O "Ad acta" w Literaturze na świecie

O "Ad acta" w Literaturze na świecie

Maciej Robert Ouředníkiana, "Literatura na świecie" 3-4 2020 rok

Zanim na dobre rozpocznie się akcja powieści kryminalnej (czy raczej: powieści „kryminalnej”) Ad acta Patrika Ouředníka, a więc nim na ławce przy wejściu do jednego z praskich parków zasiądzie emeryt i wdowiec Viktor Dyk, autor podsunie czytelnikowi na pozór chaotyczny ciąg liter i cyfr. Dla zapalonych szachistów – a Ouředník jest mistrzem szachowym – sprawa jest jasna: to zapis szachowej partii. Dość szczególnej, z zastosowanym w otwarciu gambitem królewskim (w wariancie gambitu gońca). Taki ruch gwarantuje od samego początku partii ciekawą rozgrywkę, umożliwiającą zastawianie pułapek na przeciwnika. To autorskie mrugnięcie okiem: nie dość, że konstrukcja fabuły odnosi się do szachowego pojedynku (ruch za ruch), to jeszcze działanie każdego z bohaterów jest znaczące, przy czym na każdy szczegół trzeba uważać, ponieważ pułapek rozsianych po całym tekście jest sporo. Wszak już pierwszy dialog jest zwodniczy: na pytanie pięknej studentki o drogę do Akademii Sztuk Pięknych Dyk przekornie udziela błędnej odpowiedzi, co stanie się zaczynem dramatycznych wydarzeń. Biorąc pod uwagę fakt, że Ouředník – pochodzący z rodziny czesko-francuskiej i od 1984 roku mieszkający we Francji (a od 2016 roku publikujący po francusku) – zaczynał swoją artystyczną karierę od tłumaczenia literatury francuskiej na język czeski i że jednym z pierwszych przełożonych przezeń utworów były Ćwiczenia stylistyczne Raymonda Queneau (a wśród jego ulubionych i tłumaczonych pisarzy znajdują się m.in. Samuel Beckett, Michel Butor, Alfred Jarry czy Boris Vian), wysnuć można wniosek, że autorowi Ad actablisko jest do literatury eksperymentalnej, konceptualnej, ale też absurdalnej i groteskowej. Oraz „potencjalnej”. Chociaż wśród tłumaczonych przez Ouředníka autorów nie ma przedstawicieli Warsztatu Literatury Potencjonalnej (oprócz, rzecz jasna, Queneau), nie sposób nie zauważyć, że ważnym patronem jego twórczości pozostaje jeden z filarów OuLiPo, czyli Georges Perec, miłośnik kombinatoryki, teorii gier (pamiętna, szachownicowa organizacja Życia Instrukcji obsługi!), kolekcjonerstwa, enumeracji i leksykografii. Zwróćmy uwagę, że gdy Dyk, domorosły kolekcjoner-entomolog, „w obliczu narastającej nicości” postanowił napisać książkę, nie pomyślał najpierw o banalnej powieści czy sadze rodzinnej, lecz o atlasie chrząszczy lub podręczniku dla kolekcjonerów. Z kolei jego antagonista, policjant Vilém Lebeda, czyta w pracy Słownik czeskiego slangu, a więc… pierwszą książkę napisaną przez Patrika Ouředníka.

