Venclova - zjawisko europejskie, ks. Jan Sochoń, "Nowe książki", nr 11/2001

Venclova - zjawisko europejskie, ks. Jan Sochoń, "Nowe książki", nr 11/2001

Tomas Venclova jest jednym z nielicznych światowych poetów, którzy nie boją się intelektualnej i duchowej konfrontacji z bolesnymi wydarzeniami współczesności, zwłaszcza dotykającymi spraw, by tak rzec, plemiennych, organicznie związanych ze zmiennym rytmem historii, polityki, narodowych ksenofobii i nacjonalizmów. Dlatego był i w pewnym sensie pozostaje pisarzem niewygodnym, zmuszającym do rachunku sumienia i niszczenia najmniejszych nawet przejawów absolutyzowania własnej wyjątkowości.

Dowodzą powyższego jego eseje i wypowiedzi publicystyczne ogłoszone w środowisku fundacji "Pogranicze", która zresztą przyznała autorowi nagrodę za heroiczne świadectwo i realizm w spojrzeniu na przypominające węzeł gordyjski sprawy Europy Środkowej, państw nadbałtyckich, ich sąsiedzkich relacji, stosunku do totalitarnej przeszłości i nadziei wiążących się z Unią Europejską. Warto je przeczytać właśnie teraz, gdy nie gasną spory na temat globalizmu i lokalności, wyzwań niesionych przez międzynarodowy terroryzm i nadziei wyzwolenia się z chorób (różnej natury) cywilizacyjnych. Venclova to swego rodzaju przewodnik po szlakach tkających obecne czasy.

Wiersze poety stały się własnością także polskiej kultury, weszły już w jej krwiobieg i wywołują społeczne reakcje. Niemała w tym zasługa Barbary Toruńczyk i "Zeszytów Literackich", Stanisława Barańczaka, Czesława Miłosza. Ale nie tylko. Przemiany demokratyczne w Europie, rewolucja solidarnościowa, zniesienie muru berlińskiego i ruina Związku Sowieckiego - oto najważniejsi "sprawcy" tego, że mamy przyjemność czytania, wręcz smakowania Venclovy. Bo jest to myśliciel, wilnianin, dysydent. Wschodnioeuropejczyk, którego się nie powinno czytać, ale moralnie smakować. Raz pozostaje gorzki i cierpki, innym razem wywołuje uczucie słodyczy i poetyckiej melancholii. Niekiedy drażni wzniosłością i wysublimowaną wyobraźnią, a niekiedy bezpośredniością oraz prostolinijnością.

Autor Rozmowy w zimie nie feruje ostatecznych wyroków, ani estetycznych, ani etycznych, ani wreszcie politycznych. Stara się natomiast objąć rozumiejącym spojrzeniem kwestie rzeczywiście ważne, godne najwyższych polemik i narodowych uniesień. Nie obawia się, że jego ogląd może wywoływać kontrowersje, nazbyt pospiesznie ujawniane emocje, a także, po prostu, krzywdzące i napastliwe, agitacyjne pomówienia. Przyzwyczajony do ostrożności i ciągłej walki z ościeniem totalitaryzmu wie, iż troska o wolność, narodową niezawisłość i godność osobistą przystoi wszystkim, najbardziej jednak tym, którzy doświadczają "hańby domowej", złowrogiej siły komunistycznego zniewolenia. Wie również, że obowiązki pisarza nie mogą obecnie ograniczać się do notowania wewnętrznych napięć i tajemnic. Teraźniejszość wymaga od niego wyjątkowej odpowiedzialności i moralnej stanowczości.

