Lustro Fatosa, Miłada Jędrysik, "Gazeta Wyborcza" 2.03.2006

Lustro Fatosa, Miłada Jędrysik, "Gazeta Wyborcza" 2.03.2006

W swoim moralizatorstwie i dążeniu do ideału Fatos Lubonja zdaje się czasem tracić poczucie realizmu. Jednak czy nie po to są szaleńcy, żeby uparcie stawiać przed nami lustro, kiedy nie chcemy oglądać piętna na własnym czole? O wydanej właśnie w Polsce książce albańskiego filozofa i eseisty pisze Miłada Jędrysik.

Kiedy myślę o Fatosie Lubonji, przypomina mi się pewne niespokojne popołudnie wiosną 1997 r. w Tiranie. Było to w hotelu Rogner, miejscu spotkań albańskiej elity, przez cudzoziemców powszechnie uznawanym za jedyny w całym kraju przybytek, w którym można usiąść przy kawie i nie zostać otrutym albo zamordowanym.

Bardzo przejęty 40-latek, w czapce bejsbolowej nałożonej tyłem do przodu wzorem amerykańskich nastolatków, gdzie indziej wyglądałby śmiesznie. Ale nie Fatos Lubonja, kiedy siedział za stołem i łamiącym się ze zdenerwowania głosem czytał z kartki apel intelektualistów do prezydenta Salego Berishy. Apel, by ten położył kres eskalacji kryzysu, jaki wybuchł po gwałtownym upadku nieuczciwych piramid finansowych - swoje oszczędności ulokował w nich co siódmy Albańczyk. Cały kraj, a zwłaszcza jego południową część, ogarnęła fala zamieszek brutalnie tłumionych przez siły bezpieczeństwa. 

Proste słowa o prawach człowieka, o demokracji, o państwie prawa odbijały się pustym echem po salach hotelu, gdzie znudzeni pracownicy ambasad i organizacji międzynarodowych rozpierali się na fotelach, popijając kolejne smoliste espresso. Apel Lubonji i jego kolegów nie tylko tam trafił w próżnię. Sterujący coraz bardziej w stronę autorytaryzmu Berisha nie posłuchał ostrzeżenia, że "przemoc rodzi przemoc". Nie zrobił nic, żeby zażegnać kryzys, za to uczynił wiele, żeby go zaognić. Kilka dni później kazał otworzyć magazyny broni w północnej części kraju, uzbrajając swoich lojalnych współziomków, którzy w jego szalonym zamyśle mieli stawić czoła Południu, gdzie tymczasem doszło do prawdziwej rewolty. 

W następnych dniach na ulicach Tirany zapanował chaos. Policja i wojsko zniknęły. Ze sklepów, których właściciele nie zdążyli wywieźć towaru w bezpieczne miejsce, szabrownicy i spodziewający się najgorszego ludzie zabierali wszystko, co się dało. Z miejskiego młyna wynosili na plecach worki z mąką. Komuś taki worek pękł, ale nie zważając na to, biegł dalej w białym pyle, bieląc ziemię za sobą. W samym centrum miasta, na pustym placu Skanderbega, zakręcały kolumny dżipów z amerykańskiej ambasady, przewożąc na lądowisko helikopterów kolejnych uciekających z kraju cudzoziemców. 

A mnie w uszach dźwięczał głos Fatosa Lubonji, którego nikt nie chciał słuchać. A trzeba było. 

17 lat w więzieniu 

Apel intelektualistów do Berishy i inne teksty Lubonji trafiają teraz do polskich czytelników w zbiorze "Albania - wolność zagrożona" wydanym przez Pogranicze. 

Wolność w Albanii rzeczywiście ani przez chwilę 15 lat trudnej transformacji nie przestawała być zagrożona. Ostatni w Europie totalitarny reżim upadł w 1991 r., bo nie miał innego wyjścia. Podobnie jak w Rumunii system obalili sami partyjni funkcjonariusze, zdając sobie sprawę, że jeśli nie zrobią tego na czas, mogą zawisnąć na placu Skanderbega. Dysydentów w Albanii nie było. Ci nieliczni, którzy ośmielili się myśleć niezgodnie z oficjalną linią partii, siedzieli w więzieniach. Jak Lubonja. 

