Krasnogruda nr 10. MIHAIL SEBASTIAN: Dzienniki 1935-1944. Przeł. Jerzy Kotliński.

Krasnogruda nr 10. MIHAIL SEBASTIAN: Dzienniki 1935-1944. Przeł. Jerzy Kotliński.

Dziennik 1935–1944 
(Fragmenty) 

1935 
Wtorek, 12 lutego 1935, 10 wieczorem 
Radio nastawione na Pragę. Wysłuchałem Koncertu G-dur J. S. Bacha na trąbkę, obój, klawesyn i orkiestrę. Po przerwie – tegoż kompozytora koncert w tonacji sol minor na fortepian i orkiestrę. 
Jestem w pełni Bacha. Wczoraj wieczorem, kiedy pisałem długi list do Poldy'ego1, słuchałem z Lyonu – po raz pierwszy przy tak dobrym odbiorze – czwartego koncertu brandenburskiego. Potem był jeszcze koncert Mozarta na fortepian i orkiestrę. 
Byłem u okulisty. Przepisał mi okulary, które już noszę. Znacznie zmieniają mój wygląd i czynią mnie brzydkim. 
Było zabawnie, kiedy podałem lekarzowi swoje nazwisko. Powiedział, że w jego rodzinie żywo dyskutowano o mojej książce Od dwóch tysięcy lat2, której osobiście nie czytał. Słyszał jednak wiele przekleństw wypowiadanych pod moim adresem. Zdałem sobie sprawę, że przegrałem ten proces. Dla środowisk, w których jestem wyklinany, i to na podstawie pogłosek, nie wystarczy to, co można wyczytać w Jak zostałem chuliganem3.

Przyczynkiem do tego, jakie formy przybiera „sprawa" w świadomości społecznej, są spostrzeżenia Samy Herszkowicz, przekazane mi w niedzielę w Tîrgowişte, dokąd wybrałem się z odczytem. 
Księgarz, sprzedający bilety na odczyt, usłyszał od jednego z nauczycieli tamtejszej szkoły: „Sebastian? Aha, to ten Żyd, który się przechrzcił". 
Wczoraj wieczorem Nae Ionescu miał mówić o „Solidarności narodowej", jednak odczyt został odwołany z powodu rządowego zakazu4. Studenci zgromadzeni na trotuarze przed gmachem gwizdali, wrzeszczeli, śpiewali. Później zostali wyparci na plac przed Ateneum5, gdzie Nae, niesiony na ramionach, przemawiał do nich z odsłoniętą głową, w swoim futrze z wilczej skóry. 

– Piękny był Nae – opowiadała Nina6. 

Była bijatyka, ciosy, petardy. Mówiono nawet o salwach w powietrze. 

W dzisiejszych gazetach – ani słowa. (...) 

Poniedziałek, 18 lutego 1935 

Wczoraj wieczorem, ze Stuttgartu, dwa koncerty Händla, B-dur i g-moll, na organy i orkiestrę. Bardzo podobny do Mozarta i Haydna. Czy potrafiłbym go odróżnić od dwóch pozostałych? 

Od tygodnia rozpoczęła się rewolucja w adwokaturze7. Kilka zebrań w sprawie „numerus clausus"8. Przedwczoraj, w sobotę, zabrał głos również Istrate Micescu9, w pełni przyłączając się do ruchu legionowego10...Dokładnie w tydzień po ukazaniu się mojego z nim wywiadu. Jedno jest pewne: nie mam szczęśliwej ręki. 

Co za ludzie ! (...) Micescu mówił [w wywiadzie] o wolności, o oporze jednostki wobec państwa, o tym, że głupia jest idea „kolektywu", eksploatowana przez dyktaturę. I oto dzisiaj stał się on antysemitą, zwolennikiem „rewolucji narodowej". 

Tu również widać rękę Nae. Micescu opowiadał (...), że Nae złożył mu wizytę i namawiał, aby pokierował sprawą [numerus clausus] w zespole adwokackim. Oto jak tworzy profesor nową Rumunię. Jakaż to śmieszna, a jednocześnie okropna i groźna afera, w której wszyscy maczają palce, włącznie z Nae. 

...Ale nadeszła wiosna. Byłem wczoraj z Benu11 w lasku Băneasa. Wiał marcowy wiatr, było słońce, czułem się młodo. Od dawna nie tęskniłem tak bardzo za szczęściem. 

Niedziela, 17 marca 1935, 12 w nocy 

Prosto z dworca, zmęczony (dzisiaj rano wstałem o 6, aby pojechać do Braiły12, teraz wracam). Ale nie chcę pozostawiać do jutra tych uwag, bowiem jeszcze w pociągu postanowiłem sobie, że je zapiszę. 

Podróżowałem z Nae Ionescu. Jechał do Gałaczu z odczytem (pod tytułem „Znaki i symbole"). Rano – nic ciekawego; czytaliśmy gazety, dyskutowaliśmy o polityce, przekomarzaliśmy się z małą dziewczynką, która wdała się z nami w rozmowę. W Braile wysiadłem i ustaliliśmy, że spotkamy się znowu w drodze powrotnej. 

I rzeczywiście, odnaleźliśmy się wieczorem w tym samym przedziale. (...) Nae rozgadał się na dobre. (...) Jakim strasznym kabotynem potrafi być ten człowiek! Byli z nami w przedziale dwaj pułkownicy. Wywiązała się pogawędka, no i zaczął się popisywać. Widziałem na jego ustach uśmiech zwycięzcy, wyraz tryumfu, którym się upaja. Pułkownicy wymieniali między sobą spojrzenia pełne uznania, olśnieni nagłym odkryciem „prawdziwego" stanu rzeczy. Nae wyraźnie znajdował upodobanie w tego rodzaju reakcjach. 

W ciągu godziny opowiedział im wszystko, co od niego słyszałem już wcześniej: jak to uczestniczył 

w rewolucji w Monachium, jak pisał przemówienia ministrom rewolucyjnego rządu (...), a potem przeszedł do spraw najnowszych. W Warszawie powiedział Beckowi, że konieczne jest zbliżenie 

z Niemcami. Karolowi Radkowi13 tłumaczył, że następcą Stalina będzie Dżingis-chan. W Berlinie zauważył w rozmowie z pewnym generałem..., udzielił rady takiemu a takiemu ministrowi... 

– A zna pan osobiście Hitlera? (Pytanie jednego z pułkowników padło w sam środek perory. Wiedziałem, że Nae nigdy nie widział Hitlera. (...) Ale czyż mógł sprawić zawód pełnemu uwielbienia pułkownikowi ?). 

– Tak. Widziałem się z nim. To wielki polityk, proszę pana. Wie pan, Trocki jest nadzwyczaj inteligentny, natomiast Stalin – głupi... (Być może ostrożna próba zmiany tematu, ale kłamstwo pozostało. Kłamstwo wynikające ze zwykłej brawady, bowiem nie mógł sobie pozwolić, aby zblakła aureola, którą sobie nałożył. Co za dziecinada!). (...) 

1936 

Czwartek, 14 maja 1936 

Dzisiaj w nocy ze Stuttgartu – symfonia Mozarta, a następnie – co za niespodzianka! – Kleine Nachtmusik. 

To dobrze, że usłyszałem ją ponownie, jest bowiem tak bardzo związana z moją sztuką14. Na nieszczęście mój odbiornik radiowy jest bardzo kiepski. Złapałem jednak dostatecznie dużo. Uzmysłowiło mi to konieczność powrotu do pracy nad utworem porzuconym ostatnio. Należałoby koniecznie wyjechać, chociażby na trzy dni, aby odnaleźć przerwany wątek. 

Czytam – nie wiem, dlaczego z takim opóźnieniem, przecież miałem od dawna tę książkę w swojej bibliotece – Années décisives Oswalda Spenglera. Niespodziewanie znajduję tu całe zdania, sformułowania, idee, paradoksy myślowe, znane mi z wykładów Nae. Cały cykl jego wykładów z roku ubiegłego (polityka wewnętrzna i zagraniczna, pokój, wojna, definicja narodu), wszystkie jego błyskotliwe „cięcia" (...) są u Spenglera 

z osłupiającym wręcz podobieństwem użytych zwrotów. A jeszcze przecież nie dokończyłem lektury... 

