Krzysztof Czyżewski - Stare oczy Medei, czyli o nieprzebaczeniu

Przebaczenie ma swoją ciemną stronę, a właściwie całą ciemną otchłań, z której się wynurza jak kropla światła wyzwolona z mroku. Grecki źródłosłów przebaczenia właśnie o tym mówi – o wyzwoleniu, o puszczeniu wolno uwięzionej istoty. Ta ciemna otchłań to gromadzone od zarania, przez tysiąclecia, przepastne złoża nieprzebaczenia.

Tu w Europie, i w Polsce, tu między sobą i we wnętrzu nas samych żyjemy na prawdziwych złożach nieprzebaczenia. Stanowią one pełne napięć obcowanie obcego, innego i swojego. Aby uwolnić z tego pogranicza przebaczenie, musimy zstąpić na terytorium agonu, na którym człowiek walczy o imię, odczytuje swój los, staje się tym, kim jest. Właśnie dlatego, że „staje się”, a nie „jest”, mówimy o agonie – to nie tylko walka, lecz także bycie w drodze, przeprawianie się na drugą stronę. Agon obejmuje wszystko, co nie zostało nam dane i dla nas ustanowione, lecz co jest naszą zdobyczą lub klęską, przekroczeniem lub zaniechaniem. A tym właśnie jest przebaczenie lub jego brak.

„Swojość” człowieka przypisana jest pograniczu z obcością i innością. Przypisana jest: tu, w Europie, wielokulturowej, z przypływem nowych fal imigrantów, pamięcią o mordach na innych i lękiem przed obcym – podbijanym, ale też grabieżcą; tu, w świecie, w którym odległa inność niepostrzeżenie staje się częścią codzienności najbliższego sąsiedztwa; tu, pomiędzy inaczej określającymi swą tożsamość kobietą i mężczyzną; tu, gdzie nowe wypiera odwieczne; tu, gdzie człowiek graniczy z naturą; tu, gdzie boskie jest w gościnie lub pozostawia ślady swej nieobecności; tu, między „ja” i „ty”, w dialogu, który zakorzenia zamkniętych lub wygnanych.

Zapuszczając się na to pogranicze wstępujemy w przestrzeń obecności mitu. Ogarnia nas niepokój powodowany tym, że coś poza nami, wydawałoby się z innego eonu czasu, mówi do nas, i to z wnętrza nas samych. Słyszymy dobiegający z otchłani głos o nieprzebaczeniu, starym jak świat, korzeniami tkwiącym w pierwieściach naszych dziejów. Zamiast starać się go stłumić, powinniśmy podróżować wszędzie tam, gdzie stare opowieści są lepiej słyszalne i wsłuchiwać się w ich szept tak, jak czynili to starożytni, pielgrzymując do wyroczni w Delfach lub uczestnicząc w misteriach. Może się to okazać pomocne w odnalezieniu korespondencji pomiędzy zjawiskami doświadczanymi przez nas na powierzchni zdarzeń, w obejmującym nas czasie historycznym, a archetypowymi złożami spoczywającymi głęboko w nas, we wspólnotach i miejscach, które zamieszkujemy. A ponieważ na powierzchni niepokoi nas problem przebaczenia, połączony z kryzysem tożsamości i wspólnotowości, w dodatku nabrzmiewający w konflikt kultur, w sposób naturalny sięgamy w głąb zbiorowej podświadomości po te, pozostawione przez bogów opowieści, w których zapisana jest pamięć zderzenia kultur i spotkania z innością. Pośród nich szczególną moc posiada mit o Medei i wyprawie Argonautów, najstarsza w cywilizacji Śródziemnomorza opowieść o obcej, która nie została przez nas Europejczyków „otulona płaszczem”, do czego nas odnosi hebrajski źródłosłów przebaczenia, i która żyje wśród nas ciągle bez przebaczenia / nieprzebaczona. Już Homer w Odysei, wspominając wyprawę po złote runo statkiem Argo, nazywa opowieść o Medei i Argonautach Argo pasimelusa – tą, która wszystkich obchodzi1.

