Uwięzieni, Juliusz Kurkiewicz, "Tygodnik Powszechny"

Uwięzieni, Juliusz Kurkiewicz, "Tygodnik Powszechny"

Zasadniczy temat przekraczania granic, zamknięcia i otwarcia, nadaje tej książce nie tylko filozoficzną głębię, ale i aktualność. István Szilágyi mieszka w Rumunii, w Siedmiogrodzie, współtworząc literacki i socjologiczny fenomen, jakim jest literatura siedmiogrodzkich Węgrów. "Dudni kamień, dudni..." należy do najwybitniejszych utworów pisarza urodzonego na rok przed wybuchem II wojny światowej w Klużu. Autor powieści, z wykształcenia prawnik, jest dziś redaktorem naczelnym czasopisma literackiego "Helikon". Na początku lat 60. współtworzył tzw. pierwsze pokolenie Forrás (Źródło). Pokolenie, obejmujące zarówno poetów, jak i twórców prozy, nie miało jednoznacznego oblicza - było zawieszone między skłonnością do awangardowych poszukiwań formalnych a realizmem. Grupa wydała kilku znakomitych prozaików, którzy z jednej strony starali się "być blisko życia", dając świadectwo trudom życia siedmiogrodzkich Węgrów (ta grupa etniczna spotykała się ze szczególną niechęcią dyktatury Ceauçescu), z drugiej - nie chcieli być zaszufladkowani jako pisarze lokalnego folkloru i poszukiwali przede wszystkim głębi psychologicznej.

Do prozaików tych należą Tibor Bálint, autor Łkającej małpy (polskie wydanie PIW 1973), András Sütő (Obiecała mi matka lekki sen, KiW 1985), a przede wszystkim István Szilágyi, uważany dziś powszechnie za jednego z największych (i zarazem najbardziej hermetycznych!) pisarzy węgierskich.

Szilágyi debiutował w połowie lat 60. tomem opowiadań Kowal losu. Sławę przyniosły mu jednak przede wszystkim dwie powieści - wydane w latach 70. Dudni kamień, dudni oraz monumentalne Poroże. Ta druga książka mogła ukazać się dopiero po upadku dyktatury Ceauçescu - była alegorycznym obrazem zniewolenia, odwołującym się do tradycji Kafkowskich.

Dudni kamień, dudni jest drugą, po Żarze Sándora Márai, wybitną powieścią węgierską, jaka ukazała się w Polsce w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Trudno jednak o dwu pisarzy bardziej różnych - o ile dla Márai punktem odniesienia były zarówno Austro-Węgry, traktowane jako kompleks kulturowy, jak i cywilizacja śródziemnomorska (a w obydwu przypadkach miał świetnych poprzedników), o tyle Szilágyi jest na pierwszy rzut oka pisarzem swej małej ojczyzny, czerpiącym z jej lokalnego folkloru (pierwowzorem Lamentu, gdzie rozgrywa się akcja, jest niewielkie siedmiogrodzkie miasteczko Zilah, w którym Szilágyi przez jakiś czas mieszkał). Takie postawienie sprawy niewiele jednak wyjaśni, a już na pewno nie dostarczy czytelnikowi klucza do zrozumienia tej niełatwej powieści. 

Dudni kamień, dudni jest książką, która z pewnością wprawi w zakłopotanie niejednego czytelnika. Jej fabuła jest nieskomplikowana, a do pewnego stopnia nawet melodramatyczna. Oto już w pierwszej scenie widzimy ciało mężczyzny zabitego przez swą kochankę. Tym mężczyzną jest Dénes Gönczi, miejscowy chłop, a zabójczynią Ilka Szendy, osierocona niedawno spadkobierczyni pokaźnego majątku, właścicielka miejscowych winnic. Dénes wybierał się do Ameryki (jest początek XX wieku), aby polepszyć byt swojej rodziny. Ilka dowiedziała się o tym w ostatniej chwili i zabiła go w trakcie ostatniej wspólnie spędzonej nocy.

