Pochowane światła, Joanna Tokarska-Bakir, "Tygodnik Powszechny" 26/2006

Pochowane światła, Joanna Tokarska-Bakir, "Tygodnik Powszechny" 26/2006

Scholem powtarzał, że aby dziś zrozumieć kabałę, trzeba przeczytać "Proces". Książka Grözingera wypełnia tę intuicję konkretną treścią. 

Pogranicze wydało właśnie wybór esejów Gershoma Scholema, Austeria zaś pracę jego kontynuatora Karla Ericha Grözingera, wybitnego znawcy żydostwa wschodnioeuropejskiego, zatytułowaną "Kafka a Kabała". Oba przekłady są bardzo staranne, a tom Scholema został dodatkowo wyposażony w świetne opracowanie edytorskie i komentarze Adama Lipszyca. 

Pisząc o tych dwóch niezwykłych książkach, czuję się jak bohater jednego z opowiadań Samuela Agnona, tragarz Azriel Mosze. Prosty człowiek kochał się w książkach z wielkiej biblioteki domu nauki. Ponieważ nie był w stanie zrozumieć ich treści, spisywał tytuły i uczył się ich na pamięć. Wobec literatury mistycznej wszyscy poniekąd jesteśmy takimi tragarzami. Sylabizujemy tytuły, dotykamy grzbietów, do treści nie mamy dostępu. Naszym patronem jest Franz Kafka, o którym napisano, że "jego pomocnicy to stróże, którzy utracili swój dom modlitwy, a jego studenci to uczniowie, którzy utracili swoje Prawo" (Walter Benjamin).

Niedostępność tradycji może być albo rezultatem analfabetyzmu, albo wręcz przeciwnie, przeuczenia. W przypadku ludzi początku XXI wieku oba te czynniki zachodzą jednocześnie. O tym, jakie były początki choroby, Gershom Scholem pisze w eseju "Franz Rosenzweig i jego »Gwiazda zbawienia«". W ciągu minionych dwóch stuleci odzwierciedlały się one w złej koniunkturze teologii, żydowskiej i chrześcijańskiej. Teologia ta tradycyjnie stawiała pytania o sprawiedliwość i miłosierdzie, o sąd i śmierć, o miłość i mądrość, o zdolność i wolę, o stworzenie i zbawienie. Jednakże, pisze Scholem, z upływem czasu jej oblicze blakło, a własne tematy i pytania jedno po drugim opuszczały ją, by poszukać sobie innych dziedzin. 

Kiedy w wieku XIX „zamiast z uporem trwać przy swoim, [teologia] przeniosła się na obrzeża filozofii i zgodziła się służyć (zarówno wśród Żydów, jak wśród chrześcijan) za rodzaj ornamentu na dachach jej potężnych struktur", ostatecznie zaprzeczyła samej sobie. Wraz ze zburzeniem gmachu filozofii także i ona uległa destrukcji: "W socjologii i w psychologii sprawy boskie i sprawy ludzkie, odwieczne tematy teologii, przybrały formę świecką. Teologii pozostało dziedzictwo, którego nikt nie chciał, a które ona sama (trzeba to powiedzieć, choć przynosi jej to hańbę), wstydziła się dziedziczyć, i zamiast je wynosić pod niebiosa, ukryła gdzieś na zapleczu lub przyodziała w łachmany skandalicznej alegorii i bezładnego bełkotu. (...) W XIX wieku kategorie wiary skryły się i pochowały przed kategoriami nauki – to ona właśnie domagała się przywileju stanowienia praw, rządzących dziełem stworzenia (...). Nic też dziwnego, że skoro teologia upadła tak nisko, nawet problemy, co do których nikt nie miał wątpliwości, że przynależą do jej dziedzictwa, porzuciły ją, i skryły się w sztuce i literaturze". 

Każdy, kto potrafi tę prawdę znieść, widzi, jak się dzisiaj sprawy mają: "przedmioty zainteresowania teologii znikły nam z oczu niczym pochowane światła, które promieniują do wewnątrz, podczas gdy od zewnątrz nie sposób ich dostrzec. Bóg, wygnany ze sfery ludzkiej przez psychologię, a ze świata przez socjologię, nie chciał już królować w niebiosach. Przekazał tron sądu materializmowi dialektycznemu, a tron miłosierdzia psychoanalizie, wycofał się i ukrył, by już się więcej nie objawić". Czy jednak rzeczywiście objawienie ustało? – pyta dalej Scholem. A może właśnie to wycofanie jest objawieniem? Może regresja Boga "aż do punktu graniczącego z nicością była sprawą wyższej konieczności i tylko tak opustoszałemu światu objawi się Jego Królestwo?". 