Ouředník debiutował w 1988 roku, publikując w Paryżu, w czeskim emigracyjnym wydawnictwie Edice K, Šmírbuch jazyka českého. Slovník nekonvenční češtiny (z ilustracjami samego Rolanda Topora!). Ten „słownik niekonwencjonalnej czeszczyzny” jest w istocie imponującym zbiorem wyrażeń językowych, które pojawiają się w slangu i argocie, w czeskiej mowie potocznej, zwłaszcza tej najniższych rejestrów (stąd nadreprezentacja stabuizowanych wulgaryzmów). Ouředník miał w tej dziedzinie poprzednika (Karela Jaroslava Obrátila, przedwojennego dziennikarza i pisarza, którego dziełem życia były Kryptadia, wielotomowy zbiór czeskich „brudnych słów”), podkreśla jednak, że poznał to dzieło już po napisaniu swojego słownika, a ważniejsze od wertowania książek w poszukiwaniu efektownych przekleństw były dla niego „badania terenowe”, czyli wysiadywanie po knajpach. W efekcie powstało studium żywej mowy, będące obrazem językowych przemian i słowotwórczej samowolki, w której ujawniał się sprzeciw ulicy wobec oficjalnej czeskiej nowomowy okresu husakowskiej normalizacji. Ale słownik Ouředníka jest czymś więcej niż tylko leksykograficznym rejestrem nizin czeszczyzny – dzięki temu, że przykłady użycia poszczególnych zwrotów autor zaczerpnął z literatury skazanej na nieoficjalny obieg, ów niecodzienny wokabularz stał się swego rodzaju przewodnikiem po czeskiej literaturze podziemnej. Sześć lat po debiucie Ouředník opublikował słownik Aniž jest co nového pod sluncem. Slova, rčení a úsloví biblického původu [Nic nowego pod słońcem. Cytaty i zwroty biblijne] z czeskimi tłumaczeniami zwrotów biblijnych, przechodząc tym samym od nizin czeszczyzny aż po jej literackie szczyty, by w roku 2000 odbyć podróż powrotną i z niebios zejść do szaletu – Klíč je ve výčepu (o wiele mówiącym podtytule Z folklóru WC) jest zbiorem napisów zdobiących ściany i drzwi toalet. Ouředník pokazał tym samym, że interesują go wszystkie rejestry ojczystego języka (ze szczególnym uwzględnieniem słownictwa nieoczywistego, zapomnianego, skazanego na ulotny żywot).

Badanie niekonwencjonalnej czeszczyzny stało u początków niekonwencjonalnej twórczości Ouředníka, który sięgał po rozmaite rodzaje, gatunki i odmiany literackie (słowniki, eseje, sztuki teatralne, bajki i powieści – im mniej klasyczne, tym lepiej). Zaczął jednak dość konwencjonalnie – od poezji (tom Anebo [Albo] z 1992 roku), po czym rok później opublikował bajkę O princi Čekankovi, jak putoval za princeznou, a o všelijakých dobrodružstvích, která se mu přitom přihodila. Jednak dopiero wydana w roku 1995 proza Rok čtyřiadvacet sprawiła, że twórczość Ouředníka stała się szerzej dyskutowana. Jest to rzecz z ducha oulipijska, odnosząca się zarówno do Queneau i jego Ćwiczeń stylistycznych, jak i do Pereca. Tytułowe dwadzieścia cztery lata to okres od 1965 do 1989 roku – a więc niezwykle istotny dla historii Czechosłowacji czas naprzemiennego budzenia się niepodległościowych nadziei i ich dławienia (od względnego liberalizmu wczesnych lat sześćdziesiątych, przez inwazję wojsk Układu Warszawskiego i smutę normalizacji aż po „aksamitną rewolucję”), w którego opisie Ouředník łączy ton osobisty z językiem oficjalnej narracji propagandowej. Podtytuł książki – Progymnasma 1965–1989 – wykorzystuje grecki termin progymnasmata („ćwiczenia przygotowawcze”), oznaczający zbiór ćwiczeń służących do nauki retoryki, w którym reprezentowane były poszczególne rodzaje wypowiedzi. Dwadzieścia cztery rozdziały u Ouředníka to kolejne, zróżnicowanie formalnie i coraz krótsze wspomnienia z następujących po sobie lat (takie ukształtowanie tekstu odzwierciedla pracę pamięci – wspomnienia są tym bogatsze, im głębiej w przeszłość sięgają), rozpoczynające się frazą „Pamiętam…”, co bezpośrednio odnosi się do innych wspomnieniowych wariacji: Pamiętam że Pereca, który z kolei wzorował się na I remember Joego Brainarda. Wersja Ouředníka – w odróżnieniu od wspomnieniowych relacji jego poprzedników – jest chronologicznie uporządkowana, młodzieńczo dowcipna, ale też pełna odniesień do polityki. Ouředník wykorzystuje propagandowy język, przekształca go i wywraca na nice, parodiując żargon urzędowy i kpiąc z językowych kalek (Ouředníkowi z pewnością spodobałoby się, jak system deklinacyjny w języku polskim zrównuje w dopełniaczu liczby mnogiej „kalkę” i „kalekę”, wprowadzając do wypowiedzi dekonstrukcyjny chaos i polisemiczne rozprężenie).

