Fatos Lubonja , Albania - wolność zagrożona. Fragment.

Fatos Lubonja , Albania - wolność zagrożona. Fragment.

Wysiłek 

„Biblioteka Fatosa Lubonji” to byłaby fascynujące opracowanie z zakresu detektywistyki Idei - jakie książki autor czytał i jaki wywarły one wpływ na jego myślenie. Ostatnie dziesięć lat życia Fatosa byłyby tu najmniej interesujące: jego biblioteka w Tiranie niewiele różni się od bibliotek podobnych brodatych okularników w Warszawie czy Nowym Jorku. Co więcej, także i pisarstwo Fatosa w sposób oczywisty przynależy do ich ponadnarodowej wspólnoty. To prawda: wielu mogłoby się uczyć przenikliwości analizy, ironicznego dystansu, lapidarności komentarza. Ale nawet biblioteka mistrza niekoniecznie musi być ciekawa, a związki między jego lekturami a przemyśleniami znaczące czy odkrywcze. W świecie inflacji tekstów i komentarzy często jest trudno wytropić takie związki. To już nie te czasy, gdy intelektualistę formowało tych kilkanaście ważnych książek, jakie udało mu się przeczytać.

Dlatego dla naszego detektywa znaczącą cezurą byłby rok 1974, kiedy to dwudziestotrzyletni, świeżo upieczony absolwent fizyki na Uniwersytecie w Tiranie, staje przed sądem za „kontrrewolucyjną propagandę”. Szpicle donieśli, że rozmawiał z kolegami o Sartrze, a podczas rewizji na strychu wuja znaleziono jego prywatny dziennik, w którym pisał, że nie zamierza w Albanii publikować, bo nie chce wspierać systemu kłamstw. To stwierdzenie zostało uznane za akt kontrrewolucyjnej agitacji (Fatos kontrrewolucyjnie agitował więc... samego siebie), co zresztą nie miało większego znaczenia, tak naprawdę bowiem został skazany za ojca. Todi Lubonja był szefem albańskiego radia i telewizji na początku lat 70., kiedy to Enver Hodża zdecydował się na - przejściową, jak miało się okazać - liberalizację polityki kulturalnej. Poszły więc w eter piosenki Beatelsów, a Lubonja-senior wkrótce potem wylądował w więzieniu za brak rewolucyjnej czujności. Jego żona Liri za odmowę odcięcia się od męża poszła na zesłanie, syn zaś dostał swój pierwszy wyrok, jak na warunki albańskie zdumiewająco zresztą niski: zaledwie siedem lat obozu pracy. Tak zaczęła się druga faza jego edukacji.

Ale chciałoby się wiedzieć, jak wyglądała faza pierwsza. Co czytał młody Fatos w domu swoich rodziców, uprzywilejowanych wprawdzie funkcjonariuszy dyktatury, lecz w państwie, bardziej niż jakiekolwiek inne w obozie tzw. państw bloku wschodniego, z wyjątkiem północnej Korei, odciętym od świata? Nawet Rosja i Chiny były bardziej otwarte; dlatego też dyktator zrywał z nimi po kolei, pragnąć uchronić kraj przed rewizjonistyczną zarazą. O tym, że znał książki Sartre’a już wiemy. Czytał też i tłumaczył Szekspira. Gdy w rok po jego wyjściu z więzienia, w 1992 roku odwiedziłem go w Tiranie po raz pierwszy, właśnie wpisywał w komputer rękopis swego więziennego przekładu sonetów - pierwszą ich translację na albański. Na bibułkach do skręcania papierosów, które niepalący Lubonja pieczołowicie oszczędzał, pisał też skombinowanym gdzieś ołówkiem swą powieść Ostatnia rzeź. Tłumaczył mi potem, że warunki te znakomicie wpływały na precyzję i zwięzłość stylu. Teraz miast celi miał pokój w przedszkolu - bezdomny po wyjściu z więzienia włamał się w końcu z żoną, po miesiącach tułaczki, do przedszkolnego budynku i siłą zajął jedno pomieszczenie; w zamian małżeństwo zaproponowało, że może uczyć dzieci języków. Propozycja została przyjęta, a po godzinach, Fatos, siedząc z kolanami pod brodą na przedszkolnym krzesełku, przepisywał tekst z bibułek na komputerze, na jednym z pierwszych pecetów w Tiranie, litościwie użyczonym przez pewnego Niemca.

