Krzysztof Czyżewski - Drago Jancar - człowiek z obrzeży

Przeznaczeniem pisarza jest służyć 
nie sprawcom historii, lecz jej ofiarom
.
Albert Camus

1.

Vilenica, grota ciągnąca się kilometrami w skalnym podziemiu Istrii, w której jeszcze w XIX wieku chronili się przed prześladowaniami słoweńscy bojownicy o narodową tożsamość i wolność, stała się miejscem spotkań środkowoeuropejskich pisarzy. Narodowe dało początek środkowoeuropejskiemu. Otwartość ma swe umocowanie w zakorzenieniu. To jest miejsce, w którym zawsze można było spotkać Drago Jancara. 

Tutaj od początku lat 80., od chwili ukazania się eseju Milana Kundery "Zachód porwany, czyli tragedia Europy Środkowej", brał udział w kreowaniu utopii pewnej kulturowej krainy, rozpościerającej się pomiędzy Rosją a Niemcami. Należał do grona intelektualistów-dysydentów, którzy zaangażowali się w przekształcenie państw socjalistycznych w demokratyczne, i którzy w latach 80. podbili świat zachodni swoją "anty-polityką". Stał się jednym z najwybitniejszych współczesnych pisarzy słoweńskich. Jego powieści, eseje i dramaty są wydawane i wystawiane w teatrach Europy i Ameryki. Jego głos jest słyszany i poważany w najważniejszych debatach europejskich. Doświadczył upadku muru berlińskiego i powstania niepodległej Słowenii. Mieszka w Lublanie, stolicy demokratycznego i coraz bardziej zamożnego kraju, który wkrótce przyłączy się do Unii Europejskiej. 

Szczęśliwa droga środkowoeuropejskiego pisarza, intelektualisty, przypadająca na czas owocobrania? Droga sukcesu i spełnionych nadziei?

W ostatnich latach Drago Jancar coraz rzadziej bywa w Vilenicy. 

A jeśli już pojawia się na spotkaniu, to trzyma się raczej na uboczu, skryty w cieniu ciemnych okularów, milczący. Daje się słyszeć głosy, zwłaszcza wśród pisarzy młodszych generacji, że nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, że jest przesadnie krytyczny, że odszedł "na prawo", że wywleka zmory komunistycznej przeszłości, która dawno jest już passe, że staje się anachroniczny ze swoją postawą moralizatora. Kto pod koniec XX wieku poważnie traktuje zaangażowanego intelektualistę? I w co tu być zaangażowany? "Jeśli chcesz się angażować - zwykł był mawiać pewien zakazany kiedyś przez cenzurę pisarz, który został dyplomatą - to uruchom własny biznes, albo znajdź dobrego menadżera, który wprowadzi cię na rynek. Możesz też sięgnąć po władzę, jak wielu innych, którzy skorzystali z szansy politycznej kariery po roku 1989." 

Słowo intelektualista zaczyna brzmieć w post-komunistycznych krajach równie pogardliwie jak na przełomie lat 40. i 50.

"Na początku wieku mamy myślenie i sztukę, na końcu zaś technikę i politykę" - przeczytamy w jego gorzkim rozrachunku ze stuleciem. 

Jak to się stało, że w "Wielkiej Europie", świętującej w Paryżu "renesans europejskiej wspólnoty intelektualnej", odnajdujemy Drago Jancara "po ciemnej stronie księżyca"? Sprawia wrażenie samotnika, a przynajmniej obrana przez niego droga nie należy do tych najczęściej uczęszczanych przez jego środkowoeuropejskich pobratymów. Pozostał "człowiekiem z obrzeży", wierny postawie opisanej przez Karla-Markusa Gaussa. Pozostał jednym z tych, którzy stojąc "na krawędzi kontynentalnego uskoku", "pośród nieznośnego hałasu historii i jej zalewającej wszystko magmy", próbują "odczuć uderzenia, ledwie słyszalne uderzenia ludzkiego serca".


2.

