"Piep...ć rodziców, piep...ć dziadków. To dzieci są szansą na zmianę"

"Piep...ć rodziców, piep...ć dziadków. To dzieci są szansą na zmianę"

W szkole 'Most nad Wadi' jest dwoje dyrektorów - arabski i izraelski. Miała łączyć dwa narody - każda klasa ma dwoje nauczycieli - arabskiego i żydowskiego. Dzieci na początku było po 50 proc. Obecnie dominują Arabowie, a przyszłość placówki jest niepewna. O jej szansach na spełnianie swojego celu TOKFM.pl rozmawia z reżyserem "Mostu nad Wadi", Barakiem Heymannem.

Szkoła ''Most nad Wadi'' położona jest we wsi Kafr Ara, gdzie Żydzi i Arabowie żyją obok siebie. Założona przez organizację Centrum Żydowsko-Arabskiej Edukacji ''Ręka w Rękę'' placówka ma szczególne znaczenie. Ambitny projekt miał oswoić dzieci z obcą kulturą, religią i mentalnością drugiej strony trawiącego Bliski Wschód konfliktu. Po to, żeby jako dorośli nie stanęli naprzeciw siebie z karabinami i wyrzutniami rakiet. Jak opowiada film ''Most nad Wadi'', od początku jednak kłopoty były nie z dziećmi, a z rodzicami.

Zapraszamy do obejrzenia filmu i przeczytania wywiadu z reżyserem:

Obejrzyj "Most nad Wadi">>

W pierwszym roku istnienia szkoły uczyło się w niej 105 uczniów. W latach 2005-2006 uczęszczało do niej 180 uczniów. Później jednak ta liczba zmalała. Najgorszy był rok 2011, kiedy szkołę opuściła większość żydowskich dzieci. Kierownictwo placówki ma problem: jak realizować misję dwujęzycznego nauczania dwóch identycznej wielkości grup z obu narodów, gdy w klasach na kilkanaście arabskich dzieci przypada kilka dzieci żydowskich. Ale Barak Heymann, twórca prezentowanego w TOKFM.pl dokumentu "Most nad Wadi", opowiadającego historię tej niezwykłej placówki, wierzy, że szkoła wykształci jeszcze wiele dzieci, które dwa razy pomyślą, zanim staną przeciw sobie z bronią w ręku.

Michał Gostkiewicz: Obecnie liczba żydowskich i palestyńskich dzieci w szkole odzwierciedla to, co się dzieje w Izraelu: populacja Arabów rośnie, a Żydów nie. Żydowskich dzieci jest w szkole ok. 30 proc., a arabskich 70 proc.

Barak Heymann*: Nawet więcej. Teraz ten stosunek wynosi ok. 80:20 proc.

Smutny koniec wprowadzania dwujęzycznego multi-kulturalnego eksperymentu?

Nie sądzę, żeby to był koniec. Sytuacja jest bardzo problematyczna, ale oni (władze szkoły) ciężko pracują, żeby było lepiej. Mam przeczucie, że w ciągu 2-3 lat stosunek uczniów wróci do poziomu mniej więcej 60:40 proc.

W izraelskiej prasie przeczytałem, że jednym z powodów tego, że żydowscy rodzice zabrali dzieci ze szkoły, było wzrastające napięcie między Arabami a Żydami. Pan uważa inaczej. Jak to było naprawdę?

- To nie jest główny powód. Oczywiście, sytuacja jest skomplikowana. Ale często dzieje się po prostu tak, że rodzice zabierają dzieci, bo one same tego chcą. Bo na przykład ich najlepsi koledzy i koleżanki uczą się w innej szkole. Dwoje dzieci chce odejść - i za nimi idzie 10 następnych, bo dzieci po prostu chcą być razem z kolegami i koleżankami. Polityka ich nie obchodzi.

