Józef i Maria Klimkowie

Józef i Maria Klimkowie

Pisanie o własnych rodzicach jest nieco niezręczne. Może wyglądać na swego rodzaju samochwalstwo. Któż jednak zna te historie lepiej ode mnie. Więc korzystając ze sprawnej jeszcze pamięci, postaram się te nazwiska ocalić od zapomnienia.

Sunaus Jurgio (Jerzy) atsiminimai apie savo tėvus Juozą (Józef) ir Mariją (Maria) Klimko.

Juozas Klimko gimė 1896 m. Veisiejuose. Baigė Veiverių mokytojų seminariją ir pradėjo mokytojauti savo gimtinėje. I pasaulinio karo metais šeima buvo išvežta į Saratovą į prie

Volgos. Į, Veisiejus sugrįžo 1918 m. Įstojo į lenkų karinę organizaciją (P.O.W.). Įspėtas dėl galimo arešto pasitraukė į Berznyką. Buvo pirmu po karo Berznyko mokyklos vedėju. Kartu teko organizuoti mokyklų tinklą Seinijoje. 1924 m. vedė mokytoją Mariją Januszewicz. 1933-34 m. rūpinosi naujos mokyklos statyba (prie dabartinės ligoninės). Be darbo mokykloje vadovavo organizacijai "Strzelec" (šaulys), režisavo spektaklius mėgėjų teatre, organizuodavo daug ekskursijų, rūpinosi harcerų organizavimu, moksleivių kooperatyvu ir kt.

Marija Januszewicz buvo Suvalkų gubernijos valdininko dukra. I pasaulinio karo metais šeima iškeldinta į Poltavą. 1917 m. sugrįžo į Seinus ir dirbo Domosławskio vaistinėje. Jos sesuo Helena buvo P.O.W. ryšininkė. Nuo 1920 m. mokytojavo įvairiose Seinų apskrities mokyklose.

Juozo ir Marijos Klimko šeima išaugino du sūnus: Jurgį ir Juozą. II pasaulinio karo metais Juozą (tėvą) vokiečiai suėmė ir išveže į koncentracijos stovyklą, kur 1941 m. mirė. Palaikus pasisekė parsivežti į Seinus, ir čia labai iškilmingai buvo palaidotas. Sūnus Jurgis (kartu ir šių atsiminimų autorius), aktyviai dalyvavo lenkų pogrindžio organizacijų veikloje:

ZWZ (Związek Walki Zbrojnej) ir AK (Armia Krajowa). 1944 m. pakliuvo į sovietinį lagerį, iš kurio sugrįžo 1946 m.

Pisanie o własnych rodzicach jest nieco niezręczne. Może wyglądać na swego rodzaju samochwalstwo. Któż jednak zna te historie lepiej ode mnie. Więc korzystając ze sprawnej jeszcze pamięci, postaram się te nazwiska ocalić od zapomnienia.

Józef

Urodził się w 1896 r. w miasteczku Wejsieje (obecnie Litwa). Pewne ślady wskazują, że ród przywędrował z Lubelszczyzny przez Prusy na Litwę. Dziadek Józefa miał zakład ogrodniczy w Serejach, a ojciec Stanisław był nauczycielem szkoły ludowej w Wejsiejach. Matka Antonina była de domo Gawuć. Miała liczną rodzinę: brata Aleksandra, siostry: Adelajdę, Elwirę i Zofię. Ojciec zmarł przed pierwszą wojną. Józef miał już wtedy ukończone seminarium nauczycielskie w Wejwerach, jedyne bodaj wówczas w byłej guberni suwalskiej, i objął po ojcu posadę nauczycielską w Wejsiejach.

Po wybuchu pierwszej wojny światowej rodzina została ewakuowana do Saratowa nad Wołgą, jego zaś zmobilizowano do batalionu budowlanego. W 1918 r. powrócili do Wejsiej.

Czując się Polakiem, został członkiem Polskiej Organizacji Wojskowej. Zagrożony aresztowaniem przez policję litewską (ostrzegł go znajomy policjant) uciekł do pobliskich Berżnik. Po ustaniu walk polsko-litewskich został pierwszym kierownikiem polskiej szkoły w Berżnikach, W 1923 r. powierzono mu stanowisko kierownika szkoły powszechnej w Sejnach oraz organizatora sieci szkół na Sejneńszczyźnie, a także członka komisji egzaminacyjnej dla nauczycieli uzupełniających swe wykształcenie.

