego, narodowości litewskiej i rosyjskiej zostali zmuszeni do emigracji do ówczesnej Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. W zamian mieszkających na Litwie Niemców repatriowano do Niemiec. Wprawdzie akcji nadano pozory dobrowolności – z Litwy przybyli nawet tzw. delegaci, aby przedstawić świetlaną przyszłość, jaka czeka ich w ZSRR – to gdy akcja nie przyniosła spodziewanych rezultatów i ani staroobrzędowcy, ani Litwini nie spieszyli się z wyjazdem, do akcji wkroczyło suwalskie gestapo. Od czasu powstania cytowanej w tym opracowaniu monografii Z dziejów staroobrzędowców na ziemiach polskich minęło dwadzieścia siedem lat, czyli nieco więcej niż okres jednego pokolenia. Niestety zmian, jakie od tego czasu dokonały się w tej społeczności, nie sposób nazwać pozytywnymi.

Po wojennej tułaczce, po prześladowaniach ze strony hitlerowców, po szykanach ze strony litewskich władz kolaborujących z Niemcami, tylko nieliczni staroobrzędowcy latem 1944 r. powrócili na Sejneńszczyznę i Suwalszczyznę. Dla przykładu: jeśli przed wojną w Wodziłkach mieszkało około 500 osób tego wyznania, to po wojnie powróciło do rodzinnej wsi zaledwie 10 rodzin. Na tych, co wracali, również nikt nie czekał. – Skoro wybraliście sobie sowiecką ojczyznę, to tam żyjcie – mawiali dawni sąsiedzi. I nie była to wcale niechęć bezinteresowna – przecież z gospodarstwa „Moskala” można było coś uszczknąć i dla siebie. Starsi staroobrzędowcy twierdzą, że po wojnie, nierzadko w nocy, wdzierali się do ich izby uzbrojeni ludzie podający się za polskich partyzantów i... dawali dwa dni czasu na „wyniesienie się do Rosji”. Ci z Wodziłek, Rowów, Klonorejścia w ogóle nie mogli wrócić na swoje, bo tam jeszcze rządzili Niemcy, do października 1944 r. linia frontu utrzymywała się na linii jezior wigierskich.

Po wojennym kataklizmie już w żadnej wsi na Sejneńszczyźnie staroobrzędowcy nie stanowili większości. Na opuszczonych polach Sztabinek zorganizowano Państwowe Gospodarstwo Rolne, w wyludnionych „ruskich wsiach” zamieszkali Polacy. Molennę w Sztabinkach rozebrano jeszcze w czasie okupacji, tę z Pogorzelca, mimo protestów prawowitych właścicieli, przeniesiono do Gib i zamieniono na świątynię katolicką. A stało się to w 1982 r., na mocy porozumienia władz kościelnych i komisarza stanu wojennego na województwo suwalskie.

Według danych z 1968 r., w powiecie sejneńskim mieszkało 139 staroobrzędowców, zaś w suwalskim – 220, czyli ponad dziesięciokrotnie mniej niż przed drugą wojną światową, ale dziś i te dane nie są już aktualne. Dziś najwięcej staroobrzędowców z sejneńskimi lub suwalskim korzeniami spotkamy w Kłajpedzie. Jest to największe skupisko wyznawców „starej wiary” na Litwie. Dla zachowania tożsamości grupy niezbędna jest jakaś minimalna liczebność, 
a staroobrzędowcy z Sejneńczczyzny po ostatniej wojnie liczyli 139 osób, na dodatek rozproszonych po trzynastu miejscowościach.

Ponadto staroobrzędowcy, będący swego rodzaju dziećmi natury, żyjący dotychczas w sobie bliskim i przyjaznym środowisku, nieutrzymujący zbyt intensywnych kontaktów z innymi kulturami, zostali nagle rzuceni w sam środek gwałtownych przemian politycznych, gospodarczych, społecznych i obyczajowych, jakie nastąpiły w Polsce po 1945 r. Wcześniej, gdy mieszkali w zwartym skupisku, jeśli ktoś obcy zajrzał do ich domu, najczęściej był to wyznawca tej samej wiary i dobrze wiedział, jak się zachować: na przykład, że zanim przywitasz się z gospodarzem, najpierw musisz pokłonić się ikonie opartej o szafkę ze świętymi księgami od wschodniej strony izby i przeżegnać się. Teraz sąsiadem był katolik, często niemający pojęcia, jak się zachować w staroobrzędowym domu.

