Dziennik z Krasnogrudy

Dziennik z Krasnogrudy

W Przeglądzie Politycznym (157/158 2019) ukazał się DZIENNIK ZNAD JEZIORA HOŁNY Jacek Hajduk Homer w Krasnogrudzie.

Tekst jest owocem pobytu Jacka Hajduka w Międzynarodowym Centrum Dialogu w Krasnogrudzie jako stypendysty pierwszej edycji rezydencji literackiej im. Marii i Kazimierza Brandysów, która odbyła się w dniach 23 września - 11 października 2019 roku.

Jacek Hajduk

Homer w Krasnogrudzie

Dziennik 23.09-11.10.2019

Jutro o 4:27 pociąg relacji Kraków-Suwałki. Planowany przyjazd na miejsce: 12:47. Z Suwałk do Sejn, a następnie pod samą granicę z Litwą, do wsi Krasnogruda, gdzie w dworze Czesława Miłosza, a jednocześnie siedzibie Międzynarodowego Centrum Dialogu Pogranicze, spędzić mam niespełna trzy tygodnie w ramach pierwszej edycji rezydencji literackiej im. Marii i Kazimierza Brandysów. Dystans to około 600 km, czyli tyle, ile z Krakowa do Suboticy w dzisiejszej Serbii. By tam dotrzeć, przejechać trzeba kawał Polski południowej oraz całą Słowacje i całe Węgry na przestrzał. Lecz w każdym tamtejszym zakątku panuje duch C.K. i ten sam kulturowy kod, który włada w moich stronach. Inny (co nie znaczy obcy) świat to dopiero Grecja. Tymczasem, jadąc te 600 km na północ, i wciąż pozostając w granicach Rzeczypospolitej, zmierzam właściwie do sąsiedniego kraju, na spotkanie z nie-moim krajobrazem, nie-moją mową, nie-moim duchem. Ziemia, rodząc góry i doliny, morza i jeziora, pejzaże tak różnorodne, nie brała przecież pod uwagę granic. To już nasza, jej późnych dzieci, słabość.

Inna przestrzeń

Jestem w pokoju, który na najbliższe trzy tygodnie stanie się moim domem.  Rozglądam się dookoła: jest biurko i jest łóżko. Jest wszystko, czego potrzebuję. Książki, które zamierzam czytać, przynoszę sukcesywnie z biblioteki na dole. Ustawiam je z rozmysłem. To nimi wypełniam przestrzeń. Sufit jest wysoki, ścięty, bo pokój znajduje się na poddaszu. Przez okna, wysokie i wąskie, widać drzewa i polanę; w oddali - linię lasu. W słońcu, które teraz, osuwając się powoli za horyzont, prześwietla szyby okien i kładzie się smugami na biurku, drga naprężona pajęczyna. To wszystko. Moja cela pisarska.

Po późnym obiedzie lub wczesnej kolacji wyszedłem przed dwór. Oto ostatnie chwile przed zmrokiem, niebo - ponad głową ciemnoniebieskie, nieco niżej szarobłękitne, na styku z linią lasu żółtopomarańczowe. Dookoła, bliżej i dalej, soczysta zieleń, a w nią powtykane tu i tam prowadzące dokądś wykładane kamieniem alejki.

Pierwszy dzień, a właściwie pierwszy wieczór obcowania z ciszą. Cisza w pokoju, we dworze, w okolicy. Cisza jakby rozchodząca się falami. Koncentrycznymi kręgami. Tylko cisza. Nic więcej.

Sejny i Krasnogruda

Sejny to małe, urocze miasteczko, założone przez Jerzego Grodzińskiego w 1593 roku na terenach należących wówczas do Wielkiego Księstwa Litewskiego. W wymarłym języku jaćwieskim słowo seina, od którego wzięła się nazwa osady, oznaczało trawy porastające brzegi rzek, sitowie. Dziś to suwalszczyzna, ale niedaleko stąd na Litwę. Zresztą, podobno jedna trzecia mieszkańców to Litwini, a we wsiach okolicznych ich liczba sięga nawet dziewięćdziesięciu procent. Na ulicach słychać język litewski. Jest tu litewski dom kultury, są litewskie sklepy z litewskimi wyrobami. To samo państwo, inny kraj.

