Linia powrotu, Konrad Oprzędek, scenamysli.eu, 22 listopada 2008

Linia powrotu, Konrad Oprzędek, scenamysli.eu, 22 listopada 2008

Krzysztof Czyżewski w książce Linia powrotu usiłuje zachować wierność dziecku w sobie. Kiedy mówi o swoim przekonaniu, że jego poczynaniami w życiu kieruje „przedustawna mapa”; kiedy odnajduje jej kolejne fragmenty, po czym próbuje złożyć je w odpowiednią całość – jest w nim dziecięce pragnienie sensownej struktury świata.

Chce postrzegać świat jako dom, ale ponieważ nie jest już dzieckiem, dom nie zostanie mu dany – jeśli już, to raczej zadany. Musi więc świadomie podjąć pracę nad wyobraźnią, pamięcią i językiem, inaczej mówiąc: poprzez opowieść ustanawiać punkty orientacji w przestrzeni i czasie – w ten sposób znaleźć się u siebie: w domu. Czyżewski, usiłując ocalić wierność dziecku w sobie, jest uczniem Miłosza. Buduje swój dom w przestrzeni i czasie, przekonując, że na progu XXI wieku człowiek nie musi już poruszać się po linii wygnania, ale może osiąść na linii powrotu. Mało tego: twierdzi, iż owa zmiana jest konieczna. Co jednak oznacza tu ruch i wygnanie, a co – powrót?

Utracona dziecinna niewinność 
Aby udomowić świat, najpierw trzeba stworzyć w wyobraźni jego mapę, następnie nanieść na nią centrum i inne punkty orientacji. Centrum może stanowić kraina dzieciństwa, owo miejsce, do którego się wraca, by odnaleźć sens słowa „dom”, wejść we wspólnotę pokoleniową i zakorzenić się w ciągłości tradycji. Znakiem naszej dorosłości, inaczej: bycia na wygnaniu, jest to, że możemy tę krainę świadomie nazwać, czyli że dzieli ją od nas pewien dystans i istnieje ona już wyłącznie jako tekst (mówiony lub pisany). 
Nie każdy jednak taki ośrodek sensu posiadał – niektórzy, jak Czyżewski, dorastali „w miejscach przypominających terra incognita (...), gdzie nie było przekazu pokoleniowego ani ciągłości tradycji”. Nie znaczy to wcale, że ci ostatni, ponieważ domu nie mieli, nie doznają konsekwencji jego utraty. Sens wygnania trzeba tu bowiem rozpatrywać w perspektywie cywilizacyjnej. 
Autor Linii powrotu, nanosząc zatem na swoją mapę kolejne punkty orientacyjne, z jednej strony uświadamia sobie własne wygnanie, z drugiej zaś – usiłuje zamanifestować swoją „niezgodę na ostateczność wygnańczego wzorca losu”. Tymi punktami są m.in. Bukowina z Czerniowcami, Wilno, dawne Kosowo, paryska „Kultura”, a zwłaszcza Sejny, dokąd na początku lat 90. wraz z przyjaciółmi się przeprowadził i gdzie zbudował „przystań Pogranicze”. Przyjrzyjmy się przez moment jednemu z nich. 
W Bukowinie, gdzie współistniało ze sobą jedenaście grup etnicznych, przynależących do dziewięciu wyznań, powstała kultura dialogu, która stała się dla Czyżewskiego etosem, wzorem „postawy duchowej, poprzez którą chce być obecny w świecie”. Sama przynależność do wspólnoty nie oznaczała tam jeszcze, że należy wyrzec się tożsamości jednostkowej, narodowej czy wyznaniowej, przeciwnie: chętnie akcentowano odrębność i różnorodność, panował strach przed ujednoliceniem. Świadoma praca nad porozumieniem skutkowała powstaniem dużego potencjału rozwoju cywilizacyjnego, co współgrało z pragnieniem otwarcia się na świat i niechęcią wobec prowincjonalizmu. Ten ostatni rozumiano jako zbytnie epatowanie partykularyzmem i wywyższenie swojego nad cudze. Czyżewski powiada: „gdzieś u początku tej drogi tkwiła właśnie najprostsza szkoła wychowania, kształtująca wrażliwość duchową w oparciu o poszanowanie Innego, o uwagę skupioną na drugim, o dialog z ciągle obecnym «ty»”. 
Utracić takie miejsce dziecinnej niewinności, to jak zgubić punkt odniesienia niezbędny do wspólnej z innymi komunikacji, co w konsekwencji prowadzi do zamilknięcia – wygnańczej samotności w miejscu-nigdzie. 