Działając w tejże komisji, poznał młodą nauczycielkę Marię Januszewicz (według ówczesnej metryki Mariannę). W 1924 r. młodzi pobrali się. Było to małżeństwo z miłości.

Warunki pracy były wówczas trudne. Szkoła mieściła się w trzech budynkach prywatnych: dwa z nich stały przy ul. Zawadzkiego (główny u Pietruszkiewicza), trzeci przy ul. Kalwaryjskiej (u Sitki, obecnie przeznaczony do rozbiórki). Brakowało wszystkiego, przede wszystkim pomieszczeń. Kompletowano ławki, tablice, podręczniki, zeszyty. Nauka odbywała się na dwie zmiany. Pod dostatkiem natomiast było zapału do nauki i ofiarnej kadry nauczycielskiej.

W końcu lat dwudziestych władze miasta postanowiły wybudować nową szkołę. Miejsce wybrano pod lasem, obok boiska sportowego (obecnie teren szpitala). Splantowano pagórek, założono fundamenty i całość utknęła z braku środków. Budowę podjęto ponownie dopiero w 1933 r. Z braku pieniędzy zmieniono projekt. Parter budowano murowany, piętro i poddasze drewniane.

Budynek oddano do użytku 1 września 1934 r. Warunki były znacznie lepsze. Wprawdzie nauka nadal odbywała się na dwie zmiany (ponad 700 uczniów), ale klasy były widne i przestronne, sprzęt odpowiedni, zaczątki gabinetu fizycznego itp.

Szkoła była dziełem życia Józefa Klimki, ale nie jedynym. Mimo tuszy (110-120 kg przy średnim wzroście), rozsadzała go energia. Był radnym, komendantem "Strzelca" (organizacja paramilitarna dla starszej młodzieży), organizatorem i reżyserem teatru amatorskiego, zapalonym myśliwym i wędkarzem oraz uczestnikiem wszystkich balów (podobno najlepiej w okolicy tańczył mazura).

Wielką pomocą w utrzymywaniu szkoły służył od swego powstania (1924 r.) 24 batalion KOP-u, który otoczył opieką sejneńską młodzież. Żołnierze pomagali m.in. w akcji dożywiania, organizacji obozów harcerskich, wycieczek oraz akademii szkolnych. We współpracy były pomocne przyjaźnie kierownika szkoły z kadrą. Szkoła z kolei pomagała w organizacji kursów dokształcających dla żołnierzy.

W szkole Józef Klimko nie ograniczał się tylko do kierowania. Troszczył się o wychowanie obywatelskie, organizował obchody rocznic i świąt narodowych, prawie co roku urządzał wycieczki do różnych regionów Polski (do Gdyni, Warszawy, Krakowa i Wieliczki oraz do Wilna), dbał o drużynę harcerską, Szkolną Kasę Oszczędności, Spółdzielnię Uczniowską itp. Tak było do września 1939 r.

Tuż przed wybuchem wojny wysłał żonę i synów do swego brata Aleksandra na Wołyń do Łucka, gdzie miało być bezpieczniej, bo daleko od niemieckiej granicy. Po wkroczeniu do Sejn Arrnii Czerwonej otworzył na krótko szkołę, ale na początku paidziernika Sejny zajęli iemcy, szkołę zamknęli, a jego wysiedlili z mieszkania w szkole do domu Smilińkich na tej samej ulicy.

Maria

Urodziła się w 1901 r. w Suwałkach. Ojciec, Michał Januszewicz, był urzędnikiem guberni suwalskiej, matka Janina, z domu Miłun, była córką rolnika ze wsi Krzywe. Miała starszą siostrę Helenę i brata Mieczysława oraz młodsze siostry Wandę i Zofię. Matka zmarła przy porodzie Zofii.

Tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej ojca przeniesiono do Sejn, gdzie powtórnie się ożenił. W 1915 r. rodzinę ewakuowano do Poltawy. Tam Maria kontynuowała naukę rozpoczętą w gimnazjum. Tam też zmarła macocha. Po wybuchu rewolucji rodzina wróciła do Sejn. Opiekę nad Marią przejęła najstarsza z sióstr Helena, która wstąpiła wkrótce do POW i została łączniczką Wacława Zawadzkiego. Maria podjęła pracę w aptece Domosławskiego. Obie były świadkiem jego zamordowania w czasie powstania sejneńskiego.

