Ukraina - 20 lat niepodległości. Niedokończona pierestrojka

Ukraina - 20 lat niepodległości. Niedokończona pierestrojka

Ukraina jest pozbawiona realnych szans na modernizację i awans do Pierwszego Świata. Co nie znaczy, że nie warto próbować po raz kolejny.

Przyszłość ma ten urok, że nigdy nie sposób sobie wyobrazić, jaka ona będzie. 30 lat temu, w ostatnich latach czy nawet miesiącach panowania zmurszałego Leonida Breżniewa mało kto zdawał sobie sprawę, że niedługo, w całkiem przewidywalnej przyszłości, potężne imperium komunistyczne się rozpadnie. Wszechogarniająca ideologia znajdzie się na śmietniku historii, a Ukraina stanie się całkowicie niepodległym, uznanym przez świat państwem ze wszystkimi symbolami, które jeszcze niedawno były zabronione, a za posługiwanie się nimi groziła surowa kara.

Maksimum tego - dobrze to pamiętam - na co mieliśmy wtedy nadzieję i o czym szeptaliśmy po kuchniach, przekazując sobie zakazane książki, to jakaś liberalizacja reżimu, kolejny wariant chruszczowowskiej odwilży, osłabienie rusyfikacji i jako taki pluralizm, choćby w nauce czy sztuce. Nie minęło dziesięć lat, a nasze oczekiwania stały się zawyżone w porównaniu z minimalizmem początku lat 80. Wyobraziliśmy sobie, że Ukraina będzie nie tylko wolna i niepodległa, ale także zamożna, demokratyczna, będzie państwem prawa, no i rzecz jasna będzie ukraińska. 

Żadne z tych oczekiwań nie sprawdziło się - muszę to przyznać z żalem. Nasz kraj - w odróżnieniu od Polski, Węgier, Czech, państw bałtyckich - nie przesunął się w kierunku Pierwszego Świata, tzw. złotego miliarda, gdzie mieszkają najbogatsi i najszczęśliwsi ludzie, ciesząc się wolnością oraz dobrobytem. Odwrotnie, wraz z Rosją i Białorusią oraz innymi sułtanatami z Azji Środkowej razem przesuwamy się do Trzeciego Świata, w którym królują bezprawie, korupcja, autorytaryzm, beznadziejne zacofanie cywilizacyjne. 

Nawet nieliczne zdobycze: otwarcie granic, względna wolność słowa, znaczny, choć zdeformowany przez oligarchów pluralizm polityczny i gospodarczy czy nawet pobłażanie dla języka ukraińskiego - w zasadzie nie są skutkiem niepodległości, ale pierestrojki Michaiła Gorbaczowa. Faktycznie wszystko, co wymieniłem, istniało już w ostatnich latach ZSRR. Zmiana nazwy Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej na Ukrainę niewiele wniosła. Tak samo zresztą jak zamiana KGB w Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy, Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Ukrainy w administrację prezydenta, sowieckiej milicji czy armii w ukraińską. W istocie cały nasz system, instytucje, tzw. elity pozostały całkowicie sowieckie - bez żadnej chęci europeizacji, wprowadzenia państwa prawa czy gry według zasad zamiast nieustannej gry zasadami. 

Możemy być oczywiście wdzięczni "elitom", że nie odebrały nam tego, co dała pierestrojka, i nie cofnęły kraju do czasów dyktatury jak prezydenci Białorusi czy Uzbekistanu. Raczej nie jest to zresztą przejaw ich dobrej woli, ale efekt naszego sprzeciwu. Na razie niepodległość przyniosła realne korzyści jedynie tym, którzy nigdy o niej nie myśleli i tym bardziej o nią nie walczyli. Tym, którzy przez lata służyli kolonizatorom albo wręcz byli jednymi z nich. Teraz wydymają policzki jako prezydenci, ministrowie czy deputowani niepodległego państwa. A tak naprawdę są potomkami konkwistadorów, którym przypadkowo udało się wyrwać swój kawałek Ameryki Łacińskiej spod kontroli Madrytu. Aborygeni mają jednak inne wyobrażenie o rodowodzie obecnych "niepodległościowców" oraz o charakterze ich "niepodległego państwa".