Wygnanie 
Dlaczego zamilkła rozmowa? Jak to się stało, że dom popadł w ruinę? Co pochłonęło kulturę dialogu? By odpowiedzieć na te pytania, Czyżewski wskazuje na mapie linię wygnania, z takimi punktami jak: Wannsee, Bośnia i Kosowo – miejsca, które pomagają zrozumieć, że wszystko inaczej już znaczy. 
W 2005 roku jako stypendysta Literarisches Colloquium mieszka nad berlińskim jeziorem Wannsee. Każdego dnia z okna swojego pokoju spogląda na znajdującą się na przeciwległym brzegu willę, w której przeszło 60 lat wcześniej naziści podpisali dokumenty dotyczące „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Zastygły symbol Endlösung? Raczej scena i role przygotowane do ponownego odegrania dramatu. Jakby ów dramat, od kiedy zaistniał jako fakt dokonany, miał już stale trwać w gotowej do wyzwolenia potencjalności. „Wszystko jest kwestią czasu” – powiada pisarz. 
Co to jednak znaczy, że wspomniany dramat zaistniał jako fakt dokonany? Czyżewski pochyla się nad jedyną ocalałą kopią Protokołu konferencji w Wannsee – „najbardziej wstydliwego dokumentu współczesnej historii”. Cytowane przez niego zdania z owego tekstu są spokojne, pełne eufemizmów i „przeszyte intelektem”. W taki oto sposób – na chłodno, w tekście – przekroczono ostatni próg na drodze do władzy absolutnej. Ta ostatnia, jako cel, wcześniej była nie do wyobrażenia, ale w miarę stawiania kolejnych kroków po raz obranej przez nazistów drodze zaczęła wyłaniać się na horyzoncie jako konieczność. Próg raz na zawsze został przekroczony, człowiek nie może już wrócić do dziecinnej niewinności, posiada bowiem gorzką wiedzę o sobie: „Po kręgach Wannsee schodzi się nie ku mrokom nazistów, lecz nas, ludzi, którym pozwolono na to, aby działa się wola człowieka.” 
Tę gorzką wiedzę o „granicznych możliwościach człowieka” Czyżewski zdobywa już wcześniej, podczas wypraw na Bałkany. Tam pod koniec ubiegłego stulecia wybiło ponownie „źródło ciemności”, przed którym – jak sobie uświadamia – nie ma już ucieczki. Przebywając w Kosowie, doświadcza, jak jego wcześniejsze ideały rozsypują się w następstwie ich konfrontacji z rzeczywistością. Jakby dom odbudowany po wojnie – dom z ideałów, praw człowieka, humanitaryzmu – okazał się tylko iluzją. 
Gdy w Drenicy widzi setki zniszczonych od środka albańskich domów, uzmysławia sobie, że tego spustoszenia nie dokonała armia ostrzeliwująca miasto z artylerii, ale sąsiedzi, którzy wykorzystali przy tym „precyzyjną wiedzę o każdym mieszkańcu”. Tak zatem może wyglądać rezultat naiwnej wiary w to, że wspólnota jest wartością bezwzględną – że dom jest zawsze sferą bezpieczeństwa. 