Po ustaniu walk w 1920 r. Maria podjęła pracę jako nauczycielka wiejskich szkół w Bierżałowcach, Sumowie i w Daniłowcach. W czasie wakacji uzupełniała wykształcenie na kursach.

Na jednej z konferencji nauczycielskich poznała Józefa Klimkę i w 1924 r. pobrali się. Ślub odbył się w Wilnie w kościele św. Jakuba. Małżonkowie zamieszkali w budynku szkoły przy ul. W. Zawadzkiego. W 1925 r. urodził się syn Jerzy, a dziesięć lat później - Józef.

Będąc już etatową nauczycielką, Maria poświęcała się pracy pedagogicznej, ale prócz tego lubiła zabawy oraz życie towarzyskie. Prowadziła dom często odwiedzany przez licznych gości, szczególnie okolicznych nauczycieli.

Odznaczała się wielką energią i siłą charakteru. W 1934 r. pojechaliśmy (ja, bratowa Marii i jej dwa lata starszy ode mnie syn) na kurację do Rabki, gdzie trafiliśmy na wielką powódź. Zostaliśmy tam przymusowo aż do ustąpienia wód i przywrócenia komunikacji. Maria podtrzymywała na duchu nie tylko nas, ale i wiele rodzin żydowskich mieszkających w pensjonacie. Gdy wybuch wojny zastał nas w Łucku, było ciężko. Niemcy codziennie bombardowali miasto, wystąpiły kłopoty z zaopatrzeniem. Maria przejęła rządy w domu stryja i jego, absolutnie niezaradnej, żony. Po wkroczeniu bolszewików zmusiła mnie do podjęcia nauki w gimnazjum, a gdy ruszyła komunikacja, pojechaliśmy w stronę domu do ojca. Nie było to łatwe przy ówczesnym bałaganie, ja miałem wprawdzie 14 lat i pomagałem, ale Józek miał zaledwie cztery lata. Dobrnęliśmy do Augustowa i tam zatrzymaliśmy się, bo była to granica mocno strzeżona przez bolszewików. Z perypetiami pokonaliśmy i tę przeszkodę. A wszystko dzięki sile charakteru i zrównoważeniu Marii. W połowie listopada rodzina wreszcie połączyła się, choć w zupełnie innych warunkach i, jak się okazało, nie na długo.

Okupacja

Pierwsze miesiące upłynęły w miarę spokojnie. Oczywiście doszła troska o środki materialne i niepewność jutra, jednak podtrzymywała nas na duchu nadzieja na włączenie się wiosną do wojny aliantów. ”Im słoneczko wyżej, tym Sikorski bliżej...” . Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocne jakoś minęły pod znakiem tej nadziei. Trochę politykowano w gronie przyjaciół (lekarz Moroz, burmistrz Myszczyński, Zaniewscy z majątku Otkieńszczyzna). Część rodziny Józefa, zamieszkała na Litwie (wówczas wolnej i neutralnej), przez zaprzyjaźnionych szmuglerów namawiała go, by na wszelki wypadek przeniósł się do nich. Stosunki z tą rodziną były cały czas bliskie. W okresie międzywojennym, do 1938 r., Polska z Litwą nie miała stosunków dyplomatycznych i oficjalne wizyty były niemożliwe, ale od czego przyjaźnie z kadrą KOP-u u nas i w sztabie litewskim z tamtej strony. Obie służby graniczne przymykały oczy i raz do roku w oznaczonym miejscu na granicy, na tzw. Kąknarze, spotykały się obie części rozłączonej rodziny. Po unormowaniu stosunków międzypaństwowych w 1938 r. spotkania urwały się. Można było jeździć tylko z paszportem. Kontakty i możliwości były, ale ojciec nie chciał z tego skorzystać. Prawdopodobnie bał się ponownej rozłąki z rodziną, a może i szykan jako były POW-iak.

W niedzielę kwietniową po Wielkanocy ojca aresztowano i wywieziono do obozu: przeszedł kolejno przez Działdowo, Oranienburg, Mauthausen i trafił do filii w Gusen. Tam pracował w kamieniołomach. W latach 1970-1980 zwiedziłem te obozy.

