Europejski Poeta Wolności - rozmowa z Krzysztofem Czyżewskim

Europejski Poeta Wolności - rozmowa z Krzysztofem Czyżewskim

W związku z zakończonym właśnie Międzynarodowym Festiwalem Literatury Europejski Poeta Wolności, w Tygodniku Powszechnym nr 13/2012 (3272), z 25.03.2012, ukazała się rozmowa Andrzeja Franaszka z Krzysztofem Czyżewskim. Poniżej prezentujemy szerszą wersję tego tekstu.

EUROPEJSKI POETA WOLNOŚCI

Andrzej Franaszek: Jaka przewodnia idea patronuje Nagrodzie EPW? O jakiego rodzaju wolności mówimy? Politycznej? A może ekonomicznej czy ideologicznej? Gdzie znajdują się dziś zagrożenia wolności – w Europie, bo o tym naszym kontynencie wszak mowa?

Krzysztof Czyżewski: Ustanowienie nagrody przez miasto, dobrze wymyślonej i zakorzenionej w tradycji, jest jak nadawanie imienia miastu – kształtuje jego tożsamość, wzmacnia i upowszechnia jego wizerunek w świecie. Dla Gdańska tym imieniem jest wolność. Stoi za tym bogate dziedzictwo „wolnego miasta”, tolerancji religijnej, wolnościowych dążeń hanzeatyckiego mieszczaństwa, polskich tradycji niepodległościowych, wreszcie dziedzictwo „Solidarności i Wolności”, pod którym to hasłem obchodzimy rocznicę porozumień sierpniowych. Wolność była ceną europejskości Gdańska, wysoką, bo często ceną życia. Europejski Poeta Wolności otrzymuje nagrodę Gdańska za twórcze i kunsztowne artystycznie odniesienie się do wolności jako jednego z najistotniejszych tematów współczesności. Pierwszym jej laureatem był Uładzimier Arłoŭ, poeta szykanowany politycznie przez reżim Łukaszenki, zwolniony z pracy za publikowanie literatury „wątpliwej jakości” i za przynależność do niezależnego Związku Pisarzy Białoruskich. Ale ten reżim to nie jest jedyne współczesne zagrożenie wolności. Tony Judt, pisząc przed śmiercią esej o aktualności Zniewolonego umysłu Czesława Miłosza, nie miał na myśli sytuacji w Rosji, Kazachstanie czy Białorusi. Myślał o dzisiejszym zniewoleniu wiarą w „rynek”, przypominającą ślepą wiarę w dziejową konieczność i postęp. To posłuszne zażywanie pigułek Murti-Binga przez wyznawców nowych „panortodoksji” stanowi istotne zagrożenie wolności.

A: Jakie regiony – w znaczeniu geograficznym – są najważniejsze z punktu widzenia Nagrody? Bo wydaje się, że dziś na temat wolności więcej powinien mieć do powiedzenia poeta z Albanii niż z Niemiec. A może to stereotypowe myślenie?

K: Właśnie dlatego, że współczesne zagrożenia wolności nie są wyłącznie polityczne, tracą na znaczeniu podziały w rodzaju tego na Wschód i Zachód. Granica Schengen nie oddziela już dzisiaj w tak oczywisty sposób jak kiedyś mur berliński światów wolnego i zniewolonego. To nie na ulicach Tirany organizuje się obecnie najczęściej protesty i wznosi barykady, lecz na ulicach Madrytu, Warszawy czy Amsterdamu. Oczywiście w krajach tych nie ma reżimu, ale demokracja jest w kryzysie (cóż z tego, że permanentnym, skoro się nasila?), ludzie czują, że wszechwładna komercja, potężne korporacje i bezkarni bankierzy zagrażają ich wolności, równemu dostępowi do edukacji, sprawiedliwości społecznej, wolności w Internecie. Nowe ruchy społeczne, jak Indignados czy ACTA, to jedynie wierzchołek góry lodowej narastającej fali wolnościowego protestu. Przy tej okazji następuje ciągłe redefiniowanie rozumienia wolności, a debata wokół np. ACTA pokazuje jak istotnie ono się zmienia. Nauka Jana Pawła II, że wolność to odpowiedzialność, którą odbieraliśmy walcząc o suwerenną i solidarną Polskę, dzisiaj nabiera realnego kształtu jako wolność 2.0. Inne zagrożenia dostrzegam w postaci ksenofobicznych, antyimigranckich, islamofobicznych ideologii, rodzących się często na autentycznym gruncie konfliktów kulturowych, które stawiają na nowo kwestie wolności obywatelskich w Europie. Ta sytuacja sprawia, że jako współczesny Europejczyk mam gwałtowną potrzebę wejścia do księgarni i sięgnięcia po książkę z półki „Europejski Poeta Wolności” by znaleźć w niej poetyckie antidotum na zagrażające mi nieustannie nowe, do końca jeszcze nie rozpoznane formy zniewolenia.