Przedwczoraj w Braszowie, na procesie studentów – członków Żelaznej Gwardii, Nae oświadczył (czytałem o tym w sprawozdaniach prasowych), że nie każde zabójstwo jest zabronione przez religię, a więc to oczywiste, że studenci solidaryzują się z zabójcami Duci. 

Sądzę, że nie będę więcej uczęszczał na jego wykłady. Nie chodzi tu o „sankcje" przeciwko niemu. Ale, mówiąc szczerze, Nae Ionescu przestaje mnie interesować. Prowadzi on zbyt przejrzystą grę. 

Piątek, 25 września 1936 

(...) [Mircea Eliade] jest człowiekiem prawicy ze wszystkimi tego konsekwencjami. W Abisynii był z Włochami, w Hiszpanii jest z Franco. U nas – z Codreanu. Czyni jedynie wysiłki, jakże żałosne, aby to ukryć, przynajmniej przede mną. Ale czasem wyłazi szydło z worka i wówczas złości się, jak rozzłościł się wczoraj. (...) 

Chciałbym wyeliminować z naszych dyskusji wszelkie aluzje polityczne. Ale czyż jest to możliwe? Chcąc nie chcąc ulegamy nastrojom ulicy i nawet najbardziej niewinna uwaga pogłębia tylko coraz głębsze pęknięcie w stosunkach między nami. 

Czy utracę Mirceę z tak błahego powodu? Czyż mogę zapomnieć o wszystkim, co jest w nim nadzwyczajne, o jego szlachetności, sile życiowej, zacności, miłości, o wszystkim, co jest młode, dziecinne i szczere? Nie wiem. Są między nami chwile żenującego milczenia, tylko na poły skrywające chęć wyjaśnień, których jednak unikamy, chociaż być może obaj czujemy ich potrzebę. Narasta we mnie rozczarowanie, a obecność 

M. w antysemickiej gazecie „Vremea" (...) to wcale nie najmniejsza tego przyczyna. 

Uczynię wszystko co jest możliwe, aby go jednak zachować. 

1937 

Piątek, 15 stycznia 1937 

Zmarli w Hiszpanii Moţa i Vasile Marin15. Ciężko mi rozmawiać o tym z Mirceą. Czuję, że jest w żałobie. Jeśli chodzi o mnie, ze smutkiem myślę o tym wydarzeniu. Jest w ich obozie więcej zaślepienia niż farsy i, być może, więcej dobrej wiary niż zakłamania. Ale, w takim razie, wskutek jakiej aberracji nie zdają sobie sprawy ze swojej straszliwej, dzikiej pomyłki? 

Z Mariettą16 nie widziałem się od około dwóch tygodni i niezbyt mi się śpieszy do tego spotkania. Dała w ubiegłych dniach pokaz antysemityzmu, czego nie byłem świadkiem, ale opowiedziano mi o tym ze szczegółami. „To Żydzi wszystkiemu są winni – wykrzykiwała. Odejmują nam chleb od ust, wyzyskują nas i duszą. Niech się stąd wynoszą. To jest nasz kraj, a nie ich. Rumunia dla Rumunów!" 

Któregoś dnia postaram się spokojnie wytłumaczyć Mariettcie, że między kobietą, która może tak myśleć, a rolą w mojej sztuce istnieje absolutna, definitywna sprzeczność. 

Czwartek, 25 lutego 1937 

Wieczorem – małe przyjęcie u nas. Mircea, Nina, Marietta, Maryse, Gheorghe, Lilly, Dinu. 

Zastanawiam się, czy nie zaprosiłem ich po raz ostatni. Sytuacja staje się coraz bardziej kłopotliwa. Nie potrafię prowadzić tej podwójnej gry, narzuconej z jednej strony przez naszą przyjaźń, a z drugiej – przez ich żelaznogwardyjskie nawrócenie. Ostatnie artykuły Mircei z „Vremea" są coraz bardziej „legionowe". (...) 

Czy możliwa jest przyjaźń z ludźmi, których łączy cały szereg obcych mi idei i uczuć, do tego stopnia, że wystarczy, abym pojawił się w drzwiach, a natychmiast milkną zażenowani i zakłopotani (...). 

Wtorek, 2 marca 1937 

Długa dyskusja polityczna z Mircea'ą, u niego w domu. Nie sposób tego streścić. Był liryczny, mglisty, krzykliwy, strofujący... 

Z tego wszystkiego wybieram tylko jego oświadczenie, nareszcie szczere, że kocha Gwardię, pokłada w niej wszelkie nadzieje i oczekuje jej zwycięstwa. (...) Jego zdaniem studenci, którzy pokiereszowali wczoraj 

w Jassach nożami Traiana Bratu17, nie są gwardzistami, lecz... komunistami lub zwolennikami partii narodowo-chłopskiej. Dosłownie. Jeśli zaś chodzi o Gogu Radulescu (...), studenta-liberała, którego bito mokrym powrozem w siedzibie gwardzistów, to dobrze mu tak. Tak właśnie trzeba postępować ze zdrajcami. On sam, Mircea Eliade, nie poprzestałby na tym, ale by mu i oczy wydrapał. Wszyscy, którzy nie są gwardzistami i uprawiają politykę inną niż gwardyjska, to zdrajcy narodu, zasługujący na taki los. 

Przy ewentualnej powtórnej lekturze tego zapisu w przyszłości trudno mi pewnie będzie uwierzyć, że oddaje on wiernie to, co powiedział Mircea. Dlatego pragnę podkreślić jeszcze raz, że starałem się jak najdokładniej przekazać treść jego wypowiedzi. Aby przypadkiem nie zapomnieć. 

A także po to, abym pewnego dnia, kiedy wszystko jakoś się uspokoi, mógł przeczytać Mircei tę stronnicę i zobaczyć, jak czerwieni się ze wstydu. 

Nie chciałbym również zapomnieć wyjaśnienia, którym uzasadnia on swoje serdeczne przywiązanie do Gwardii: 

– Zawsze wierzyłem w prymat ducha. 

Nie jest ani żartownisiem, ani wariatem. Jest tylko naiwny. Jakaż to jednak katastrofalna naiwność ! (...) 

Środa, 20 października 1937 

Według wszelkiego prawdopodobieństwa moja sztuka nie będzie grana. Wywierane są antysemickie naciski i nie ma widoków na to, aby teatr im się oparł. Sumienie narodowe nie pozwala, aby na bukareszteńskiej scenie grać sztukę Mihaila Sebastiana. (...) 

Piątek, 17 grudnia 1937 

We wczorajszym numerze pisma „Buna Vestire"18 wypowiedź M. Eliadego w ankiecie „Dlaczego wierzę w zwycięstwo ruchu legionowego": „Czyż może naród rumuński dokonać żywota powalony przez syfilis, podbity przez Żydów i rozszarpany przez obcych...? 

...cel najwyższy rewolucji legionowej: zbawienie narodu... jako rzecze Kapitan19... 

...wierzę w wolność, osobowość i miłość. Dlatego wierzę w zwycięstwo ruchu legionowego..." (...) 

Wtorek, 21 grudnia 1937 

Zdumiewający wynik wczorajszych wyborów do Izby. Wielki sukces Żelaznej Gwardii. Mówi się, że mają 30-35 deputowanych20. W każdym razie setki tysięcy głosów, całe województwa zdobyte. Jest to chwila „września 1930" w Niemczech. (...) Być może ten dzień przesądza o naszym losie. Zdaję sobie sprawę, że nic już nie mamy do wygrania, do obrony, żadnej nadziei. Wszystko jest potencjalnie stracone. Będą więzienia, bieda, być może ucieczka, wygnanie, a może coś jeszcze gorszego. (...) 

1938 

Niedziela, 16 stycznia 1938 

(...) Byłem wczoraj u Mircei. Myślałem, że dojdzie do wyjaśnień. Podczas rozmowy zdałem sobie jednak sprawę, że to płonna nadzieja, 

a nawet, że to chyba niemożliwe. Wszystko między nami skończone i obaj doskonale o tym wiemy. (...) 