Stare oczy Medei

Pamiętacie oczy Kamisy Dżamaldinov? Dziennik „Polska” pokazał je na fotografii w wielkim zbliżeniu. Reporterka pisała2, że pięknie się uśmiecha, tylko te jej oczy... Czeczeńskiej imigrantki, która trójkę martwych dzieci pozostawiła na polsko-ukraińskiej granicy, sama błądząc dalej z zawiązanym na grzbiecie synkiem i krzycząc „Pomocy!” po rosyjsku, ukraińsku i polsku. To były oczy Medei. Chociaż tyle różni jej historię od historii córki kaukaskiego króla z mitycznej Kolchidy... Ona wędrowała, by znaleźć dla swoich dzieci lepszą przyszłość, a potem desperacko szukała dla nich ratunku – pogranicznicy, do których wreszcie dotarła, przyszli z pomocą za późno. Medea w wersji mitu opowiedzianej w filmie Larsa von Triera modli się, aby ich ojciec Jazon nie zdążył z pomocą. Także w innych adaptacjach starożytnej opowieści przedstawiana będzie jako świadoma dzieciobójczyni. We współczesnych inkarnacjach mitu rzadko dochodzi do głosu ta jego wersja, uznawana za starszą, według której to ci, którzy chcieli ją wygnać jako obcą, zabili jej dzieci3. Tak jest w powieści Christy Wolf Medea: Głosy, w której prawda zafałszowana jest przez pamięć zwycięzców obciążającą winą barbarzyńską przybłędę. Dla Claudio Magrisa jednak „Medea, morderczyni własnych dzieci, jest bardziej wiarygodna, prawdziwsza, gdyż staje się w jeszcze większym stopniu ofiarą; nikt nie jest tak bardzo ofiarą jak ten, którego udręka niszczy osobowość, sprawia, że traci on ludzkie cechy, zostaje popchnięty do zła”4.

U Kamisy trudno doszukać się zła, nawet nienawiść jej męża Hampaszy do opłaconych przemytników, którzy posłali matkę z dziećmi na śmierć, jest jej obca. Ale i ona, jak Medea, popchnięta została do tragedii. Nie kierowała nią chorobliwa zazdrość i szalony gniew do mężczyzny-zdrajcy. Jej thymos5 żywiła się cierpieniem i upadkiem Czeczeni, piekłem w jej rodzinnym miasteczku Szala, gdzie w dzień targowy spadały bomby w środek bazaru, gdzie nie było komu chować zabitych, gdzie marzli zimą, bo już dawno wyrąbano okoliczne lasy na opał, dokąd przybywali w czas „oficjalnego pokoju” po 2002 r. pijani i naćpani wojowie by mścić się – jedni na bohaterach, drudzy na kolaborantach, by gwałcić kobiety i grabić. Bieda i poniżenie pchały ją na Zachód, do mitycznej Szwecji, gdzie – jak słyszała – nie tylko żyje się „normalnie”, ale i uchodźców traktuje się „normalnie”6.

Gdzieś w tle tragicznej opowieści Kamisy odnajdziemy postać męża i ojca, dramatycznie nieobecnego podczas zmagań z losem osamotnionej kobiety, pozostającego w oddalonym mieście (bo nie starczyło pieniędzy na opłacenie przemytników – brali za każdą osobę, nawet za trzyletnie dziecko tą samą stawkę), początkowo tchórzliwie wzbraniającego się przed przyjazdem do szpitala w Ustrzykach Dolnych, gdzie przebywali jego żona i syn, potem opisanego przez nawiedzających rodzinę dziennikarzy jako człowiek o stalowych oczach, ze zwieszoną głową, który ponuro milczy. Odnajdziemy w tej historii także zderzenie i dialog kultur. Opłaceni przemytnicy ukraińscy spodziewali się kobiety z Mołdawii; dopiero gdy ją przejęli od pośrednika dowiedzieli się, że jest muzułmanką. Kiedy jej polska opiekunka spytała burmistrza, czy pomoże zorganizować dla nich lekcje języka polskiego, usłyszała że nie powinna denerwować ludzi i że ma pomyśleć raczej o Al-Kaidzie i islamskich terrorystach. Zapytana jednak przez reporterkę, jak im się współżyje, odpowiedziała: „Jak rodzina, naprawdę! My jesteśmy rodziną głęboko katolicką, a oni są muzułmanami. Wie pani jak my się dobrze rozumiemy? Ile wspólnych wartości mamy? Wielu ludzi mówiło: «Ale to muzułmanie!». A ja: «O Jezu! Rzeczywiście». Ale to właśnie na tym polega katolicyzm. Żeby pomagać bliźniemu, prawda?”7

