Spotkanie innego - Małgorzata Szejnert, "Gazeta Wyborcza" 6.12.1991

Synagoga w Sejnach: biało-czarna geometria. Trzy kolebki sklepienia, sześć potężnych filarów, 18 okien. W centrum - krągły podest, pokryty lśniącą, białą tkaniną. Kiedyś była w tym miejscu bima, podium, na którym czyta się Torę. Wokół białego podestu - ciężkie ławy z drewna, z wysokimi stromymi bokami, które przywodzą na myśl ciemne postacie. 

Pod każdym oknem jeden z 18 obrazów namalowanych specjalnie dla tego miejsca w ostatnich miesiącach. Ich autor, Andrzej Strumiłło, czerpał tematy z Psalmów. Czytał je w tłumaczeniu Czesława Miłosza. Dom w Maćkowej Rudzie pod Sejnami, w którym malarz wybierał wersety i szkicował w długie zimowe wieczory, leży - jak mówi - w godzinę dobrymi końmi od Krasnogrudy, dworu poety. 

Psalmista przemawia ze ścian synagogi, ale wnęka na święte księgi jest pusta. Budowla podniesiona niedawno z ruiny (w czasie wojny była remizą, po wojnie magazynem nawozów) nie jest dziś świątynią - służy "Pograniczu".

Tolerancja to za mało 

Za sprawą "Pogranicza" przez trzy ostatnie dni listopada dyskutowano tu o tolerancji. Ktoś zwrócił uwagę, że dialogowi temu mogliby patronować sejneńscy dominikanie, którzy w końcu XVIII w. pomogli Żydom we wzniesieniu na tym miejscu pierwszej bożnicy. 

Pierwszy wystąpił siwobrody Janos Szasz z Rumunii. Powiedział, że tolerancja nie dba o liczbę. Dlatego on, pisarz węgierski z Siedmiogrodu, przedstawiciel największej mniejszości narodowej w Europie, cieszy się, że w Rumunii wydano zbiór poezji tureckiej, chociaż mieszka tam zaledwie 30 tys. Turków. - Tolerancja - dodał - należy się wszystkim albo nikomu. 

Hennig Albrechtsen z Niemiec, prezydent międzynarodowej sieci lokalnych ośrodków informacyjnych (w Polsce nadano tej organizacji zabawny i trafny kryptonim "Telechata"), zwrócił uwagę, że tolerancja to sztuka słuchania, zdolność do wyciągania wniosku z faktu, że człowiek ma dwoje uszu, a jeden język. 

Ivan Zwonimir Cicak, dziennikarz, wielokrotny więzień, który przyjechał prosto z Chorwacji, powiedział, że w domu swego polskiego gospodarza widział wiele obrazów historycznych, tak samo jak w domach bliskich sobie Chorwatów. - Za bardzo określamy się przez historię, a tolerancja wymaga spojrzenia w przyszłość, stąd nasze nieszczęścia. Zaprotestował przeciw tej opinii Bohdan Cywiński, historyk i socjolog: - Cóż mi po tolerancji, która nie rozróżnia, kim jestem? 

Marek Skórka, ksiądz greckokatolicki z Węgorzewa, który pracuje wśród Ukraińców, zapytał: - Czyż tolerancja nie jest postawą szukania prawdy? Krzysztof Tur, nauczyciel liceum w Sejnach, dodał: - Tolerować to znaczy znosić w cierpieniu to, co mi niewygodne, na przykład społeczność, która żyje koło nas i wydaje się nam niewygodna. A ksiądz Michał Czaykowski z Warszawy, biblista, uzupełnił: - Tolerancja to za mało, chociaż słusznie nazywana jest cnotą. I przywołał słowa Papieża: - Cóż to za bracia i siostry w Chrystusie, których się jedynie toleruje? 

Profesor Antonina Kłoskowska, socjolog kultury, zaproponowała trening we wzajemności. Dobrze jest pomyśleć o sytuacji naszej wobec innych, na przykład Niemców (oni silni, my słabi) albo Litwinów (oni słabi, my silni). Jeżeli zanalizujemy sytuację z pogranicza polsko-niemieckiego, lepiej zrozumiemy polsko-litewską. 