Czy z punktu widzenia jurorów Nagrody istnieje dziś „jedna Europa”, czy też może aktualne są nadal te podziały, o których niegdyś pisał np. Czesław Miłosz?

K: Na moście wiodącym z Bazylei do granicy francuskiej nie znajdziemy dziś tablicy obwieszczającej zakaz wstępu Cyganom, Polakom, Rumunom i Bułgarom, na którą natknęli się studenci wileńskiego Klubu Włóczęgów podczas wyprawy do „siostry duchowej, Francji” opisywanej przez Miłosza w Rodzinnej Europie. Niemniej silne podziały w dalszym ciągu są rzeczywistością Europy. Dotyczy to również kultury, w tym literatury. Granice Unii Europejskiej nie mają charakteru wyłącznie politycznego. O tytuł Europejskiej Stolicy Kultury nie mogą ubiegać się miasta z tej drugiej, niewłaściwej strony linii Schengen, ustanawiającej nowe limes, odgradzające „właściwych” Europejczyków od „barbarii”. Zresztą nowe limes przebiegają także w obrębie wielokulturowych miast i regionów, o czym od dawna wiedzą Cyganie, o czym dowiadują się teraz Polacy w Brukseli czy wyznawcy islamu w Mediolanie. Pisarz małego języka, z kraju położonego na peryferiach „starej Europy” lub z gett imigrantów w wielkich metropoliach w dalszym ciągu ma znikome szanse zaistnienia we wspólnej europejskiej przestrzeni kulturowej. O tą właśnie przestrzeń wspólnotową upomina się projekt nagrody Europejski Poeta Wolności. Nasza „jedna Europa” obejmuje 46 krajów z Europy Zachodniej i Południowej, Skandynawii i Republik Bałtyckich, Europy Środkowej, Bałkanów i Europy Wschodniej. Rozumiemy, że przekład na język polski nominowanych książek poetyckich z tych krajów (w każdej edycji konkursu siedem tomów plus jeden tom poety polskiego), a zwłaszcza zdobycie nagrody głównej, to nie tylko ich obecność w życiu kulturalnym Polski, ale także szansa na przekłady na inne języki europejskie. W tym sensie Gdańsk staje się ważnym portem poezji na mapie Europy rozumianej jako wspólny, przekraczający granice podziałów politycznych i ekonomicznych, projekt kulturowy.

A: Czy poezja jest z swej definicji „wolnościowa”, rewoltuje się przeciwko różnego rodzaju zniewoleniom? Czy też może są to zupełnie inne porządki?