Historia była dziwaczną, kapryśną, lubiącą paradoksy damą. Człowiek zawsze zachowuje taką samą mniej więcej postawę, ona zaś uważa go raz za kogoś o lewicowych, a raz o prawicowych poglądach... 
(Odrzucanie historii)

Początek drogi Drago Jancara był dość typowy, jak typowe były dla obozu socjalistycznego realia titowskiego reżimu w ludzkiej masce. Gazetki studenckie podczas studiów prawniczych w Mariborze. Rozpoczyna się proces "wyzwalania z objęć coraz to nowej kolektywnej świadomości", przemiany idealisty w sceptyka, wiernego sługi Historii w indywidualistę. W 1970 roku, przejęty ideami Herberta Marcusea i pogardą dla wszystkiego, co wczorajsze, prawicowe i szowinistyczne, pisze zjadliwy pamflet na narodowych patriotów słoweńskich defilujących w austriackim Klagenfurcie, a słoweńskim Celovcu, w rocznicę plebiscytu. Ten plebiscyt, który odbył się na mocy postanowień traktatu pokojowego w Saint-Germain 10 października 1920 roku, to dla wielu Słoweńców długo niezagojona rana i utrata mitologicznej kolebki narodu. Za przyłączeniem południowej Karyntii do Austrii padło 59,4% głosów. 

Ale już po dwóch latach odnajdziemy Jancara, autora artykułu Co dzień 10 października, żarliwie broniącego praw karynckich Słoweńców na wieść o usuwaniu dwujęzycznych tablic.

Po kolejnych dwóch latach dostaje się do więzienia - wyrok jednego roku skrócono do trzech miesięcy, po czym służba wojskowa w południowej Serbii. Powodem aresztowania była książka W Rogu leżymy pomordowani, która mówiła o "najstraszniejszym w słoweńskiej historii zabijaniu nieuzbrojonych ludzi", o tzw. "domobranach", partyzantach słoweńskich, którzy w czasie II wojny światowej współpracowali z Niemcami, a po wojnie blisko 12 tysięcy z nich zostało zamordowanych przez władze komunistyczne. 

Jancar pod czułą obserwacją funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, podejrzany o kontakty ze słoweńską narodową prawicą i Jancar internacjonalista, dystansujący się wobec wszelkich przejawów nacjonalizmu. Dwie różne postaci? Gdzie go usytuować, po prawicy czy po lewicy? Ta dychotomia, uważana przez niego za anachroniczną i fałszywą, będzie go prześladowała po dzień dzisiejszy, bowiem stało się już zwyczajem odwoływanie do niej przy ocenianiu jego poglądów i postawy. Czy dzieląc los małego środkowoeuropejskiego narodu i jednocześnie dochowując wierności etosowi zaangażowania, możną uniknąć posądzenia o nacjonalizm i "odejście na prawo", skoro w liberalnej europejskiej terminologii pojęcia patriotyzmu, tożsamości narodowej, a nawet pamięci historycznej, zostały zarezerwowane dla postawy kojarzonej z nacjonalizmem właśnie?

Niełatwo było temu wychowankowi mariborskich pionierów uświadomić sobie istotę totalitaryzmu, w którym przyszło mu żyć. "Ja jeszcze długo po opublikowaniu moich w miarę krytycznych tekstów, nie pojmowałem, w jakim systemie żyję". Lektura zakazanych książek, kłopoty z cenzurą, rewizje w domu, więzienie (to samo, w którym był zamknięty jego ojciec, tyle że przez gestapo)... I tak stał się dysydentem komunistycznej Jugosławii. I takie jest pierwsze wcielenie "człowieka z obrzeży".


3.

Nie należę do wielbicieli Josepha Rotha. (...) Ale gdy po raz pierwszy przeczytałem jedną z jego książek (Marsz Radetzkyego po słoweńsku), dotnęła mnie ona niezwykle. Przed moimi oczami, oczami czytelnika-archeologa, zaczął się ukazywać przysypany zapomnieniem świat, który znałem dzięki pozytywistycznej wiedzy, ukryty w mojej świadomości pod warstwą gołych faktów i historycznych stereotypów. Poczułem wtedy nagle, że w dziwny sposób należę do tego świata. (Z broni ręką prawą...)