Gdy w połowie lat 70. jego ojciec Todi Lubonja, dyrektor państwowego radia, został aresztowany w ramach kolejnej czystki i rozprawy z rewizjonistami, do więzienia trafił również Fatos. Jego pamiętniki, pisane przecież do szuflady, stały się dla śledczych dowodem na to, że uprawiał wrogą propagandę. Został skazany na siedem lat obozu pracy. Kolejne 16 dostał, gdy grupa współwięźniów z tej samej celi napisała list otwarty do KC potępiający dyktaturę Envera Hodży. Ich rozstrzelano, Fatos przeżył. 

Kiedy wyszedł po 17 latach spędzonych w celi, w 1991 r., zamieszkał z rodziną w przedszkolu, bo jako synowi komunisty nie przyznano mu odszkodowania. Tam po nocach powstawała „Përpjekja” (Wysiłek), pierwszy w Albanii tołstyj żurnał z prawdziwego zdarzenia. 

W eseju otwierającym wydany w Polsce tom, będącym rodzajem manifestu pisma, posługując się terminologią huntingtonowską Lubonja pisze o Albanii jako o "kraju na rozdrożu", który musi zdecydować, czy wybrać drogę ku Zachodowi czy Wschodowi. Po kilkuset latach panowania tureckiego, po krótkim i burzliwym epizodzie niepodległego państwa w pierwszej połowie XX w. i po najbrutalniejszym w Europie komunistycznym totalitaryzmie w jego drugiej połowie, podobne pytanie było jak najbardziej na miejscu. 

Autor nie ma wątpliwości, gdzie ten albański drogowskaz powinien się zwrócić. "Wyższość cywilizacji europejskiej polega na tym, że jest ona bardziej otwarta na inne cywilizacje, bardziej twórcza i bardziej samokrytyczna" - pisze. Europejskiemu czytelnikowi takie sformułowanie może się wydawać banalne. Jednak tym z nas, którzy myślą, że ich pisanie Lubonji znudzi, bo przecież od 15-lecia łamiemy pióra nad polską transformacją, polecam zacząć książkę od końca, od "Czerwonych paszów" - aneksu autorstwa Zygmunta Kryłowskiego. 

Pod prąd 

Ta sensacyjna historia zaginionego poematu najsłynniejszego albańskiego pisarza Ismaila Kadare pokazuje, jak głęboko totalitarne mechanizmy zagnieździły się w umysłach Albańczyków. Tak głęboko, że krytyczne myślenie jest wciąż dla wielu z nich narzędziem, z którego wolą nie korzystać. I nie chodzi tu tylko o odwagę cywilną, ale nawet o odwagę intelektualną, o "wysiłek" myślenia pod prąd. 

"Czerwoni paszowie", poemat Kadare poświęcony wystąpieniu Hodży na posiedzeniu KC, podczas którego oskarżył on o rewizjonizm wysokich partyjnych funkcjonariuszy, nie spodobał się Przywódcy i słuch o nim zaginął. Po latach były więzień i dysydent Maks Velo napisał o tym książkę, z której wynikało, że poemat miał wymowę antytotalitarną, i to przysporzyło autorowi kłopotów. 

Wersja Velo zostałaby przyjęta za dobrą monetę, gdyby ten nieznośny Lubonja nie napisał, że król jest nagi: "Enver Hodża skazał ten poemat, ponieważ zbyt widoczna była w nim nadgorliwość w serwilizmie". Jego zdaniem książka Velo powstała po to, by uwiarygodnić Kadare, od lat kandydata do Nobla, na scenie międzynarodowej. Ale jak na prawdziwego eseistę przystało, Lubonja nie ograniczył się tylko do oskarżeń pod adresem Velo i Kadare, tylko postawił uogólniającą tezę: "Albania nigdy nie zbuduje instytucji demokratycznych, jeśli chce to uczynić za pomocą narzędzi kultury ulepionych i ukształtowanych w dyktaturze". Jakby przewidział, co stanie się potem. 

