W Krasnogrudzie? Na ziemi?

W Krasnogrudzie? Na ziemi?

Osiemdziesiąt lat temu przyjeżdżał tu na wakacje pewien chłopiec. Potem żył ponad siedemdziesiąt lat, wiele pisał, także o tym miejscu. I choć nigdy tu nie mieszkał, a „ten jeziorno-kamienisty powiat nigdy nie wydawał mu się domowy”, to tu właśnie wydarzyć się miały jego setne urodziny

„Europejska Agora. Wizje Rodzinnej Europy”. Czesław Miłosz – 100-lecie. Międzynarodowe Centrum Dialogu – otwarcie. Prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej – Wigilia. Krasnogruda – Sejny, 30 czerwca – 2 lipca 2011

Biały, rozłożysty, świeżo odnowiony dwór na niewielkim wzniesieniu. Poniżej, na lewo, jezioro. Wokół zabytkowy park. Ganek został jednak pomalowany na żarówiastoczerwony kolor, a nad wejściem napisano wyraźnie czarną czcionką: „Bieda temu, kto wyrusza i nie powraca” (Oscar Miłosz). Jaka historia musiała się temu miejscu przydarzyć, żeby takie szaleństwa w staroświeckim, polsko-szlacheckim otoczeniu były możliwe? Osiemdziesiąt lat temu przyjeżdżał tu na wakacje pewien chłopiec. Potem ten chłopiec żył ponad siedemdziesiąt lat, na różnych kontynentach, wiele pisał, także o tym miejscu. I choć nigdy tu nie mieszkał, a „ten jeziorno-kamienisty powiat z pochmurnym niebem nigdy nie wydawał mu się domowy”, to tu właśnie wydarzyć się miały jego setne urodziny, w siedem lat po jego śmierci, w wigilię dnia, kiedy kraj – który w ciągu jego długiego życia bywał na zmianę pod zaborem, w stanie wojny, wolny, okupowany, zniewolony – stać się miał oficjalnie na pół roku szczególnie ważny w polityce kontynentu. Dzięki tej drugiej okoliczności znalazło się więcej pieniędzy na odnowienie dworu, w którym kiedyś bywał, i wyprawienie hucznego święta; dzięki tej pierwszej – święto z okazji tej drugiej zostało umocnione powagą przeszłości i zyskało wymiar bardziej duchowy.

Michał Paweł Markowski i Zygmunt Bauman, 
fot. Adam Bolewski

Konferencja w Krasnogrudzie i Sejnach była wyjątkowa nie tylko z tych dwóch powodów, ale przede wszystkim ze względu na stałą obecność jezior, bocianów, krów na pagórkowatych łąkach, horyzontów zmieniających się za oknami i litewskiej granicy – która, choć niewidoczna, działała na wyobraźnię. Zwłaszcza, że goście byli wciąż wożeni pomiędzy miejscami noclegu (Wigry, Hołny Mejera, Dolina Sarenek, Berzniki), rozmów (Sejny, Krasnogruda) i jedzenia (Ogrodniki) autokarami i busami Pogranicza. Przemierzanie przestrzeni stawało się elementem Miłoszowych urodzin tak samo istotnym, jak kolejne referaty. A o poezji – i wokół poezji – rozmawia się lepiej przecież w stałym kontekście przestrzeni, okoliczności, niuansów; w przypadku rozmowy o Miłoszu – który wierzył niekiedy, że słowa mogą odnosić się wprost do rzeczy – zamknięcie się w dyskursie prowadzi paradoksalnie do utraty kontaktu z jego słowem.

Cezary Wodziński, fot. Adam Bolewski

Poza słowami działo się w Krasnogrudzie i Sejnach wiele. A zamilknięciami najbardziej spektakularnymi były przerwy w dostawie prądu w pierwszym dniu konferencji. Zygmunt Bauman jeszcze zdążył jako tako opowiedzieć o swojej optymistycznej wizji Europy, ale Cezaremu Wodzińskiemu rozważania na temat gościnności – i gość-inności – przerywało już co kilka zdań. Było wtedy słychać żurawie nad jeziorem. „Witam gościa w milczeniu, to znaczy wyrzekam (PRZERWA w dostawie prądu) się przemocy, jaką niesie za sobą użycie języka, a ona zaczyna się, jak tylko zaczynam mówić do innego”. Prąd okazał się bardziej litościwy dla Michała Pawła Markowskiego, który opowiadał między innymi o historii gościnności i jej religijnych kontekstach.