Powiedziałem mu, że myślę o wyjeździe z kraju. Zaaprobował, jakby rozumiało się to samo przez się i jakby nic innego nie można już było zrobić. 

Wtorek, 12 kwietnia 1938 

W niedzielę wieczorem – na kolacji u Mircei. Nie widziany przeze mnie od tak dawna, nic się nie zmienił. Patrzyłem na niego i słuchałem go z wielkim zaciekawieniem. Ta jego gestykulacja, od której odwykłem, pełna werwy elokwencja, tysiące myśli rzucanych chaotycznie jakby od niechcenia, a przy tym wszystkim sympatyczny, poważny, przebojowy. Trudno mi oprzeć się jego urokowi. A jednak miałbym mu tyle do powiedzenia o piśmie „Cuvântul"21, o Gwardii, o nim samym oraz o jego niewybaczalnych kompromisach. Nie ma usprawiedliwienia dla jego politycznej degrengolady. Byłem zdecydowany pomówić z nim bez ogródek. Nie mam zresztą nic do ukrycia. Ale czy tak, czy tak, jest to koniec naszej przyjaźni. (...) 

Sobota, 16 kwietnia 1938 

Są sprawy oczywiste, o których wiem od zawsze, ale zastanawiam się nad nimi czasem, jakbym je odkrywał po raz pierwszy. 

We wtorek, słuchając Pasji według św. Mateusza, nie mogłem przestać myśleć o słowach ewangelisty: „A w pierwszy dzień Przaśników przystąpili do Jezusa uczniowie i zapytali: Gdzie chcesz, abyśmy ci przygotowali wieczerzę paschalną? A On rzekł: Idźcie do miasta, do wiadomego nam człowieka i powiedzcie mu: Czas mój bliski, u ciebie urządzę Paschę 

z uczniami moimi"22. 

To była ta sama Pascha, którą i my świętujemy od wczorajszego wieczoru, pascha, którą i my spożywamy, wino, które pijemy... 

Uświadomiłem sobie nagle, że Jezus jest Żydem, z czego nigdy nie zdaję sobie w pełni sprawy i co zmusza mnie ciągle do myślenia o naszym strasznym losie. 

Tak samo ubiegłej jesieni zatrzymałem się w katedrze w Chartres przed Obrzezaniem Jezusa. Wszystko odbywało się tak, jakby to był zwyczajny „bris" (...)23. 

Czytam od wczorajszego wieczoru Aurorę Nitzchego. Jest tam w pewnym miejscu mowa o „żydowskim balaście" chrześcijaństwa. 

Straszliwa to ironia, ten balast i – bądź co bądź – jakaś dla nas pociecha. 

Wtorek, 19 kwietnia 1938 

Zaniepokojenie, obawa, pytania bez odpowiedzi. Żelazna Gwardia aresztowana, spisek wykryty lub „wyreżyserowany", mnóstwo pogłosek i kompletne milczenie gazet, które nic nie mówią, możesz więc sobie myśleć co chcesz24. 

Środa, 11 maja 1938 

Nae Ionescu aresztowany. Nigdzie czegoś dokładniejszego nie mogłem się dowiedzieć. Mircea nie dzwoni, a ja nie mogę nalegać, bowiem w obecnej sytuacji mogłoby to uchodzić za niedyskrecję. 

Zdaje się, że aresztowanie nastąpiło w sobotę rano. Co będzie dalej – nie wiem. Czy to prawda, że jest teraz w Miercurea Ciuc?25 Czy będzie tam przebywał w areszcie domowym? Czy włączony zostanie do procesu Codreanu? Czy utraci katedrę? 

Jestem niepocieszony tym, co mu się zdarzyło. Dziwny los! 

Poniedziałek, 22 sierpnia 1938 

Wstąpiłem do Marietty, aby dowiedzieć się czegoś o Mircei. (Jego telefon nie odpowiada). Jest w Miercurea Ciuc od 1 sierpnia. (...) 

Wtorek, 30 sierpnia 1938 

Ciągle śni mi się Nae Ionescu. Ostatniej nocy śniło mi się, że powrócił z Miercurea Ciuc. Wydawało mi się, że jesteśmy obaj na dziedzińcu liceum w Braili. Mówiłem z zapałem, a on reagował bardzo gwałtownie, ponieważ oczerniałem Żelazną Gwardię. Potem wydarzyło się jeszcze mnóstwo rzeczy, bo to był długi sen, ale nic już z tego nie pamiętam. (...) Przykro mi oczywiście z powodu obecnych wydarzeń. Żal mi Nae, żal mi Mircei, chciałbym, aby byli wolni, ale trudno mi uwierzyć, aby ich „działalność" była czymś innym niż błędną rachubą w przypadku Nae i żałosną dziecinadą ze strony Mircei. Na poły farsa, na poły gra ambicji. Nic ponadto. 

Środa, 14 września 1938 

Doniesienia poranne są alarmujące. Niemcy sudeccy wystosowali sześciogodzinne ultimatum26. Termin ten już upłynął. Teraz już nic tylko wojna. Może ona wybuchnąć jeszcze dzisiaj do wieczora. Możliwe, że już to nastąpiło, kiedy piszę te słowa. 

Na mieście powiedziano mi, że Niemcy już wkroczyli do Czechosłowacji, nie napotykając na razie oporu. Czyżbym jutro miał zostać żołnierzem? 

Niedziela, 18 września 1938 

Wielki sukces. Bardzo duży sukces27. Kilkanaście razy kurtyna szła w górę, na sali atmosfera gorąca, entuzjazm. 

A ja byłem w kinie. Obejrzałem spokojnie film, jakby nic nadzwyczajnego tego wieczoru nie miało się wydarzyć. 

Przyszedłem pod koniec przedstawienia, jednak wystarczająco wcześnie, aby nacieszyć się świątecznym, dającym zadowolenie nastrojem. 

Dzisiejsze recenzje – pochlebne. Na przedpołudniowym przedstawieniu – pełna sala. Na wieczór prawie wszystkie bilety sprzedane. Dziesiątki telefonów, dziesiątki gratulacji. 

Jestem oczywiście zadowolony, ale nie sądzę, abym stracił głowę. Jestem raczej sceptyczny, a przede wszystkim bardzo zmęczony. Zbyt zmęczony, aby zapisać teraz wszystko, co należałoby zanotować w związku z premierą. 

Może jutro. 

Poniedziałek, 19 września 1938 

Recenzje (...) w dalszym ciągu dobre. Wczoraj wieczorem zamknięto kasę po sprzedaniu wszystkich możliwych miejsc dodatkowych. Na przedstawieniu przedpołudniowym zainkasowano 30 000, wieczorem – ponad 60 000. 

A jednak nie wierzę w wielki sukces u publiczności. Nie sądzę, abyśmy mieli długą serię przedstawień. A to z powodów, których nie mam ochoty obecnie wyliczać, a które doskonale znam. 

Sobota, 24 września 1938 

Z godziny na godzinę może wybuchnąć wojna. W Czechosłowacji wczoraj wieczorem ogłoszono mobilizację. Wydaje się, że to samo uczyniła Francja (...). Dziś w nocy wydawało się, że wojny nie da się uniknąć. W mieście, o trzeciej w nocy, nastroje paniki. Chociaż może nie paniki, a raczej rezygnacji u pobladłych, zmęczonych ludzi. (...) 

W teatrze – krzywa w dół. Wczoraj wieczorem [ze sprzedaży biletów] było 17 000, co jest cyfrą niepokojącą... Czyżby „sukces" minął tak szybko? (...) 

Sobota, 1 października 1938 

Pokój. Pewien rodzaj pokoju. Nie mam odwagi cieszyć się. Układ z Monachium nie wysyła nas na front, pozwala nam pozostać przy życiu, ale przygotowuje straszne dla nas czasy. Dopiero teraz dowiemy się, co oznacza presja hitlerowska. 