Maria została sama z synami: Jerzym (15) i Józkiem (5 lat). Za namową znajomego leśniczego, Polaka Katryniaka (daleki krewny Zaniewskich) zatrudniliśmy się wraz z Jerzym jako robotnicy leśni w pobliskim Borku, u znajomego gajowego Walusia. Pracowaliśmy tam do jesieni przy sadzeniu lasu i pielęgnacji młodniaków. Ja zostałem również na zimę do pracy przy ścince. Na decyzję o pozostaniu złożyło się zagrożenie wywózką na przymusowe roboty do Prus Wschodnich oraz to, że dołączyło do mnie kilku kolegów: Bronek Moroz, Tadek Ciborowski, Bolek Kura oraz, po roku, Władek Karpowicz. Staraliśmy się zbytnio nie przemęczać, co było z korzyścią i dla nas, i dla lasu.

Józef przysłał z Gusen dwa listy pisane po niemiecku, wyraźnie nacechowane obawą przed cenzurą. Liczyło się jednak to, że żyje. A coraz częściej nadchodziły zawiadomienia o śmierci współtowarzyszy, m.in. jego szwagra, Zaskiewicza, męża Wandy, siostry Marii, kierownika szkoły nr 4 w Suwałkach, burmistrza Myszczyńskiego i wielu innych. Zimą 1940 r. Marię zatrudnił w swej aptece Wacław Domosławski.

Józef zginął w styczniu 1941 r. Gestapo przekazało oficjalne zawiadomienie o jego śmierci. Ciężko przeżyliśmy zawiadomienie i sprowadzenie prochów (wówczas jeszcze możliwe), pogrzeb (brało w nim udział pół miasta), a także przesłanie pozostałych po nim rzeczy. Dla Marii szczególnie trudne było to ostatnie. W papierośnicy znalazła trzy papierosy i wtedy zaczęła palić.

Życie toczyło się dalej. Czerwiec 1941 r., przygotowanie i atak Niemców na Związek Radziecki. Nowe nadzieje. Może drugi wróg stanie się sojusznikiem? Na początku tak się wydawało.

Lato 1941 r. zaczęło się z inicjatywy p. Morozowej od kopania torfu w Marynowie u Bieniewskich. Jeszcze nie nauczyliśmy się kantować Niemców i kupując oficjalnie 2m3 drewna, wozić je do domu przez szereg dni. Tam poznaliśmy syna gospodarzy Kazimierza. W czasie pracy zdradził, że jest plutonowym żandarmerii KOP i że chętnie stworzyłby drużynę partyzancką. Istnienie konspiracyjnej organizacji podejrzewaliśmy od dawna i szukaliśmy kontaktów. W końcu lata zostaliśmy przez niego zaprzysiężeni jako żołnierze Związku Walki Zbrojnej.

Była nas nierozłączna czwórka: Bronek Moroz - Gnat, Władek Karpowicz - Młot, Tadek Ciborowski - Cygan i ja - Topór. Razem pracowaliśmy w lesie, niedzielami chodziliśmy na szkolenia do Bieniewskiego - Kmicica, który był szefem Kedywu (Komenda Dywersji) Suwalskiego Obwodu ZWZ, a od lutego 1942 r. Armii Krajowej.

Od kiedy mama podejrzewała, co się ze starszym synem dzieje, nie wiem. W 1943 r. wiedziała już na pewno. Sama dalej pracowała w aptece, ale i potajemnie uczyła. Miała dwa komplety: starszy, klasy 4-6, i młodszy, klasy 1-3. Konspiracja była pełna. Dzieci szybko wdrożyły się do tajnego trybu nauczania, tak że Niemcy niczego nie podejrzewali.

Tadek Ciborowski mieszkał z rodzicami w szkole (ojciec został dozorcą) w naszym dawnym mieszkaniu. Była tam skrytka, gdzie trzymaliśmy radio, za co groziła kara śmierci. Dzięki temu mieliśmy bieżące wiadomości ze świata.

Prócz stałej walki o przetrwanie, troską Marii była nauka synów. Józkiem mogła zająć się sama. Gorzej było ze mną (do wojny ukończyłem 2 klasy gimnazjum). Dwa razy zaczynałem bardziej systematyczną naukę, ale tylko z przedmiotów humanistycznych. Szczególnie w 1943 r. jesienią z panem Paszkiewiczem nieźle opanowałem historię i łacinę. Matematykę usiłowałem robić sam.