Agora Poetów: Anthony Miłosz, Irena 
Grudzińska-Gross, Adam Zagajewski, Marcelijus 
Martinaitis, Alicja Rybałko, fot. Adam Bolewski

Podczas Agory Poetów chwilami bez słów – tym razem świadomie wprowadzonymi do programu – dla nieznających języka były czytania wierszy po litewsku. Marcelijus Martinaitis czytał po litewsku „Dar”. Brzmiało to dla polskiego ucha jak zaklęcia, tym bardziej, że słońce zeszło akurat już trochę niżej, chmury pociemniały, światło stało się ostrzejsze. Z Martinaitisem rozmawiał między innymi Adam Zagajewski, mówił o uniwersalności Miłosza, książce o Annie Świrszczyńskiej „Jakiegoż to gościa mieliśmy” i epizodzie w Goszycach, który – ze względu na zachowanie zasady jedności miejsca i czasu – nadawałby się na dramat. Zasadę decorum zachowała przecież też cała krasnogrudzko-sejneńska trzydniowa sytuacja, aktorom dramatu nie pozwalano się rozejść – z dyskusji razem przechodzili na kolację, z kolacji na wieczór muzyki lub poezji. Sztuki o tym pewnie pisać nie warto, ale ciekawie się zastanowić, jaka to sztuka być by mogła. Sceny zbiorowe na dyskusjach i wieczorach, kameralne w kabinach busów i na siedzeniach autokarów, monologi w hotelowych pokojach. Współczesny Wyspiański? A może Gogol?

słucha Adam Zagajewski, fot. Adam Bolewski

W Agorze Poetów uczestniczył także Anthony Miłosz, który opowiadał o liście Miłosza do papieża, ironicznej interpretacji fragmentu „Czym jest poezja, która nie Ocala / Narodów ani ludzi?”, czytał wiersze, a po pewnym czasie rozbrajająco zapytał: „I co? Już chyba mamy 20 minut?”. Adam Zagajewski żartował: „Synów wielkich poetów nie powinno się dopuszczać do głosu, bo wiadomo, że wszystko wiedzą najlepiej”. Najbardziej uderzający – zwłaszcza tu, w Krasnogrudzie – był jednak sam wygląd Tony’ego Miłosza. Z daleka nie dałoby się odróżnić go od ojca w okresie krakowskim. Na szczęście jednak – tak jak dwór miał na znak, że nie jest jednak i być nie może tamtym dokładnie dworem, żarówiastoczerwony ganek – w ustach syna poety tkwiła na znak odróżnienia fajka. Dwór, Tony, i wszystkie rzeczy tego świata byłyby przecież w poezji Miłosza jedyne, dokładnie te i dokładnie teraz. „Nie ogólny, pełnomocnik idei lisa w płaszczu podbitym uniwersaliami. / Ale on, mieszkaniec kamienistych jelniaków niedaleko wioski Żegary”.

w pierwszym rzędzie od prawej: budka tłumaczek, 
Andrzej Franaszek, Irena Grudzińska-Gross, Marek 
Zaleski, Krzysztof Rutkowski, fot. Adam Bolewski

Drugiego dnia znakiem ciszy i tego, co niewypowiedziane, stać się mogła dla obserwatora – jeśli nie potrzebował praktycznej pomocy pudełeczek ze słuchawkami i przez to mógł całą tę maszynerię traktować nieco swobodnie – budka, w której siedziały tłumaczki symultaniczne. Intensywna gestykulacja jednej i spokojne skupienie drugiej z nich, konsekwentne zamiany, szeroka szyba, jakby specjalnie po to, żeby ten niemy film wygodniej było oglądać. W tej samej konwencji utrzymany był chwilami taniec rozmówców z mikrofonami – kiedy Irena Grudzińska-Gross zapytała Aleksandra Schenkera o wieczory poezji Miłosza, na których bywało po 12 osób – a nikt jeszcze dobrze nie wiedział, jakie reguły co do przekazywania mikrofonu obowiązują w Sejnach. Chwilę później Aleksander Schenker zaniemówił ze wzruszenia.

mówi Krzysztof Czyżewski, fot. Adam Bolewski

Na salę, w przystosowanym przez Fundację Pogranicze wnętrzu Białej Synagogi w Sejnach, zaglądali co jakiś czas miejscowi i przypadkowi turyści, zaciekawieni, o czym ci ludzie z mikrofonami tak zawzięcie dyskutują. Oraz, żeby schować się przed deszczem, który od dnia drugiego padał już bez dłuższych przerw. Na salę wchodził także wciąż pewien pies. Tymczasem Andrzej Mencwel mówił o wielokulturowej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, Barbara Toruńczyk o tęsknocie Miłosza za równowagą i o problemie w komunikacji między nim a młodymi poetami, Adam Pomorski między innymi o podziale na Europę wina i piwa, a Krzysztof Rutkowski przypominał, że rozbiory Polski także powstały z wizją rodzinnej Europy. Nie sposób wymienić ogromu wątków podejmowanych w ciągu tych trzech dni. Zwłaszcza, że równolegle prezentowane były nowe punkty widzenia oraz polemiczne nawiązania do wypowiedzi poprzedników.

