Krzysztof Czyżewski - Za trudny dla nas ten Mickiewicz?

W roku 1989, gdy zmogliśmy komunizm i staliśmy się krajem wolnym i demokratycznym, nie pytaliśmy o Mickiewicza. Nie był nam potrzebny tak jak w roku 1918, gdy odzyskiwaliśmy niepodległość. Wtedy Polacy podjęli rozmowę z Mistrzem, a szukając nowego oblicza poety pragnęli wyzwolić się z tradycji tyrtejsko-męczeńskiej, ku której przez cały wiek XIX i początek XX właśnie on był im przewodnikiem. W Polsce, która wiosną chciała nie Polskę lecz wiosnę sławić, starano się sprowadzić Mickiewicza z cokołu na ziemię, odnajdując w nim raczej bliskiego sobie człowieka niż nieskazitelnego bohatera narodowego. "Profanacja? – zapytywał Boy-Żeleński w swoim słynnym wstępie do Dzieł Mickiewicza z 1929 roku zatytułowanym Mickiewicz a my – Nie sądzę. Raczej poczucie, że tajemnica geniusza tkwi w czym innym niż w konwencjonalnej doskonałości. Że to "ziemskie, arcyziemskie", z którego rodzi się boskie, to jest najbardziej wzruszające misterium...".

Czy dzisiaj nie mamy już żadnych pytań do Mistrza? Może jest stary, anachroniczny, zaściankowy, heretycki, niezrozumiały, śmieszny? Czy Mickiewicz nas jeszcze boli? Czy moglibyśmy powtórzyć za Zygmuntem Krasińskim: "On był dla ludzi mego pokolenia i miodem, i mlekiem, i żółcią, i krwią duchową"? Maria Janion zapowiedziała koniec paradygmatu romantycznego, ukazując zarazem jego ciągłość w polskiej tradycji od powstań narodowych w XIX wieku, przez pokolenie Kolumbów, aż po zryw pierwszej "Solidarności". Wydarzenia, które nastąpiły po 1989 roku miały zapowiadać zmierzch tego paradygmatu. Nie zgadza się z tym Czesław Miłosz, który przypomina, iż "młodzież okresu międzywojennego negowała tradycję romantyczną. Ale w czasie drugiej wojny światowej ci sami młodzi ludzie zachowywali się zgodnie z jej regułami". Miałby zatem rację Stanisław Brzozowski zapowiadający długi żywot tradycji romantycznej wśród kolejnych młodych generacji? Zdawałoby się to potwierdzać zainteresowanie Mickiewiczem w gronie młodych pisarzy, choć niedawna konfrontacja tzw. pokolenia "bruLionu" z Mickiewiczem w ramach szumnie zorganizowanej konferencji w Warszawie, obnażyła raczej miałkość tego zbliżenia z Mistrzem, podczas którego nie pojawiły się ani żadne istotne pytania ku niemu skierowane, ani żaden ważny problem do przedyskutowania. Czy potrafimy zatem dzisiaj "gadać" z nim z tą samą śmiałością i pasją, z jaką on "gadał" z Bogiem?

Stało się już tradycją stawianie pytań Mickiewiczowi i manifestowanie postaw światopoglądowych inspirowanych jego dziełem przy okazji jubileuszy rocznicowych. Wielkim wydarzeniem były obchody stulecia urodzin wieszcza. Alina Witkowska pisała, iż ludzie wówczas "pragnęli go czcić jako wielkość, tak, ale wspólną, duchowo ich spajającą, nie tylko ponad zaborami, ale również ponad podziałami społecznymi. To wspólnotowe odczuwanie "naszego" Mickiewicza jest szczególnie widoczne w Kongresówce, gdzie na władzach rosyjskich wymolestowano wreszcie wzniesienie w Warszawie pomnika poety".

