Smocza łapa wypala ślad, Ewa Nowacka, "Nowe książki" 11/99

Smocza łapa wypala ślad, Ewa Nowacka, "Nowe książki" 11/99

Sarajewo to nie tylko minarety bodące iglicami niebo, to także cerkwie o baniastych kopułach i kościoły zbudowane z kamiennego ciosu poczerniałego od wichur, śniegów i słońca mijających wieków. To szerokie spacerowe promenady i wąskie uliczki jakby przeniesione czarodziejską mocą z krajów Lewantu, wabiące spojrzenia witryny eleganckich magazynów i maleńkie sklepiki, gdzie można było kupić uwędzone w dymie miejscowe wędliny i wytworzony domowym sposobem koniak, bo w niegdysiejszej Jugosławii państwo nie miało monopolu na wyroby alkoholowe, a Prorok, oby jego chwalebna pamięć trwała wiecznie, nie przewidział destylacji winnego moszczu. Sarajewo to co najmniej trzy narody żyjące wspólnie na jednym skrawku ziemi: Bośniacy, Serbowie i Chorwaci, trzy religie, odmienne obyczaje, inne tradycje, różny odbiór rzeczy świata tego.

W Śladzie smoczej łapy Antonije Žalica opisuje początkowo świat szczęśliwy, zapach świerkowej żywicy nagrzanej słońcem, chłodny powiew od gór w upalne dni, czystość wód górskich jezior, narciarskie zjazdy (któregoś roku spadł żółty śnieg i leżał aż do roztopów), pyszne rogale ze starej piekarni, smak dojrzałych brzoskwiń. Owszem, nacje zamieszkujące Sarajewo opowiadają wzajemnie o sobie złośliwe dowcipy, ci to tępaki i nieuki, tamci brudasy i erotomani, owi skąpcy cierpiący na wzmożoną megalomanię i papuzi snobizm. 

Jak chwiejna była ta równowaga, ukazuje Žalica w Legendzie o uzbrojonym narodzie. Szkoła średnia, kółko literackie, profesor Gojko fascynujący się lotami kosmicznymi, pogaduszki o tym i o owym. I nagle flaga opuszczona do połowy masztu na żałobną wieść, że umarł marszałek Tito, i nie wiadomo skąd wydobywa broń, otwarte pudła z amunicją w pokoju nauczycielskim. Prolog tego, co ma nastąpić. Antonije Žalica jest raczej wrażliwym kronikarzem sarajewskiego pandemonium niż sędzią czy oskarżycielem. Notuje ulotne wrażenia biegu ulicami znajdującymi się pod ostrzałem, gdzie każdy krok jest igraniem ze śmiercią, opowiada o nocnych pożarach, zwalonych fasadach domów, stadach bezpańskich psów, ohydnym smrodzie rozkładających się kadawerów, wszechobecnej śmierci, oczywistej i zwyczajnej, którą przynosi przypadkowa kula czy wystrzelony na oślep pocisk z granatnika. 

Nie śmierć jest najstraszniejsza, najstraszniejsze jest to, co stało się z ludźmi podczas bratobójczych walk. Podziały na zabijanych i zabijających trudno oceniać w jakichkolwiek logicznych kategoriach. W książce Žalicy nie ma złych Serbów i cierpiących Bośniaków, cierpią wszyscy, gdyż śmierć jest ślepa i anonimowa, a ludzkie wybory okazują się trudne do zrozumienia i oceny. Sąsiedzi, przyjaciele, krewni i powinowaci nagle stają się obcymi ludźmi, wrogami zabijającymi w imię wyznawanych i przyjętych przez siebie racji, ślepymi i głuchymi na przeszłość, przeżyte wspólnie dziesiątki lat. Czasem tylko budzą się ludzkie uczucia - jak w opowiadaniu Czarna woda Limbu, kiedy policjanci odganiają zgłodniałe psy od zwłok niemowlęcia i wrzucają maleńkie ciałko do litościowej wody. 

Na co dzień jest absurdalny porządek narzucony przez łatwość naciśnięcia spustu. Nastolatka, której awanse odrzuca chłopak, ładuje w niego cały magazynek automatycznego pistoletu, uzbrojeni żołnierze dla żartu zamykają dzieciaki w kontenerze na śmieci, na oczach umierających para oprychów usiłuje zarżnąć jego starą żonę potłuczoną płytą gramofonową, nim przyjdzie refleksja, że o wiele prościej jest oddać serię z "kałasza". 

W prozie Žalicy nie ma nienawiści. Najlepszym dowodem jest opowiadanie Obsada mówiące o losach niedoszłych aktorów Szekspirowskiego Romea i Julii. Tytułowy kochanek z Werony zbiegł do Francji, Julia pracuje jako kelnerka. Merkucjo - a właściwie Merkucja wpadła w narkomanię na skutek wojennych przeżyć, Samson jest dowódcą w Wyzwoleńczej Armii Bośni i Hercegowiny, Montekio został partyjnym szefem ("dotąd grałem epizody, wreszcie czas na główne role"), mamka Julii w Niemczech leczyła schizofreniczną depresję, by w okresie krwawych masakr nagle powrócić do rodzinnego Sarajewa. "Tam wszyscy są zwariowani, normalni ludzie żyją tutaj". Te słowa mogłyby być mottem tomu Antonije Žalicy, bowiem jego opowiadania dowodzą, że można żyć normalnie w obłąkanym świecie i cieszyć się każdym przeżytym dniem, herbatą zagotowaną na ognisku z kartonowych opakowań, oknem, w którym są jeszcze szyby, kanistrem pełnym wody, niedopałkiem papierosa, kątem podłogi, gdzie można się wyciągnąć i zamknąć oczy, czy świstem kuli, która przeleciała obok. 

Ślad smoczej łapy ma autentyczną spontaniczność zapisu, jest relacją naocznego świadka, wrażliwego, uważnego i niepozbawionego poczucia humoru. Być może zdystansowana relacja mogłaby nadać bardziej literacki kształt tym dosyć luźnym zapiskom, chociaż podniesienie przekazu na wyższe piętro artystyczne pozbawiłoby tę faktograficzną prozę pełnego prawdy autentyzmu. Niech więc Ślad smoczej łapy pozostanie dokumentem swojego czasu, przesłaniem do świata zapisanym przez człowieka, który stara się zrozumieć to, co niepojęte. 

Ewa Nowacka, "Nowe książki" 11/1999

Antonije Žalica, Ślad smoczej łapy, Sejny 1999, Pogranicze.