Wydaje mi się logiczne, że można oczekiwać zwrotu na prawo we Francji oraz nawrotu antysemityzmu w Rumunii. Już widzę nowy rząd Goga-Cuza28, a nawet może powolne przejście do reżymu legionowego, zręcznie przeprowadzone. 

Pożyjemy... 

Sobota, 10 grudnia 1938 

We wtorek, na świętego Mikołaja, w dniu imienin Niny, posłałem jej kwiatek i kilka słów wyjaśniając, że waham się, czy złożyć im wizytę, skoro Mircea, będąc od tak dawna w Bukareszcie, nie dał żadnego znaku życia. 

Wczoraj, w siedzibie Fundacji29, znalazłem odpowiedź od niej z podziękowaniami, zwyczajne grzeczności, ani chłodne, ani serdeczne, właśnie obojętne: „Ciężkie doświadczenia, przez które przeszliśmy, Mircea i ja, spowodowały, że zupełnie odizolowaliśmy się od świata". 

Doskonale ich rozumiem. Po śmierci Codreanu czują się, jakby byli w żałobie. Gdyby zaprosili mnie do siebie, być może mieliby uczucie, że zdradzają sprawę. Są rzeczy nie do naprawienia, nie pozostawiające miejsca nawet na wspomnienia. (...) 

Piątek, 16 grudnia 1938 

Dzisiaj rano w siedzibie Fundacji – Mircea. (...) Podchodzę i mówię dzień dobry. Ku memu zdumieniu podnosi się i otwiera ramiona. 

Odruch? A może stare wspomnienia są silniejsze od niedawnych faktów? 

Sobota, 17 grudnia 1938 

(...) Mircea złożył wizytę Rosettiemu, aby mu oświadczyć, że pozostaje pisarzem i naukowcem, że chce publikować swoje książki i bardziej niż kiedykolwiek zająć się instytutem 

orientalistycznym, który chciałby utworzyć w ramach Fundacji. 

Zupełnie nieźle. 

1939 

Czwartek, 9 lutego 1939 

Przedwczoraj wieczorem byli u mnie Nina i Mircea. Jak gdyby nic się nie wydarzyło... Jak gdyby nie było między nami tego roku niepamięci... 

Wiele malowniczych szczegółów o życiu obozowym w Ciuc, a zwłaszcza o koegzystencji z Nae, którego Mircea tak ciepło wspominał, że zatęskniłem za nim... Jakże mi przykro, że nie zdołałem zobaczyć się 

z nim przed jego powtórnym aresztowaniem. (...) 

Poniedziałek, 8 maja 1939 

W piątek był Dzień Książki i musiałem udać się [do pracy w biurze Fundacji] w uniformie, w mundurze Frontu30. 

Musiałem? Nie wiem. Być może, gdybym sprawę potraktował poważnie, mógłbym się sprzeciwić. Może nawet nie utraciłbym z tego powodu pracy w Fundacjach. Można przecież znaleźć tyle wiarygodnych usprawiedliwień. Czy trudno mi było zachorować tego poranka? 

Wstydzę się, a szczególnie wstydziłem się wówczas. Czy mam prawo osądzać czyjąś wartość moralną, jeśli brak mi samemu stanowczości, aby przeciwstawić się tej komedii? A jak bym postąpił w obliczu poważniejszych nacisków? Jak zachowałbym się w obozie koncentracyjnym? Ile godności potrafiłbym zachować w obliczu plutonu egzekucyjnego? 

Płacę moją osobistą wolnością za służbę wynagradzaną w wysokości 5 535 lei miesięcznie! Czy nie za dużo? 

Czy przy założeniu, że moje pisanie będzie miało jakieś znaczenie dla czytelnika w dalekiej przyszłości, ten uniform, ta liberia nie anuluje wagi moralnej, wszelkiej moralnej wartości moich przemyśleń i odczuć, moich książek? 

Jestem pisarzem, który nosił liberię. I pomyśleć, że są pisarze, którzy ginęli na stosie, nie chcieli bowiem ustąpić w sprawach jeszcze mniej istotnych niż moja. 

Czuję się zdruzgotany, zdyskwalifikowany, pozbawiony prawa do napisania słowa ja z tym poczuciem własnej godności i powściągliwej dumy, bez której jego użycie staje się bezzasadne. (...) 

Piątek, 11 sierpnia 1939 

Przeżyłem wczoraj wieczorem, i sądzę, że nie tylko ja, chwile prawdziwej trwogi. Wszystkich w hotelu ogarnął niepokój31. Wieści są bardzo poważne. Nastąpi w tych dniach uderzenie w Gdańsku. Jeszcze w tym miesiącu możliwy jest wybuch wojny. Komunikaty Sztabu Generalnego, których wysłuchujemy każdego wieczoru, są alarmistyczne. 

Jesteśmy z dala od tego wszystkiego, co się tam dzieje, jesteśmy tutaj jakby na jakimś statku, i zaniepokojenie jest tym większe. 

Słuchałem późnym wieczorem IX Symfonii i Koncertu brandenburskiego trzeciego. Było to coś więcej niż tylko wzruszenie muzyczne: dla mnie w całym tym koncercie był smutek wszystkich tych rzeczy, które oto tracimy w najgłupszy, najbardziej zbrodniczy, najbardziej obłędny sposób. 

Środa, 23 sierpnia 1939 

Traktat o nieagresji niemiecko-sowiecki ! 

Uderzenie jak obuchem w głowę. Cały bieg polityki światowej gwałtownie zmieniony. (...) Od wczorajszego wieczoru i dziś od świtu usiłuję chociaż trochę uporządkować myśli w rozpoczynającym się chaosie. Jeśli obecna rozgrywka europejska byłaby sztuką teatralną, to należałoby przyznać, że intryga jest wyśmienicie poprowadzona. Rosjanie po roku wyrównują rachunek za Monachium, przy czym płacą pięknym za nadobne. Wszystko jest idealnie symetryczne. We wrześniu 1938 Anglia i Francja porozumiały się z Hitlerem ponad głową Rosji i przeciwko niej. W sierpniu 1939 Rosja porozumiewa się z Hitlerem ponad głowami Anglii i Francji i przeciwko nim. We wrześniu 1938 zapłatą natychmiastową, którą zainkasował Hitler, była Czechosłowacja. Teraz – Gdańsk. Niczego nie brakuje, aby akt II traktować jako odwrócony akt I. Ale trudno jest patrzeć na sprawy wyłącznie z punktu widzenia dramaturgicznej konstrukcji. Rosjanie uczynili to nie z powodu technicznego piękna całego przedsięwzięcia. 

A więc? 

A więc, nic nie wiem. Czy Francja, Anglia i Polska będą nadal obstawać przy Gdańsku? W tym wypadku jest bardzo prawdopodobne, że będziemy mieli wojnę, nie widzę bowiem powodów, dla których Hitler, tak bardzo zaangażowany w sprawę Gdańska, miałby ustąpić, właśnie teraz, kiedy czuje się zabezpieczony od strony Rosji. Nie będą obstawać? Wówczas 

w ciągu dwóch-trzech-pięciu dni Gdańsk jest niemiecki i natychmiast, automatycznie rozpęta się hitlerowski nacisk na Bukareszt. Sądzę, że 

w tym wypadku padnie cała Europa Południowo-Wschodnia. (...) 

Piątek, 1 września 1939 

Smutny list [z Francji] od Poldy'ego, który zaciągnął się jako ochotnik i który pewnie już wyjechał [do miejsca zgrupowania]. 

Dzwoni Rosetti, że Gdańsk został zaanektowany dzisiaj rano. Wojna rozpoczyna się dzisiaj. Może już się rozpoczęła. 

Nie wiem, skąd u mnie taki straszliwy spokój, jaki teraz odczuwam. 

Sobota, 2 września 1939 

(...) Przez cały dzień, przez cały wieczór i w nocy aż do 3 szukałem wieści, ale były to wieści niepewne i dziwne ze względu na brak precyzji, realnego odniesienia, konkretów. Bombardowania, o których donoszą i Niemcy, i Polacy, wydają się być zmyślone. O tej porze, chociaż minęło 36 godzin od tego, co wydawało się być „rozpoczęciem wojny", wojna być może nie wybuchła. Francuzi i Anglicy są jeszcze na etapie not dyplomatycznych (chociaż wydaje mi się, że wczorajsze przemówienie Chamberlaina pali wszystkie mosty). 