W 1998 roku, w dwusetną rocznicę urodzin wieszcza, społeczeństwo niczego na władzy nie potrzebuje wymuszać, władza – i to zarówno w Polsce, jak na Białorusi i Litwie – chętnie sama poparciem dla Mickiewicza przydaje sobie splendoru. Owszem, próbowano przy tej okazji wymusić na władzach rejonu nowogródzkiego zgodę na wybudowanie tam polskiej szkoły. Bezskutecznie. Dzieci polskie w Nowogródku powinny mieć prawo do nauki swego ojczystego języka, podobnie jak dzieci białoruskie w Krynkach, czy dzieci litewskie w Sejnach powinny mieć prawo do zapoznawania się w szkole ze swoją narodową tradycją i historią. W każdym z tych przypadków Mickiewicz mógłby być patronem i rzecznikiem sprawy dzieci jako ten, który wielką wagę przywiązuje do więzi z tradycją przodków i z własną małą ojczyzną. Przy czym u autora Prelekcji paryskich piecza nad tym, co rodzime, równoczesna jest z dążeniem ku wspólnotowości, z pobratymstwem narodów, ze zjednoczeniem czy to Słowian, czy całej Europy. "Położenie Europy jest tego rodzaju, że odtąd staje się niepodobieństwem, aby jakiś lud kroczył w odosobnieniu na drodze postępu"– pisał w jednym z artykułów w Trybunie Ludów.

I w ten oto sposób odnajdujemy się z Mickiewiczem w biegu spraw roku 1998 i końca całego stulecia. Czy po tylu latach służenia nam, Polakom, za ostoję bytu narodowego zagrożonego przez XIX-wieczne zabory i XX-wieczne systemy totalitarne, w dalszym ciągu potrzebujemy jeszcze geniuszu tego poety wyłącznie dla naszej sprawy narodowej? A formułując to pytanie jeszcze inaczej: czy dzisiejsi Polacy nadal w takim stopniu jak kiedyś, choćby jeszcze w stanie wojennym, powinni być skoncentrowani na swoim partykularnym interesie narodowym? Oczywiście nie da się tego zakredytować raz na zawsze i nad tożsamością narodową pieczę należy sprawować bez względu na mniej lub bardziej sprzyjające okoliczności. Może jednak nadszedł czas, by uznać, że pewien bój w swojej dziejowej drodze już wygraliśmy, nie zatraciliśmy swego narodowego gospodarstwa, a teraz pora wyruszyć w dalszą drogę. Czy Mickiewicz może nam w tej drodze towarzyszyć? Wydaje się, że jakby na to tylko czekał. Jakby czekał na szansę rzucenia się razem z nami w wir budowania cywilizacyjnego i czynu duchowego przedsiębranego wespół z innymi pobratymami. Ten Mickiewicz nie mieści się już w szrankach jednego państwa narodowego, prowadzi nas na nowo ku spotkaniu z naszymi sąsiadami, ku przełamaniu barier, które w przeciągu ostatniego stulecia wysoko się pomiędzy nami spiętrzyły. Dzisiejsze wspólnotowe odczuwanie "naszego" Mickiewicza to już nie odczuwanie ponad zaborami czy podziałami społecznymi, ale ponad granicami państw narodowych. Mickiewicz jest "nasz" również na Litwie i Białorusi. Nie powinniśmy tracić z oczu tego tropu pozostawianego przez Mistrza, bo w nowe on nas kieruje przestrzenie i nowe stawia przed nami wyzwania.

Zadziwiająca jest moc mickiewiczowskiej geografii. Gdzie szukać jego miejsca w dzisiejszej Polsce? Oczywiście na Wawelu. Bo za życia jedynie epizod powstaniowy w poznańskiem. Dlatego łatwo możemy sobie wyobrazić symboliczne znaczenie sprowadzenia prochów Mickiewicza na Wawel w 1890 roku. Ta bardzo podniosła wówczas uroczystość łączyła trwale poetę z krajem, w którym praktycznie go nie było. Natomiast jego moc poetycka sprawiła, że nawet historia narodu, rozstrzygająca się w owym czasie głównie przecież w Kongresówce, przeniosła się w naszej wyobraźni i na trwałe zadomowiła w stolicy Wielkiego Księstwa Litewskiego. Boy-Żeleński konstatował: "Warszawa powstała, Polska się skrwawiła, ale despotyzm poezji przeniósł serce narodu do Wilna, gdzie młode litewskie dryblasy piły mleko, harcowały po łące i odmawiały litanię do Tomasza Zana". 

Co począć z takim dziedzictwem geografii mickiewiczowskiej dzisiaj, kiedy Wilno jest stolicą niepodległej Republiki Litewskiej, a drogę do Nowogródka przecina pilnie strzeżona granica państwa białoruskiego? Można oczywiście pójść śladem tej nowej geografii i prowadzić niekończące się dyskusje pod hasłem "Czyj jest ten Mickiewicz?" Natomiast kierując się duchem geografii mickiewiczowskiej można by spróbować powiedzieć po polsku, litewsku i białorusku tak: Mickiewicz jest "nasz" na Białorusi, Litwie i w Polsce, a my z nim. Śmiało powiedziane? A może za trudny dla nas ten Mickiewicz?