Przy okazji powiem szczerze: wielu arabskich rodziców wybrało tę szkołę, bo ich dzieci po prostu mogły liczyć w niej na lepsze warunki i lepszy poziom nauczania - czyli większe szanse na lepszą przyszłość. Rasim w Izraelu to nie tylko rasizm prostych ludzi, to także rasizm, który powstaje w wyniku polityki rządu. Rząd Izraela przeznacza o wiele więcej pieniędzy na szkoły żydowskie, niż na palestyńskie. I nawet jeśli nie jest się stuprocentowym zwolennikiem idei wspólnej szkoły, to warto tam wysłać dzieci. Żydowscy rodzice będą mieli wiele innych dobrych szkół do wyboru. Arabowie mają mniej opcji.

Na początku filmu i roku szkolnego twarze rodziców i dzieci były pełne radości i nadziei związanych ze szkołą. Kilka tygodni po rozpoczęciu roku szkolnego twarze dzieci wyglądały tak samo. Rodziców - już nie. Zaczęły się problemy.

Bo dzieci to dzieci - to, co je obchodzi najbardziej, to dobra zabawa z przyjaciółmi. Nie są tak popieprzeni jak ich rodzice.

Czy dla rodziców nie przydałaby się również klasa w tej szkole?

- Oczywiście że tak. Nawet to zrobili - były zajęcia dla rodziców. Ale trzeba pamiętać, że Izrael to niełatwe miejsce do życia. Rodzice muszą przecież pracować, mają bardzo mało wolnego czasu. To nie są bogaci ludzie. Mają ograniczenia.

Dlaczego wysłali dzieci właśnie do tej szkoły?

Bo mieszkają w regionie, gdzie Arabowie i Żydzi w dużej liczbie mieszkają obok siebie i zupełnie się nie znają. Żydowscy rodzice musieli się czuć wyobcowani i musieli zauważać niebezpieczeństwo wychowywania swoich dzieci w atmosferze kompletnej obojętności wobec swoich sąsiadów. Chcieli dać im szansę na inne życie w innej rzeczywistości.

A po kilku miesiącach?

Większość powiedziała mi, że to wszystko jest bardziej skomplikowane, drażliwe i wrażliwe niż sądzili, ale że są wciąż szczęśliwi i dumni, że to zrobili. Najważniejszą sprawą było dla nich to, czy nie kładą na ramionach swoich dzieci swoich własnych nadziei i przekonań. Czy nie pakują dzieci w sytuację, na którą sami nie są gotowi.

Szkoła realizuje bardzo ambitny program i nie stroni od kontrowersyjnych aspektów: dzieci wspólnie świętowały Chanukę, a potem Ramadan. Nie oglądały, ale uczestniczyły w tych świętach. Jak powiedział w filmie jeden z rodziców: "Dziecko nawet nie wie dobrze, co to był Exodus, a my mu podsuwamy Ramadan". Czy to nie za wiele dla 7-8-latków?

- Trochę tak. Dlatego teraz obchodzą święta inaczej. Nie wykonują już wspólnie "Allah Akbar"...

Czyli na początku obie strony pokazywały, co dla nich najważniejsze, okopywały się na pozycjach...?

Z czasem ludzie mądrzeją. Poznają granice swojej tolerancji.

Czy nie byłoby lepiej nie czcić Dnia Niepodległości Izraela, czyli dla Palestyńczyków - Dnia Katastrofy?

Nie, bo to by było unikanie problemu. A ta szkoła stara się ich nie unikać, tylko nad nimi pracować, nie zamiatać problemów pod dywan.

Ale po obejrzeniu filmu miałem wrażenie, że dzieci temu zadaniu podołały, a rodzice nie. W filmie widzimy rozmowę żydowskich rodziców: "Dlaczego mój syn musi się uczyć Koranu?!"; "A dlaczego nie?"