O ile Rok čtyřiadvacet był w dużej mierze strukturalnie uporządkowany i odnosił się do arbitralnych reguł formalnych, o tyle w następnej książce Ouředníka króluje chaos i (pozorna) narracyjna dezynwoltura. W Europeanach. Zwięzłej historii XX wieku Ouředník poszerza spektrum autorskiego zainteresowania, przyglądając się już nie dwudziestu czterem, a stu latom, i to nie tylko w swojej ojczyźnie, ale w Europie (często spogląda także w stronę Stanów Zjednoczonych). Tyle że w najgłośniejszej książce Ouředníka – przetłumaczonej na ponad trzydzieści języków, w tym polski (drugą spolszczoną książką tego autora jest Dogodna chwila, 1855; przekładu obu dokonał Jan Stachowski) – charakter narratora jest dużo trudniejszy do określenia. Ta prozatorska opowieść – afabularna i niechronologiczna – jest bowiem bezosobowym strumieniem świadomości, w którym podana w telegraficznym skrócie historia XX wieku staje się mieszaniną komunałów, bełkotliwych opisów, zaskakujących porównań i naiwnych konstatacji. Hasłowe dopiski na marginesach – mające nadawać całości naukowego charakteru (a przynajmniej sprowadzać Europeana do czegoś w rodzaju historycznego bryku) – tylko potęgują absurdalną wymowę całości (garść przykładowych haseł: „Murzyni czują się najlepiej”, „Chłopi nie chcieli pełnić zadań”, „Akwizytor dostał wymówienie”). Podobnym „unaukowieniem” wywodu jest sięganie do statystyki, lecz nagromadzenie przywoływanych liczb i kontekst, w jakim się pojawiają („Poległych Francuzów było w sumie 2 681 kilometrów, Anglików 1 547 km, a Niemców 3 010 km, przy przeciętnej długości jednego trupa 172 cm. Na całym świecie poległych żołnierzy było łącznie 15 508 km”), jedynie wyolbrzymiają absurdalność wywodu. Jeśli twórczości Ouředníka bliżej jest do tradycji prozy francuskiej, zwłaszcza eksperymentalnej, to Europeana są z ducha czeskie. Wszak ta nieprzerwana, chaotyczna tyrada traktująca o XX wieku brzmi jako żywo, jakby była jedną z frontowych opowieści wykrzykiwanych przez hrabalowskiego bohatera, stryja Pepina. Ewentualnie przypomina zapętlony, rozgałęziający się na wszystkie strony zbiór anegdot opowiadanych przy kuflu piwa przez Szwejka. Tyle tylko, że ten pozornie rubaszny ton, ta chaotyczna anegdotyczność, to wszędobylskie rozedrganie mówią w istocie o najkrwawszym stuleciu więcej niż setki naukowych analiz. Być może o XX wieku można pisać tylko w taki sposób – bez narzuconej struktury, bez hierarchii, bez chronologii. I bez jakiejkolwiek oceny. Antyintelektualna, antymoralna, skrótowa narracja, będąca podstawą Europeanów, dąży do bezlitośnie ironicznego zatarcia różnic między wysokim a niskim, między ważnym a trywialnym, między przerażającym a idiotycznym. To w istocie jawna kpina z obowiązującego sposobu opowiadania o historii, sprowadzonego do poziomu informacyjnej papki, w której lalka Barbie ma taką samą medialną wartość co ofiary Holocaustu, a wszystko podaje się skrótowo, pośpiesznie i z koniecznymi przerwami na reklamy.