K: Niedawno w Charkowie uczestniczyłem w debacie z mieszkającym w tym mieście poetą Serhijem Żadanem. Zaskoczyło mnie, że niektóre z pytań wypełniającej po brzegi ogromne uniwersyteckie audytorium publiczności dotyczyły kwestii tak zasadniczych, jak pytanie czy wiersz, który nie jest rymowany może nosić miano poezji. Wygłaszając obronę wiersza białego, Żadan był rewolucyjny, przełamywał stereotypy, otwierał okna na świat. Potem zrobiło się jeszcze bardziej gorąco, bo dyskutowaliśmy o – jak to nazywa Jarosław Hrycak – herezji pogranicza, czyli o tym, czy literatura może wyrażać jedynie ducha etnosu czy także ducha etosu obywatelskiego, dając miejsce pod jednym dachem ludziom mówiącym różnymi językami, różnych konfesji i tożsamości. W którą stronę byśmy się nie zwrócili w tej „poetyckiej” debacie, natychmiast wstępowaliśmy na terytorium wolności bądź zniewolenia. Inaczej broni terytorium wolności w swych ostatnich wierszach Ryszard Krynicki, który niejako w odpowiedzi na zalew słów, coraz mniej obciążonych sensem, pozostawia nam coraz więcej bieli na kartkach książki, pozwala dosłyszeć „szary szron szeptu” i skłania do milczenia. Z podobnego ducha wyrasta poezja Petra Halmaya, oszczędna w słowa i emocje, udzielając głosu raczej uważnemu obserwatorowi niż mówcy. Żyjemy w czasach, kiedy cisza może mieć większą od krzyku moc przeciwstawienia się zniewoleniu, poczynając od dosłyszenia/uświadomienia sobie zagrożeń  dla wolności. Nawet poezja Luljety Lleshanaku, której rodzice byli prześladowani przez reżim Envera Hodży, i której wiersze oscylują cały czas wokół tego doświadczenia, wycisza politykę na rzecz prawdy o człowieku, który wolność zdobywa w zmaganiu się z sobą samym. Wydaje się, że gra formą, anty-ideologiczność, nie wychodzenie na scenę lecz za kulisy, ironia, obrona autonomii jednostki stają się cechami wyróżniającymi współczesnych poetów wolności. Dotyczy to również innych finalistów obecnej edycji gdańskiej nagrody: Tozan Alkan, podobnie jak Żadan, przełamuje tradycyjne dla poezji tureckiej i martwe już konwenanse językowe; dla Kristin Berget większy problem stanowią konwenanse obyczajowe, choć i ona musi szukać nowego języka, bo ta odmiana duńskiego, w jaką wyewoluował norweski nie jest w stanie oddać „szeptów i krzyków kobiet kochających kobiety”; z buntu wobec milczenia ludzi marginesu, których w Hiszpanii i nie tylko pozbawia się głosu, wyrasta poezja Pablo Garcii Casado; olbrzymia erudycja kulturowa, połączona z ironią i mistrzowskim władaniem formami wiersza klasycznego pozwala Dursowi Grünbeinowi z Berlina nie ulec zniewoleniu wielkiej grecko-rzymskiej tradycji zakrzepłej w europejskie pomniki i muzea.

A: Czy sztuka, kultura spełnia w dzisiejszej Europie funkcję – by użyć lubianego przez Ciebie zwrotu – budowania mostów?

K: Każda prawdziwa sztuka buduje most – ku drugiemu brzegowi, ku nieznanemu, ku innemu. Nie ma sztuki bez przekraczania – siebie, granic, uprzedzeń, horyzontów. Nie ma sztuki bez przekładu, nie tylko z jednego języka narodowego na inny, ale także bez przekładu międzyludzkiego, międzykulturowego. Tworząc sztukę nieustannie szukamy środków wyrazu, a więc i komunikowania się, dialogu. Problem tkwi w tym, że ciągle w niewielkim stopniu wykorzystujemy potencjał kultury dla budowania mostów we współczesnym, rozpadającym się na osobne kawałki świecie. Realizujemy wielkie projekty integracyjne, takie jak Unia Europejska czy program Europejskiej Polityki Sąsiedztwa „Partnerstwo Wschodnie” z minimalnym, jeśli w ogóle, udziałem kultury. W sferze politycznej czy gospodarczej projekty te napotykają na coraz większe trudności. Jakże miałoby być inaczej skoro nie posiadają one warstwy „tkanki łącznej”, możliwej do wytworzenia tylko przez szeroko rozumiane działania kulturowe? Od dawna przekonany jestem, że powinniśmy podjąć się wielkiego zadania budowania Europy jako wspólnej przestrzeni kulturowej, przekraczającej polityczne podziały, obejmującej wszystkie kraje europejskie i angażujące środki porównywalne z tymi, które przeznaczane są na tak zwane projekty twarde. Tak jak uważam, że Partnerstwo Wschodnie, rozbijające się ciągle o rafy polityczne, trzeba budować od początku także jako projekt kulturowy. Ale w dzisiejszej Europie głosy podobne do mojego to ciągle „wołanie na puszczy”. Przezwyciężenia tej sytuacji nie ułatwia fakt, że kultura na starym kontynencie pozostaje domeną państw narodowych. Nie byłoby w tym nic zdrożnego, wszak różnorodność kultur narodowych jest naszym wspólnym bogactwem, gdyby towarzyszyła temu jednocześnie praca nad warstwą uniwersalną duchowości europejskiej i gdyby ministerstwa kultury krajów europejskich inwestowały w tworzenie wspólnych z artystami innych krajów przedsięwzięć kulturalnych tyle samo, co inwestują w promocję własnej kultury narodowej. Daje tutaj ponownie znać o sobie problem herezji pogranicza z charkowskiej debaty, obnażający trudność jaką mamy z przejściem od tożsamościowego etnosu do wspólnotowego etosu.