Ale co jeszcze czytał w domu rodziców? Sprawdzić się tego nie da. W zarekwirowanym przez partię domu wrogów ludu od lat mieszkał już kto inny, a z rodzinnych pamiątek udało mu się odnaleźć jedynie, na pobliskim wysypisku śmieci, jedną z afrykańskich figurek, przywiezionych przez ojca z zagranicznego wojażu. Po bibliotece nie było już śladu; pozostała jedynie w jego wspomnieniach. Podobnie nie da się już ustalić, jakie książki były w bibliotekach więzień, które Fatos zwiedził podczas swej siedemnastoletniej odsiadki. Siedemnastoletniej, bo gdy upłynęło pięć lat od pierwszego wyroku, Lubonja dostał następny, za kontrrewolucyjny spisek w więzieniu. Siedział razem z dwoma starymi komunistami, skazanymi podczas jednej z poprzednich czystek, którym do spółki z trzecim więźniem - nacjonalistą, udało się oficjalnie wysłać list otwarty do KC, potępiający dyktaturę Hodży i wzywający do usunięcia I sekretarza. Prokurator zażądał dla nich - i otrzymał - kary śmierci. Fatosowi znowu się upiekło - dostał jedynie szesnaście lat. Gdy na początku 1991 roku następca Hodży, Ramiz Alia, zaczął zwalniać więźniów politycznych, Lubonja wyszedł, choć jako jeden z ostatnich, tuż przed pierwszymi demokratycznymi wyborami; zostało mu jeszcze kilka lat odsiadki. Ale jako że siedział jako były komuch, bo przecież syn komucha, nie przysługiwało mu mieszkanie i pomoc państwa, obiecane wnet przez nowy, niekomunistyczny już rząd, wyłoniony w pierwszych w historii kraju wolnych wyborach. Stąd skok na przedszkole.

Gdy zaś po roku zapragnął odwiedzić miejsca, w których upłynęła mu młodość, zastał jedynie ruiny. Mieszkańcy pobliskich wiosek złupili więzienia i wynieśli wszystko, co dawało się użyć - od mebli i kranów w łazienkach po cegły z murów i druty z zasieków. Dziś w Albanii nie sposób zobaczyć, jak wyglądał albański gułag. W swej grozie co najmniej dorównujący największym stalinowskim osiągnięciom. Przetrwały jedynie bunkry, których 650 tysięcy zbudowano po 1968 roku, w obawie przed czającą się zewsząd rewizjonistyczno-imperialistyczno-titoistowską nawałą. Bezużyteczne w czas pokoju tak, jak byłyby daremne na wypadek inwazji, której nikt zresztą nie szykował, oparły się wszelkim próbom zrobienia z nich użytku. Ale bunkry są nieprzydatne też i dla odtworzenia zawartości więziennych księgozbiorów; przyszły badacz biblioteki Fatosa Lubonji także i tu polegać będzie musiał jedynie na zawartości jego pamięci.

I od razu natrafi na problem. Można byłoby się bowiem spodziewać - ba! oczekiwać - że pamięć Fatosa zdeterminowana będzie przez ciężar krzywd, których doświadczył. Że każdy dzień ze skradzionych i zmarnowanych siedemnastu lat wypalił się w niej nieusuwalnym piętnem, że po odzyskaniu wolności nieustępliwie odtąd walczyć on będzie o karę dla sprawców jego nieszczęścia i nieszczęścia jego narodu. Bez trudu można było go sobie wyobrazić, jak na czele mściwego pochodu ocalałych z gułagu maszeruje ulicami Tirany, żądając kary, surowej i sprawiedliwej, dla prominentów obalonego wreszcie reżimu. Tymczasem stało się zupełnie inaczej - Fatos przystąpił do Forum Praw Człowieka, założonego głównie przez ludzi, którzy za komunizmu nigdy nie mieli odwagi, by choć słówkiem się zająknąć o zbrodniach reżimu, a po jego upadku połączyli się, by bronić praw człowieka przez zakusami nowej władzy. Z ramienia Forum Fatos odwiedza w więzieniu Nexhmiję Hodżę, wdowę po dyktatorze, i na odchodnym życzy jej rychłego wyjścia. „Nie wiem jak cierpiący narzuca swoje cierpienie” - wyjaśnia w jednym z opublikowanych w tej książce wywiadów. Wkrótce zresztą zostaje z Forum, jako były komuch, bo syn komucha, usunięty.