Scholem nawiązuje tu do głębokiej teologicznej idei, zawartej w słowach Izajasza: "przystępny byłem dla tych, co o mnie nie dbali, tym, którzy mnie nie szukali, dałem się poznać" (Iz 65, 1). Łaskawa dla występnej literatury i nauki, idea ta psuje szyki namaszczonym i udziela błogosławieństwa nieumyślnym posłańcom prawdy, takim jak osieroceni stróże z chederu Franza Kafki. 

Człowiek przed bramą 

Scholem powtarzał, że aby dziś zrozumieć kabałę, trzeba przeczytać pisma Kafki, a zwłaszcza "Proces". Książka Grözingera wypełnia tę intuicję konkretną treścią, pokazując, jakie mogły być źródła i religijny sens najważniejszych literackich pomysłów Kafki. Józef K. i geometra z kafkowskiego "Zamku" zostają tu ukazani inaczej, niż uczyły nas szkolne interpretacje. W ujęciu Grözingera są ludźmi mocującymi się z teurgią, ich klęska zaś zostaje przedstawiona jako przegrana amhoreca, "człowieka ze wsi", prostaka niewystarczająco biegłego w Torze. 

Zamiast "Kafkowskiego nihilizmu" otrzymujemy przejmujący obraz życia chybionego, zmarnowanego przez zaniechanie – brak mądrości, przenikliwości, niewystarczające staranie. W świetle zastosowanych tu kategorii przegrana obu bohaterów wynika z ich metafizycznej nieadekwatności, z niedouczenia i przeuczenia jednocześnie, przekładającego się na nieskuteczność modlitw, które „nie mogąc się wznieść, zawisają gdzieś na niższych szczeblach hierarchii ontologicznej, lub grzęzną w specjalnie dla nich przewidzianej niebiańskiej rupieciarni". 

Analizując literacki motyw bramy i jej strażnika w "Procesie", Grözinger powiada, że na niepowodzenie Józefa K., rozważane w tych samych żydowskich kategoriach religijnych, składają się z grubsza trzy złudzenia. O pierwszym już wspomniano: nieobeznany z Torą "człowiek ze wsi" przez całe życie stoi przed bramą do własnego życia, nieświadom, że powinien przez nią wejść. Aby się dostać do środka, sięga po fatalne sposoby: prosi, próbuje przekupstwa, zjednuje sobie złych sojuszników. 

Kolejny błąd popełnia fałszywie oceniając przeszkody: wprawdzie przed Bramą stoi Strażnik, ale człowiek źle tłumaczy sobie jego obecność, zbyt dosłownie interpretuje słowa. Łatwo zauważyć, że opisana sytuacja jest typowa dla ludzkiego życia. Na drodze każdego z żyjących raz po raz staje kłamstwo i nieprawda, błędy i złudzenia. Człowiek winien uznać je za niezbędne, ale nie za prawdziwe. Bez wsparcia ze strony tysiąca złudzeń, życie nie uniosłoby życia. Niedoskonałość i zło są częścią stworzonego świata i jako takie muszą zostać przez człowieka zaakceptowane. Dopiero z chwilą akceptacji otworzy się możliwość ich przezwyciężenia. 

W ujęciu kabalistycznym sieć złudzeń, krępująca człowieka stojącego przed Bramą Tory, wyraża się w kategoriach pokus. Kabalista zna sposoby, aby się przed nimi bronić. Pierwszym i najważniejszym jest wytrwałe studiowanie Pisma w specyficznie żydowskim znaczeniu tego słowa, o którym Stanisław Vincenz napisał: "nawet tam, gdzie sądzimy, że się modlą, sami powiadają, że się uczą". 

W przypadku zbłądzenia człowiek wierzący może też liczyć na pokutę, rytuał i modlitwę oraz na potężnych rzeczników, którzy torują mu drogę. 

Kafkowski "człowiek ze wsi" – w którym coraz częściej rozpoznajemy sami siebie – jest tego wszystkiego pozbawiony. W przyjętej przez Grözingera wykładni religijnej okazuje się jednak, że mimo przegranej także i on ma w końcu swoją zasługę. Jest nią uparte trzymanie się Bramy. 