Powrót 
Dokąd się wraca, skoro dom został zamieniony w ruinę? Do wspólnoty oczywiście. Te ruiny potrzebują pionierów, którzy zdecydują się zamieszkać w nich na stałe, rozpocząć stopniową odbudowę i odczytywanie śladów pozostałych po minionych. Chodzi zatem o zakorzenienie się we wspólnotach zamieszkujących dany region, jak też we wspólnocie żywych i umarłych. Powrót ma się realizować i potwierdzać w codziennej praktyce zagospodarowywania konkretnego miejsca – bez żalu za utraconym, ale z pamięcią o nim. W ten sposób człowiek współczesny może się uporać z utrwalonym w nim poczuciem tymczasowości i niepewności. Tak oto – powiada Czyżewski – zyskuje on szansę znalezienia się u siebie: na właściwym miejscu, z którego może z kolei angażować się w sprawy świata oraz pracować nad nowym kształtem przyszłości. 
Przed oczami pisarza ciągle jednak stoi obraz ruin. Nie ma w nim już naiwnej wiary, że odbudowa domu bez wyciągnięcia wniosków z tego, co się stało w ostatnim stuleciu, tym razem po prostu się powiedzie. Powracający nie może wszystkiego zaczynać od początku, ma wykorzystywać swoją wiedzę wyniesioną z obserwacji kataklizmów, które nawiedziły świat. Tylko wtedy będzie w stanie docenić „szansę zbudowania swojego życia na fundamencie długiego trwania” – tylko tak zdoła ją wykorzystać. 
Ten, kto widział ruiny świata, nie będzie dłużej beztrosko marzył o świecie bez granic. To właśnie ich wyznaczenie ma poprzedzić odbudowę domu – „człowiek powinien mieć prawo do ich ułożenia i ich nienaruszalności”. Rzecz jasna, nie chodzi tu o arbitralne kreślenie granic „ołówkiem na biurku”, ale o odrzucenie założenia, że dom pozostanie bezpieczny, dopóki jego mieszkańcy będą potrafili wyrzec się swojej odmienności w imię dążenia do uformowania jednolitej wspólnoty. Trzeba więc stworzyć pogranicze, czyli przestrzeń, w której przedstawiciele różnych języków, światopoglądów, narodowości i wyznań będą współistnieli w dialogu. Tylko posiadając własne granice, domownicy mogą określać swoją tożsamość, umacniać się w swojej podmiotowości i tym samym uporać się z niepokojem oraz poczuciem zagrożenia, które prowadzą do napięć i konfliktów. 