Decyzję przystąpienia do Forum dziś Fatos ocenia jako błąd - ze względu na jego skład, nie cele, którym pozostał wierny. Gdy rządy demokratycznie wybranego prezydenta Sali Berishy, sekretarza partii na wydziale medycznym uniwersytetu i osobistego lekarza jednego z czołowych dygnitarzy reżimu, przemieniły się w dyktaturę, mniej wprawdzie skuteczną niż jego poprzedników, lecz niemniej przecież nie do przyjęcia, Fatos stał się jednym z głównych jego przeciwników, za co w 1997 roku wylądował, znowu na krótko, w areszcie. W walce z Berishą Lubonja sprzymierzył się z nie tak bardzo byłymi komunistami, nie mając zresztą na ich temat złudzeń. Uznał, że w rodzącej się demokracji obywateli nie stać na luksus wyczekiwania, aż pojawi się siła polityczna, którą można by z czystym sumieniem i bez zastrzeżeń poprzeć: tak czekając, przeczekać można samą demokrację i wówczas będzie za późno. Ale Lubonja nie został albańskim Andrzejem Celińskim, który z członka KOR i sekretarza Lecha Wałęsy stał się wiceprzewodniczącym SLD. Już raczej rację ma Tina Rosenberg z „New York Timesa”, autorka Krajów, w których straszy, która nazwała go albańskim Vaclavem Havlem. Fatos zmienił sojusze, lecz nie wartości - to jego dawni sojusznicy, dokonując zmiany swych wartości, sprawili, że dokonał takiego wyboru.

Czasem jednak w swojej ewangelicznej wyrozumiałości dla grzeszników agnostyk Lubonja posuwa się chyba zbyt daleko, jak wówczas na przykład, gdy nie widzi nic zdrożnego w tym, że w albańskim MSZ wisi galeria portretów szefów tego resortu, m.in. z portretem Hodży, po wojnie ministrem spraw zagranicznych. Symbole się liczą, o czym on sam zresztą wie znakomicie; trudno jednak sobie wyobrazić w moskiewskim stalinowskim gmachu MID portret tego, który kazał gmach ten rękami zeków postawić. Ale Lubonji nie należy podejrzewać o to, że chce puścić przeszłość w niepamięć: w swej wielkiej polemice z Ismailem Kadare, największym albańskim pisarzem, byłym piewcą Hodży, który kilka lat temu wrócił z luksusowej i dobrowolnej emigracji w Paryżu, Lubonja rzucił mu w twarz oskarżenie nierozliczenia się z przeszłością. W jego oczach ten pisarz, duma Albańczyków, kilkakrotny kandydat do Nagrody Nobla, jest współtwórcą narodowo-komunistycznej ideologii, która od pół wieku zaczadza intelektualne życie kraju. Tak o nim mówił w wywiadzie dla włoskiej prasy, z okazji przyznania mu prestiżowej nagrody imienia Alberta Moravii:

„Co to za pisarz, który - niezależnie od stylu, mniej lub bardziej realistycznego, nie pisze o tym, co widzi? Na czym w końcu polega rola pisarza, jeśli nie na tym, by pisać o dyktaturze? Jestem wściekły, bo czuję się bardzo samotny. Nie wybaczyłem tego, że wszyscy pisarze epoki komunizmu, nie tylko sam Kadare, miast poczuwać się do odpowiedzialności za to, co zrobili, za to, że nie mówili prawdy, ogłaszają się dziś dysydentami, że niby byli przeciwko reżimowi. Ale to jest część naszej kultury, to wieczne obwinianie innych, niepodejmowanie nigdy odpowiedzialności własnej, odmowa głębokiej autoanalizy. A Kadare, zamiast napisać swą najlepszą książkę, w której przedstawiłby kompromisy i upokorzenia, których doznał, wspomina jedynie o paru epizodach, w których Enverowi Hodży nie spodobały się pewne jego utwory, co jest niczym w porównaniu z przywilejami, z jakich korzystał jako pisarz reżimowy”.