Gorzką antyhumanistyczną wymowę ma również kolejna powieść Ouředníka, czyli Dogodna chwila, 1855. Autor cofa się w niej jeszcze bardziej w przeszłość, pokazując uwiąd idei, który doprowadził do narodzin sportretowanego w Europeanach totalitarnego zniewolenia XX wieku. Tym razem jednak Ouředník zdecydował się na konwencjonalną narrację – adekwatną do XIX wieku – opowiadając idealistyczną historię za pomocą klasycznych, eleganckich wręcz form. Książka jest podzielona na dwie części. Pierwsza to list, który w 1902 roku (data nieprzypadkowa, w symboliczny sposób grzebiąca utopie jednego wieku i rozpoczynająca okrucieństwo następnego) włoski ideolog i założyciel społeczeństwa idealnego, które miało powstać w Brazylii, napisał do dawnej damy swego serca, druga zaś to dziennik prowadzony w tytułowym roku 1855 przez jednego z osadników – najpierw jest to dziennik podróży, a potem kronika powstawania osady Fraternitas. Czytelnik, poznając najpierw relację z 1902 roku, wie doskonale, że teoretyczne założenia nie wytrzymały praktycznej próby, więc czyta dziennik osadniczy jako kronikę zapowiedzianego fiaska. Cóż z tego, że brazylijska komuna miała być zaszczepieniem w Nowym Świecie koncepcji idealnego społeczeństwa, wolnego i braterskiego, skoro osadnicy przegrali sami ze sobą – chcieli oczyścić się z cywilizacyjnego brudu, a w efekcie odarli się z człowieczeństwa. Ouředník dokonuje w Dogodnej chwili podwójnego rozrachunku z idealizmem i utopijnym myśleniem. Pierwszy (poziom teorii) jest realizowany w korespondencyjnym pojedynku stylistycznym – niemalże eseistyczne wyrafinowanie epistolarnie wyłożonej a posteriori koncepcji przegrywa z naiwnością kronikarskich zapisków, które pozostają tym bliższe życia, im bardziej rozpadają się na naszych oczach (rezygnacja z datowania jako symbol roztopienia się w czasie). Drugi (poziom praktyki) to zderzenie osadników, pełnych nadziei na wykreowanie nowego człowieka, z okrutną rzeczywistością. A więc znów – jak w Europeanach – rozpad: zarówno świata, jak i sposobów opowiadania o nim.

Gdy czytelnicy i krytycy spodziewali się po Ouředníku kolejnych dzieł, w których rozprawiałby się z ludzkimi ułomnościami, historią oraz sposobem jej językowej prezentacji, ten zaskoczył wszystkich. W roku 2006 (tym samym, w którym ukazała się Dogodna chwila) opublikował kryminał. Lub – jak chce Jean Montenot, autor posłowia – „fałszywą opowieść detektywistyczną i prawdziwy metafizyczny thriller”. Problem w tym, że konwencja kryminału (czy też thrillera detektywistycznego) została tu kompletnie zdekonstruowana, a sama zagadka – zgodnie z tytułem powieści – nie znajdzie rozwiązania, zaś kryminalna sprawa zostanie zamknięta. Ale nie chodzi tu przecież ani o tropienie intrygi, ani nawet o wyłapywanie licznych literackich nawiązań. Rzecz w tym, co dzieje się w Ad acta jakby na drugim planie. Dla czytelników czeskich będzie to dość nieprzychylny obraz rodzimego społeczeństwa – na tyle krytyczny, że powieść Ouředníka nie doczekała się zbyt wielu poważnych odczytań. Z kolei dla czytelników zagranicznych, dla których realia świata przedstawionego nie są tak istotne, o wiele ważniejsze okazały się kwestie związane raczej z formą dzieła i jego wymową. Zwracano między innymi uwagę na beckettowski rys powieści, która miałaby być „tekstem po nic”, nazywano ją wręcz „»Czekając na Godota« nad brzegiem Wełtawy”. Sam Ouředník wskazywał natomiast w wywiadach na kwestię uwiądu komunikacji interpersonalnej oraz zawarte w Ad acta rozważania nad statusem postaci literackich i czytelników. „Urodziliśmy się w powieści, której sens nam się wymyka, i odchodzimy od powieści, której nigdy nie rozumieliśmy”. Czy można wyobrazić sobie lepsze zakończenie?

(Po Ad acta Ouředník wykonał jeszcze jedną woltę – zaczął pisać po francusku…)