Zmarnowana szansa

Pomarańczowa rewolucja sprzed prawie siedmiu lat była próbą dokończenia pierestrojki z połowy lat 80. Rewolucja pokazała siłę ukraińskiego społeczeństwa obywatelskiego zdolnego stawić czoło próbie sfałszowania wyborów. Ale zarazem pokazała słabość tego społeczeństwa, które okazało się niezdolne do kontrolowania sił doprowadzonych wtedy do władzy, a zwłaszcza zmobilizowania przywódców do reform i ukrócenia ich nieustannych kłótni. 

Wbrew oczekiwaniom pomarańczowa rewolucja nie stała się odpowiednikiem serii aksamitnych rewolucji w Europie Wschodniej w 1989 r., bo nie zmieniła starego systemu, nie odsunęła skorumpowanych i autorytarnych elit i nie ustanowiła nowych, liberalno-demokratycznych zasad gry w ramach państwa prawa. Zamiast wprowadzić w całym kraju grę według zasad pomarańczowi liderzy nadal bawili się zasadami, co jest charakterystyczne dla krajów quasi-demokracji. Podziały w ich obozie sprawiły, że ta gra stała się znacznie mniej skuteczna niż w przypadku skonsolidowanych na wzór mafijny poprzedników. 

Wreszcie doprowadziło to do upadku i triumfalnego powrotu na najważniejsze stanowiska przedstawicieli najbardziej reakcyjnej, skorumpowanej i autorytarnej część poprzedniego reżimu - klanu donieckiego - z którego wywodzi się obecny prezydent Wiktor Janukowycz. W ciągu kilku miesięcy od wyboru w lutym 2010 r. nowy prezydent, nie przejmując się konstytucją, skupił w swoich rękach prawie całą władzę oraz zajął się energicznymi represjami wobec opozycji, czego wyrazem jest niedawne aresztowanie b. premier Julii Tymoszenko. 

Jesteśmy na prostej drodze do budowy "sterowanej demokracji" na wzór rosyjski. Władza opiera się na wybiórczym stosowaniu prawa oraz szantażu gospodarczym wobec przeciwników tak samo jak w końcówce rządów poprzedniego prezydenta Leonida Kuczmy, u którego Janukowycz był zresztą przez dwa lata premierem. Zarazem wbrew licznym prognozom Janukowycz nie opanował, przynajmniej na razie, kuczmowskiej umiejętności lawirowania między różnymi klanami, równoważenia interesów Wschodu i Zachodu, sowietofilów i euroatlantystów, narodowców prorosyjskich i proukraińskich. Janukowycz postawił na rosyjskojęzyczny elektorat, który najczęściej jest sowietofilski i ukrainofobiczny. Szefem resortu edukacji został jeden z najbardziej znanych ukrainofobów Dmytro Tabacznyk. Od ponad półtora roku państwo wyraźnie faworyzuje Cerkiew prawosławną patriarchatu moskiewskiego, choć Ukraina jest pod względem religijnym mozaiką. 

Rząd prowadzi politykę pełzającej, ale dość konsekwentnej resowietyzacji oraz rusyfikacji kultury i narodowej tożsamości. Z punktu widzenia rządzącej nami rosyjskojęzycznej oligarchii taka polityka jest słuszna. Jej celem jest osłabienie ukraińskiej tożsamości jako głównej przeszkody dla rządów autorytarnych. Zamiast tego propaguje się tożsamość w stylu homo sovieticus, z reguły antyzachodnią i antyliberalną, na wzór tego, co dzieje się w Rosji, na Białorusi czy w Naddniestrzu. 

W krótkim czasie taka polityka może być korzystna dla obecnej ekipy, ale w dłuższym będzie miała fatalne skutki. Ukraina jest pozbawiona realnych szans na modernizację i awans do Pierwszego Świata. Byłoby to możliwe jedynie w procesie szeroko pojętej integracji euroatlantyckiej, ale nie da się jej osiągnąć bez wprowadzenia demokratycznych zasad gry w sojuszu z prodemokratyczną częścią społeczeństwa. Polityka obecnych władz pogłębia antagonizmy między różnymi grupami, zwłaszcza na tle różnic kulturowo-językowych. A eskalacja napięć i represji nieuchronnie prowadzi do "łukaszenkizacji" naszego systemu, czyli do jego izolacji i powrotu pod kontrolę Rosji, co oznacza tylko konserwację dystansu cywilizacyjnego od świata. Poczucie tych zagrożeń skłania reżim - a przynajmniej jego pragmatyczną część - by wrócić do kuczmowskiej polityki "wielowektorowości" w stosunkach zagranicznych oraz "centryzmu" w polityce wewnętrznej. 