Europa Środkowa w socjalistycznym obozie przyjaźni była podejrzaną ideą. Nie tylko dlatego, że - jak to powiedział Adam Michnik w rozmowie z Jancarem - "była przede wszystkim ideą polityczną. Chodziło o znalezienie sposobu intelektualnego i politycznego uniezależnienia się od Rosji". Była podejrzana również dlatego, że wiązała się w sposób niebezpieczny z przeszłością, z pluralistycznym światem mieszczańskim, z wartościami etycznymi i estetycznymi, które miały zostać wyrugowane przez nowy ustrój. Ale jak długo w Lublanie, mieście pełnym krętych, secesyjnych linii, którego architektoniczne centrum stanowi "Tromostovie" [potrójny most na rzece Lublanicy], przypominające, że dawna Emona leżała od zawsze na skrzyżowaniu dróg, kultur i religii - jak długo w tym mieście można było udawać, że tylko prosta linia, jeden głos i jedna droga prowadzą do piękna i prawdy? 

Kiedy tylko zaczęła kiełkować idea Europy Środkowej intelektualiści słoweńscy przyjęli ją za swoją. W swym eseju Milan Kundera "powiedział coś, co nie tylko od dawna lażało nam na sercu, ale co mieliśmy na końcu języka" - napisze później Jancar w eseju Europa Środkowa między meteorologią a utopią.

Dla Drago Jancara, podobnie jak dla wielu innych intelektualistów w krajach komunistycznych, Europa Środkowa stała się ziemią obiecaną. Lektura książki Josepha Rotha jest przykładem innego spojrzenia zwróconego w przeszłość, tą zakłamaną i zdegradowaną przeszłość, objawiającą się taraz jako niezbywalny element tożsamości. Nagle pamięć przywołuje przedmioty i wydarzenia ukryte w najbliższej, intymnej przestrzeni: austriacki mundur wojskowy dziadka, wiedeńskie kochanki Cankara, stacje kolei żelaznej w małych słoweńskich miasteczkach, findesieclowe winiety w starych książkach... 

Ale w przypadku Drago Jancara, raczej odpornego na kusicielskie moce nostalgii i niedarzącego szczególnym sentymentem monarchii habsburskiej, która "nie znalazła zrozumienia dla samodzielności małych narodów", to nie odniesienie do przeszłości będzie najistotniejsze w idei Europy Środkowej. Kusi go zakazany owoc ("Może środkowoeuropejskie idee byłyby martwe, jak martwe są Austro-Węgry, gdyby nie zostały powstrzymane siłą" - powie w rozmowie z Michnikiem); kusi ciekawość "najbliższej okolicy", za czym stoi otwartość na inne i chęć porozumienia, przełamująca zadawnione historyczne urazy; kusi wreszcie przynależność do pewnej formacji, z którą gotów jest się utożsamić. Był to w istocie - jak określał go słoweński eseista Marjan Rozanc - "komiczny klub, do którego warto było należeć". "Czuliśmy - pisał Jancar w przywołanym wyżej eseju - że stajemy ponad bezsensownymi i ideologicznymi schizmami, narodowymi granicami i państwowymi jurysdykcjami, że w tym komicznym klubie rozmawiamy bez udziału ludzi chorych na historię i narodową nienawiść. Różnorodność, światopoglądowy pluralizm, rozdrobnienie, wielojęzyczność; cały ten kulturowy Babilon, co w ciągu niecałych sześćdziesięciu lat przeżył rozpad państw, zmiany granic, wzloty ideologicznych eschatologii, ogromne nadzieje i wielkie rozczarowania, odczuliśmy jako wartość i "nawóz", z którego niespodziewanie wyrasta nowa nadzieja. Europa Środkowa stała się legitymacją tego komicznego klubu, a jednocześnie kartą wstępu do Europy...". 