czyta Ryszard Krynicki, fot. Adam Bolewski

Mocnym momentem dnia drugiego był wieczór i „Café Europa”, „latająca kawiarnia literacka”, która od zwykłych czytań poezji różniła się przede wszystkim tym, że prowadzący – Krzysztof Czyżewski i tłumacząca Irena Grudzińska-Gross – chodzili pomiędzy stolikami, zapraszając do czytania siedzących przy nich wśród publiczności poetów i tłumaczy. Kolejne części wieczoru rozpoczynały ludowe pieśni po polsku i litewsku. Nie wszystkie wiersze były dobre. Ale też i nie o to chodziło. Dział się rytuał – stawiania kroków i wypowiadania słów. Ryszard Krynicki czytał siebie i Miłosza, poważnym i powolnym, wahającym się a zarazem niezwykle pewnym głosem wypowiadał każde słowo osobno. Johan de Boose z Brukseli czytał każdy utwór w trzech językach, wydmuchując słowa znad drewnianego pulpitu na papiery, w promieniu skupionego spojrzenia Jane Hirshfield zawieszonego metr od niego. I wreszcie – jeszcze na samym początku wieczoru – sama Hirshfield, tak bardzo ceniona przez Miłosza. I jej wiersz:

To było tak:
byłeś szczęśliwy, potem byłeś smutny,
potem znów szczęśliwy, potem nie.

Tak to szło.
Byłeś niewinny, lub byłeś winny,
Brałeś się za coś, lub nie.

Czasem mówiłeś, kiedy indziej milczałeś,
Przeważnie, jak się zdaje, milczałeś – co miałeś mówić?

Teraz jest już niemal po wszystkim.
(…)

Twoja historia jest taka: byłeś szczęśliwy, potem byłeś smutny,
Spałeś, budziłeś się.
Czasem jadłeś pieczone kasztany, czasem daktyle.

(tłum. Julia Hartwig)

Wieczór zakończyły Miłosza „Jasności promieniste” (po polsku i rosyjsku) i „Chłopiec” (po polsku i litewsku). Oraz urodzinowy toast, do którego podzielono się resztkami wina ze stolików. Niemy (czemu dziwiła się Jane Hirshfield), bo śpiewanie sto lat komuś, kto właśnie tego dnia je pośmiertnie skończył, byłoby z pewnością absurdalne; milczenie po raz kolejny spełniło tu swoją rolę.

patrzy Krzysztof Rutkowski, fot. Adam Bolewski

Trzeciego dnia rozpadało się na dobre. Rozmawiano o postawie Miłosza wobec Powstania Warszawskiego – i nie sposób było przy tym nie myśleć o podobnych „długich Polaków rozmowach” toczonych latami na temat Mickiewicza. Krzysztof Rutkowski spektakularnie przedstawił losy Gajcego i Miłosza podczas powstania, i udzielając sobie na te wydarzenia pewnej licentia poetica, umieścił w jednym czasie śmierć pierwszego i pociski, które o 10 centymetrów minęły głowę drugiego. Marek Zaleski wspominał o tekście Judta, w którym ów podkreśla napięcie pomiędzy dobrem obecnym w krajobrazie, a świadomością potwornych historii, które działy się w pobliżu. Clare Cavanagh opowiadała o amerykańskiej perspektywie na Miłosza. A Małgorzata Dziewulska wypunktowała szereg niejasności i wątpliwości towarzyszących współczesnej lekturze „Rodzinnej Europy”.

Wieczorem w Krasnogrudzie, po filmie „Dolina Issy”, gościnność, którą pierwszego dnia rozważano teoretycznie na wszelkie możliwe strony, nabrała wymiaru praktycznego – po Koncercie Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego do później nocy trwała huczna zabawa taneczna w piwnicach dworku. Trudno pewnie byłoby o lepszego gospodarza Krasnogrudy niż ludzie Pogranicza, którzy – świadomi, że dwór nie może być tym czym był, ani być nie może martwym obrazem przeszłości – pomalowali ganek na czerwono.

Chodząc nocą wokół dworu miało się w pamięci fragment z Miłosza:

Otrzymane właśnie zdjęcia z Krasnogrudy robione przed paroma miesiącami. Jesienny park, trzciny jeziora, na każdym dokładnie rozpoznaję, skąd patrzył fotografujący. Co powiedzielibyśmy o człowieku ubiegłego wieku, który w roku 1884 wspominałby swoją młodość roku 1830? Że dwie różne epoki, zupełnie niepodobne do siebie, że byłby stary i pamięć miałby niepewną. Nie sprawdza się nic z tego. Doznanie zmysłowe każdego szczegółu tak ostre, jak kiedy miałem lat dziewiętnaście, i odtworzone to samo poczucie, jakbym znów wiosłował, nakierowując dziób łodzi na olszyny cypla, albo szedł w górę w stronę widocznej pomiędzy drzewami werandy, poczucie, że jestem tu tylko na chwilę. W Krasnogrudzie? Na ziemi?…

Zofia Król, wiceredaktor naczelna „Dwutygodnika”.
Źródło: www.dwutygodnik.com