Ale to się raczej nie udaje, a to, co mamy, przypomina "momentokrację" działającą na zasadzie "tak, siak, byle jak". Rosja nie chce już tolerować "wielowektorowości" w wykonaniu Kijowa i wymaga od Ukrainy całkowitego posłuchu. A z drugiej strony Unii Europejskiej obrzydła polityka naszego rządu, która ma mało wspólnego z oficjalnie deklarowanym dążeniem do Europy. Tak samo nierealny jest centrowy kurs w polityce wewnętrznej. Nie ma bowiem zagrożenia powrotu do władzy komunistów, na czym tak skutecznie budował swoją pozycję Leonid Kuczma. Sowietofilski elektorat komunistów praktycznie przeszedł pod skrzydła rządzącej Partii Regionów. Nie ma także realnego zagrożenia nacjonalizmem, przed czym tak bardzo straszą politolodzy na usługach Janukowycza. 

To nie znaczy rzecz jasna, że ludzie nami rządzący pójdą wprost w ślady Łukaszenki, w stronę radykalnej resowietyzacji i budowy państwa policyjnego. Ale zarazem nie ma podstaw, by wierzyć, że rządzący nami oligarchowie są gotowi do prawdziwej demokratyzacji i europeizacji kraju, czyli rezygnacji w wielu dziedzinach z monopolu na rzecz wolnej konkurencji, która mogłaby odebrać im władzę i wpływy. Przez jakiś czas reżim będzie się wahał między represjami w stylu Łukaszenki oraz lawirowaniem Kuczmy. Ostateczna decyzja zostanie podjęta przed wyborami parlamentarnymi jesienią 2012 roku lub prezydenckimi na początku 2015, gdy obecna ekipa może stanąć przed ryzykiem utraty władzy. Wybór będzie zależał od czystej kalkulacji, co dla reżimu będzie wtedy groźniejsze - przyjście do władzy opozycji czy międzynarodowe sankcje za sfałszowanie wyborów.

Pomarańczowa rewolucja 2.0?

W ciągu 20 lat Ukraina rozwijała się bez jasnej strategii, reagując na wyzwania chwili albo unikając jakichkolwiek decyzji. Podziały językowo-kulturowe oraz nieuformowane poczucie tożsamości narodowej pogłębiają ambiwalencję społeczeństwa i utrudniają transformację. Zachwiane są zaufanie społeczne, umiejętność konsolidacji, poczucie solidarności, co osłabia i tak niewielki poziom tzw. kapitału społecznego. Słabi politycy mają u nas fory. Własną niezdarność mogą bardzo łatwo zamaskować pod demagogicznymi hasłami. Łatwo jest zmobilizować wyborców nie wokół programów, ale "naszych" chłopców przeciwko mitycznym "obcym". Społeczeństwo łatwo poddaje się manipulacji, zwłaszcza ze strony Rosji. Wzmacniają się postawy "oblężonej twierdzy", co ogranicza zasięg oraz treść dyskusji na wszelkie tematy. 

W efekcie rozmaite strony sporu robią nie to, co jest słuszne, ale to, co jest im w danej chwili na rękę. Podziały dotyczą praktycznie każdej sfery, co utrudnia zawarcie ogólnonarodowego kompromisu. Pokonanie tych podziałów jest trudne, choć doświadczenie innych krajów pokazuje, że możliwe. Ale do tego potrzebna jest konsolidacja społeczna czy narodowa na alternatywnych zasadach. Mogłaby to być historia sukcesu gospodarczego, państwo prawa, liberalno-demokratyczne zasady gry, czyli to, co można osiągnąć, jedynie zapominając o dzielących nas różnicach. Pomarańczowa rewolucja była próbą rozerwania zaklętego kręgu, ale otwarte przez nią okno możliwości dość szybko się zamknęło. Co nie znaczy, że szanse zostały stracone raz na zawsze i nie warto próbować otwierać tego okna po raz kolejny.

tłum. Marcin Wojciechowski

*Mykoła Riabczuk (ur. 1953) jest ukraińskim poetą, eseistą, krytykiem literackim, wykładowcą akademickim związanym z kijowskim pismem "Krytyka". Wydał kilka książek o ukraińskiej transformacji, m.in. "Od Małorosji do Ukrainy" czy "Dwie Ukrainy". Jest laureatem Nagrody Pojednania Polsko-Ukraińskiego oraz nagrody POLKUL Foundation.

24.08.2011, Mykoła Riabczuk
Źródło: Gazeta Wyborcza,