Tak, to prawda. Dlatego żydowscy rodzice muszą włożyć w to przedsięwzięcie wiele wysiłku, nawet więcej, niż włożyli ci, których obserwujemy w filmie, czyli w pierwszym roku funkcjonowania szkoły. Trzeba pamiętać, że film pokazuje właśnie ten pierwszy rok. Popełniono wówczas wiele błędów, jak w każdej nowej instytucji. Trzeba też pamiętać, że my, filmowcy, poszukujemy najbardziej dramatycznych, konfliktowych sytuacji. To nie znaczy, że rzeczywistość jest naprawdę taka, jak pokazujemy. To te najbardziej poruszające chwile i słowa wywołują najżywszą debatę. A o to przecież chodzi.

Jak ojciec mówiący spokojnie przy ognisku: "Zabiję moją córkę, jeśli będzie chciała się wyprowadzić". To szokuje. Czy sądzi pan, że ten ojciec, Arab, który najpierw był na tyle otwarty, by posłać córkę do arabsko-żydowskiej szkoły, a potem z niezmąconym spokojem powiedział, że może ją zabić, jeśli ona zrobi coś wbrew jemu, tak naprawdę by tego nie zrobił?

Na pewno nie. On swoimi słowami i zachowaniem pokazywał swoim współplemieńcom, że - mimo tego, iż wysłał dziecko do takiej szkoły - to nie zapomniał swojej tradycji, zwyczajów - tego, skąd się wywodzi. To była tylko demonstracja.

Ile to dziecko miało lat?

Osiem.

Spierając się z ojcem ta ośmiolatka powiedziała: "W miłości nie ma czegoś takiego jak 'zabronione'". Byłem zaskoczony, jak te dzieci są dojrzałe. Kiedy ze sobą rozmawiają, mówią: "Być może pewnego dnia będę musiał do ciebie strzelać". Tak szybko dorastają?

Izrael to dziwne miejsce. Czasem jeden rok to jak trzy lata gdzie indziej...

Jeden z ojców wyjaśnił swojemu dziecku powody bliskowschodniego konfliktu tak: „Po dwóch tysiącach lat Żydzi wrócili do domów, tylko zapomnieli, że ktoś już w nich zamieszkał”. Nigdy nie słyszałem lepszego wyjaśnienia tego konfliktu - i to skierowanego do dziecka. Te słowa kontrastują ze sceną, kiedy w szkole powiedziano dzieciom, co to był Dzień Katastrofy. A to wyjaśnienie od ojca brzmi dla mnie lepiej, niż te lekcje. Czy jednak nauczyciele nie poszli za daleko? 

Jak mówiłem, sposób prowadzenia zajęć bardzo się zmienił od pierwszego roku. Pierwszy rok to był żywioł: każdy chciał wyrazić swoje własne pomysły, życzenia, traumy, plany, w bardzo emocjonalny sposób. I dlatego rodzice i nauczyciele po obejrzeniu filmu byli z jednej strony zasmuceni, z drugiej wdzięczni - i wyciągnęli wnioski z tego, co zobaczyli na ekranie.

W filmie jest scena, kiedy babcia z jednej z żydowskich rodzin wypytuje goszczącego u jej wnuczka arabskiego chłopca o terroryzm i terrorystów. Nie pyta, kim chce zostać, nie pyta, kim są jego rodzice...

Uważam, że to, co zrobiła, było straszne, i sposób, w jaki rozmawiała z tym chłopcem był niewyobrażalnie rasistowski. Ale w tym fragmencie ważne jest dla mnie co innego. Jeden chłopiec zostaje u drugiego na noc. Śpią jak bracia, pod jedną kołdrą, nogami do siebie. To jest główny przekaz tego filmu: pieprzcie się rodzice, pieprzcie się dziadkowie, wszyscy jesteście chorzy i beznadziejni. To dzieci są nową generacją, która może wszystko zmienić.

Rozmawiał pan z dziećmi. One są za małe, żeby mówić "pieprzyć rodziców", ale co właściwie panu powiedziały? Czy czuły presję rodziców?