W tym ujęciu porażka okazuje się czymś organicznie związanym z byciem istotą ludzką. Według nauki Magida z Międzyrzecza (zm. 1772) "bycie istotą z samej definicji jest stanem grzesznym bez winy. Jedyną drogą wyzwolenia się z grzechu jest porzucenie pretensji do własnego »ja«, zniesienie [oddzielności] człowieka i wszelkiego stworzenia w jedności Boga". 

Sąd i żywoty zwierząt 

Wiele napisano o Kafkowskiej obsesji winy, nieraz niemądrze sprowadzając ją do wymiaru prymitywnie biograficznego. Grözinger bezbłędnie omija te rafy, podążając za myślą Scholema, iż rozważania o nieuchronności boskich wyroków stanowią jedyny przedmiot twórczości Kafki, i że studiowanie jej należy rozpocząć od lektury Księgi Hioba. W czasach, gdy każdy człowiek, nawet najmniej do tego uprawniony, może zażądać od Boga wyjaśnień, lektura tej księgi, w szczególności zdania: "Dobro przyjęliśmy z ręki Boga, czemu zła przyjąć nie możemy?", może mieć prawdziwie leczniczy wpływ na duszę. 

Twórczość Kafki przeniknięta jest wyobrażeniem o nieustającym Sądzie, który obraduje bez przerwy, każdego dnia i każdej nocy, w hierarchicznie uszeregowanych izbach, będących integralną częścią kabalistycznej ontologii. Pomagając zrozumieć sens tego powracającego wyobrażenia, Grözinger daje czytelnikowi istotną wskazówkę: "Zaprzeczenie istnienia Sądu oznacza zaprzeczenie odpowiedzialności za winę i de facto jest zaprzeczeniem Boga. Uznanie Sądu oznacza natomiast uznanie Boga". Jest to wystarczający powód, by metonimie sprawiedliwości zostały rozsiane po całym obszarze żydowskiej duchowości. W kabale każda sefira – jedna z dziesięciu hipostaz, imion, emanacji Boga – uważana jest za "szalę", na której ważą się wyroki. Sąd stanowi jądro świata, sądem jest historia, "każde ludzkie istnienie jest jedynie oddzielnym postępowaniem sądowym". Jak u Heraklita, w żydowskiej teologii człowiek ponosi odpowiedzialność nawet za swoje sny. W nocy dusza opuszcza ciało i udaje się na Sąd. Sądem jest też życie w gilgule, w stanie wędrówki między wcieleniami. Pokutują w ten sposób dusze ludzi, których grzechów nie zdołał umorzyć czyściec, albo też te, które nie dorosły do własnej duchowej doskonałości. Wcielić się można w ciała innych ludzi, zwierząt, w rośliny lub minerały. O tej formie kary Grözinger powiada: "Życie człowieka w zwierzęciu nie jest życiem zwierzęcia, lecz (...) życiem ludzkim na Sądzie". 

Myślenie o istotach wędrujących w gilgule otwiera zupełnie nową etyczną perspektywę. "Według kabały luriańskiej, ludzie żyjący obok takich zwierząt, zawsze ponoszą za nie odpowiedzialność; zdaniem Lurii mają one taki sam pierwiastek duszy, jak spotykający je rzeczywiście ludzie. Oznacza to, że mając do czynienia z tym zwierzęciem, człowiek ma równocześnie współudział w dawnym grzechu zwierzęcia, a spokrewniony pierwiastkiem duszy, zobowiązany jest do czynnej solidarności, do tego, by duszy uwięzionej w zwierzęciu pomóc w dopełnieniu pokuty". Wyłaniająca się z nauki luriańskiej poruszająca wizja solidarnej wspólnoty zwierząt i ich opiekunów oznacza zatem przyjęcie odpowiedzialności za winy poprzednich generacji, którą człowiek dziedziczy, choć sam żadnej winy nie popełnił. W świecie, który odwraca się od wszelkiej winy i który o żadnej zbiorowej odpowiedzialności słuchać więcej nie zamierza, takie zdania uzyskują niespodziewany sens świadectwa. 

Joanna Tokarska-Bakir "Tygodnik Powszechny" 26/2006

Scholem Gershom, Żydzi i Niemcy. Eseje. Listy. Rozmowa. Sejny 2006, Pogranicze.