Kwestia wiarygodności 
Czyżewski, przechadzając się wśród ruin budynków, zaniedbanych cmentarzy, opustoszałych domostw, spotykając wygnańców lub uchodźców, którzy ocaleli z wojennych pożóg, mówi o widoku świata po końcu świata. Cechą charakterystyczną tej rzeczywistości jest to, że została wprawiona w ruch. A gdzie w takim razie znajdują się mieszkańcy dawnego domu? Gdzie by nie byli, nie są u siebie – przebywają w bezimienności i milczeniu. Wszak musieli uciekać przed niebezpieczeństwem, jakie zaczaiło się na nich we własnym domu. 
Pytanie podstawowe, które należy sobie w tej sytuacji zadać, brzmi: czy kiedykolwiek istniał dom, czy raczej od początku, nie chcąc porzucić nadziei, dokonywaliśmy we własnej wyobraźni jego ułudnej projekcji. Bo jeśli nie ma i nigdy nie było żadnej Itaki, to też nie ma sensu mówienie o odysei. Natomiast nawet jeśli dom kiedyś istniał, to dla kogoś, kto wiedzę o sobie czerpie z obserwacji jego ruin, prosty powrót do miejsca, z którego wyruszył w świat, jest już niemożliwy. Zatem wyłania się z tego alternatywa: albo nauczyć się trwać w ruchu, płynąc i postrzegając wszelkie próby zakotwiczenia jako narodziny kolejnej ułudy, w której można znaleźć jedynie chwilowe schronienie, albo ulegając tęsknocie do bezpowrotnie minionego domu, zawinąć na powrót do brzegu, by stworzyć sobie miejsce, w którym można być u siebie. 
Autor Linii powrotu przekonuje, że nadszedł czas na zmianę „paradygmatu cywilizacyjnego” – wygnanie ma zostać zastąpione przez powrót. Wypada jednak zauważyć, iż ewentualna zmiana będzie zależała nie od tego, po której stronie znajduje się racja (ocenić to może tylko ten, kto wie, jak naprawdę się rzeczy mają), ale raczej od tego, która z narracji (wygnańca czy powracającego) okaże się dla współczesnych bardziej przekonująca. Tymczasem, jak się zdaje, to właśnie wygnańcy wciąż jeszcze określają miary wiarygodności tekstu. Dla dobrodusznej opowieści, mającej ewokować tęsknotę za minionymi miejscami i czasami dialogu, za życiem we wspólnocie, pozostaje jedynie bagatelizujący uśmiech. „Drwina, ironia i sarkazm wydają się niezbędnymi przyprawami sztuki, do tego stopnia, że bez nich wydaje się ona bez smaku, niby potrawa bez soli” – pisał Miłosz. 
Spróbujmy zatem odtworzyć kilka argumentów padających w dialogu, który chyba najlepiej obrazuje sytuację, w jakiej znalazł się dziś człowiek – sytuację powstałą po rozpadzie świata znieruchomiałego w ustalonym kształcie znaczeń. Zarówno narracja wygnania zbudowana na negatywnym doświadczaniu świata, jak i narracja powrotu są różnymi odpowiedziami na ten sam obraz rozpadu. Co oczywiste, zrekonstruowanie owego dialogu ani nie wydaje się możliwe, ani też na dobrą sprawę nie miałoby sensu. Taka próba wiązałaby się bowiem z niezliczonymi trudnościami – należałoby poddać pracowitej analizie dzieła poszczególnych twórców (ale których i od kiedy licząc?), a i tak nieuchronnie rządziłoby nią prawo uogólnienia. Tym niemniej czytelnik współczesnych pisarzy zna różnorodne racje znajdujące się po obu stronach i jeśli część z nich przywołuje w rozmowach z innymi, to zazwyczaj nie tylko po to, by rekonstruować światoogląd pisarzy, ale by mówić o sobie. To zaś otwiera pole do postawienia pytania: czy to rzeczywiście my wybieramy owe racje, by siebie określić, czy też racje określają nas. Innymi słowy: jeśli współcześnie wyznacznikiem wiarygodności tekstu są argumenty używane przez wygnańców, to czy pisarz może dziś z powagą mówić o swojej tęsknocie do domu? Otóż tak, ale, jak się wydaje, za cenę zaszeregowania go do literatury „gorszej”. Zawieszając na moment te rozważania, powiedzmy dla porządku, że na poniższe wypowiedzi powracającego złożyły się tezy Czyżewskiego, a naprzeciw nich ustawiono myśli, w których pobrzmiewa głos jednego z najwytrawniejszych graczy wśród wygnańców: Gombrowicza. 

