Fłojera, Piotr Mizner, "Dialog", marzec 2006

Fłojera, Piotr Mizner, "Dialog", marzec 2006

Sejneńskie "Pogranicze" wydało ostatni tom "Na wysokiej połoninie" Stanisława Vincenza. Czyste szaleństwo. Kto to kupi? Kto to przeczyta? Za grube, niemodne. Vincenza nosiło się w latach osiemdziesiątych. O wznowieniu jego esejów, o wydaniu listów można więc tylko pomarzyć. Na razie wyręczają nas Ukraińcy. Opublikowali, na przykład, korespondencję między Vincenzem i Olgą Duczymińską, poetką z Huculszczyzny, która po powrocie z łagru zaczęła wymianę listów z dawnym sąsiadem, wówczas już mieszkającym w Grenoble. Informowała go po prostu, co słychać w rodzinnych stronach, zapraszała do przyjazdu. Skutek był wiadomy: przesłuchania, rewizje, stała inwigilacja.

Myśląc o Vincenzie, przypomniałem sobie człowieka, który należał do intelektualistów-pielgrzymów odwiedzających go przed wojną w Krzyworówni, jeszcze nie jako pisarza wybitnego, ale niezwykle mądrego gawędziarza. Szukali tam uspokojenia i inspiracji. 

Ten pielgrzym to Jerzy Mieczysław Rytard. Zaczynał jako poeta w kawiarni Pod Picadorem w 1918 roku. Wspólnie z Jarosławem Iwaszkiewiczem tłumaczył "Iluminacje" Rimbauda. Pisał wiersze symbolistyczno-surrealistyczne, powieści o tematyce sportowej i tatrzańskiej. W Zakopanem prowadził amatorski Podhalański Teatr Ludowy i zakładał Teatr Formistyczny. Witkacy zapewnił Rytardowi odrobinę nieśmiertelności, pisząc entuzjastyczny szkic o jego powieści poetyckiej "Wniebowstąpienie": "Chwilami nie wiadomo, czy opisuje pejzaż, czy stan uczuciowy. Wszystko lśni u niego kolorami. [...] W zdaniach Rytarda nawet słowa nie oznaczające barw zdają się nabierać i potęgować swoją przestrzenność". 

Ale "był to człowiek wyjątkowo nieszczęśliwy - mówił Iwaszkiewicz w "Książce moich wspomnień" - czy raczej, powiedzmy, miał wyjątkowego pecha. Malował abstrakcyjne obrazy w czasach, kiedy nikt o tym nie chciał słyszeć, próbował zrobić abstrakcyjny film, nie mogąc znaleźć nigdzie poparcia, pisał prozę wzorowaną na Rimbaudzie, której nikt nie lubił i nikt nie chciał drukować. Rytard nie miał dość siły woli, aby narzucić innym swoją koncepcję sztuki, zniechęcał się łatwo - no i nie miał żadnego oparcia.Uważam, że zmarnowały się w nim bardzo wielkie talenty". 

Można powiedzieć, że zbrakło mu siły woli, ale nie tylko dlatego poniósł klęskę. Lata przedwojenne tracił, szukając środków wyrazu. Po wojnie nie mieścił się w schemacie. Pisał niewiele, chorował, żył w nędzy. Nie wypłynął na falach odwilży. Umarł w 1970 roku. Dobrze, że ocalały jego rękopisy. Są tam między innymi jego wspomnienia, podczas okupacji pisane w formie listów do przyjaciół. Na przykład do Stanisława Ciesielczuka, pochodzącego z chłopskiej rodziny ze Sławęcina pod Hrubieszowem, wiejskiego poety metafizycznego, zabłąkanego w dwudziestoleciu literackim. 

Inne listy to "jakby cykl obrazów, scen, sytuacji i nastrojów związanych z wierzchowiną huculską". Pierwszym adresatem jest Stanisław Vincenz, drugim - Stanisław Ryszard Dobrowolski, nieźle zapowiadający się kiedyś poeta z grupy "Kwadryga", który w serwilizmie powojennym utopił talent pisarski. Trzeci z przyjaciół-adresatów to Petro Szekieryk-Donykiw, sąsiad Vincenza, wójt Żabiego, a zarazem autor powieści "Dido Iwanczyk", której fragment we własnym przekładzie dołączył Rytard do swoich wspomnień. Początkowo był bardzo zapalczywy. Szekieryk co i raz popadał w konflikt z polskimi władzami. Z opresji wyciągał go zwykle Vincenz, który, jak się zdaje, w końcu go po przyjacielsku utemperował. 

Świat starowieku skończył się wraz z wejściem Sowietów. Autora "Na wysokiej połoninie", jak wiadomo, uratowali ukraińscy przyjaciele, wrócił z więzienia NKWD w Stanisławowie. Szekieryk-Donykiw zginął prawdopodobnie w łagrze. Tego Rytard chyba nie wiedział. 

Czytając jego wspomnienia, a zwłaszcza rozdziały poświęcone Huculszczyznie, można się domyślić, dlaczego nie był tak naprawdę zawodowym literatem, to znaczy osobnikiem piszącym i publikującym niezależnie od okoliczności. "Słowo zostało dzisiaj sponiewierane i nadużyte. A gdy odezwie sie fłojera, ten skromny, prosty kawałek wydrążonego drzewa, jakże wiele mówią jej tony zawodzące, jękliwe, to znów zrywające się niespodzianie do jakiegoś szalonego, skocznego pędu w rozfalowane górskie przestrzenie." 

Piotr Mizner "Dialog", marzec 2006

Stanisław Vincenz, Na wysokiej połoninie. Barwinkowy wianek. Sejny 2005, Pogranicze.