Odnajdziemy wreszcie w historii Czeczenki, o której usłyszała cała Polska, obok współczucia i solidarności, świadectwa zachodniej, cywilizowanej racjonalności, pozornie próbującej tylko zrozumieć, a najczęściej oceniającej inną/barbarzyńską kulturę. Świadectwa te boleśniej naznaczają trudną rzeczywistość międzykulturowego spotkania niż okrzyki pod oknami Kamisy młodocianych chłystków: „Czeczenka! Czeczenka!” No bo jak mogła narazić swoje dzieci na coś takiego? Powinna bardziej przewidywać, ubrać je cieplej, więcej jedzenia zabrać. Przecież tam już nie ma wojny, nie lepiej było zostać w domu? „Prawdopodobnie nie mają w życiorysie martyrologicznej karty, bo już by ją pokazano.”8 Do dyskusji włączyli się także urzędnicy państwowi: „Czeczeni uciekają do Polski nie tyle z powodu prześladowań, (choć i takie sytuacje się zdarzają), lecz dlatego, że traktują nasz kraj jako przystanek w wędrówce na ciągle atrakcyjny dla prowadzenia różnego rodzaju interesów Zachód. To owczy pęd...” Nie powinniśmy także pominąć głosu ekspertów, tych, co się znają na innych kulturach i są z nimi w ciągłym kontakcie. Przede wszystkim podejrzane już jest to, że kobieta była sama, bo jak doskonale wiemy w kulturze muzułmańskiej kobieta nie może podróżować sama. Wielce znaczącym jest fakt, że chłopiec ocalał a dziewczynki nie: „Czy aby nie wynika to ze specyfiki kulturowej – wśród muzułmanów dziewczynki są mniej warte od chłopców”. Zaskakującą jest wreszcie wiadomość, że matka chce pochować ciała dzieci w Czeczeni; przecież – wiemy to – na Kaukazie „zmarłych chowa się tam, gdzie wydali ostatnie tchnienie, nie wolno ich nigdzie przenosić.” Na koniec postawmy wreszcie, za cytowaną już wyżej ekspertką od innych kultur, to czyhające na nas tu w Polsce i w całym cywilizowanym świecie pytanie: „Czy ich [Czeczenów] wrodzona, plemienna choroba nienawiści jest uleczalna?”

Tak, te oczy są Medei. Także oczy Kamisy. W tragedii, która się wydarzyła w pobliżu bieszczadzkiej miejscowości Wołosate w paśmie Wołczego Berda, przy polsko-ukraińskim słupie granicznym nr 82, matka-uciekinierka nie umiera, idzie ze swym bólem dalej w świat. Tak jak w tragedii Eurypidesa – choć z rodzinnego gniazda wyrwała ją nie miłość do mężczyzny z innego kraju, tylko pragnienie „normalnego” życia w „normalnym” świecie – idzie dalej, pomiędzy nas, grzejących się w cieple domowego ogniska. Stara się uśmiechać, zaadoptować, też mieć trochę ciepła. Tylko te jej oczy... Stare jak nasz los – obcych, innych, swoich, pod powierzchnią życia których roztwiera się ciemna otchłań nieprzebaczenia. „W micie nic się nie wydarzyło, wszystko zostaje jedynie opowiedziane i zdarza się za każdym razem, kiedy bywa opowiadane.”9

Nowe wcielenia Medei

Po 11 września 2001 r., jak zauważa Celia Wren, „Medea stała się obsesją amerykańskiego teatru”10. Także w innych częściach świata znajdziemy twórców, którzy zgodzą się ze zdaniem Charlesa Schicka, reżysera Love, Medea: „Nie potrafię wskazać sztuki, która dla nas dzisiaj miałaby większe znaczenie”11.

W Europie rezonans 11 września był oczywiście również bardzo mocny, choć stary kontynent ma także swoje „pola walki”, na których daje o sobie znać konflikt kultur. Jedno z pierwszych objawiło się w Holandii, co zakrawa na gorzką ironię, biorąc pod uwagę słowa Heinricha Heinego, często później cytowane dla potwierdzenia ich trafności, w których twierdził, „że gdy będzie się zbliżał koniec świata, on ruszy do Holandii, ponieważ w tym kraju wszystko dzieje się pięćdziesiąt lat później”12

Tuż przed swoją tragiczną śmiercią w 2004 r. z ręki islamskiego ekstremisty Theo van Gogh ukończył złożony z sześciu odcinków serial telewizyjny, w którym Eurypidesową Medeę umieścił w realiach współczesnego świata polityki holenderskiej – zakochana Medea usiłuje pomóc mającemu ambicje zostania premierem Jazonowi, przypominającemu postać Pima Fortuyna, prawicowego polityka i – jak sam się określał – „kulturowego nacjonalisty”, słynącego z wrogości do obcych, głównie imigrantów, zastrzelonego w 2002 r. przez lewicowego aktywistę.