Jak Powracający z Wygnańcem 
Autor Linii powrotu pisze o sobie: „niepoprawny włóczęga, który gdy dociera tam, gdzie nie ma swojego domu (...) instynktownie mości sobie miejsce, dokąd będzie mógł powrócić na noc”. Takie zdanie mógłby zapewne wypowiedzieć w odniesieniu do siebie także wygnaniec, tyle że wtedy znaczyłoby ono co innego, niż gdy wygłasza je Czyżewski. Ten ostatni po to określa jako dom miejsce, do którego dotarł, by skryć się w nim przed samotnością i bezimiennością; by dzięki niemu móc zaradzić zarówno nieznośnemu poczuciu względności i tymczasowości, jak też niepokojowi, który rodzi się z niemocy odpowiedzi na pytanie: co jest rzeczywiste. Wygnaniec co prawda „mości sobie miejsce”, by uśmierzyć doznanie chaosu, jednak nie ma złudzeń co do faktu, że jest to konstrukcja niezwykle krucha i przetrwa ledwie jedną noc. Zamiast łudzić się możliwością wzniesienia stabilnego budynku, jego zdaniem należy raczej nauczyć się żyć w drodze. Powie więc Powracającemu w te słowa: 
– Twoje udomowianie świata to nic innego jak ucieczka przed tym, co rzeczywiste. Bo przecież jedyną rzeczywistością, jaka dla ciebie istnieje, możesz być ty sam, gdy odnajdujesz siebie. Dom uda ci się wraz innymi zbudować tylko za cenę rezygnacji z pojmowania siebie jako indywiduum. Załóżmy bowiem, że któraś z wyznawanych przez domowników wartości wyda ci się złudna. Gdybyś poddał ją krytyce, inni musieliby jej przed tobą bronić, bo domowe wartości istnieją, dopóki nie zostaną zakwestionowane. 
– Nic bardziej błędnego – oburzy się Powracający. – Wartości muszą stale podlegać krytyce, by można było sprawdzać, ile są warte; by były dla nas przedmiotem dialogu, a nie stawały się skamieliną. O to w tym wszystkim chodzi, by zbudować dom na fundamencie dialogu. Ja przekraczam siebie dzięki temu, że dążę ku spotkaniu z Innym. Tylko tak mogę być sobą w pełni. Moje „ja” zdoła się spełnić wyłącznie we wspólnocie. 
Na to Wygnaniec wstanie rozjuszony i krzyknie: 
– Ciągle tylko o tych dialogach i wspólnotach gadasz! Odnoszę wrażenie, że im częściej słyszysz swoją samotność, tym głośniej krzyczysz o dialogu. Skonfrontuj się ze swoją rzeczywistością w najbardziej dogłębnym i niestety też dotkliwym sensie, a uświadomisz sobie, że próba nawiązania dialogu tylko obnaża niemożność prawdziwego porozumienia z Innym. Ale ty to wiesz, tylko boisz się i uciekasz. Czy nie pisałeś o mieszkańcach zdruzgotanej przez wojnę Bośni, że tym, co im najbardziej doskwiera, nie jest głód czy zniszczenie, ale niezrozumienie ze strony innych? W milczeniu zamknął ich chaos. 
– Owszem, ale to była wojna. Skoro się skończyła, to mamy szansę, by odbudować porozumienie. 
– Zupełnie jakbyś zapomniał, że ten chaos jest stale obecny, nie tylko pod postacią wojny. Napiera na nas i wtrąca nas w milczenie. 
– No właśnie, twoje wygnanie z tego się bierze, że nie wierzysz już w dialog, a brak wiary w dialog jest luksusem, na który współcześni nie powinni już sobie pozwalać. Jest przeto czas chaosu i czas stabilizacji stanowiący szansę, by odbudować porozumienie. Niewykorzystanie jej musi okazać się w dłuższej perspektywie groźne. We współczesnym świecie granice coraz chętniej są przekraczane, sąsiedzi są coraz bliżsi, pogranicza się rozprzestrzeniają. Trzeba umieć się odnaleźć w tej sytuacji. Musimy tworzyć pomiędzy sobą i Innym „tkankę łączną”, bo jeśli nie, to Inny pozostanie na zewnątrz wspólnoty, a wtedy stanie się obcym, którego trzeba będzie zwalczać. 
Wygnaniec zniesmaczony umoralniającym wykładem o wymogach nowej epoki odpowie już beznamiętnie: 
– Tyle że mnie chodzi najpierw o podjęcie pracy nad sobą, nad odnalezieniem swojego głosu rzeczywistego. Dopiero gdy stoczysz walkę o siebie z Innym, będziesz mógł Go uznać. To nie jest tak, jak ty chcesz: że najpierw wyjdziesz do Innego, a później odnajdziesz siebie. Po pierwsze musisz... 
– No już dobrze, dobrze – przerwie mu znużony rozmówca. – Wyjaśnij mi jedno: jeśli nie wierzysz w dialog, to jak ty chcesz cokolwiek jeszcze napisać? Pisarz przecie ma być zaangażowany w rzeczywistość, czyli musi wziąć odpowiedzialność za swoje porozumienie z Innym. 
– Dobrze, że o to pytasz. Otóż narracyjna tożsamość zakłada ciągłe tworzenie tekstu. Jeśli chcę wynajdywać siebie, muszę siebie opowiadać Innemu, ale jeśli nie mogę z nim nawiązać porozumienia, to mam problem. Co mi wtedy pozostaje, by nie zapaść się w milczeniu? Muszę albo zrezygnować z wynajdywania siebie i budować dom, w który nie wierzę, albo spróbuję ten problem opowiedzieć. Bo nawet jeśli prawdziwe porozumienie z Innym nie może się spełnić, to jeszcze nie znaczy, że dążenie do niego nie jest koniecznością. Czekasz tylko, by przyłapać mnie na sprzeczności, ale nie chcesz sobie uświadomić, że trudność naszego położenia polega także na tym, iż jesteśmy w niej uwięzieni. 