Tę paradoksalną dla współczesnych lekcję geografii rozumie dobrze język, którym władał Adam Mickiewicz. Język ten, podobnie jak dzisiaj, nazywał się językiem polskim, ale nieco inaczej był rozumiany, przynajmniej w sensie kulturowym. Przynależał wówczas do przestrzeni cywilizacyjnej, nie narodowej. Mickiewicz piszący w języku polskim był "swój" nie tylko pośród Polaków żyjących na obszarach dzisiejszej Litwy i Białorusi, ale także pośród samych Białorusinów i Litwinów. I jest zupełnie naturalne, że również dzisiaj i jedni, i drudzy upominają się o "swojego" Mickiewicza. "Jest czymś wspaniałym – pisze Sokrat Janowicz – że czytając Mickiewicza, Białorusin czuje się swojsko..." Język Mistrza to ciągle jeszcze dla nas niedościgniona dojrzałość, nie tylko w sensie warsztatu poetyckiego, ale także w sensie kulturowym. Jego darem była wspólnotowość, którą zatraciliśmy i do której na nowo musimy dorastać. A to, że na codzień mówimy po polsku wcale jeszcze nie oznacza, że łatwiej nam będzie wspomnianą dojrzałość osiągnąć. Dzieli nas od niej ten sam dystans, co innych współmieszkańców dawnej Rzeczypospolitej. Wypowiadamy w języku polskim, języku oryginału, słowa "Litwo, ojczyzno moja..." i staramy się odkryć ich sens wymykający się naszemu rozumieniu znaczenia poszczególnych słów. Podobnie inną od dotychczas używanej mapę musimy rozłożyć, by odczytać sens mickiewiczowskiej przestrzeni kulturowej. 

W roku 1998 Adam Mickiewicz odkrywa przed nami kolejną kartę Księgi pielgrzymstwa i stawia nowe wyzwania. W dalszym ciągu może być przewodnikiem w naszym pielgrzymowaniu. Ważne, by właściwie odczytać jego przesłanie w czasie obecnym, innymi słowy – by za nim nadążyć, przezwyciężając własne lenistwo w powtarzaniu zużytych już formuł interpretacyjnych, odnoszących się do tego, co było kiedyś. Nie ma już w nich żywego słowa poety. Trzeba go szukać na nowo i w nowej formie wyrazu. Przed podobnym zadaniem stanęli po drugiej wojnie światowej twórcy Instytutu Literackiego kierowanego przez Jerzego Giedroycia. Pierwszą książką oddaną przez nich do druku jeszcze w Rzymie w 1946 roku były Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Autorem wstępu był Gustaw Herling-Grudziński, który, rozprawiając się z megalomanią narodową i mitem mesjańskim, pisał o nowej treści wypełniającej "pielgrzymowanie dla wolności". Treść tę miał stanowić "ruch społeczno-polityczny, w którego kręgu odnajdują swą godność polityczną i niezałganą wierność ideałom społecznym wszyscy europejscy wygnańcy...". Jaką treścią wypełnimy mickiewiczowskie pielgrzymowanie dzisiaj, kiedy emigracja nie jest już koniecznością, a Polska, Litwa i Białoruś posiadają swój własny niepodległy byt państwowy? Pomimo tych różnic dzisiejsza treść niewiele musi odbiegać od tej wypracowanej przez twórców "linii" paryskiej Kultury

Warto zapamiętać słowa Mickiewicza z odczytu O duchu narodowym, cytowane przez Herlinga-Grudzińskiego we wstępie: "Im mocniej Polska czuła i podzielała uczucia rodzinne Europy, tym była szczęśliwszą i sławniejszą; im bardziej oddzielała się od Europy tym widoczniej słabła...".

Ci, którzy pójdą tropem "wspólnotowym" Mickiewicza, będą się czuli źle w kulturach etnocentrycznych Polski, Litwy i Białorusi. Ale – jak zauważył Czesław Miłosz – "użyteczność takich osobników na tym właśnie może polegać, że tworzą "tkankę łączną" tam, gdzie sprzeczne narodowe lojalności zdają się nie do pogodzenia".