Wszystko jest mętne, niepewne, jeszcze nie zobowiązujące, jeszcze nie zadecydowane. I to, co jest dla mnie najbardziej nieprawdopodobne: ten Bukareszt rozświetlony, pełen życia, tłumny, z pełnymi restauracjami, ruchliwymi ulicami, Bukareszt co najwyżej zaciekawiony tym, co się dzieje, ale nie ogarnięty paniką i nawet nieświadomy istnienia tragedii, która właśnie zaczęła się rozgrywać. 

Nie wiem, co mam robić. Gdybym miał radio, słuchałbym wiadomości i muzyki. 

Wczoraj rano zmusiłem się do czytania rękopisów przeznaczonych dla Fundacji. Ale nagle ogarnęła mnie myśl, że to być może moje ostatnie godziny wolności, jeśli nie ostatnie godziny życia i że absurdem jest tracić je w ten sposób. Wyszedłem na miasto oszołomiony, zdezorientowany. (...) 

Sobota, 9 września 1939 

Myślę o Żydach w Polsce, którzy dostali się teraz pod okupację hitlerowską. Kto ma rewolwer albo karabin, strzela dopóki może, rezerwując dla siebie ostatni nabój. Ale pozostali? (...) 

Niedziela, 17 września 1939 

Wczoraj Rosjanie zawarli układ z Japonią. Dzisiaj rano o 4 wkroczyli do Polski, aby zająć to, czego nie zajęli Niemcy. (...) Dla komunistów, nawet tych od nas, wszystko jest nadal w porządku, a rewolucja – „w marszu". Wszystko, co robią Sowieci, dobrze robią. 

Dla legionistów (nazwa, która z martwych wstaje) zwycięstwo Niemiec jest obecnie zapewnione i w jego cieniu można żyć doskonale. 

A ja? Ja, który nie wierzy ani w jednych, ani w drugich, i który próbuje opierać swój sąd nie na podstawie przesłanek, ale faktów? 

Czy nie powinienem oszaleć? Nie powinienem rozpaczać? Czy nie należałoby sobie powiedzieć, że odtąd wszystko, doprawdy wszystko jest stracone? 

Cóż mi pozostaje czynić w tych dniach, które mogą być dniami ostatnimi? Chciałbym ciągle słuchać muzyki – to jedyny mój narkotyk. Umrzemy któregoś dnia jak zarżnięte kury. Powinienem oczekiwać nadchodzącej katastrofy z mniejszym roztrzęsieniem, z większą uwagą i z otwartymi oczami. 

Środa, 20 września 1939 

Opowiedział mi Titel Comarnescu32 polityczną rozmowę, przeprowadzoną onegdaj z Mirceą, który jest bardziej filogermański, bardziej antyfrancuski i antysemicki niż kiedykolwiek. 

„Opór stawiany przez Polaków w Warszawie – powiada Mircea – jest oporem judaistycznym. Jedynie Żydzi są w stanie szantażować poprzez wypychanie kobiet i dzieci na pierwszą linię, nadużywając w ten sposób skrupułów niemieckich. Niemcy nie mają żadnego interesu, aby zniszczyć Rumunię. Tylko polityka proniemiecka może nas ocalić. Jedynym rozwiązaniem jest rząd George Brătianu33 – Nae Ionescu. Sowieci już nie są niebezpieczni, bowiem z jednej strony zrezygnowali z komunizmu, a zresztą – nie należy o tym zapominać – komunizm to nie to samo co marksizm i wcale nie musi być judaistyczny, natomiast z drugiej strony zrezygnowali oni (tj. Sowieci) z Europy i zwracają się wyłącznie w stronę Azji. To, co się dzieje na granicy na Bukowinie to skandal, bowiem nowe fale żydowskie zalewają kraj34. Lepszy protektorat niemiecki niż Rumunia jeszcze raz najechana przez Żydów". 

Comarnescu zapewnia mnie, że odtworzył dosłownie wypowiedź Mircei. Teraz doskonale rozumiem, dlaczego wobec mnie jest taki powściągliwy, kiedy rozmowa schodzi na politykę i dlaczego sprawia wrażenie, że ucieka w metafizykę aby uniknąć „politycznego horroru". 

Popatrz, popatrz, jak myśli dawny twój przyjaciel Mircea Eliade. 

Czwartek, 21 września 1939 

(...) Armand został zabity dzisiaj o godzinie 11,30 w swoim samochodzie, wieloma strzałami przez ekipę legionistów, którzy oczekiwali na przejazd auta ukryci za wozem z drzewem35. W tym samym czasie inna ekipa wdarła się do rozgłośni radiowej i nadała wiadomość. I jedni, i drudzy zostali złapani, ale Armand nie żyje. 

Jeśli to prawda, to sytuacja jest rozpaczliwa. Nie chodzi tylko o sytuację wewnętrzną. Można by ją w ten czy inny sposób rozwiązać. Chodzi jednak o Niemców i Rosjan, którzy mogliby teraz wkroczyć, aby „zrobić porządek" i „wziąć pod ochronę braci krwi". 

Z dnia na dzień, z godziny na godzinę możemy utracić wszystko: schronienie, chleb, resztki poczucia bezpieczeństwa, jakie nam jeszcze zostały, życie. 

I nic, absolutnie nic nie można zrobić. (...) 

Przed chwilą, wracając do domu, widziałem grupę polskich uchodźców. Ubrani byli, że nie daj Boże, każdy z nędznym plecakiem, ale żyli, rozumiesz? Byli żywi, byli uratowani. Dzisiaj wieczorem, jutro czy pojutrze nam (Benu, Mamie, Papie, mnie samemu) może nawet tyle nie będzie dane: być uciekinierami, którzy z pożaru uszli z życiem, z niczym więcej, tylko z życiem. 

Należę być może do ludzi, którzy oczekują śmierci z rezygnacją, którzy ją akceptują. Nie wyobrażam sobie żadnego gestu obronnego, którego mógłbym spróbować, nie przychodzi mi do głowy żaden pomysł, aby uciec, aby się gdzieś schronić. 

Sobota, 23 września 1939 

Zabójcy [premiera] – 6 lub 9, dotychczas nie wiem ilu, zostali rozstrzelani „bezpośrednio na miejscu zbrodni", a następnie pozostawieni tam na chodniku, dzień i noc, z transparentem u wezgłowia: zdrajcy ojczyzny! 

Byłem tam wczoraj rano (po drugiej stronie mostu Elefterie). Tysiące ludzi przybyło tramwajami, samochodami, autobusami lub pieszo. Jakbym się znalazł na ogromnym jarmarku. Śmiano się, żartowano. Kompanii z mojego pułku ledwo udawało się utrzymać tłum na jakąś odległość od trupów rozstrzelanych. (I pomyśleć, że ja sam mógłbym się tam znaleźć na warcie, gdybym został powołany!) Kto nie przecisnął się do pierwszego rzędu, nic nie widział. Jakaś paniusia stojąca obok mnie mówiła: 

– Powinni zrobić porządek, ustawić nas w dwóch rzędach, aby każden jeden zobaczył. 

Ludzie zamieszkali w sąsiedztwie poprzynosili drabiny i kto chciał widzieć lepiej, za opłatą 2 lei mógł się wdrapać i popatrzeć z góry, ponad głowami. 

– Nic z tego! – odezwał się typek, który zapłacił 2 leje, ale był rozczarowany. Nic z tego, widać tylko nogi. 

Wszystko to wydało mi się okrutne, poniżające, niemoralne. Zdaje się, że podobny spektakl odbył się w Krajowej, Ploieşti, Turnu Severin. Radio Londyn podało wczoraj wieczorem, że są „dziesiątki rozstrzelanych". Szeptem mówi się jednak, że nie dziesiątki, a setki. Nawet uściśla się: czterystu. Wydaje się, że wszyscy legioniści z obozów i więzień zostali zabici36. 