Na szczęście rodzice dobrze to rozegrali - dzieci w ogóle nie wspominały o presji, traktowały naukę w tej szkole naturalnie. Nie postrzegały rzeczywistości tak skomplikowanie, jak my. One ją przyjmują taką, jak jest.

Rodzice, którzy wysłali dzieci do tej szkoły, są jednymi z bardziej liberalnych. Ale nawet oni niosą ze sobą bagaż doświadczeń: strachu, nieufności (na przykład żydowscy rodzice służyli w armii). Rodzice arabscy znają i arabski, i hebrajski. A większość z rodziców żydowskich nie zna arabskiego - to już tworzy barierę. Dzieci tego bagażu nie mają. Stąd idea szkoły: sprawić, by zaczęły ze sobą rozmawiać.

Spotkał pan potem te dzieci, kiedy odwiedził pan ponownie szkołę?

Część już ją skończyła, ale z niektórymi jestem w kontakcie, chcę zrobić film o momencie, w którym część z nich będzie musiała pójść do wojska. Ostatnio odwiedziłem szkołę, by nakręcić dla niej film reklamowy. To wszystko wygląda tam teraz o wiele lepiej i zdrowiej, niż kiedy kręciłem "Most nad Wadi". Atmosfera jest znakomita, jest problem z nierówną ilością dzieci, ale panuje nastrój pogody i optymizmu. Nauczyciele, po początkowych scysjach, też nauczyli się współpracować ze sobą.

Im więcej takich szkół, tym lepiej?

Oczywiście. Niestety - oprócz trzech szkół organizacji Ręka w Rękę - w Izraelu jest tylko jedna podobna szkoła. A powinno być więcej. Chciałbym, żeby nie był to już temat na film.

Czy da się nakreślić portret przeciętnych Żydów i Arabów w średnim wieku, czyli rodziców dzieci ze szkoły ''Most nad Wadi''?

Nie da się. Wśród różnorodnych postaw i charakterów wyróżnić można - wśród Żydów - to, że ta generacja jest o wiele bardziej świecka niż ich rodzice. W przeciwieństwie do Arabów, choć i u nich nie jest to takie oczywiste. Wśród wielu rodziców na pewno można dziś znaleźć wspólne podejście nie polityczne, ale ludzkie: "Nie powinniśmy się bać, powinniśmy się poznać". A po tym, jak nasze dzieci się poznają, będą podejmować własne decyzje. Mam nadzieję, że kiedy dorosną, będą rządzić tym krajem w bardziej otwarty, liberalny, ludzki sposób.

Może to jest ekstremalne, co powiem, ale właściwie wszystkie rodziny w kraju, z obu stron, znają kogoś, kto poniósł stratę w jednym z konfliktów, albo same są tych konfliktów ofiarą. Więc nadzieja jest w dzieciach. Ale na to musimy poczekać wiele lat.

Którym językiem dzieci mówią częściej?

Hebrajskim. Bo arabskie dzieci go znają - cały zewnętrzny świat mówi po hebrajsku. Gdybyśmy my, Żydzi, znali arabski, to wiele zmieniłoby się w Izraelu. Jeśli ja spotykam Araba, komunikuję się z nim w moim języku. I to od razu stawia nas na różnych poziomach. A arabskiego w żydowskich szkołach nie uczy się na poważnie. Gdybym był ministrem edukacji, nauka arabskiego nie różniłaby się niczym od nauki hebrajskiego.

Będzie kolejny film o Moście nad Wadi?

Zacząłem o tym ostatnio myśleć. O filmie, który pokazuje decyzje dzieci, kiedy dostaną pierwszy list z wojska. Który pokaże, czego nauczyły się w Moście nad Wadi.

Można w Izraelu uniknąć armii?

