Musiał być jakiś powód, Olga Pieniążek, "Nowe książki" 10/2007

Musiał być jakiś powód, Olga Pieniążek, "Nowe książki" 10/2007

Dogodna chwila, 1855 Patrika Ourednika to dzielo skromne objętościowo -94 strony, których uważna lektura może zająć najwyżej godzinę lub dwie – ale bardzo mocne, przemyślane i trafne. Ambicją autora było ukazać pewien punkt w dziejach, kiedy to wielu ludzi uwierzyło, że mogą wpłynąć na bieg historii. Więcej: że mogą ukształtować ją na nowo, wykorzystując niepowtarzalną szansę, jaka niosło istnienie Ameryki. Pustego kontynentu, który dziewiętnastowiecznym europejskim outsiderom, wyznawcom różnych ideologii, wydawał się miejscem, gdzie da się urzeczywistnić utopie i zorganizować życie ludzkie w zupełnie nowy sposób. To, że zamiar ten skazany jest na klęskę, jest oczywiste od początku. Wszelkie „nowe otwarcia”, „biale karty” i „rewolucje kulturalne” w ostatecznym rachunku okazuja się iluzją. Rzczywistość nie zna nieciągłości ani dowolności: każde zjawisko ma swoją przyczynę, istnieją powody, dla których społeczności ludzkie nie mogą żyć w stanie anarchii i totalnej wspólnoty dóbr.

To wszystko wiemy dzisiaj; ta lekcja została solidnie przerobiona, także w literaturze. Miniaturkę Ourednika trudno więc określić mianem nowatorskiej, jest to raczje wariacja na dobrze znany temat. Ale wariacja na tyle zręczna i odkrywcza, że warto poświęcić jej uwagę. Rozdźwiekowi między teorią i praktyka anarchistycznej komuny odpowiada dwugłos narratorów Dogodnej chwili, 1855. Pierwszy z nich, reprezentujący ideę i zamysł, wykłada swe naiwne przemyślenia w liście do damy, którą niegdyś kochał. Po upływie niemal półwiecza wspomina dzieło, które uważa za sens sowjego życia i szczytowe osiągnięcie – osadę Fraternitas w Brazylii.Dodajmy, że nie było go wśród kolonistów, próbujacych wcielić w życie anarchistyczne ideały. On dał im wyłącznie impuls, formułując ideologię wolności bez praw i obowiązków, dobrowolnego braterstwa, budowy świata wolnego od przeszłości i od nienawiści. Stworzył teorię, w której – mimo strasznego losu jej praktyków – nie dostrzega, rzecz jasna, żadnych błędów. Hasło „socjalizm tak, wypaczenia nie” jest wiecznie aktualne i przydatne.

Drugiego z narratorów poznajemy poprzez dziennik będący zapisem tragicznych dziejów przedsięwzięcia. Dzieli on na opis podróży do Brazylii, w którym zachowana jest chronologia dat dziennych, oraz na trzy relacje z pobytu w osadzie, różniące się w szczegółach, ale pochodzące z tego samego okresu. Czas, jako wytwór kultury, od której się odcięli, przestał podlegać pomiarowi. „Nie bądźmy więc ludźmi, powiedzieliśmy sobie, bądźmy drzewami, bądźmy cieniem gałęzi, bądźmy śladami”. Miejsce cywilizacji zajmuje natura, będąca jakoby źródłem niewinności. Specyficzna to niewinność, która skłania do kradzieży, mordów i gwałtów, prowadzi do zbydlęcenia – uczestnicy tego „eksperymentu” rzeczywiście zgodnie ze swoim marzeniem (aczkolwiek chyba inaczej, niż tego oczekiwali) przestaja być ludźmi. Ostatnia relacja kończy się wtargnięciem do osady jej byłych mieszkańców, którzy w pijackim szale obalają maszt z czerwono – czarną flagą. Nic dziwnego w przeciwieństwie do swojego mistrza przekonali się, że uciekając w marzenie, stworzyli chorą rzeczywistość, w której nie da się żyć. Ani znieść jej na trzeźwo.

Ourednik daje całkowitą wolność wypowiedzi swoim narratorom, jak gdyby wychodząc z założenia, że własna naiwność najskuteczniej ich skompromituje i wyda na szyderstwo. Przy czym smieszniejszy wydaje się ów teoretyk, pierwszy narrator wykładający swe życiowe credo w liście do dawnej ukochanej. Autor dziennika jest tylko prostaczkiem, zwiedzionym obietnicą lepszego życia poza Europą; nie rości sobie żadnych praw do mądrości. Ideolog zaś sądzi, że zrozumiał prawa rządzące światem, choć wie o nich tyle samo, co jego osadnicy. W istocie jakim sposobem weterynarz, niechby i nawet z ukochana filozofią, mialby posiąść wiedzę zdolną uleczyć wszelkie bolączki i niesprawiedliwości, szczególnie że punkt wyjścia jego rozwiązań jest groteskowo śmieszny? Ukochana Julia odrzuciła jego miłość; gdyby zgodziła się wyjść za niego za mąż, byłby zadowolonym czlonkiem społeczeństwa. Ponieważ nie zrobiła tego, buduje system filozoficzny oparty na negacji tego wszystkiego, co społeczeństwo wytworzyło. Osądzając bezlitośnie świat i mnożąc wzniosłe uzasadnienia swej postawy, skrzętnie pomija jej prawdziwą, małostkową przyczynę.

Kreując w ten sposób jego postać, Ourednika trafia w sedno. Gwaltowne przemiany społeczne najczęściej maja u podłoża czyjeś osobiste zawody, upokorzenia i zniechęcenie. Ambicja i mierność połączone, razem mogą niekiedy wytworzyć rewolucjonistę, czlowieka obrażonego na świat taki, jakim on jest. Rewolucja jest zawsze drogą na skróty – przejawiającą się albo w chęci zmiany istniejącego porządku poprzez bunt i walkę, albo też stworzenia własnego świata gdzieś na uboczu, na surowym korzeniu. Czyli albo komunizm albo anarchistyczne wspólnoty. Wspólnym mianownikiem jest zawsze wiara, w to, że będzie inaczej i lepiej. A zdumiewającym zjawiskiem – niezdolność przyznania się do błędu i fałszywości założeń, nawet w obliczu oczywistej klęski. Pomysłodawca osady przybył do Brazylii i przekonał się o ruinie swojego dzieła; otrzymał także dziennik kolonisty, z którego mógł się dowiedzieć o kłótniach, mordach, nędzy i na koniec zagładzie tych, co pragnęli dzięki anarchii osiągnąć dobrobyt i pokój. O bankructwie założeń wolności i pozbawionej ograniczeń, religii, praw i obowiązku. Gdyby istotnie posiadł mądrość, wywnioskowałby z tego, że wymienione czynniki nie są tylko śmiesznymi przsądami ani bożkami. Że skoro zawsze towarzyszyły ludzkości, to musiał być po temu jakiś powód.

Olga Pieniążek, "Nowe książki" 10/2007

Patrik Ouředník, Dogodna chwila, 1855, przeł. Jan Stachowski, Sejny 2007, Wydawnictwo Pogranicze.