Wektor Europy Środkowej skierowany był w przyszłość: była tym, co jeszcze nie zaistniało w pełni, była potencjałem, ziemią obiecaną, do której trzeba dążyć, wstępem do Europy. Dla Drago Jancara była przede wszystkim wyzwaniem zmierzającym ku rzeczywistości, podczas gdy dla większości uczestników debaty tamtego okresu była to wykoncypowana, wprawdzie przez pewien czas płodna intelektualnie, ale dość abstrakcyjna idea. Jancara zaczyna nudzić powszechne gadanie o Europie Środkowej. Jancar pyta, dlaczego po tylu latach dyskusji tak niewiele się zmienia, dlaczego granice dalej są zamknięte, mniejszości prześladowane, a wolność słowa zagrożona. Jancar zaczyna przystawiać Europie Środkowej "lustro, które nie idealizuje", z którego przeziera ksenofobia, antysemityzm, ucisk wszelkich mniejszości, zadawnione nienawiści narodowe, tendencja do przeciętności i wygodnego bezpieczeństwa. Jancar Peterowi Handke, dla którego Europa Środkowa jest "zjawiskiem metereologicznym", odpowiada w polemicznym tekście Misjonarz i jego Sprawiedliwość, "że dobrze jest spoglądać w górę i na chmury wędrujące po niebie, ale dobrze jest też patrzeć pod nogi, przynajmniej tak długo, dopóki w tej Europie Środkowej są pola minowe, druty kolczaste i mury berlińskie". Jancar pamięta dobrze zdanie Ivana Cankara "Utopie mają to do siebie, że lubią się urzeczywistniać" i jest przygotowany na wydarzenia, które nastąpiły po roku 1989. Nie musi poszukiwać dla siebie nowej rzeczywistości, co dla większości intelektualistów i dysydentów oznaczało wówczas definitywne porzucenie idei Europy Środkowej. Trzeźwy i krytyczny w myśleniu, świadom, że żyje na "kontynentalnym uskoku, który zieje pod powierzchnią ziemi", potrafi przewidzieć tragiczne wydarzenia, które nastąpiły w byłej Jugosławii i nie ulec zaślepieniu, zobojętnieniu albo zagubieniu wobec tej największej europejskiej tragedii drugiej połowy stulecia, co stało się udziałem tak wielu. Intelektualistom dyskutującym w Paryżu o "renesansie europejskiej wspólnoty intelektualnej" zarzuca "błądzenie po labiryncie utylitaryzmu" i z naciskiem podkreśla różnice w historycznym doświadczeniu ludzi ze Wschodu i z Zachodu, różnice, które są głębsze, niż jesteśmy skłonni przyznać. Pozostał konsekwentny i jako jeden z nielicznych wierny Europie Środkowej do dziś, choć przyzna, że przez całe życie bronił idei, której pod koniec dwudziestego stulecia już nie ma. Wyrzec się jej jednak to w jego przypadku wyrzec się rzeczywistości, a nie literackiej utopii. "Człowiek z obrzeży" postrzega rzeczy inaczej niż bywalcy europejskiej agory.


4.

Po kilku krokach znalazł miejsce, którego szukał. Pomiędzy drzewami wznosiły się niewielkie pagórki, rozpoznał je bez trudu. (...) Były to kurhany z czasów iliryjskich, groby jakiś dawnych, nieznanych ludzi. (...) Przywędrował tu, do grobów, które znał ze swego dzieciństwa. (Drwiące żądze

Historia i los są nieubłagane dla mieszkańca Zwischeneurope (Między-Europy), przykuwają go do grobów i pamięci, nieustannie stawiają w sytuacji powinności narodowej i konieczności przeciwstawiania się. Autor Sprawozdania z Dziewiątego Kraju niejednokrotnie w swym życiu stanie się "rozmnożonym do dwóch milionów komórek przedmiotem, który (...) nazywają Słoweńskim Narodem". 

