Rozmowa z Aną Uzelac, Marta Kaźmierska, 16.11.2004

Rozmowa z Aną Uzelac, Marta Kaźmierska, 16.11.2004

Marta Kaźmierska: W Dzieciach z Putino Pani, Polka urodzona w polsko-serbskiej rodzinie w Belgradzie, pisze o współczesnej rosyjskiej młodzieży. Jakie są dziś zbieżności i różnice między Polską a jej wschodnim sąsiadem? 

Ana Uzelac: Warto byłoby raczej zadać sobie pytanie, co jest większe - zbieżności czy różnice. W tej chwili idziemy chyba w dwie różne strony. Polska podjęła pewne zasadnicze decyzje, dąży w kierunku racjonalnej debaty. W Rosji - póki co - nie ma czegoś takiego na horyzoncie.

A może po prostu taka debata nie pojawi się tam nigdy? 

- Tego nie można wykluczyć i to jest niepokojące. Tam nikt nie zastanawia się nad błędami w toku świadomie prowadzonej polityki państwowej. A przecież zbrodnie popełniane w Rosji przez ponad 70 lat były tak dramatyczne! Tymczasem za wydarzenia lat 30. czy 40. nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności, tak jak np. w Niemczech, bo przecież Rosja nie przegrała wojny. Teraz powoli te wszystkie sprawy stają się taką starą, rodzinną awanturą. Nie widzę, żeby ktoś chciał się nad nimi zastanawiać. Proszę sobie wyobrazić, że najlepsza książka na temat gułagu nie została napisana przez Rosjanina, tylko przez angielską publicystkę! 

Być może młode pokolenie, które opisuje Pani w swojej książce, rozpocznie w przyszłości tę debatę... 

- To nie takie proste. To pokolenie jest chyba jeszcze mniej gotowe zastanawiać się nad globalną odpowiedzialnością Rosji niż poprzednie. Młodzi Rosjanie walczą raczej o własne, prywatne ogródki. Akceptują Rosję taką, jaka jest. Wolność, którą mają, to dla nich coś oczywistego, a nawet z lekka obciążającego. Spotkałam też takich, którzy byliby w stanie wyrzec się tej wolności w zamian za trochę porządku... 

To straszne, zważywszy że to oni przejmą kiedyś pałeczkę władzy od obecnie rządzącej ekipy. I przejmą ją z całym dotychczasowym "dorobkiem", m.in. z piętnem toczącej się w Czeczenii wojny... 

- Obawiam się, że w którymś momencie ta wojna się skończy, bo zabraknie Czeczenów. Już teraz jest ich bardzo mało... To czarny, ale bardzo prawdopodobny scenariusz. I Rosja będzie się musiała nauczyć żyć z tą świadomością. I my też - z taką Rosją. 

Dzieciach z Putino jest kilka motywów, w poszukiwaniu których zjeździła Pani kilka miejsc: Putino, Petersburg, Gatczynę, Ufę, Niżny Nowogród, Moskwę. Czy któraś z napotkanych tam historii utkwiła Pani szczególnie w pamięci? 

- Najbardziej jest mi chyba bliski wątek podróży do Niżnego i rozmowy z ludźmi, którzy wracają z Czeczenii. Ten problem zawsze opisuje się z punktu widzenia narodu czeczeńskiego. Jego tragedia jest tak wielka i oczywista, że już nawet nazywanie jej tragedią staje się banałem. Ale tego rodzaju wojny niszczą też społeczeństwa, które je toczą. I ta wojna niszczy społeczeństwo rosyjskie. Zwłaszcza młode pokolenie, bo wielu młodych ludzi ląduje tam nie z własnej woli. Wracają i noszą w sobie ślady tego, co tam widzieli. Gdy ma się 18 lat, trudno o odpowiedź na wszystkie pytania. I jak się wtedy zostanie wysłanym na wojnę, gdzie każą mordować - to po powrocie do normalności bardzo trudno się z tym pogodzić. Można to sobie wyjaśniać na różne sposoby, ale ślad pozostaje. I jest pewnie wielu, którzy pomyślą - no tak, skoro mogłem tam, to mogę i tu... 

Czy tytuł Dzieci z Putino to nawiązanie do Władimira Putina czy przypadek? 

- Oczywiście, że nawiązanie, nie ma przypadkowych tytułów! (śmiech) A poważnie: Putino to realna wioska, w której mieszkają m.in. dzieci państwa Putin. Ale w tytule nawiązałam też do mojej ulubionej książki z dzieciństwa - Dzieci z Bullerbyn. I trochę z przekory zestawiłam ten jasny, spokojny świat, z niepewnym, chaotycznym Bullerbyn - współczesną Rosją. Rosją, w której dorastające pokolenie nie może porównać swych doświadczeń z nikim. 

Marta Kaźmierska 16.11.2004

Ana Uzelac, Dzieci z Putino, Sejny 2004, Pogranicze.