Krzysztof Czyżewski wspomina:
Predrag Matvejević nie żyje, a właściwiej jego Mare Nostrum jest już Morzem Wieczności. Doszedł do kresu w Zagrzebiu, ale prowadziła go tam długa droga – z Mostaru, przez Sarajewo, Paryż, Rzym… Napisał nie jedną znakomitą książkę, w Meridianie zdążyliśmy wydać dwie z nich, we wspaniałym przekładzie Danuty Cirlić-Straszyńskiej. W potamologii królował „Dunaj” Magrisa, ale w talassologii już tylko „Brewiarz śródziemnomorski”.
Łączyły mnie z nim niechęć do świata, w którym arenę słychać dalej niż areopag oraz miłość do Starego Mostu w Mostarze, do mikroświata dawnej apteki i do ludzi pogranicza. Można postawić znak równości między człowiekiem pogranicza a jego Śródziemnomorzem, które tak opisywał:
„Nie przystają do niego kryteria węższe od śródziemnomorskich. Zdradzamy je, patrząc na nie ze stanowiska eurocentryzmu jak na twór wyłącznie łaciński, rzymski czy romański, opisując je z punktu widzenia panhelleńskiego, wszecharabskiego czy syjonistycznego, myśląc o nim z pozycji jakiegokolwiek partykularyzmu, etnicznego, religijnego czy partyjnego. Obraz Śródziemnomorza zniekształcali fanatyczni trybuni i stronniczy egzegeci, uczeni bez przekonań i kaznodzieje bez wiary, oficjalni kronikarze i okazjonalni poeci. Państwa i kościoły, władcy i prałaci, ustawodawcy świeccy i duchowni dzielili przestrzeń i ludzi we wszelkie możliwe sposoby. Wewnętrzne związki opierały się podziałom. Śródziemnomorze to coś więcej niż tylko przynależność”.
Tak, Predrag Matvejević to coś więcej niż tylko przynależność