Trzeba udać, że jest się lekkim wariatem. Ale to powoduje trudności - np. zabierają ci prawo jazdy, ma się trudności z normalnym życiem. Wielu ortodoksów nie idzie do armii...

Może lepiej udać, że jest się ortodoksem?

To już lepiej pójść do wojska! (śmiech). Ale nie to jest najważniejsze. Izrael potrzebuje armii, to nie jest dla mnie problem. Ale to, że izraelscy Arabowie, żyjący w tym kraju, urodzeni w nim, mający obywatelstwo, wciąż nie czują się częścią tego kraju - to jest dla mnie problem. A szkoła taka jak Most nad Wadi może pomóc, może pokazać, że nikt nie ma więcej praw, że nikt nie jest ważniejszy od drugiego. Jeśli żyjesz od małego razem z drugim człowiekiem, to właśnie to czyni cię z nim równym. Chcę wierzyć, że za dwadzieścia lat wychowany w tej szkole Żyd nie będzie bał się wynająć mieszkania Arabowi, jak to często dzieje się obecnie.

Co może zrobić szkoła, żeby znów stać się atrakcyjną dla Żydów?

Jeśli najlepszy przyjaciel twojego dziecka idzie do innej szkoły, to rodzice niewiele mogą zrobić, żeby przekonać swoją pociechę, by została w poprzedniej szkole. Jedyne, co mogą zrobić w Moście nad Wadi, to dalej robić dobrą robotę. Dzieci, z którymi ja rozmawiałem, po paru miesiącach w szkole przestały używać tak często słów "Żyd" i "Arab". Zaczęły używać imion kolegów i koleżanek. Mogą zatem można kogoś nie lubić, ale nie dlatego, że jest Arabem albo Żydem, ale dlatego, że np. źle się zachowuje. Nie mają tego bagażu emocjonalnego, który mamy my. Nigdy nie dorastaliśmy razem z Arabami, jesteśmy uczeni, że nie możemy im ufać, bo na końcu i tak zawsze cię zabiją. W takim samym przekonaniu co do nas wzrastają - oczywiście nie wszyscy - Arabowie.

To jest na początku filmu. Mamy dwie rodziny i dwa dialogi: "Szkoła jest ok., ale nie jest do końca bezpieczna, bo tam są Arabowie". W drugiej rodzinie tak samo, tylko z zakończeniem "bo tam są Żydzi".

Ten film, choć ma momenty pesymistyczne, jest próbą pokazania czegoś innego, poszukiwania rozwiązania. Był pokazany w publicznej telewizji w Izraelu. Reakcje były ambiwalentne: niektórzy uznali go za optymistyczny, inni za pesymistyczny, ale nikt nie pozostał obojętny. Czyli ten dokument robi to, po co został stworzony - prowokuje do refleksji.

Czyją inicjatywą była szkoła? Rodziców, czy Centrum Edukacji?

Rodziców, z pomocą Centrum.

Czyli na początku była wola obu stron?

Dokładnie tak. I nadal jest. Ludzie, którzy rozpoczęli ten projekt, wystąpili też w filmie. Dlaczego chcieli założyć taką szkołę? Jedna z żydowskich matek powiedziała mi, że czuła, że to niewyobrażalna paranoja: żyć z Arabami na tej samej ziemi i kompletnie się nie znać, nie dzielić z nimi żadnej wspólnej przestrzeni. Co ciekawe, w grupie architektów tego przedsięwzięcia prawie wszyscy żydowscy rodzice byli kobietami, a arabscy - mężczyznami. I to też pokazuje dużą zmianę i ogromną różnicę. To, że w arabskim społeczeństwie wciąż więcej do powiedzenia mają mężczyźni, a w żydowskim to kobiety zyskują siłę, głos i posłuch. Gdyby nie było woli obu stron, to całe to przedsięwzięcie by po prostu nie działało.

rozmawiał Michał Gostkiewicz

8.07.2011, Źródło: Tokfm.pl