Drago Jancar pracuje dzisiaj w zasłużonym dla zachowania słoweńskiej tożsamości narodowej wydawnictwie "Slovenska Matica" przy Placu Kongresowym w Lublanie. Z okna jego gabinetu widoczny jest Pałac Krajowy, w którym przywódcy Świętego Przymierza debatowali w 1821 roku nad tym, jak położyć kres wolnościowym aspiracjom budzącym się wśród narodów tej części Europy. Działo się to w jeszcze niedawnej stolicy Prowincji Iliryjskiej, utworzonej przez Napoleona w latach 1809-1813, w której zezwolono na nauczanie języka słoweńskiego w szkołach - jedyne kilka lat w całej historii do roku 1918. Ileż to razy później obywatele Lublany gromadzili się na tym placu, by wysłuchać ważących o ich losie decyzji przywódców, wygłaszanych zawsze z tego samego pałacowego balkonu: 29 października 1918 roku odczytano proklamację o oddzieleniu się Słowenii od Austro-Węgier i przystąpieniu do nowego państwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców; 26 maja 1945 roku w strugach deszczu Tito ogłaszał powstanie nowej, socjalistycznej Jugosławii; 26 czerwca 1991 roku prezydent Milan Kucan obwieszczał decyzję parlamentu o utworzenia niepodległej Republiki Słowenii. 

Drago Jancar był pośród świętujących tego dnia, jak za każdym razem w euforycznych i pełnych nadziei na lepsze jutro. Był tam pomimo swej niechęci do tłumu, do wiecowania, do kolektywnego głosu, który zagłusza głosy pojedynczych ja i ty, najdroższe pisarzowi. Był tam i też miał nadzieję. Tego dnia, w odrodzonym właśnie dzienniku Slovenec, ukazał się z nim wywiad zatytułowany A literatura niech powróci na swoje miejsce... A następnego dnia rozpoczęła się wojna dziesięciodniowa z Jugosłowiańską Armią Ludową. Czołgi na ulicach, naloty, śmierć filozofa i poety Janeza Svetiny... Trzeba było bronić niepodległości, apelować o solidarność do europejskich intelektualistów, przekonywać światową opinię publiczną o słuszności secesji z jugosłowiańskiej federacji. "Poezja i język nie są wyłącznie kwestią estetyki, lecz, w tej chwili, przede wszystkim etyki, twardego obowiązku" - notuje w swym dzienniku z tego okresu. A potem trzeba będzie prowadzić ciągłe dyskusje i polemiki z europejskimi kosmopolitami, którym trudno było pojąć, na co była Słoweńcom ta śmieszna wojna i to śmiesznie małe państwo. Peter Handke ostatecznie pożegnał się z Dziewiątym Krajem - Słowenią "zwierciadlanego ludu", krajem bez historii, za to pełnym mitów i literatury, wpisanym w krainę braterstwa i jedności pod wodzą dobrodusznego Tity. Wobec takich głosów Jancar staje się "tubylcem" przystrojonym w złowrogie dla Europejczyków barwy narodowego partykularyzmu. Kochał Jugosławię, jej geografię i wielokulturową symbiozę, ale nienawidził jugoslawizmu, ideologii, która siłą próbowała decydować o losach ludzi i narodów. Zawierzył demokratycznym wyborom, które w 1990 roku odbyły się w republikach Jugosławii, wykazującym dobitnie, że jej mieszkańcy nie chcą już dłużej żyć ze sobą w jednym państwie. Stał się rzecznikiem niepodległej Słowenii na arenie międzynarodowej. 