Wiceminister kultury Agnieszka Morawińska zapytała: - Czy tolerancja nie jest po prostu cnotą życzliwości, otwarcia? A Jerzy Nazaruk z Sejn zastanowił się: - Weźmy tak, jeśli dałem w gębę dla Wowki, znaczy jestem na bakier z tolerancją, bo Wowka starowier? Nie starowierowi dałem, ale Wowce. 

Przechodzień mówi o narodach 

Przy kręgu stoi od jakiejś godziny rudy, zarośnięty młodzieniec o łagodnym spojrzeniu. Wreszcie bierze mikrofon. Mówi po polsku z trudem, z miękkim akcentem. Jest Litwinem, przechodził obok, wszedł. Wychował się na Syberii, gdzie zesłano rodziców, między ludźmi zewsząd, od Niemca po Japońca. Tam nacjonalizmów nie było. Nikt nie wiedział, co to nietolerancja. - Nietolerancja powstaje wtedy, gdy narody się budzą. Jest świadkiem tego przebudzenia na Litwie i w Polsce. 

Zwierza się, że przyjeżdża tu bardzo często. Zapytacie, dlaczego? Tak się złożyło, ożeniłem się z Polką, mamy małą córeczkę. Na jakich podstawach budować jej życie? 

Po raz pierwszy w kręgu 

Ta rozmowa, w której uczestniczą polscy profesorowie, intelektualiści z zagranicy, licealiści tutejsi i z Warszawy (jest ich cały tłum), miejscowa inteligencja i przechodnie, to zwieńczenie programu, który trwał przez cały listopad i nosił nazwę "Spotkanie innego". 

"Inny" to nie tylko człowiek o odmiennej narodowości, lecz każdy człowiek o odmiennym losie. Z tego założenia "Pogranicze" wyprowadziło program o niezwykłym bogactwie i rozmachu. 

Rozpoczął się on obrzędami zadusznymi w Białej Synagodze. W miejscu białego kręgu, na grubej warstwie jesiennych liści zapalono świece. Zgromadzili się nad nimi mieszkańcy Sejn i okolic, wśród nich Białorusinki w chustkach i miejskich sukienkach, Litwinki z dziećmi, Cyganie. 

Białorusinki trzymały obraz Matki Boskiej, Cyganie cienkie zapalone świeczki. Litwini przynieśli dziwny instrument strunowy. Rozpoczęto w powadze modły i śpiewy. Jedna grupa oddawała głos drugiej. 

Nie były to zespoły ludowe, lecz zwykli mieszkańcy wiosek i miasteczek i śpiewali tak, jak umieli. 

Uczestnik tego spotkania, Cygan z Białegostoku, Stanisław Stankiewicz, powiedział później: - Modliliśmy się za swoich, ale i za wszystkich innych zmarłych. Potem, podczas dialogu o tolerancji, wywołał oklaski opowiadaniem o swojej wizycie w Radzie Europy. - Zaprosili mnie na konferencję. Słusznie! Powiedziałem, że Europa bez granic to myśl cygańska, nasz wynalazek! 

Krzysztof Czyżewski, młody szef "Pogranicza", zwrócił uwagę, że jego przyjaciele z grupy teatralnej "Gardzienice" uznali spotkanie zaduszne za mało spontaniczne. - Ale czy mogło być inaczej? Proszę mi wierzyć, dla tych grup narodowych było to pierwsze spotkanie we wspólnym kręgu. To jest tak - pieśń się pojawia, wygasa, to trwa... Powoli, jakby to były plemiona indiańskie. Z taką godnością. Polacy i Litwini żyją tu razem od wieków. Nie spotykali się nigdy, by razem zaśpiewać. 