W wiedeńskim Burgtheater Grzegorz Jerzyna wystawił własną wersję Medei, spektakl o Gruzince przywiezionej na Zachód przez młodego karierowicza o niemieckich korzeniach, który nie dotrzymuje ślubów małżeńskich, zakazuje synom mówić po gruzińsku i szuka sposobu na asymilację przez małżeństwo z córką wpływowego biznesmena; zdradzona, wyobcowana i samotna dziewczyna, ku zaskoczeniu męża i wiedeńskiego otoczenia ucieka się do zbrodni, zamiast przystać na racjonalny kontrakt rozwodowy, który jej zaproponowano w dobrej woli i z myślą o lepszej przyszłości dzieci.

Flamandzki dramaturg Tom Lanoy napisał tragikomedię Mamma Medea, która doczekała się już także polskiej premiery, i która – jak czytamy w programie spektaklu Teatru Polskiego w Poznaniu – jest „przypowieścią o człowieku, który w imię miłości, pod wpływem młodzieńczego impulsu, wyrzekł się wszystkiego co mu było bliskie i drogie – gdzieś po drodze zatracił sam siebie”.

Jazon i Medea w dramacie Dei Loher Manhattan Medea są nielegalnymi imigrantami w amerykańskiej metropolii, uciekinierami z ogarniętych wojną Bałkanów, których miłość nie wytrzymuje próby nowego świata, rządzącego się prawami, do których Jazon, a właściwie wymawiany już z amerykańska Jason szybko się przystosowuje, w odróżnieniu od Medei niepotrafiącej oderwać się od korzeni swojej kultury.

Mit Medei nie oparł się też kulturze masowej, by wspomnieć chociażby popularną grę komputerową Jazon i Argonauci. Zaglądając do serwisu internetowego interia.pl odnajdujemy news z ostatniej chwili: „Więzienna komedia Medea Goes To Jail [Medea idzie do więzienia] utrzymuje się na pierwszym miejscu listy najpopularniejszych produkcji kinowych minionego weekendu w Ameryce Północnej. Komedia, w której główną rolę zagrał reżyser filmu Tyler Perry, przyniosła w weekend 16,5 mln dolarów.”

Z górą 2440 lat rozmowy z mitem

Przywołane przez nas zostały tylko wybrane i tylko z ostatnich lat przykłady spośród coraz liczniejszych współczesnych odczytań międzykulturowej i starej jak świat wyprawy Argonautów. Stanowią one zaledwie końcówkę trwającej od zarania naszej kultury rozmowy o przekraczaniu granic światów, wykorzenieniu i próbach dialogu na styku obcego, innego i swojego, które gromadziły na dnie naszej cywilizacji prawdziwe złoża nieprzebaczenia, z których rzadko dobywano krople światła wyzwalając bądź też otulając szatą istoty przebaczone. Przełomowa, i może najpotężniejsza inkarnacja tej rozmowy nastąpiła dwa tysiące czterysta czterdzieści dwa lata temu, bowiem to w roku 431 p.n.e. podczas Dionizjów Miejskich w Atenach po raz pierwszy wystawiono tragedię Eurypidesa Medea. Jednak to nie Eurypides był inicjatorem tej rozmowy. Obecna już była w eposach Homera i Hezjoda, w najdłuższej z zachowanych Odzie pytyjskiej Pindara, w zaginionych tragediach Ajschylosa i Sofoklesa. Potem Apollonios z Rodos, dyrektor Biblioteki Aleksandryjskiej poświecił jej jedyny zachowany do naszych czasów epos epoki hellenistycznej Argonautika, a Seneka napisał rzymską wersję dramatu Medea. W przeciągu dziejów rozmowa ta znajdowała dla siebie wyraz w prawdziwych arcydziełach, nieodrodnie towarzysząc homo creativus, gdy zdobywał się na bunt, wędrówkę po nowy horyzont, zerwanie wiążących go konwencji i myślowych ograniczeń. „Nie ma żartów z tymi bogami, którzy tylko na Olimpie, w niebie fantazji i religijnej wyobraźni trwają w błogim spokoju i jedności, ale teraz jako określony patos ludzkiej indywidualności wstępują rzeczywiście w życie..."- pisał Hegel13.

