Odszedł Csaba Gy. Kiss (1945-2025).

Csaba Gy. Kiss (1945-2025).

Csaba Gy. Kiss (1945-2025). Przyjaciel. Dla wędrowców środkowoeuropejskiej Atlantydy wieczne światełko zapalone w Budapeszcie.

W nim się urodził, walczył z komuną, był dziennikarzem, zakładał Węgierskie Forum Demokratyczne, przez kilka lat mu prezesował, a potem poświęcił się humanistyce i nauczaniu, aż dożył lat osiemdziesięciu. Znalazł w nim schronienie dobry duch ludzi pogranicza, a solidarność nigdy nie była dla niego pustym słowem. Utożsamiał się z pokoleniem Węgrów, którzy po rewolucji 56’ roku stali się Środkowoeuropejczykami. Na dowód tego przytaczał słowa opozycyjnego poety Gáspára Nagya: „Pożenili mnie z historią, naprzód i wstecz w czasie. [...] Ja nie wkraczam, ale okupuje mnie Europa Środkowa”. I dodawał: „Inwazja wojsk Układu Warszawskiego uzmysłowiła nam, że ustroju nie da się zreformować, że jeśli kiedykolwiek mamy się od niego uwolnić, to jedynie przy współpracy z naszymi sąsiadami”.

Doskonale znał literaturę polską. Był z „Pana Cogito” Herberta, któremu poświęcił książkę, ale też z „Rodzinnej Europy” Miłosza i grecko-huculskiego świata Vincenza. Dystyngowany, trzymający emocje na uwięzi, bez uskarżania się znoszący ból, oszczędny w słowach, a w środku serdeczny, głęboko wszystko przeżywał. Zawsze pamiętał o Bożonarodzeniowych życzeniach. Te ostatnie zawierały dopisek: „Wbrew woli niektórych polityków jestem przekonany zwolennik przyjaźni węgiersko-polskiej”. Jak na Csabę, to była już niemal wylewność. I wiem, że za tymi słowami stał dramat nieprzespanych nocy. Rok wcześniej dopisał wyrazy solidarności z Ukrainą. Zdążył jeszcze przesłać mi esej do książki „Europa Środkowa – co dalej?”, która wkrótce ukaże się nakładem Pogranicza. „Szczerze mówiąc – pisał w liście – nie jestem z niego zadowolony. Muszę ci powiedzieć, z pewnym sceptycyzmem patrzę teraz na bliską przyszłość naszego regionu.” Nawiązując do eseju "Nędza małych państw wschodnioeuropejskich" Istvána Bibó z 1946 roku, konstatował gorzko, że wciąż spotykamy się tutaj ze swoistym połączeniem narodowej pychy i niewiary w siebie, gestów straceńczego buntu i jednocześnie konformizmu.

Znając go, wiem że nie pozwoliłby mi zakończyć rozmowy żadnym pesymistycznym akcentem. Sięgam więc do jego eseju o Vincenzie „Dialog polskiego humanisty z totalitaryzmem”, i wpisuję sobie do sztambucha słowa przestrogi i zarazem nadziei pozostawione nam przez węgierskiego i środkowoeuropejskiego pobratymca: „Przeto nie wolno nam zastygać w strachu bezwolnych ofiar, hipnotyzowanych przez „sowieckie ślepia”, bo bynajmniej nie wiadomo, czy ci, którzy budzą takie przerażenie, sami nie są bardziej przerażeni, natomiast poszukiwanie dialogu i porozumienia pozwoli może wydostać się z zaklętego kręgu”.