Punktem wyjścia jest dla Szilágyiego schemat powieści kryminalnej: Ilka zabija swego kochanka, jego ciało wrzuca do studni, a następnie dzień po dniu zasypuje polnymi kamieniami (stąd tytuł książki), przed żoną zmarłego udaje troskę i niepokój itd. Schemat ten potraktowano umownie, bo książka pozbawiona jest zupełnie suspensu (tak silnie wyzyskanego przez Dostojewskiego w Zbrodni i karze). Zbrodnia bohaterki nie zostaje zdemaskowana, a ona sama ginie pod koniec w zupełnie bezsensowny sposób. Wrażenie pretekstowości wątku kryminalnego potęguje jeszcze użyta przez Szilágyiego technika pisarska - brak zachowania chronologii zdarzeń, nieoczekiwane retrospekcje, zatarcie granicy między narracją i monologiem wewnętrznym. Ta nieprzystawalność schematu fabularnego i pisarskiej techniki każe nam zadać zasadnicze pytanie: o czym właściwie jest ta książka?

Szilágyi dostarcza czytelnikowi wystarczająco dużo materiału, by mógł czytać Dudni kamień, dudni jako powieść o winie i karze, a także, mówiąc fachowym językiem filozofów, o determinizmie i indeterminizmie ("A czy komukolwiek wolno rozporządzać czyimś albo nawet własnym życiem, wolnością, które nie od niego pochodzą, nie przez niego są, nie od niego pochodzą? Jeśli nie, to czy w ogóle istnieje decyzja lub też ludzkie prawo do decydowania?"). Jego książka jest też fascynującą panoramą z Atlantydy, przedmarksowskiego świata ciężkiej pracy, w którym działanie i jego treść były jednością (przychodzą na myśl Chłopi Błogosławieństwo ziemi), panoramą wzbogaconą o wspaniałe portrety psychologiczne chłopów i rzemieślników. Niektóre typy ludzkie (ojciec Ilki) przywodzą na myśl bohaterów Faulknera, budujących swą pozycję społeczną dzięki morderczej pracy i żelaznej konsekwencji, a zarazem w nieludzki sposób bezwzględnych.

Jest jednak coś jeszcze, co daje książce nie tylko filozoficzną głębię, ale i aktualność. To zasadniczy temat przekraczania granic, zamknięcia i otwarcia. Szilágyi powraca do niego w tylu konfiguracjach i nadaje mu tyle znaczeń, że nie będzie chyba nadużyciem uznanie go za zasadniczy temat powieści.

Podróż, odejście z Lamentu, przeniesienie się w inne miejsce, pozostaje dla Ilki Szendy niemożliwym do urzeczywistnienia marzeniem. (Charakterystyczne, że najbliższymi jej osobami są Dénes, który chce wyruszyć do Ameryki, i wuj, który niegdyś wyjechał do miasta "na nauki".) Przeciwstawienie małej ojczyzny i wielkiego świata, najbardziej oczywisty wariant tematu zamknięcia i otwarcia, jest jednak, przynajmniej teoretycznie, możliwa do pokonania. Nie do uniknięcia jest natomiast inny rodzaj zamknięcia - to ciągłe przybieranie przez człowieka nowych form, konstruowanych na użytek innych, tak jak to czyni popadająca w paranoję Ilka. To "poszukiwanie dla siebie nowych form" przywodzi oczywiście na myśl Gombrowicza, z tym że Szilágyi wzbogaca doświadczenie gombrowiczowskie o metafizyczną trwogę: czy ludzkie "ja" jest tylko pustym naczyniem, wciąż opróżnianym i wypełnianym na nowo? Może jednak istnieje jakiś jego stały zalążek: "Czym się żywi to ja, które niemal z sekundy na sekundę potrafi zmienić kolor, formę, odcień? Czyżby czerpało z jednego całego i silnego, pozostającego w jedności braku ja? Czy może te wszystkie chwilowe warianty ja mają demaskować jej [bohaterki] prawdziwą istotę? Czy to możliwe? Jeśli tak, i jeśli jednocześnie jest to nieuchwytne, niedoznawalne w chwilach przemiany, to czy z tych coraz to innych przenikających siebie ja da się złożyć jakieś ja prawdziwe?". A może to nie bohaterowie, niczym ubrania, zakładają wciąż nowe formy, ale świat zewnętrzny, operując takimi siłami jak obyczaj i tradycja, odciska w nich wciąż nowe pieczęcie?