My jesteśmy parafia 

Wśród następnych imprez były wernisaże rysunków dziecięcych (pożar w Grabarce obok obrazka przedstawiającego dobre, łagodne drzewa) i malarstwa pacjentów ze szpitala psychiatrycznego w Suwałkach, spektakl teatralny w tym szpitalu, koncerty chórów kościelnych różnych wyznań w bazylice sejneńskiej, festiwal filmów o "innych" i spotkania z ich twórcami, wykłady Szkoły "Pogranicza" i Uniwersytetu "Pogranicza", biesiady muzyczne, konkursy literackie dla licealistów. 

Furorę zrobiło zdanie z nagrodzonej pracy, napisanej przez miejscową nastolatkę: "Na twarzy sędziego wystąpiły bąble nietolerancji". 

Krzysztof Czyżewski mówi, że tworzenie tego programu było nieustanną niespodzianką. 

Zaprosili wspaniały chór cerkiewny z Moskwy, który jednak nie zdołał w porę wykupić miejscówek. Zwrócili się więc szybko do chóru w Hajnówce. Przyjechał bez ceregieli. Słuchacze, którzy spodziewali się wielkiego występu, poczuli się zawiedzeni. Zaczęli wychodzić. Batiuszka odwrócił się do zabranych i powiedział: - My nie jesteśmy chór zawodowy. My jesteśmy parafia. Przyjechaliśmy do was jako sąsiedzi. 

- Wtedy słuchacze zrozumieli - dodaje Czyżewski - że uczestniczą w spotkaniu, że to nie jest zwykły koncert. To znaczy coś zupełnie innego. 

Bez sołtysa, z sołtysem 

Krzysztof Czyżewski jest właściwie kierownikiem domu kultury w Sejnach, a zespół "Pogranicza" to jego personel. Ale to, co robią, co potrafią i jacy są, nie ma nic wspólnego z utrwalonym przez dziesięciolecia obrazem takiego domu. 

Młodzi członkowie grupy, Krzysztof i jego żona Małgorzata, Wojciech Szroeder i jego żona Bożena, wywodzą się z teatralnego ruchu alternatywnego. Czyżewski należał do grupy "Gardzienice". Mówi, że bardzo głęboko przeżywał tę przynależność. 

Wchodząc wówczas w wieś omijali wszystko, co oficjalne - sołtysa, koło gospodyń, związek młodzieży. Interesował ich starzec, grajek boży, spontaniczne spotkanie. - To był dla nas twórczy czas - budowanie teatru. 

Z czasem poczuł, że to już należy do przeszłości. 

- Obok tego doświadczenia - mówi - które ciągle trwa i jest dla nas istotne, pojawiły się nowe potrzeby. Potrzeba większego dotykania życia. Widzieliśmy, że w tych wioskach jesteśmy krótko, że to się znowu na jakichś festiwalach kończy, na spotkaniu innych zespołów alternatywnych. Czuliśmy, że musimy się zwrócić w inną stronę. Tak dojrzewała idea pojawienia się w inny sposób na wsi, poza centrum. Wyjazdu w takie miejsce, jakim mogą być Sejny, albo w każde inne poza centrum, aby pracować z tymi ludźmi, którzy tam są, z sołtysem, burmistrzem, kołem gospodyń, młodzieżą, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli po prostu wyjeżdżamy z miasta, bierzemy rodziny, dzieci, całe nasze życie. I robimy to nie po to, by zbudować spektakl, ale bierzemy się do roboty, na miejscu, z tymi ludźmi. Z tego zrodził się Ośrodek "Pogranicze - sztuk, kultur, narodów". 

Co jest bogactwem? 

Przyjeżdżając do Sejn musieli przedłożyć pracę organiczną nad twórcą. 

Krzysztof Czyżewski mówi dalej: 

- Przyjeżdżamy i widzimy od razu, że ludzie, którzy żyją w tym miejscu, nie mają poczucia spełnienia, uciekają, marzą o mieście. Jak ich tutaj zatrzymać, jak dopełnić ich życie? Trzeba sobie odpowiedzieć, co jest bogactwem tego miejsca, co może się stać bogactwem tych ludzi. W planie kultury ważne jest to, że to społeczność wielokulturowa, wielonarodowa, że tradycje nie są tu jeszcze na tyle wygasłe, by ich nie można przywołać, chociaż nie da się ich już odtworzyć. Zresztą my nie chcemy niczego rekonstruować, chcemy wykorzystać to, co jeszcze dostępne, by budować relacje skierowane w przyszłość. A więc nie skansen, lecz nowy rodzaj domu kultury, nowe miejsce spotkań. 