Medea nas fascynuje bo jest w niej siła nienawiści kolonizowanego i zniewalanego świata – Trzeciego Świata, innej Europy, mniejszości, wyzyskiwanych i poniżanych – oblicze której Zachód ujrzał w całej wyrazistości 11 września. Jest w niej obcość – tajemnicza, pociągająca, dzika, nieoswajalna, wieczna. A przy tym nie jest zastygła w archaicznym królestwie za siedmioma górami; jest mobilna, światowa, pośród nas; obcość, wobec której mamy zobowiązania i nieczyste sumienie; obcość, której potrzebujemy, obcość nieprzebaczona.

Medea jest kobietą, piękną i niepodległą, upominającą się o swoje prawa. Zwycięża w świecie – męskim, racjonalnym – w którym „inni”, tacy jak ona, zwykle są ofiarami. I to w przypadku dużej części współczesnych odbiorców mitu wystarczy by przesłonić świadomość ceny, jaką przyszło jej za to zwycięstwo zapłacić. Uwodzi w niej czarodziejka, posiadająca dostęp do mocy, które zdawały się ujarzmione przez postęp cywilizacji – może je przebudzić, gdy tylko zostanie doprowadzona do desperackiej rozpaczy. Jest inna, jak kobieta przy mężczyźnie, ale też jak mniejszość przy większości, jak inność seksualna czy rasowa, jak każdy kto nie wpisuje się w panującą konwencję, system, logikę, konieczność.

Medea dzieciobójczyni rzuca współczesnemu światu wyzwanie odnoszące się do kryzysu rodziny, małżeństwa, losu dzieci. Doprowadzona do krawędzi przepaści rujnuje to, co przecież było jej najdroższe – miłość do drugiego człowieka, skąd by nie przybył, jakiej nie byłby rasy i z jakiej kultury by się nie wywodził. W imię tej miłości do męża, dzieci, rodziny wyrzekła się wszystkiego innego w życiu, w tym własnej ojczyzny. Ofiara, którą własnoręcznie składa ze swoich dzieci, to tragiczna niezgoda na życie, które mogłoby się toczyć dalej, pogwałciwszy śluby, prawa miłości i święte granice człowieczeństwa, ustanowione nie przez władzę ludzi a przez bogów. To oni bowiem, pozostawiając nam swoje opowieści, zakorzenili nas w tym, co ludzkie. Bunt Medei, w kulturze europejskiej chętniej nazywany szaleństwem, to rozpaczliwa niezgoda na życie nieprzebaczone.

Medea w swoich współczesnych wcieleniach jest obcą. Nie tylko dlatego, że pochodzi z kaukaskiej Kolchidy. Także dlatego, że jest anty-systemowa, nieoswojona, swoja – nigdy nasza. Wtedy, gdy wyraża kobiecość, prawa mniejszości, inną seksualność, kiedy staje na straży miłości i rodziny, kiedy jest imigrantką i dzieli los wygnańców, wtedy jej obcość staje się innością, a przynajmniej ma szansę taką się stać. Znaczy to, że jest bliżej nas, że spotkać się może ze zrozumieniem, że jej prawo do inności nie wyobcowuje jej z naszej wspólnoty, a tym samym może poczuć się swoją, w sensie – naszą. A przy tym my, których obejmuje owa „naszość”, mamy szansę odczucia więzi z innym, dzielenia wspólnych losów, uniwersaliów, czegoś więcej niż to, co gwarantuje nam strzeżone granicami królestwo naszego ja, naszej chaty z kraja, naszej odrębnej kultury, naszej jedynej prawdy.

Dotykamy tutaj czegoś bardzo istotnego, co sprawia, że Medea, w całej swojej obcości i inności jest również swoja. Nie dlatego, że oswojona, że zewnętrznie się do nas zbliżyła, poprzez chociażby imigrację czy zaangażowanie w walkę o prawa słabszych i uciskanych. Jest dlatego swoja, że budzi się w nas, wewnątrz, w całej swojej obcości i inności, która staje się częścią nas samych. Zawsze nią była, tylko my tego nie byliśmy świadomi, albo skrywała to głęboko kultura, której jesteśmy częścią. Jej wygnanie jest naszym wygnaniem, jej irracjonalna uczuciowość jest naszą uczuciowością, jej bunt wobec konwencji i systemów obejmujących władzę nad nami jest naszym buntem, jej płacz nad ofiarą dzieci jest naszym płaczem, jej nieprzebaczenie jest naszym nieprzebaczeniem.