Co mogło się stać z Nae? Rosetti pytał 

i odpowiedziano mu, że „zniknął od dwóch dni". Co to znaczy „zniknął"? Uciekł? Przewieziony w inne miejsce i trzymany pod strażą? Rozstrzelany? 

Zadzwoniłem do Mircei zaniepokojony o jego los. 

Sam odebrał telefon i rozmawialiśmy o korekcie jego artykułu dla [czasopisma] Revistă. W każdym razie dowiedziałem się tego, co chciałem wiedzieć – żyje. 

Zdaje się, że zamach został zaplanowany w czasie, kiedy Niemcy zbliżali się w zawrotnym tempie do granicy polsko-rumuńskiej. Gdyby byli już u góry, na północy Bukowiny, nie byłoby dla nich nic prostszego, jak wkroczyć do kraju w chwili zamordowania Armanda, tym bardziej, że w tym samym czasie organizowano spisek bukowińskich Rumunów [pochodzenia niemieckiego], którzy w ten sposób zostaliby „wyzwoleni przez swoich braci". Wszystko byłoby idealnie podobne – w intencjach i sposobie wykonania – do zabójstwa Dollfussa37. 

Tym, co pomieszało te plany, stało się nieoczekiwane wkroczenie Rosjan do Polski, a szczególnie całkiem niespodziewane ich ruchy w kierunku granicy polsko-rumuńskiej, co wykluczało stworzenie naszej wspólnej granicy z Niemcami. 

Tylko to, na razie, uchroniło nas od natychmiastowej katastrofy38. 

Jestem osłupiały. Niczego nie można przemyśleć, niczego przewidzieć. Trzeba czekać i, jeśli to możliwe, nie tracić za bardzo głowy. (...) 

Poniedziałek, 25 września 1939 

(...) Byłem dzisiaj po południu u Mircei. Rano spotkałem Ninę w Fundacjach, bladą, zapłakaną, załamującą ręce. 

– Zabiją Mirceę. Nie pozwólcie, aby zabili Mirceę. 

Poszedłem do nich, ponieważ wiem, że nikt teraz nie ma odwagi ich odwiedzać. Wszystko nas dzieli, absolutnie wszystko, ale powiedziałem sobie, że rozmowa z kimś trochę zmniejszy ich obawy, choćby nawet rozmowa ze mną. Jest o wiele spokojniejszy, bardziej odprężony. Rosetti ma rozmawiać z kimś wysoko postawionym, aby ochronić Mirceę. 

Wspólnie narzekaliśmy, ale każdy z nas inaczej. Sądzę, że mam więcej moralnych powodów do przygnębienia, niż on. Ponieważ on, tak czy inaczej, chciał tego, przyzwalał na to. 

Obecnie jego postawę cechuje czarnowidztwo. „Postawa" – to za dużo powiedziane. Są to resztki postawy, jakaś wściekłość ledwo skrywana, głęboki wstręt, straszna nienawiść, którą chciałby wykrzyczeć, a nie może. Powiedział mi, że obecne prześladowania, prowadzone „w chwili, kiedy wróg u granic kraju", to kryminał. A zamordowanie Armanda Călinescu nie zostało dokonane „z wrogiem u granic kraju"? Postawiłem mu to pytanie, a on wzruszył ramionami. 

Nie poszedłem do niego po to, aby dyskutować i dowodzić, że to ja mam rację. Nie teraz będziemy regulować rachunki między nami. Może później, kiedy to wszystko stanie się odległe, jeśli oczywiście pozostaniemy przy życiu. Odnoszę wrażenie, że to, na co czeka on obecnie, jako na swego rodzaju desperacką zemstę, jest inwazja niemiecka lub rosyjska. 

– Wierzę w przyszłość narodu rumuńskiego – powiedział – ale państwo rumuńskie musi zniknąć. 

Wyszedłem stamtąd poirytowany. Moja próba, aby porozumieć się z nim, aby być mu użytecznym, aby dać mu odczuć, że nie jest samotny, zakończyła się niepowodzeniem. 

1940 

Wtorek, 9 stycznia 1940 

Dzisiaj Ghiţă Ionescu z adjutantury powiedział mi, że nowy pobór do wojska, przewidziany na 15 stycznia, jest przeznaczony specjalnie dla Żydów. Powołano już 1500 Żydów i ani jednego chrześcijanina. 

– Nie rozumiem – powiedział – dlaczego? W czasie wojny to zrozumiałe: tworzy się specjalne jednostki złożone z Żydów, aby je wysłać na pierwszą linię i zdziesiątkować. Ale teraz? Jaki to ma sens? 

Wyszedłem od niego zdeprymowany. Wszystko jest do zniesienia dopóty, dopóki nie zaczniesz czuć, że padło na ciebie nie dlatego, że jesteś żołnierzem czy obywatelem, ale dlatego, że jesteś Żydem. Tysiące, dziesiątki tysięcy Żydów zapędzono do dźwigania kamieni i kopania okopów w Besarabii i Dobrudży. To też jest jakaś forma niewolnictwa. 

Piątek, 12 stycznia 1940 

Wczoraj wieczorem, z Wrocławia, koncert Mozarta na flet i orkiestrę. 

Z niesmakiem, a nawet z wyrzutami sumienia słucham rozgłośni niemieckich, nawet kiedy nadają muzykę. To, co dzieje się obecnie z Żydami w Polsce pod okupacją niemiecką, przekracza wszelkie granice grozy. (...) 

Piątek, 15 marca 1940 

Zmarł Nae Ionescu. 

Sobota, 16 marca 1940 

Wczoraj rano, kiedy wchodziłem do domu Nae Ionescu, w dwie godziny po jego śmierci, nie mogłem opanować nerwowego szlochu. 

Odchodzi z nim razem cały okres mojego życia, dopiero teraz definitywnie zamknięty. 

Jakiż dziwny los był udziałem tego wyjątkowego człowieka, który umiera niespełniony, pokonany i – bardzo ciężko byłoby mi to powiedzieć – wykolejony. 

Jest mi tak bardzo drogi, ponieważ tak mało miał w życiu szczęścia. Jakież aroganckie i wręcz obraźliwe wydają się przez porównanie sukcesy innych! (...) 

A Nae Ionescu umiera mając 49 lat, nie traktowany serio, pokonany. 

1 kwietnia 1940, poniedziałek 

(...) Mircea mianowany został attaché kulturalnym w Londynie. Wyjeżdża za kilka dni. Pobory, podobno, bajeczne. (...) 

Środa,10 kwietnia 1940 

Niemcy zajęli wczoraj bez oporu Danię i wylądowali w kilku miejscach w Norwegii, gdzie napotykają dziwny, jakby tylko formalny opór. 

Po tylu miesiącach uspokojenia znowu przypominamy sobie, że trwa wojna, że, każdej chwili, w każdym miejscu może ona na nowo dać 

o sobie znać i że nasze życie jest przypadkiem, zbiegiem okoliczności, ale niczym więcej. Dzisiaj wieczorem czy jutro możesz utracić wszystko: 

dom, rodzinę, życie. (...) 

Sobota, 15 czerwca 1940 

Paryż od wczoraj pod okupacją. Walki, według komunikatów, trwają na wschód i zachód od Paryża, bez określenia miejsca. Linia Maginota jest również gwałtownie atakowana. Podejmowane są próby odcięcia oddziałów z Alzacji i Lotaryngii od pozostałych wojsk francuskich. 

Zaczyna się mówić o kapitulacji. Nie wierzę, nie chcę wierzyć, ale tak naprawdę nie widać możliwości utworzenia frontu, który przetrwałby natarcie. 

To, o czym opowiada Eugen Ionescu, który powrócił z Paryża, wywołuje konsternację. Natomiast Mircea Vulcănescu39 po pobycie w Londynie wierzy w ostateczne zwycięstwo Aliantów. Jest to wojna, której losy rozstrzygną się nie w Europie, ale na morzach. 

Być może... być może..., ale do tej pory stracimy życie. 