Ich pierwszy program tutaj nosi tytuł "Pamięć Starowieku. 

- Latem wzięliśmy dzieci z Sejn, Krasnogrudy, Węgorzewa, w drogę końmi, wozami, taborem. Spotykały się z ludźmi po wioskach, uczyły pieśni cygańskich i angielskiego. Bo nie chcemy się izolować od świata, przeciwnie. 

- Ja myślę - dodaje - że w tej pracy jest szansa na twórczość właśnie. Być może, zbliżamy się do takiego czasu, kiedy ta robota nasza artystyczna nareszcie nie będzie miała kulminacji na festiwalach, w galeriach, w wyizolowanych miejscach, ale powróci do życia wspólnoty, do krwiobiegu zdarzeń codziennych. 

Bąble nietolerancji 

Obraz grupy Krzysztofa - młodzi, ładni, utalentowani, życzliwi, cisza klasztoru w Wigrach, gdzie nocują przyjezdni, przestwór przyrody, muzyka, a przede wszystkim biel jedwabnego kręgu w synagodze (ciągle czysty, choć po nim depczemy) - to wszystko nastraja pogodnie i ufnie. 

W drugi dzień dialogu o tolerancji ta sielanka pęka. Bohdan z sejneńskiego liceum oznajmia przez mikrofon, że Litwini zachowują się skandalicznie na granicy, a Landsbergis jest nacjonalistą. 

Przedstawicielka rządu litewskiego Halina Kobeckaite, która bierze żywy udział w dialogach, sztywnieje i żąda przeprosin. Bohdan odmawia; powiedział, co myślał. 

Poruszenie. Przecież ten sam Bohdan dostał właśnie nagrodę za wypracowanie w duchu największej sympatii do Litwinów. 

Bohdan, czerwony, wyjaśnia, że praca była obowiązkowa, a napisał ją tak, jak oczekiwano. 

Przewodniczący obrad (intelektualista z Warszawy) przeprasza więc gości z Litwy za Bohdana, a jego samego potępia publicznie za kłamstwo i upór. 

Atmosfera nad kręgiem gęstnieje. Słychać niemal, jak wzbierają bąble nietolerancji. Przekłuwa je dopiero pedagog Krystyna Starczewska, która przywiozła do Sejn kilkanaścioro licealistów ze swego Pierwszego Liceum Społecznego w Warszawie. 

Broni odwagi przyznania się do kłamstwa i uporu w obronie przekonań. - Dwa dni rozmawialiśmy o tolerancji, aby popisać się nietolerancją wobec chłopaka, który zepsuł nam nastrój anielski. 

Wieczorem przyjeżdżają Ukraińcy z Ukrainy. Śpiewają na białym kręgu "Strzelców siczowych", "Zozulę", "Bandurkę". Ich pierwszy śpiewak ma czarną rubaszkę i czarny wąs atamana. Ich instrumenty przypominają stare sprzęty domowe. Natychmiast po koncercie wkładają płaszcze, czarne, skórzane, do kostek, ściśnięte w talii. Spieszą się do domu, na referendum. 

Małgorzata Szejnert, "Gazeta Wyborcza" 6.12.1991 

Uczestnicy spotkania "Dialogi o tolerancji" uchwalili oświadczenie, w którym stwierdzili m.in. "Tragedia narodów Jugosławii ujawniła, jak kruche są nasze demokracje, nasze systemy bezpieczeństwa i jak wielka jest nasza bezradność". Zwrócili się do wszystkich ludzi w Polsce, którzy tak niedawno korzystali z pomocy i zrozumienia społeczności międzynarodowej, by wykazali swoją ofiarność na rzecz bezbronnych ofiar nienawiści.