Gdy skończyła się wojna i w miarę ugruntowała słoweńska niepodległość, uznana przez Unię Europejską w styczniu 1992 roku, nadszedł czas trudnego, codziennego budowania. Stojąc uparcie na gruncie rzeczywistości, nie dając się ponieść feeri narodowej, tak jak wcześniej nie uległ jugo-nostalgii, Jancar zaczyna uważnie przypatrywać się młodej słoweńskiej demokracji. Interesuje go Słowenia jako racjonalnie urządzone państwo. Staje się coraz bardziej krytyczny wobec poczynać nowych władz. Ponownie dostrzega zagrożenia wolności słowa i korupcji władzy. Słoweńcom zarzuca prowincjonalne zadufanie, postawę cynicznego dystansu, oportunizm i utylitaryzm. Kulminacją tych niepokojów staje się szeroko dyskutowany esej Egipskie garnce mięsa, w którym daje wyraz swojemu bolesnemu deja vu wobec słoweńskiej rzeczywistości. Przywołując biblijną historię Izraelitów tęskniących za starym władcą, który był wprawdzie tyranem, ale napełniał ich garnce mięsem, ostrzega przed groźbą nowego totalitaryzmu. W społeczeństwie dotkniętym amnezją, żądzą świeżych pieniędzy, pragmatycznym cynizmem, który staje się już tylko nagą żądzą władzy i mocy - w takim społeczeństwie "może się przydarzyć, iż ostrzeżenie przed totalitaryzmem stanie się rzeczywistością".

Jancar zdaje sie postępować drogą swego mistrza, Ivana Cankara, który pisał: "Maluję ciemność, by oczy bardziej zatęskniły za światłem." Ale za taką postawę płaci się wysoką cenę i nawet w gronie słoweńskich rodaków ten, który stał się "rozmnożony do dwóch milionów komórek", staje się "człowiekiem z obrzeży". 

Gregor Gradecki z powieści Drwiące żądze powrócił z Ameryki do domu, związany ze swoją ojczyzną "sznurem tęsknoty". Powrócił do krainy cierpienia i śmierci, zamieszkiwanej przez demony melancholii, w której liczba samobójstw jest jedną z najwyższych w świecie, w której od zawsze dobrze się miały reżimy oparte na tyranii. Powraca, bo tam, gdzie nie istnieje coś, co by było wolności pozbawione, jak w Ameryce, nie można wolności urzeczywistnić. Powraca jak Ivan Cankar w roku 1910 z Wiednia do Lublany, nie z wielkiego świata na prowincję, lecz by znaleźć się "w samym centrum życia". 


5.

... wspaniała pozycja intelektualisty bądź artysty, porzucającego wąską dziedzinę, w której czuje się jak w domu, i poświęcającego swój autorytet dla głoszenia krytycznych sądów o życiu polis, jest zagrożona. Z jednej strony stracił on niezależność, gdy zaczął służyć polityce, a na Bałkanach nawet przemocy, z drugiej zaś traci ją, gdy za cenę swej niezależności brakuje mu już odwagi albo chęci, by wyrazić jakąś ryzykowną opinię. (Październikowe dyskusje)

Drago Jancar całym swoim życiem bronił postawy zaangażowanego intelektualisty. Pozostał jej wierny nawet wtedy, gdy czas końca stulecia przemieniał sens tego zaangażowania w jego przeciwieństwo, albo wręcz sens ten rozmywał. Jednak to nie aktywista Sartre, zmierzający do określonego celu, do realizacji z góry zamierzonej idei, stanie się dla niego wzorem. Ten Środkowoeuropejczyk zbyt boleśnie został doświadczony próbami realizacji zbawczych ideologii w życiu, by swoje zaangażowanie podporządkowywać ideowemu celowi. Jego zaangażowanie unika projekcji Celu, jest działaniem kierującym się myśleniem i poznaniem rzeczy. To Camus jest jego nauczycielem. Zaangażowanie, które "rodzi się z wiedzy o rzeczach samych, z rzeczy samych, jak potrafi czynić to sztuka, która nie przynosi rzadnej korzyści", takie zaangażowanie jest "Syzyfową pracą, ale też i jedyną gwarancją tego, że wszystko nie zakończy się w nicości."

