Pod znakiem Lwa, Paweł Huelle, "Rzeczpospolita" 1.10.2005

Pod znakiem Lwa, Paweł Huelle, "Rzeczpospolita" 1.10.2005

Wenecja jest jak soczewka, w której trwanie i śmierć widać lepiej niż w innych miastach 

Pod znakiem Lwa 

Wedle najstarszej tradycji chrześcijańskiej - jeśli rękopis Fizjologa faktycznie pochodzi już z drugiego wieku - lew opisany przez autora tego traktatu, posiada trzy właściwości. 

Po pierwsze, gdy wyczuje myśliwych, zaciera wówczas swoje ślady ogonem, aby nie zaprowadziły ludzi do jego legowiska. Po drugie, gdy śpi w jaskini, czuwają cały czas jego otwarte oczy. Po trzecie, gdy lwica rodzi młode, rodzi je martwe. Pilnuje potomstwa przez trzy dni, aż zjawi się ojciec i tchnieniem obudzi małe.

W wykładni Fizjologa pierwsza właściwość wskazuje na Chrystusa, który niczym "duchowy lew, zesłany przez niewidzialnego Ojca, ukrył swoje duchowe ślady, czyli boskość" (przekład Katarzyny Jażdżewskiej). Druga odnosi nas do "Pieśni nad Pieśniami", gdzie mówi Salomon "Ja śpię, lecz serce czuwa". Trzecia w najoczywistszy sposób stanowi figurę zmartwychwstania Syna przy współudziale Ojca. 

Dorothea Forstner w "Świecie symboliki chrześcijańskiej", zanim w haśle Lew skomentuje także i Fizjologa, podkreśla, że już Babilończycy "nadali tej konstelacji gwiazd, w której słońce znajduje się w czasie największych upałów - nazwę lwa". Stał się symbolem solarnym w kultach Mitry i Kybele. Oznaczał siłę i panowanie, a jako rzeźba umieszczana na bramach budynków pełnił rolę apotropeiczną - swoim spojrzeniem odpędzał zło. 

Znany powszechnie herb i symbol Wenecji tradycja wywiodła od świętego Marka Ewangelisty, choć - jak podaje w swoim "Słowniku symboli" Juan Eduardo Cirlot - "jako symbol ewangelistów lew zmieniał atrybucje, aż wreszcie przyporządkowano go św. Markowi". Chyba nikt z piszących o mieście rozpostartym na wodzie nie pominął tego symbolu. Goethe, Ruskin, Chateubriand, Muratow, Byron, Brodski. Ten ostatni w słynnym eseju "Znak wodny" mówi, że lwy są w tym mieście wszechobecne, po czym - rozwinąwszy na ich temat cały akapit - zamyka go zdaniem: "W zimie nasze zmierzchy są tu dzięki lwom jaśniejsze". Wenecja jest bowiem w równym stopniu miastem wody i światła. Wszystko, co wybudował w niej i stworzył ludzki geniusz, ograniczają i wydobywają zarazem dla naszego oka te dwa żywioły. Pełne są ich arcydzieła weneckiego malarstwa i zapiski podróżnych. W równym stopniu określają niezwykłość i banał tego miasta. W porządku kosmicznym sięgają do prapoczątku opisanego w Genezis. W ewangelii mają związek z chrztem, a potem przemienieniem Jezusa. Jednak nie woda i światło - realne czy zmitologizowane - stanowią pewną zasadniczą trudność w pisaniu o Wenecji. 