Niedziela, 16 czerwca 1940 

(...) Chorągiew ze swastyką na wieży Eiffel'a. Posterunki niemieckie 

w Wersalu. Pod Łukiem Tryumfalnym „żołnierz nieznany" strzeżony przez niemiecką „wartę honorową". 

Ale najbardziej okropne nie są tego rodzaju przykłady niemieckiej buty, tego rodzaju prowokacje. Być może obudzą one i podtrzymają w duszy francuskiej wolę przetrwania. Z o wiele większym przerażeniem myślę o gestach „zgody", „concordii", które teraz nastąpią. Będą gazety, będą deklaracje, będą partie polityczne, które uczynią z Hitlera przyjaciela Francji, jej szczerego protektora. W tym momencie cały strach, wszystkie resentymenty odnajdą się w jednym długim pogromie. 

Gdzie może być teraz Poldy? Co on teraz zrobi? Kim będzie? A my, tutaj? 

Poniedziałek, 17 czerwca 1940 

Francja składa broń! 

Pétain, który dzisiaj w nocy zajął miejsce Reynauda, zapowiedział o godzinie 2, że „spróbuje" położyć kres walkom. Za pośrednictwem Hiszpanii zwrócił się do Niemców o podanie warunków kapitulacji. Hitler żąda kapitulacji bezwarunkowej. 

Wszystko to – jak śmierć kogoś bliskiego. Trudno zrozumieć, jak to się mogło wydarzyć, trudno uwierzyć, że jednak wydarzyło się. Rozum staje w miejscu, serce nic już nie czuje. 

Kilkakrotnie byłem bliski płaczu. Chciałbym płakać, ale nie mogę. 

1941 

Środa, 1 stycznia 1941 

Odzwyczaiłem się od prowadzenia dziennika i teraz trudno mi go wznowić. Od czerwca, od upadku Paryża, kiedy to zrezygnowałem z pisania (z obrzydzenia, a przede wszystkim z okropnego poczucia bezcelowości), spróbowałem rozpocząć od nowa jeden jedyny raz, pod koniec października, ale zabrakło mi wytrwałości. 

Potrzeba trochę energii, pewnego uporu, aby prowadzić dziennik, co najmniej na początek, dopóki nie wejdzie ci to w zwyczaj, dopóki nie znajdziesz odpowiedniego tonu. Koniec końców jest coś nienaturalnego w samym fakcie prowadzenia osobistego dziennika. W żadnym innym przypadku pisanie nie wydaje mi się bardziej nieszczere. Brakuje tu poczucia, że język jest przecież środkiem komunikowania się, brakuje poczucia pilnej konieczności. (...) Jest jakaś krępująca trudność w tym, że pisze się „dla siebie". Pisanie, jeśli nie pomaga w porozumiewaniu się z kimś (poprzez list, artykuł czy książkę), wydaje mi się, przynajmniej na początku, czymś absurdalnym i pozbawionym intymności. 

Żałowałem jednak wielokrotnie, że nie byłem na tyle dzielny, aby kontynuować mój dziennik podczas ostatniego półrocza. Powinienem patrzeć szeroko otwartymi oczami na wszystko, co się od tamtej pory wydarzyło. Myślę teraz o moich miesiącach spędzonych w „rejonie koncentracji", odnajdując jakby tamtą atmosferę terroru40. Byłem wówczas bliski śmierci, pamiętam, że kilkakrotnie miałem zamiar popełnić samobójstwo, ale wszystko to wydaje mi się teraz wyblakłe, obojętne, prawie niezrozumiałe. (...) Wszystko traci na tragicznej i groteskowej intensywności. Wydawało mi się wówczas, że nigdy nie pozbędę się uczucia obrzydzenia, odrazy, zmęczenia. Doszedłem do tego stopnia zobojętnienia, że bez rewolty, jak przez sen, przyjmowałem późniejsze liczne ciosy, które na mnie spadły: wykluczenie z zespołu adwokackiego, zwolnienie z pracy w Fundacjach41, wysłanie do łopaty w batalionie pracy42. Być może powinienem napisać o tym wszystkim. Może dobrze byłoby o tym pamiętać. Któregoś dnia spróbuję to sobie przypomnieć, zrekonstruować, chociaż trudno mi będzie odnaleźć coś więcej poza wyblakłymi obrazami i zużytymi słowami. (...) 

Rok tragiczny, koszmarny, pełen lęku, biedy, nieszczęść, a jednak pożegnałem go tej nocy bez poczucia beznadziejności. Z odrazą, ale nie w rozpaczy. Jeszcze mam nadzieję, jeszcze wierzę. W czerwcu, kiedy padł Paryż, wszystko wydawało mi się skończone, stracone, utracone ostatecznie. Dzisiaj życie w dalszej perspektywie wydaje mi się możliwe. To już bardzo dużo. 

Happy New Year! Możliwe, że nie będzie „happy". Nie żądajmy od niego zbyt wiele. Jeśli daruje nam życie, być może pod jego koniec, od dzisiaj za rok, światło będzie bliżej, a brzeg bardziej przystępny. 

Czwartek, 2 stycznia 1941 

Spotykam wczoraj rano na ulicy Ciorana. Jest rozpromieniony. 

– Mianowali mnie! 

Został mianowany attaché kulturalnym w Paryżu43. 

– Rozumiesz – powiada – gdyby mnie nie mianowano, gdybym pozostał na miejscu, zostałbym zmobilizowany. Właśnie dzisiaj dostałem wezwanie. Ale nie stawiłbym się za żadną cenę. A tak – wszystko samo się rozwiązało. Rozumiesz? 

Rozumiem, drogi Cioranie. Nie chcę być wobec niego zgryźliwy. 

(A szczególnie w tym miejscu. Po co?) Jest to interesujący przypadek. To nawet więcej niż przypadek: to ciekawy, wybitnie inteligentny człowiek, bez uprzedzeń, z podwójną dozą cynizmu i tchórzostwa, oba w zabawnym połączeniu. 

Chciałbym, bo warto, zapisać dwie dłuższe rozmowy, które miałem z nim w grudniu. (...) 

Środa, 8 stycznia 1941 

(...) Eugen Ionescu, który czasem zagląda do mnie, usiłuje jak najszybciej wyjechać z kraju, uciec. Ta sama panika, to samo zaaferowanie, ten sam pośpiech, aby uciec jak najszybciej z kraju, aby znaleźć się w bezpiecznym miejscu, co u Ciorana. To dziwne, że nigdy (od czasu upadku Paryża) nie myślałem o ucieczce, może tylko w nostalgicznych snach, które nie zobowiązują przecież ani do podjęcia odpowiednich starań, ani nawet do snucia planów. Wczoraj wieczorem i dzisiaj rano lektura sztuki Shawa Androcles and the Lion. Śmiałem się do woli. 

Wtorek, 21 stycznia 1941 

Rewolucja? Zamach stanu? Sobotniej nocy został zabity na Bulwarze Brătianu niemiecki major. (...) Po godzinie 10 wieczorem około 6000 legionistów przemaszerowało ulicą Calea Victoriei wołając: „Precz z Roşianu!44 Chcemy rządu legionowego! Precz z masonami w rządzie!" 

O godzinie 12 w nocy rozgłośnia radiowa nadała manifest studentów. Poranne gazety, które ukazały się później niż zwykle, nie publikują tego tekstu, zamieszczają natomiast dekret o zmianie na stanowisku ministra spraw wewnętrznych, a ponadto (za wyjątkiem gazety „Cuvîntul") – oświadczenie generała Antonescu wyjaśniające, że zmiana ta była niezbędna dla przywrócenia porządku i uniknięcia marazmu gospodarczego45. Około godziny pierwszej, kiedy szedłem w stronę domu, ruch na Calea Victoriei (...) został przerwany. Zdaje się, że gmach prefektury policji, zajęty przez legionistów, był otoczony wojskiem. Około czwartej, kiedy znowu tam się znalazłem, sytuacja pozostawała bez zmian. Wieczorem Rosetti powiedział mi, że dzisiejszej nocy w całym kraju zmieniono prefektów. Generał Antonescu wystosował apel do mieszkańców: „W ciągu 24 godzin porządek zostanie przywrócony". 