Waga czytania 
Nie warto dłużej odtwarzać argumentów padających w tym dialogu. Moment odnalezienia się po stronie racji któregoś z rozmówców nie powinien być traktowany jako odpowiedni, by wyprzeć ze świadomości istnienie sporu. Czytanie współczesnej literatury jako owego dwugłosu nie jest zadaniem prostym, może budzić zniecierpliwienie i prowokować oskarżenia o koniunkturalną relatywizację. Wszelako dzięki takiemu sposobowi lektury każdą z postaw da się rozpatrywać jako możliwość, nie zaś jako konieczność określoną przez daną epokę. Trudno przecież zaprzeczyć, że stosunek czytelnika do konkretnych utworów literackich wyznaczają także jego sympatie i antypatie do światooglądów, z jakich te utwory wyrastają. Z kolei owe upodobania nie zawsze są następstwem świadomych wyborów – często pozostają elementem charakterystycznej dla danej epoki gry fascynacji i niechęci albo są kształtowane w określonych środowiskach, w których ta epoka jest postrzegana jako zagrożenie. Wszystko to rzeczy znane. Tak czy owak czynność czytania traci na powadze, gdy przedwczesna decyzja o „przyjęciu” lub „odrzuceniu” dzieła jest konsekwencją uprzedniego wyboru światooglądu dokonanego przez czytelnika – może jednak zachować swoją powagę, gdy towarzyszy jej świadomość istnienia owego dialogu. 
Czy zatem Czyżewski, czytelnik współczesnej literatury, brzmi wiarygodnie w tym, co pisze? Tak, ale dopóki pozostaje w sporze z wygnańcami, którzy w mówieniu, że dom kiedykolwiek istniał, dopatrują się fałszywego pocieszenia, tchórzliwej ułudy bądź nudnej budującej opowieści. Częściej jednak rezygnuje ze sporu i ogłasza, że nadszedł czas na zmianę „paradygmatu cywilizacyjnego”, czyli że wygnanie ma zostać zastąpione przez powrót. Wówczas jego tekst – słusznie czy nie – traci na wiarygodności. Może zresztą to nieuniknione dla dzisiejszych powracających, skoro nawet Miłosz, choć do końca trwał w swoim przedziwnym dialogu z Gombrowiczem, dla wielu jest dziś poczciwym staruszkiem, którego tęsknoty są zupełnie niezrozumiałe, przestrogi – mętne, a argumenty – anachroniczne. 

Konrad Oprzędek, scenamysli.eu, 22 listopada 2008

Krzysztof Czyżewski, Linia powrotu, Pogranicze, Sejny 2008