Opisać opisane 

Krzysztof Pomian w zakończeniu - chyba jednego z najpiękniejszych esejów, jakie napisano o Wenecji ("Wenecja w kulturze europejskiej", Wydawnictwo UMCS, Lublin 2000) - tak określa ten problem: "Już w XVIII wieku niemal każdy autor, który podejmował ten temat, zaczynał od stwierdzenia, że jego poprzednicy powiedzieli właściwie wszystko, po czym zaczerniał dziesiątki stron". Doświadczony czytelnik zna tego rodzaju znużenie, gdy na początku kolejnej relacji pada słowo vaporetto, po którym nieuchronnie zostanie uraczony opisem panoramy miasta. Tylko nielicznym autorom udało się wymknąć z podobnych pułapek zręcznym paradoksem lub syntetycznym zdaniem, które zapamiętamy na zawsze. Brodski pisze, że niezwykłości Wenecji dorównałoby tylko miasto wybudowane w powietrzu, odsyłając nas do pomysłów Italo Calvino. W zupełnie innym, nowelistycznym porządku pada określenie Tomasza Manna: "Wenecja, przymilna i podejrzana piękność, to miasto pół-bajka, pół-łapka na cudzoziemców, w którego zgniłym powietrzu hulaszczo wybujała kiedyś sztuka.... " [cytat ze "Śmierci w Wenecji" w przekładzie Leopolda Staffa]. Toposu piszących poprzedników oraz wynikających stąd trudności nie znajdziemy wprawdzie ani u Manna, ani u Brodskiego, ale obaj tak krańcowo różni autorzy, mieli w końcu ten sam problem do rozstrzygnięcia: jak wpisać własną, niepowtarzalną wizję miasta, w zastygłą i wielokroć powtarzaną, stereotypową "weneckość". Z tego punktu widzenia "Inna Wenecja" Predraga Matvejevicia stanowi tekst niemal klasyczny. Zarówno we wstępie do książki pióra Raffaele La Capria, jak w pierwszym rozdziale "Innej Wenecji" padają stwierdzenia wspomniane przez Krzysztofa Pomiana. "Wenecja, podobnie jak Neapol - pisze La Capria - zniknęła już pod wielością prezentacji". A Predragovi Matvejeviciovi w Muggi nieopodal Triestu powiedział pewien mędrzec: "Nie opisuj miast, przez które przejeżdżało wielu; ktoś już to zrobił przed tobą, być może lepiej". Taki jest zatem, bardzo świadomy punkt wyjścia. Nie mniej świadomą metodę literacką - zastosowaną z tak dużym sukcesem w "Brewiarzu śródziemnomorskim" - prezentuje Matvejević w obecnej książce. Raffaele La Capria określa ją trzema kluczowymi słowami: minimalizm, miniaturyzacja, wyrafinowanie. Podobnie jak w "Brewiarzu" autor "Innej Wenecji" uprawia coś, co można by określić archeologią szczegółu, albo fenomenologią zmysłowych doznań. 

"Tak wyodrębniony fragment miasta - wyjaśnia La Capria - czy to będzie rdza na metalowym palu, czy tylko patyna, mocne drewno jakiejś belki czy jej próchno, prowadzi zawsze do całości, z której ów fragment został wyjęty - wedle zasady strukturalistycznej, że jedno zdanie lub akapit potrafi powiedzieć wszystko o całym tekście". Dodajmy, że są to zdania i akapity tworzone wedle własnej, skrajnie subiektywnej i nieco impresjonistycznej wrażliwości, niemniej zapisywane przez pisarza o niebywałej wiedzy geografa, historyka, kartografa, antropologa, filologa czy botanika wreszcie. W ten sposób, dzięki rzetelnej metodzie archeologicznej, gdzie umysł bada najrozmaitsze wrażenia zmysłowe i przedmioty, Matvejević dociera do sedna Wenecji. Przyświeca temu pewna melancholijna konstatacja w zakończeniu pierwszego rozdziału książki: "A nasze stulecie minęło, nasze pokolenie się wykruszyło". W pierwszej połowie tamtego stulecia, dokładnie w kwietniu 1927 roku Mircea Eliade zanotował w swoich "Zapiskach z podróży do Wenecji": "Cóż można jeszcze napisać, nie powtarzając oklepanych frazesów, dobrych w sam raz dla midinetek bądź zakochanych podrostków?". Siedemdziesiąt kilka lat później Predrag Matvejević pokazuje w "Innej Wenecji", że można bardzo wiele. 