W centrum Sejn, w budynku zwanym tutaj Starą Pocztą, znajduje się obecnie Dom Pogranicza, czyli siedziba główna Ośrodka Pogranicze - sztuk, kultur, narodów, założonego przed ponad ćwierćwieczem przez dwa małżeństwa: Małgorzatę i Krzysztofa Czyżewskich oraz Bożenę i Wojciecha Szroederów. Instytucja ta porównywana bywa nawet dzisiaj do Instytutu Literackiego prowadzonego przez Jerzego Giedroycia w Maisons Laffitte. Ośrodek znany jest w świecie i stanowi model, według którego organizuje się podobne miejsca. Jedną z ważniejszych inicjatyw Pogranicza było utworzenie Pracowni Centrum Dokumentacji Kultur Pogranicza, która gromadzi, opracowuje i udostępnia wielojęzyczne zbiory, dotyczące krajów i kultur Europy Środkowo-Wschodniej, Bałkanów, a nawet Azji. Oprócz księgozbiorów (a są tu także pozycje, których na próżno szukalibyśmy nawet w Bibliotece Narodowej), Pracownia dysponuje imponującymi zbiorami wycinków prasowych (stale aktualizowanych), a także pocztówek, fotografii i płyt z nagraniami audio.

W niedalekim sąsiedztwie znajduje się Biała Synagoga, którą Pogranicze obecnie dzierżawi, i w której organizuje koncerty, spotkania i wystawy. W synagodze miałem okazję wysłuchać opowieści o Żydach sejneńskich.

W 1768 roku do Sejn sprowadzili ich dominikanie, licząc na to, że uda się tym sposobem ożywić gospodarkę miasta. W 1791 roku mieszkało tu około siedemdziesięciu Żydów, a po pięciu latach trzykrotnie więcej. Trzy dekady później społeczność żydowska liczyła kilka tysięcy osób i stanowiła już dominującą w mieście wspólnotę. Na przełomie wieków XIX i XX spora część Żydów sejneńskich wyemigrowała za chlebem, toteż w momencie wybuchu II wojny światowej było ich nieco ponad ośmiuset. Wojnę podobno przeżył tylko jeden.

Relacji w synagodze słuchała z nami pewna Amerykanka imieniem Ellen, która przyjechała tu (chyba z Colorado) tropem swoich żydowskich przodków. Patrząc na nią, na to, jak chłonie te słowa, czułem chyba wstyd: za Litwinów?, za Polaków?, za Nazistów, za Sowietów? A może za siebie? Bo przecież dla mnie była to tylko jedna z wielu opowieści o żydowskich losach, a nie - jak dla Ellen - bolesna opowieść rodzinna.

Holokaust. Na ten temat tyle już powiedziano i napisano, a wydaje się nietknięty. Kiedy spotykam ludzi, podróżujących śladami swoich straconych dziadów, mam wrażenie, że Europa nie jest wcale tym, czym mnie zdaje się być - nowoczesnym, dostatnim światem, ale jakimś pogorzeliskiem, ziemią jałową, nawiedzonym domem. Układamy sobie życie na stosach kości. I udajemy, że nic się nie stało. Kiedy przestajemy udawać, wszystko, co powstało po wojnie, wydaje się nagle fikcją, fatamorganą.

W drodze powrotnej tylko jedna myśl: krajobraz. Wbrew temu, czego się spodziewałem, sejneńszczyzna nie jest płaska. Teren bywa pagórkowaty, ale inaczej niż na południu Polski, choćby w Beskidach. Droga do Krasnogrudy wydaje się czymś w rodzaju traktu do baśniowej krainy: za siedmioma wzgórzami, za siedmioma jeziorami… Zabudowań prawie nie ma, pojedyncze domy znajdują się daleko od dróg; za to liczne są pola kukurydzy, teraz wysychającej w mocnym słońcu. Na łąkach krowy, co w wielu regionach kraju jest już raczej rzadkością. Zresztą rzadkością są dzisiaj nie tylko stada krów chodzących wolno, ale i, po prostu, łąki. Codzienność i zwyczajność w najczystszej postaci, a jednak… zawrót głowy, niemy zachwyt, olśnienie.

Dwór, w którym mieszkam, należał do rodziny Czesława Miłosza od strony matki. Począwszy od 1927 roku z rodzicami i bratem Andrzejem przyjeżdżał tu poeta regularnie na wakacje. Jako student bywał też sam. Zajmował wtedy pokój na piętrze. Prowadził życie towarzyskie, ale także chodził po lasach, pływał kajakiem po jeziorze i obserwował ptaki. Chlubą dworu była wspaniale zaopatrzona biblioteka, która należała do Stanisława Kunata, brata Teofila, pradziadka Noblisty. Chociaż księgozbiór (z wyjątkiem jednej książki: Szkice historyczne Karola Szajnochy) przepadł bez śladu, to półki, stylowej biblioteki w odrestaurowanym dworze nie stoją puste: zapełniają je dzisiaj dzieła Miłosza i prace jemu poświęcone, ale także książki autorów mu bliskich, w tym Stanisława Vincenza.

CAŁOŚĆ TEKSTU W ZAŁĄCZNIKU - PLIK PDF

O REZYDENCJI MARII I KAZIMIERZA BRANDYSÓW