Starożytna opowieść o Greku, który przywiózł z wyprawy poza granice swojego świata zakochaną w nim czarodziejkę, otwiera przed współczesnym człowiekiem po raz kolejny agon pogranicza tego, co obce, inne i swoje. Medea symbolizuje w tej walce moce nieprzebaczenia, wyzwolone z ukrycia, stłumione w człowieku siłą, perswazją lub kulturą, nigdy jednak nie uśmiercone. Moc samej Medei spoczywa w tym, że nie z zewnątrz przychodzi do naszego świata, a z jego wnętrza. Wiemy, że Medea może mieć moc destrukcyjną. Ale wiemy też, że dzieje się tak wtedy, gdy jest odrzucana, zdradzana, okłamywana – nieprzebaczana. Siłę wspólnoty – wszystko jedno: rodziny, kraju czy cywilizacji – mierzy się tym, na ile potrafimy zintegrować z naszym życiem Medeę – jednocześnie obcą, inną i swoją; na ile wyrzeczenia, zrozumienia i mądrości stać nas wobec niej by otulić ją szatą przebaczenia, i na ile ona zdoła nas pokochać, zrozumieć i zmienić, by uwolnić przebaczenie.

1Z. Kubiak, Mitologia Greków i Rzymian, Warszawa 1997, s. 476.

2K. Warszta, Matka umierała trzy razy, „Polska” 2 listopada 2007.

3R. Graves w Mitologii greckiej podaje, że dzieci zamordowali Koryntczycy, w zemście za zabójstwo ich króla Kreona i księżniczki Glauki; oni też mieli przekupić Eurypidesa, dając mu pięćdziesiąt talentów i żądając w zamian, aby napisał, że to Medea winna jest tej zbrodni.

4C. Magris, Mikrokosmosy, przeł. J. Ugniewska, A. Osmólska-Mętrak, Warszawa 2002, s. 65-66.

5Thymos – uczuciowość, racje emocjonalne; przeciwstawiana była przez starożytnych Greków phronesis - rozumowi, racjom intelektualnym; źródłem tragedii była niemożność ich połączenia i zrównoważenia.

6Ostatecznie tą „normalność”, którą w wywiadach nazywać będzie „rajem”, znajdzie Kamisa wraz z mężem i synem w Polsce, w gościnnej leśniczówce Mirosławy Majerowicz-Klaus, która stanie się dla niej „jak siostra”.

7V. Szostak, Wybór Kamisy, „Gazeta Wyborcza. Wysokie Obcasy” 19.11.2007r.

8Ten i następne cytowane przeze mnie „głosy w dyskusji” o tragedii czeczeńskiej rodziny, w tym
dyrektora generalnego Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców Jana Węgrzyna i prof. Zofii Fischer z Katedry Ekologii Stosowanej KUL, pochodzą z reportażu H. Kowalik, Czy Kamisa D. zaaklimatyzuje się w Polsce?, serwis internetowy „Trop Reportera” www.trop-reportera.pl.

9C. Magris, op. cit., s. 65.

10C. Wren, In Medea Res. An Ancient Greek Famme Fatale Is the American Theatre’s Passion of the Moment. „Theatre Communication Group” 2006, www.tcg.org.

11Ibidem. Na temat obecności Medei w sztuce i literaturze zob. m.in. H. Foley, Female Acts in Greek Tragedy, Princeton 2001; Medea. Essays on Medea in Myth, Literature, Philosophy, and Art, ed. J.J. Claus, S.I. Johnston, Princeton 1997; Medea in Performance 1500-2000, ed. E. Hall, F. Macintosh, O. Taplin, Oxford 2000; K.A. Gajda, Medea dzisiaj. Rozważania nad kategorią innego, Kraków 2008.

12I. Buruma, Śmierć w Amsterdamie. Zabójstwo Theo van Gogha i granice tolerancji, przeł. A. Lipszyc, Kraków 2008, s. 17.

13G.W.F. Hegel, Wykłady o estetyce, przeł. J. Grabowski, A. Landman, Warszawa 1964, t. III, s. 625.