Inna historia 

W wieku XVIII, kiedy Sernissima była już tylko wspomnieniem swojej dawnej potęgi, giełdę zastąpił karnawał - najcelniej chyba opisany sto lat później przez Muratowa. Maska, kostium i atmosfera schadzki do tego stopnia opanowały Wenecję, że kiedy umarł kolejny doża, jego śmierć zachowano w tajemnicy dwa tygodnie, aby nikomu nie psuć karnawału. Matvejević nie pisze jednak o takich zdarzeniach, podobnie jak o powszechnie znanych arcydziełach architektury czy malarstwa. Czwarty rozdział swojej książki zaczyna na przykład takim zdaniem: "Drogę do laguny wyznaczają drewniane pale". Oczywiste stwierdzenie zamienia się zaraz w szczegółową opowieść i dowiadujemy się, że palina to poler wyciosany z jednego kloca, dama z dwóch albo trzech kloców, bricola zaś - z kilku związanych na kształt snopa. Podobnie uczy nas różnicowania nazw wysepek. Te porośnięte trzciną i algami to canneti i barene. Nanosy błotnego mułu pokryte szuwarami to velme, a wody pomiędzy nimi to ghebi. "Te nazwy wychodzą już z użycia - odnotowuje Matvejević - zapisuję je ze złudzeniem, że może łatwiej przetrwają". Z podobną czułością poświęca autor cały rozdział roślinom "namurnym", a więc tym drobiazgom botanicznym, których na ogół nie dostrzega oko turysty czy nawet miejscowego przechodnia. Wiele z nich "oprócz wilgoci nie ma żadnej pożywki", wzrastają przecież w załomach i szczelinach murów, w rynnach pałaców, pośród złuszczonych tynków willi czy na pokruszonych cegłach cmentarnego ogrodzenia. Pokrewne im weneckie pietre - dosłownie kamienie - to nic innego jak skromne rzeźby, które "też trzymają się murów". Dzielą się na patare - okrągłe, i formelle - prostokątne. Nie wspominają o nich - podobnie jak o wymienionych roślinach - przewodniki. "I jedne, i drugie - podkreśla autor - znajdują się na fasadach, przy oknach, na mostach i u studni. Jedne rozsypują się i giną, drugie więdną i zanikają". Wenecja jest jak soczewka, w której trwanie i śmierć widać lepiej niż w innych miastach, myśl o tym nasunąć nam mogą cocci - niepospolite odpadki, skorupy, wybrakowane materiały z warsztatów, w których produkowano wenecką ceramikę. Wyrzucano je do morza, ale wiele z nich "wmurowywano chaotycznie w ściany i fundamenty". Inne znajdywano na wybrzeżach, tworzono z nich specjalne kolekcje. 

Ominąć cień 

Rzecz jasna nie tylko polery, rośliny z murów, czy cocci opisuje Matvejević. Weneckie piekarnie, studnie czy trattorie stanowią równie istotny wątek tej pozornie nieusystematyzowanej narracji. Najsłynniejsza z gospód, Trattoria alla Fenice, powstała przy teatrze operowym La Fenice - stąd jej nazwa. "Jeden ze starych kronikarzy życia i obyczajów tawerny, z którego zapisków korzystałem, twierdzi, że Marcel Proust dwukrotnie przesiadał się tu do innego stołu ze względu na przeciąg" - informuje autor. Ale w lokalu przy Campiello della Malvasia bywali przede wszystkim muzycy - Strauss, Respighi, Strawiński, Schonberg, Szymanowski. Niektórzy z nich mieli już szansę zostać uwiecznionymi w Wenecji na fotografii. Sama fotografia - ta z epoki przed masową turystyką - stanowi zresztą osobny temat refleksji Matvejevicia. W tamtych czasach miała ona w sobie coś z ostatecznej, czarno-białej powagi, ale też radości przypadku i odkrycia. Miasto lustrzanych odbić schwytane w lustrzanki obiektywów wydaje się jeszcze bardziej nierealne. Może dlatego pisze Matvejević, że "przyszłość odbija się raczej w obrazie czasów minionych niż obecnych". Po czym dodaje: "Nie można wejść do Aten, powiada mędrzec, jeśli nie przekroczymy ani nie miniemy ich cienia". Po lekturze tej książki nie wiem właściwie, czy autorowi udało się ten postulat - w odniesieniu do Wenecji - zrealizować. Parafrazując powiedzenie Achmatowej o Włoszech, miałbym w tym miejscu ochotę powiedzieć, że Wenecja, każda Wenecja - Brodskiego, Ruskina, Muratowa, także Matvejevicia - "jest snem, który powraca do końca życia". A skoro tak, może należałoby tę myśl uzupełnić, że zwłaszcza w Wenecji - zważywszy na jej zwierciadlaną wielokrotność - szczególnej mocy nabiera uwaga Platona? Ta, w której filozof mówi, że czas to nic innego jak wprawiony w ruch obraz wieczności. 

Swój esej o Wenecji Krzysztof Pomian kończy cytatem z "Podróży do Włoch" Goethego: " I chociaż laguny wypełniają się z wolna mułem i nad bagnami unoszą się trujące opary, choć handel Wenecji podupada i jej potęga przemija, z niezmienną i niczym nie zmniejszoną czcią będziemy myśleli o tej republice. Wenecja, jak wszystko, co ogarniemy zmysłami, podlega władzy czasu". 

Niezmienna i niczym niezmniejszona czułość Predraga Matvejevicia do miasta świętego Marka zasługuje na naszą uwagę. 

Paweł Huelle, "Rzeczpospolita" 1.10.2005

Predrag Matvejević Inna Wenecja, tłumaczenie Danuta Cirlić-Straszyńska, Pogranicze, Sejny 2005.