Ten niepokój bohaterów powieści jest w pełni wiarygodny - Szilágyi opisuje ludzi, którzy nie znajdują dla siebie stałej "formy" ani w rodzinnej genealogii, niepewnej i zmitologizowanej, ani w tradycji historycznej, odległej i wyblakłej, ani w swej funkcji społecznej. Nie bez przyczyny Ilka mówi: "są tylko dwa typy ludzi, którzy nawet gdyby chcieli, nie potrafiliby być inni niż są: prawdziwy wielki pan i chłop. To, co jest między nimi, to męty, którymi wiatr targa, jak mu się podoba. Jesteśmy mętami."

Szilágyi opisuje jeszcze jeden rodzaj więzienia - uwięzienie w czasie. Czas, symbolizowany przez zrzucane na ciało Dénesa "chwile-kamienie", pozostaje dla Ilki Szendy najbardziej upiorną i niemożliwą do przekroczenia formą, bez której człowiek nie może wyobrazić sobie własnego istnienia. Szilágyi z wielką wirtuozerią opisuje to szczególne uczucie nieokreślonej tęsknoty za innym światem (już nie w sensie przestrzennym, ale czasowym, a może nawet religijnym), które wciąż na nowo rozbija się o nieprzekraczalne "teraz": "niekiedy czas miniony wydaje się szczęśliwszy. Niekiedy ten przyszły zdaje się pełniejszy. Ale my niechętnie zastanawiamy się nad możliwością życia w "innych czasach", która nie jest nam dana. Przecież to właśnie nasz własny dany nam czas wyklucza nas z tamtych (...). Gdybyśmy bowiem zatęsknili za innym czasem, zapragnęli szukać w nim ocalenia, pozostawanie w teraźniejszości zdałoby się nieznośne i rozpaczliwe."

Ilka Szendy jest bez wątpienia bohaterką tragiczną, bo konflikt wewnętrzny, którego doświadcza, nie może zostać uchylony. Bo czym jest nadzieja na wyzwolenie, na to, że któregoś dnia "opadną obręcze z beczek" a studnia "dopełni się mnóstwem chwil-kamieni"? Jeszcze raz przywołanym marzeniem o ucieczce czy przypomnieniem oczywistej prawdy o śmierci, która kładzie kres wszelkim marzeniom? 

Tak się złożyło, że równocześnie z Dudni kamień, dudni czytałem Ziemię pod jej stopami, ostatnią powieść Salmana Rushdiego. Teraz myślę o powieści Szilágyiego jako jej odwróceniu. Piękna powieść Rushdiego - pisarza-kosmopolity sławiącego ludzką wolność i zdolność do przekraczania granic, pełna zachwytu i przyprawiającego o zawrót głowy rozmachu, i szorstka, stawiająca opór powieść siedmiogrodzkiego pisarza, którego nazwisko pewnie niczego nie powie nawet solidnie oczytanemu zachodniemu czytelnikowi. Ta ostatnia przypomina, że pewne granice są nieprzekraczalne - dlatego to dobra lektura dla nas, zawieszonych między rodzinną a globalną wioską. 

Dziękuję Pani Annie Góreckiej za udzielenie informacji o Istvánie Szilágyi i współczesnej literaturze węgierskiej. 

Juliusz Kurkiewicz, "Tygodnik Powszechny", 30.09.2001

István Szilágyi, Dudni kamień, dudni. Sejny 2001, Pogranicze.