Przełom w i tak już niespokojnym życiu nastąpił zimą 1943-1944. Niemcy wpadli na trop dwóch oddziałów partyzanckich, z którymi mieliśmy łączność, a następnie na nasz oddział. Aresztowano Władka i Bronka, mnie i Tadkowi udało się po dramatycznych perypetiach wylądować w oddziale partyzanckim "Kmicica".

Maria dzielnie zniosła rewizje i wielokrotne najścia żandarmów. Zdążyła jeszcze ostrzec przed aresztowaniem E. Gerwela (późniejszego weterynarza). Odwiedzając siostry w Suwałkach, 1 kwietnia 1944 r., była świadkiem masowej egzekucji w Suwałkach. Cały czas dręczył ją niepokój o moje losy. Przypadkowo spotkaliśmy się w Nowosadach, gdzie uciekła z Józkiem w lipcu przed wywózką na kopanie okopów. Po przejściu frontu, wróciłem do domu.

Od września 1944 r. organizowała szkołę, została radną miejską (razem z ks. proboszczem Astasiewiczem - taki to był czas). Od połowy września ruszyło również gimnazjum. Nastąpił okres względnego odprężenia. Niestety, na krótko. W październiku zaczęły się aresztowania i wywózki akowców.

Mnie schwytano w styczniu. I znowu niepewność, co się ze mną dzieje. Od nowego roku szkolnego 1945-1946 przeniosła się do Suwałk, do sióstr, i pracowała w Szkole nr 4 do emerytury w 1961 r. Maria cieszyła się wnukiem Sławkiem, pomagała go wychowywać. Niestety, żyła już krótko. Odeszła nagle, we śnie (wylew) w 1971 r. Dla mnie na zawsze pozostała wzorem prawdziwej matki-Polki.

Jerzy i Józef Junior

Wróciłem z łagru (Kalinin-Ostaszków) w lutym 1946 r. i po krótkim odpoczynku mama zapędziła mnie do nauki w liceum dla pracujących. Maturę zrobiłem w 1947 r. Studia podjąłem na Politechnice Wrocławskiej. Musiałem je przerwać z powodu przeszłości akowskiej. Rozpocząłem pracę w Technikum Mechanicznym w Suwałkach, zdobywając eksternistyczne kwalifikacje na PWSP w Trójmieście z matematyki. Jako nauczyciel matematyki (podobno dobry) przepracowałem w tymże technikum, następnie w Liceum nr 3, 50 lat. Po 1989 r. byłem współorganizatorem Suwalskiego Obwodu Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej i zostałem jego prezesem. Funkcję tę pełnię do dziś.

Od 1952 r. pracuję społecznie w Suwalskim Oddziale PTTK, będąc kolejno członkiem zarządu, prezesem, prezesem Zarządu Wojewódzkiego (po 1975 r.), wreszcie Członkiem Honorowym PTTK. Zorganizowałem Klub Wodny, prowadziłem szkolenia żeglarskie i na przewodnika. W 2003 r. otrzymałem tytuł Zasłużony dla Miasta Suwałk.

Ożeniłem się w 1955 r. z nauczycielką Sławomirą Filipkowską. Mamy syna Sławomira, inżyniera budownictwa, pracującego w biurze projektowym "Projekt Suwałki", oraz dwoje wnucząt: Magdalenę i Tomka.

Józek po maturze skończył wydział budownictwa na Politechnice Wrocławskiej. Pracował w Suwałkach na budowach, a następnie długie lata w Urzędzie Powiatowym oraz Wojewódzkim. Po likwidacji województwa przeszedł na emeryturę. Obecnie oddaje się pracy społecznej w Suwalskim Oddziale PTTK. Jest żonaty, bezdzietny.

Pamiętając o swych korzeniach, staram się razem z bratem brać czyny udział w ważniejszych wydarzeniach Sejn i Sejneńszczyzny. Wielką dla nas satysfakcją było nazwanie szkoły imieniem ojca. Niestety, szkoła uległa likwidacji, a pamięć o Józefie Klimce przywoływać będzie jedynie tablica na budynku pod lasem.

Almanach sejneński nr 2, Sejny 2004, Pogranicze.