Zauważmy - nawet w tak ostrym ataku Lubonja dostrzega w Kadare nie łajdaka czy sprzedawczyka, lecz człowieka upokorzonego, podobnie jak w niewzruszenie betonowej Nexhmije Hodży widział człowieka cierpiącego. Ten ton indywidualizmu, wglądu i empatii, odróżnia Lubonję na tle kolektywistycznej i przeżartej polityką albańskiej sceny intelektualnej. Od wyjścia z więzienia Fatos wydaje wychodzący nieregularnie miesięcznik „Përpjekja” („Wysiłek”), z którego pochodzi część zamieszczonych w tej książce artykułów. „Përpjekja” to przedsięwzięcie nadzwyczaj ambitne - chce przywrócić albańskiemu czytelnikowi zapoznany dorobek przedwojennych intelektualistów i zarazem otworzyć go na współczesną debatę intelektualną. W cytowanym wywiadzie Lubonja tak mówił: „Toczę walkę o wprowadzenie do naszej kultury ducha krytycyzmu. Chcę, by do naszej kultury weszła introspekcja, zdolność rozumienia siebie samego”. Słowo „walka” jest tu jak najbardziej na miejscu, podobnie zresztą jak „wysiłek”. Pamiętam, jak przy redagowaniu jednego z pierwszych numerów pisma Fatos opowiedział mi, że dostał kserokopię znakomitego rozdziału jakiejś książki o totalitaryzmie, niestety bez nazwiska autora. Mimo to postanowił tekst przetłumaczyć i opublikować. Dopiero potem udało mu się jednak ustalić, że autorem był Jean-François Revel. „Nie szkodzi, uzupełnię” - powiedział. „Jak?” - zdziwiłem się - nakład był już przecież wydrukowany. „Ręcznie dopiszę - wyjaśnił Fatos, dziwiąc się mojemu zdziwieniu. - To przecież tylko czterysta egzemplarzy”.

Tych czterysta egzemplarzy tego i następnych numerów, podobnie jak liczne jego artykuły i wywiady, których reprezentatywny przegląd zawiera ta książka, więcej zapewne zrobiły dla przeorania świadomości Albańczyków niż działalność jakiegokolwiek innego autora czy polityka. W kraju, w którym przeszłość znika na naszych oczach, w którym obywatele nauczeni gorzkim doświadczeniem, wiedzą, że wszyscy kłamią, a już najbardziej ci, którzy się zarzekają, że mówią tylko prawdę, w którym pierwszym nadziejom dorównuje jedynie skala późniejszych rozczarowań, jego publiczna działalność pokazuje, że mimo wszystko można i warto pozostać uczciwym. Pokazuje też, co niemniej ważne, że mimo całego chaosu słów, czynów, a nawet miejsc (znakomity esej o „miastobójcach”) rzeczywistość da się zrozumieć, że nie trzeba uciekać ani w odporny na wszystko cynizm, ani dać się zaczadzić kolejnej fałszywej ideologii. W swej walce i wysiłku Fatos ma sprzymierzeńców - autorów swych domowych i więziennych lektur, których cytuje nie po to, by pokazać, że ich czytał, lecz dlatego, że Nietzsche i Revel, Sartre i Husserl, których często jako pierwszy wprowadzał do albańskiej debaty, mają po prostu coś do powiedzenia Albańczykom. Dlatego tak bardzo by się chciało poznać biblioteki, z których czerpał.

Dzisiaj Lubonja ma znowu kłopoty. Za artykuł krytyczny w sprawie poparcia Albanii dla wojny w Iraku stracił stałą rubrykę w dzienniku „Shekulli”, a za polemikę z właścicielem pisma, w której zarzucił mu ciemne powiązania w interesach z obecną, postkomunistyczną władzą, został podany do sądu. Ale ci, którzy podejmują wysiłek, muszą się też liczyć z ceną, jaką przyjdzie im zapłacić. I wiedzą jedynie, że cena jego niepodjęcia byłaby nieporównywalnie wyższa. 

Konstanty Gebert

Fatos Lubonja , Albania - wolność zagrożona, Sejny 2005, Fundacja Pogranicze.