Zaangażowanie Jancara jest poszukiwaniem rzeczywistości i jej poznawaniem. W samej istocie nie ma tutaj konfliktu z sytuacją pisarza, choć sam pisarz zdawał się wielokrotnie na to wskazywać. "Poza pisaniem zawsze robimy coś innego. Jaśli nie obalamy komunizmu (...) to pomagamy ustanawiać jakieś państwo narodowe. (...) A tak prawdę mówiąc wcale mnie nie cieszy "robienie" państwa. Mglisty poranek w Lublanie daje mi więcej natchnienia niż jakiekolwiek państwo" - wyznawał w Sprawozdaniu z Dziewiątego kraju, sprowokowany przez Handkego by po raz kolejny stać się "tubylcem" i bronić Słowenii przed chorobliwymi projekcjami żyjącego mitami literata. 

Często u Jancara daje się wyczuć tęsknota za tym porankiem, za powrotem do "normalności", za literaturą, która powróci na swoje miejsce... Ale to miejsce jest pośród rzeczywistości, a jedną z dróg wiodących do niej jest zaangażowanie. W przeciwnym razie pozostaje milczenie intelektualistów, które "zawsze przyznawało rację tym, którzy nie myślą własną głową albo nie myślą wcale. Ale za to działają, i to bez litości."

W rozmowie z Jaroslavem Skrusnym powie o swoich esejach, że pozwalają mu oswobodzić literaturę z krytycznego zaangażowania. Jednocześnie jednak w poszukiwaniu wyrazu dla tragedii, która dzieje się w Bośni, tworzy język łączący literaturę i politykę. Jego Augsburg otrzymał europejską nagrodę miasta Ansberg za krótką prozę. "Nie wiedziałem, czy piszę esej, czy prozę, czy jeszcze coś innego."

Ta wielka zmiana, po której będzie się już można całkowicie poświęcić sztuce, ta wiosna, podczas której tylko wiosnę będzie można opiewać, nigdy nie nadejdą. Nie tylko dlatego, że bogini Historia ubodobała sobie ten uroczy krajobrazowo zakątek Europy. Zaangażowanie stało się immanentną częścią procesu twórczego Jancara, a jego konsekwencje organicznym tworzywem literatury. To stanowi też o jego wyjątkowości w postmodernistycznym świecie "równego dystansu". W drodze do Augsburga sny przemieniają się w rzeczywistość, sceny z teatru awangardowego w tragedię Vukovaru, a dyskusje o estetyce w zbrodnie. W świecie "człowieka z obrzeży" zangażowanie prowadzi ku rzeczywistości, a estetyka ku stawianiu pytań natury etycznej. 

Choć zabrzmi to może zaskakująco, dla postawy zaangażowania Drago Jancara równie ważna jak rzeczywistość jest pamięć. Pisarz i intelektualista jest zaangażowany, gdyż pamięta. Żyjąc w okresie powszechnej amnezji, która ma ułatwić ponoć transformację społeczeństwa post-komunistycznego w kapitalistyczne, słysząc wokół, że "z przeszłością i grobami nie możemy wejść do Europy", stara się pamiętać i niepokoić pamięcią innych. Wie, że za zapomnieniem kryje się relatywizm, a w ślad za tym możliwość powtórzenia tego, co najgorsze z przeszłości. "Nie można zapomnieć o żadnym grobie kryjącym szczątki ofiar straszliwych historycznych wizji i pychy "nowego świata", który uważał, że jest wieczny. O żadnej sali sądowej, gdzie wydawano niesprawiedliwe wyroki, o żadnym przesłuchaniu i żadnej celi więziennej." - pisał w eseju Niepokój historii, sztuka, niepokój człowieka.