Dawniej żaden dorosły mężczyzna nie śmiał zgolić brody, bo przecież Chrystus na ikonie też był z brodą i długimi włosami, a człowiek został stworzony „na obraz i podobieństwo Boga”. Teraz młody staroobrzędowiec jechał do miasta do pracy, gdzie wszyscy byli gładko ogoleni. I jak tu nosić brodę? W mieście na obiad nie przyrządzisz już tradycyjnej sołoduchy, tołokna i żurichy, bo nie ma z czego, i nie ma na to czasu. Dawniej w rodzinie najwyższym autorytetem był ojciec; swoją mądrość opierał na sumie doświadczeń pokoleń. Po wojnie młodzież mądrość zaczęła czerpać z książek, a ojca niekoniecznie trzeba było się słuchać, bo łatwo można było się usamodzielnić – w kopalniach, w hutach, w wojsku, w milicji czekały miejsca pracy. A jeśli już ktoś osiedlił się w mieście, to w maleńkiej klitce trudno było znaleźć kącik dla Kazańskiej czy Włodzimierskiej Bogamatieri.

A któż spośród młodzieży umie jeszcze czytać święte księgi drukowane cerkiewnosłowiańską cyrylicą? – Niewielu – odpowiada znajomy staro-obrzędowiec. – Młodzież już prawie nie zna języka rosyjskiego, nie rozumie słów modlitwy, prawie 50 procent małżeństw to małżeństwa mieszane, katolicko-staroobrzędowe. Staroobrzędowcy odchodzą od swoich rosyjskich nazwisk i wschodniochrześcijańskich imion. Pytasz dlaczego? To proste. Ja sam nie używam imienia nadanego na chrzcie świętym, bo jak je kiedyś wymieniłem w pierwszym miejscu pracy, to okazano mi taką pogardę, że natychmiast pobiegłem do urzędu stanu cywilnego, by je zmienić na polskie. Lepiej też, by nazwisko kończyło się na „ów”, nie na „ow”, bardziej po polsku – kończy. Gdy odwiedzałem Gabowe Grądy w powiecie augustowskim – wydawałoby się jedyną autentyczną staroobrzędową wieś – na moje pytanie, czemu jej mieszkańcy nie ubiegają się o nauczanie w szkole języka rosyjskiego, odpowiedzieli:

– Po co, do czego to nam potrzebne?

– Wszak jesteście Rosjanami.

– Jakimi Rosjanami? Jesteśmy Polakami, tylko staroobrzędowego wyznania – odparła moja rozmówczyni. 

Składam najserdeczniejsze podziękowanie Marianowi Persjanowowi za łaskawe przejrzenie tekstu i konsultację, która pozwoliła zrozumieć istotne elementy starego obrządku. 


Literatura: 
I. Baturowa, Po ziemi sejneńskiej, Suwałki 2001 
W. Batura, Szlakami południowej Suwalszczyzny, Suwałki 1999 
E. Iwaniec, Z dziejów staroobrzędowców na ziemiach polskich XVII–XX wiek, Warszawa 1977 
E. Iwaniec, Staroobrzędowcy i ich tradycje kulturalne w Sejneńskiem, (w:) Materiały do dziejów ziemi sejneńskiej, Warszawa 1975, t. 2 
K. i T. Krzywiccy, Suwalszczyzna i Zaniemenie, Białystok 1999 
S. Maciejewski, Saga o starowierach, „Jaćwież” 1998, nr 3 
E. Pietruszkiewicz, Zamilkły chóry, ustały pokłony, „Jaćwież” 1998, nr 3 
G. Rąkowski, Polska egzotyczna, Pruszków 1999 
G. Sosna, A. Troc-Sosna. Zapomniane dziedzictwo. Nie istniejące już cerkwie w dorzeczu Biebrzy i Narwi, Białystok 2002

Almanach sejneński nr 2, Sejny 2004, Pogranicze.