Właśnie Venclova zdaje się przywracać nieco zapoznanej wychowawczej i nauczycielskiej funkcji sztuki jej szlachetne miary i uzasadniać powinności. Uczy, zwłaszcza Litwinów, Polaków, Żydów, Rosjan, Białorusinów, Ukraińców (ale nie tylko), a więc katolików, prawosławnych, greko-katolików, muzułmanów, stąpania po krawędziach, przełomach i miejscach historycznie poranionych, etnicznych pograniczach. Przeszłości nie da się zmienić, lecz warto ją rozumieć, oceniać w świetle obiektywnymi pozbawionym najmniejszego krzywdzącego ziarnka. Szukać tego, co łączy, umożliwia wzajemne przebaczenie i budowanie nadziei na lepsze jutro. Chcąc jednak tego dokonać, należy wyzbyć się pragnienia podsycania nienawiści i skierować swe twórcze możliwości w stronę, gdzie pisarskie słowo (każde ludzkie słowo, po prostu) budzi sumienia. Pięknie i zobowiązująco napisał Venclova, że jedynym sensownym zadaniem pisarza pozostaje budzenie z uśpienia sumień poszczególnych osób i narodów.

Tym bardziej że o żadnej zbrodni nie wolno milczeć; byli i są kolaboranci, czasem w mniejszej, czasem w większej liczbie, ale nie istnieje naród kolaborujący: antysemityzm i sowietyzacja są zasadniczo tym samym. Nadto, poczucie obcości duchowej jest przyczyną wielu nieszczęść. "Kto wyodrębnia jakąkolwiek grupę ludzi - pod względem narodowym, religijnym, klasowym czy jeszcze innym, (...) ten w istocie otwiera drogę do programów, kacetów, totalitaryzmu". Nigdy nie wolno absolutyzować jakiegokolwiek narodu, gdyż istnieją wartości ważniejsze od narodu: dla chrześcijanina Bóg, dla bezwyznaniowego liberała - człowieczeństwo i prawda. Lepiej przesadzić z krytycyzmem, niż gdyby miało go zabraknąć. I pamiętać, że miłość Ojczyzny udowadnia się całym życiem i pracą.

Powyższe - aforystyczne w formie - przesłanie przenika dogłębnie cały artystyczny (więc ludzki) wysiłek Venclovy. Gorąca i synkopowana publicystyka pisarza nadaje innym jego dziełom, przede wszystkim poetyckim, dodatkowy walor. Mam na myśli szczególną wrażliwość na osobiste losy tych, którzy zostali ogarnięci totalitarną przemocą, dramatyczną logiką dziejów i nie mogą sobie poradzić z narastającym przygnębieniem. W imię nacjonalistycznych interesów gubią jasną wartość człowieczeństwa, nie są zdolni do przełamywania narodowych stereotypów i narosłych przez lata uprzedzeń. Z tego punktu widzenia, analizy i oceny Venclovy dotyczące związków i zbliżeń między Żydami i Litwinami, Polakami i Litwinami, Litwinami i Rosjanami zyskują fundamentalne znaczenie.

Miłość Venclovy do rodzinnej Litwy, ale równocześnie odwaga przyznawania się do umiłowania narodu żydowskiego, czułe wychylenie na powiewy polskości, europejskości, światowości, zmusza nas, czytelników do namysłu i podawania w wątpliwość swych dotychczasowych sposobów reagowania na rzeczywistość. Każe zamyślić się nad zawiłymi ścieżkami tradycji oraz odnawiać tlące się poczucie winy. Albowiem wszyscy, każdy z osobna mamy udział w tym, co było złe, mordercze, nienawistne. Venclova notuje: "Żydów zabijali Litwini, a ja jestem Litwinem". Zdanie wyjąłem z kontekstu, ale chodzi w nim tylko o to, żeby nie obarczać innych odpowiedzialnością za wszelkie zło, a raczej poszukiwać go w sobie. "Jeśli opowiadamy się przeciwko totalitaryzmowi, powinniśmy uważnie obserwować jego ślady w sobie". Dlatego tak ważne są przedstawiane eseje. Gęste od wspomnień, dyskusji, polemik, zachwytu nad cudownością barokowych chmur dzieciństwa, barokowego Wilna, najróżniejszych odmian pamięci. Dawno już podczas lektury tak bardzo nie drżało mi serce - z przejęcia, zachwytu i trochę bólu. Dziękuję Tomaszu, naprawdę, dziękuję. 

Ks. Jan Sochoń, "Nowe Książki" 11/2001

Tomas Venclova, Eseje. Publicystyka. Sejny 2001, Pogranicze.