W roku 1998 autor eseju Ciemna strona księżyca musiał na czas jakiś odstąpić od pisania, by stać się... muzealnikiem. "Była to ostatnia rzecz na ziemi, którą chciałbym robić". Zaczęło się od wystawy "Słoweńcy w XX wieku", która spotkała się z ostrą krytyką Jancara na łamach prasy, gdyż ukrywała ciemną stronę słoweńskiej historii po 1945 roku i wybielała totalitarny ustrój. W odpowiedzi nadeszła poważna propozycja ze strony Muzeum Historii Najnowszej, aby dobrał sobie zespół i przygotował alternatywną wystawę poświęconą słoweńskiej historii pod władzą systemu komunistycznego. Trzeba było po raz kolejny zaangażować się, poświęcając swój autorytet dla przygotowania krytycznej wystawy o "ciemnej stronie księżyca", i do tego nauczyć się jeszcze nowego fachu. Jancar, czując bez przerwy ciężar na sercu, myśląc o żywych ludziach (i ich losach) spoglądających na niego "z każdego papieru wziętego do ręki", znajduje się w stanie, który Paul Celan nazwał kiedyś "pamiętającą wszystkie nasze daty trwałą koncentracją". Przypominają trochę siebie te dwie postaci z obrzeży Europy Środkowej, zagubione w pławiącym się w dobrobycie powojennym cielsku Europy, nieprzyjemnie uwierające swą bezkompromisową pamięcią i konsekwentnie zakłócające milczenie intelektualistów.


6.

...my, ludzie z obrzeży, można nawet powiedzieć - ludzie z marginesu, którzy od środka znamy zarówno pałace rządowe, jak i cele więzienne, salony i dworcowe spelunki, święte i ladacznice, zachwyt i gorycz, dumę i upadek, strach i odwagę, pewność i wątpliwość, pokój i pokusy, czyny i apatię. (Październikowe dyskusje)

Pamiętający nigdy nie są samotni. I nie tylko ci, co odeszli, ocaleni we wspomnieniu, im towarzyszą. - Celan w wierszu Ty bądź jak ty...

"A gdy kto przetnie węzeł ku tobie, (...) 
zawiąż go znów, w pamięci"

Na określenie pamięci używa starego słowa Gehugnis, którego korzenie tkwią w "koncentracji spoczywającej w umyśle".

Drago Jancar, pamiętając podczas pisania Wspomnienia o Jugosławii, że właśnie w tej chwili, w niedzielę 13 stycznia 1991 o godzinie 14.00, czołgi są na ulicach Wilna, zawiązuje węzeł z Tomasem Venclovą. Tym samym, z którym za rok z okładem, w Budapeszcie, wspólnie będzie bronił Arpada Goncza przed tłumem owładniętym "demonem nacjonalizmu". I czy to nie ten sam rodzaj "koncentracji" kazał Czesławowi Miłoszowi w przemówieniu noblowskim upomnieć się o los zniewolonych krajów bałtyckich? A Albertowi Camus również w noblowskim przemówieniu o los ofiar historii?

Tomas Venclova powiedział kiedyś, że to, co stanowi więź pomiędzy ludźmi, "to po prostu głosy przekorne, głosy, które nie zgadzają się na zastany świat." Bliskie jest to określeniu postaci dysydenta, którego być może zbyt pochopnie odesłaliśmy już do lamusa historii. Cytowany przez Jancara w przedmowie do książki Adama Michnika Andre Maurois (jakże szybko rozrasta się ta wspólnota celanowskiego węzła!) o dysydencie: "...żeby dochować wiary swym poglądom, zgodził się stanąć w opozycji do władzy i w żadnej okoliczności nie będzie się już obawiał wyzwania opinii publicznej". 

"Człowiek z obrzeży" słyszy uderzenia ludzkiego serca; jest dysydentem totalitaryzmu; dochowuje wierności utopii, która staje się rzeczywistością; dla obcych jest "tubylcem" potrafiącym bronić swoich przed zagrożeniem, dla swoich Kasandrą wieszczącą zagrożenie; z ofiarami historii, zawadzającymi nowym władcom w drodze do nowej ziemi obiecanej, zamieszkuje po ciemnej stronie księżyca; w życie polis angażuje się pamięcią; nie godzi się na milczenie. Zawsze pozostaje na obrzeżach, z węzłem zawiązanym ku tobie.


Graz, luty 1999