Niezdolność Albańczyków do krytycznego myślenia ujawniła się w pełni, kiedy w mediach po jego artykule rozpętała się burza. Większość gazet broniła Kadare, uznawanego za największy narodowy skarb. I Fatos zostałby zapamiętany jako zawistny wichrzyciel, gdyby nie to, że pewien dziennikarz wybrał się do państwowych archiwów i bez większego wysiłku znalazł tam... zaginiony poemat Kadare. 

To Enver Hodża, jego przenikliwy wzrok 

Pierwszy przejrzał ich na wskroś 

I jak w sławnych balladach do fundamentów państwa zszedł. 


Tak zaczynał się opis zdemaskowania przez Hodżę zbrodniczych biurokratów, tytułowych "Czerwonych paszów". Poemat miał niewątpliwie serwilistyczny charakter. 

Co pokaże albański drogowskaz? 

Lubonja jest wnikliwym obserwatorem degradacji umysłów i dusz i wszystkich tego dramatycznych konsekwencji: "Wydaje się, że ponieważ społeczeństwo albańskie doznało najdzikszego, najbardziej nieludzkiego komunizmu, właśnie dlatego doświadcza najdzikszego, najbardziej nieludzkiego kapitalizmu. Sądzę, że na tym właśnie polega podstawowy defekt albańskiej istoty - niezdolność do pielęgnowania tego, co wspólne, jako atrybutu człowieczeństwa i niezdolność do samoorganizowania się we wspólnotę". 

Z tego powodu, jak konstatuje z gorzką satysfakcją, w Albanii nie można nawet wprowadzić prawdziwej dyktatury. Z autorytarnych zapędów prezydenta Berishy niewiele wyszło. Ale wszystkie konsekwencje nieludzkiego kapitalizmu - korupcja, nepotyzm, prawo silniejszego, chaos urbanistyczny, dewastacja przyrody - są przecież wciąż boleśnie obecne i trudne do wyeliminowania. I o nich wszystkich Fatos pisze mądrze i z wielką pasją. 

Szkoda, że eseje w „Albanii” kończą się na 2002 r. (książka przeleżała się w wydawnictwie Pogranicze z braku pieniędzy na publikację). Bo od tego czasu enfant terrible Lubonja znowu pokłócił się ze wszystkimi - swojego przyjaciela malarza Ediego Ramę, obecnie burmistrza Tirany (wybranego przez internautów najlepszym burmistrzem na świecie) oskarżył o sprzedawanie miejskich gruntów mafii. Za artykuł krytyczny wobec albańskiego poparcia dla wojny w Iraku stracił rubrykę w gazecie „Shekulli”, a potem zarzucił wydawcy konszachty z postkomunistami. Ten podał go do sądu. 

"Wybrałem niezależność, żeby mówić prawdę" - pisze Lubonja i ciągle za to płaci. Bo coraz mniej jest miejsc, gdzie może publikować, i coraz mniej ludzi nie nienawidzi go za to, co o nich napisał. Wielu mówi, że Fatos w swoim moralizatorstwie i dążeniu do ideału traci poczucie realizmu. Jest w tym jakaś drobina racji, ale czy nie po to są szaleńcy, żeby uparcie stawiać przed nami lustro, kiedy tak bardzo nie chcemy oglądać piętna na czole? 

Trzeba tę książkę czytać z pokorą - nie tylko dlatego, że nasze perypetie z transformacją w porównaniu z albańskimi wydają się tak nieznaczące. Także ze względu na postawę autora, który wciąż trwa w przekonaniu, że albański drogowskaz wskaże w końcu drogę do Europy. Jak napisał na forum „Gazety” jeden z internautów, „odnajduję u Lubonji w jego opisie Albanii krytykę i nadzieję, małość i wielkość”. 

Krok po kroku, centymetr po centymetrze Albania zbliża się do tej wymarzonej "Europy". Sali Berisha wygrał zeszłoroczne wybory parlamentarne i został premierem, ale unijna kotwica - negocjacje stowarzyszeniowe z UE - sprawia, że nie zachowuje się już jak zachłyśnięty władzą kacyk. Przynajmniej na razie. 

A jeśli zacznie, to Fatos Lubonja pierwszy uderzy na alarm. 

Miłada Jędrysik, "Gazeta Wyborcza" 2.03.2006

Fatos Lubonja , Albania - wolność zagrożona, Sejny 2005, Fundacja Pogranicze.