Jest prawie 12 w nocy. Od czasu do czasu pod moimi oknami przechodzą grupy legionistów w stronę Ateneum i Ministerstwa Finansów z chóralnym śpiewem. Miasto jednak wydaje się być bardzo spokojne. Przez radio nadawany jest komunikat, aby nie wychodzić z domów po godzinie 10. 

Kończę dzisiaj lekturę Bajek la Fontaina, którymi delektuję się od pewnego czasu. Ostatnia bajka, zawierająca pochwałę samotności, jest konkluzją obejmującą wszystko. (...) 

Sobota, 25 stycznia 1941 

Niewiele wiadomości. Gazety legionowe zlikwidowane. (...) Nowa odezwa Generała, z wyjaśnieniami na temat przebiegu rebelii legionowej i podjętych środków. Ulica nie odzyskała jeszcze normalnego wyglądu w miejscach, gdzie toczyły się walki. Na placu przed Teatrem Narodowym okna wystawowe sklepów i Pałac Telefonów podziurawione kulami z karabinów maszynowych. Podobno w dzielnicach Văcăreşti i Dudeşti wszystko wygląda jak po wielkim trzęsieniu ziemi, jak po straszliwym pożarze46. Nieznana jest liczba zabitych. Setki lub tysiące martwych Żydów, ale nikt nie wie dokładnie ilu47. Nie wiadomo nawet, ilu żołnierzy zginęło, a ilu legionistów. Być może nie policzono ich jeszcze. 

Jeszcze krążą po mieście oddziały wojskowe i czołgi. Ewakuowane są ostatnie budynki, w których schronili się legioniści. (...) Teraz, po godzinie 10 wieczorem, miasto jest wymarłe. Od 9 zakazane są wszelkie widowiska, a restauracje zamknięte. (...) Ale w ciągu dnia ludzie są ożywieni, rozmowni, wszystkiego ciekawi, i – nareszcie – odprężeni. Poza tym pogoda jest niewypowiedzianie piękna. Jakby to był koniec słonecznego marca, a nie styczeń w pełni. Szczególnie rano tłoczno jest na ulicach, jak w dzień świąteczny. Ludzie ściskają się, pozdrawiają głośno, zadają pytania... U fryzjera dzisiaj rano wszyscy opowiadali jak to było, ze zdumieniem, z aprobatą, z radością. Pan Costel, właściciel zakładu, stwierdził, że „wojsko stanęło na wysokości zadania" oraz że „legioniści to przestępcy". 

Cioran powiedział wczoraj do Belu48, że „Gwardia ma w d. ten kraj". Mniej więcej to samo powiedział w rozmowie ze mną Mircea [Eliade] w czasie represji przeciwko Żelaznej Gwardii prowadzonych przez Călinescu: „Rumunia nie zasługuje na ruch legionowy". 

Poniedziałek, 27 stycznia 1941 

(...) Wielka katastrofa w dzielnicy Văcăreşti, a szczególnie w Dudeşti. Nie ma ani jednego domu, ani jednej lepianki, które nie byłyby rozbite, obrabowane, spalone. Próbuję wyobrazić sobie dzielnicę płonącą w środową noc, podczas gdy bandy chuliganów zastrzeliły tylu ludzi oszalałych ze zgrozy. Ostało się, tu i tam, kilka sklepów z nazwiskami rumuńskimi na szyldach. Ale nie zawsze zbawienny napis „sklep rumuński", umieszczony na wystawie lub przylepiony do ściany, zdołał powstrzymać dewastację. (...) 

Wtorek, 4 lutego 1941 

Nie mogę i wręcz nie chcę zapomnieć okropności, które przeżyliśmy. Czytam w Historii Żydów Dubnowa rozdziały o wielkich pogromach z końca średniowiecza. Od kilku dni jest to jedyna moja lektura. Niezależnie od tego, czy oficjalna liczba (300 zamordowanych Żydów) jest prawdziwa, czy też bardziej wiarygodna jest liczba przekazywana z ust to ust (600–1000), tak czy inaczej pozostaje faktem, że przeżyliśmy jeden z największych pogromów w historii. To prawda, że były takie momenty w przeszłości, kiedy rzeź była jeszcze większa (w czasie pierwszej wyprawy krzyżowej 800 zabitych w Speyer, 1100 w Mainz, a również bardzo dużo zabójstw w całej Europie w roku 1348, podczas epidemii dżumy – „Das schwarze Tod", ale na ogół średnia ilość ofiar zwyczajnych pogromów jest o wiele mniejsza – 50, 80, 100, co jednak już się liczy w martyrologii żydowskiej, a Dubnow poświęca czasem długie fragmenty stratom jeszcze mniejszym, jednak pamiętnym. 

Tym, co szczególnie mrozi krew w żyłach kiedy mowa o rzezi w Bukareszcie, jest absolutnie bestialskie okrucieństwo, z jakim działo się to wszystko. Przenika ono nawet suche sformułowania oficjalnego komunikatu, w którym przed kilkoma dniami obwieszczono, że w lesie Jilava zamordowano 93 osoby (ostatni eufemizm dla określenia Żydów – „osoby") 21 [stycznia], we wtorek w nocy. Ale to, o czym się mówi, jest o wiele bardziej wstrząsające niż komunikat oficjalny. Wiadomo z całą pewnością, że Żydzi zaszlachtowani w rzeźni Străuleşti powieszeni zostali następnie na rzeźnickich hakach zamiast ubitego bydła. Do każdego ciała przylepiono kartkę z napisem: „mięso koszerne". Jeśli chodzi o zabitych w lesie Jilava, rozebrano ich przed śmiercią (ponieważ szkoda, aby ubrania zmarnowały się) i po rozstrzelaniu wrzucono do wspólnego dołu. Nie znajduję u Dubnowa okropniejszych wydarzeń. (...) 

Poniedziałek, 10 lutego 1941 

Eugen Ionescu, podpity po kilku szybkich drinkach (w sobotę rano), zaczyna opowiadać mi nagle o swojej mamie. Że jest Żydówką, wiedziałem ze słyszenia od dawna, ale między nami nie był to żaden problem. Zamroczony napitkiem chłopak pragnie mi „powiedzieć wszystko", bardzo wylewnie, co sprawia mu ulgę, jakby coś go przytłaczało, jakby coś go dręczyło. Tak, była Żydówką, pochodziła z Krajowej, mąż porzucił ją we Francji z dwojgiem małych dzieci, pozostała Żydówką do końca, dopiero na łożu śmierci Eugen ochrzcił ją własnoręcznie. (...) Biedny Eugen Ionescu! Ileż wyjaśnień, ile męki i tajemniczości wokół sprawy tak bardzo prostej. Chciałem mu powiedzieć, jak bardzo jest mi drogi, ale był zbyt pijany, aby zwierzać mu się ze swoich uczuć. (...) 

Środa, 12 lutego 1941 

Premiera Ifigenii Mircei Eliadego w Narodowym. Oczywiście nie poszedłem. Byłoby dla mnie rzeczą niemożliwą pokazać się na jakiejkolwiek premierze, a tym bardziej na takiej, która w sposób nieunikniony (ze względu na autora, wykonawców, temat, rodzaj publiczności) musiałaby stać się czymś w rodzaju zgromadzenia legionowego. Miałbym wrażenie, że uczestniczę w „posiedzeniu gniazda"49. (...) 

Cioran, chociaż uczestniczył w rebelii, utrzymuje swoją funkcję attaché kulturalnego w Paryżu50, którą dał mu Sima na kilka dni przed swoim upadkiem. Nowy reżym podnosi mu wysokość poborów! Wyjeżdża za kilka dni. Taka to i rewolucja! (...) 

Czwartek, 12 czerwca 1941 

Bardziej jeszcze niż wczoraj, bardziej niż kiedykolwiek wszyscy sądzą, że będzie wojna. Wieczorem mówiono mi kilkakrotnie, w kilku miejscach: „dziś w nocy wygasa termin ultimatum". Byli tacy, którzy ubiegłej nocy spodziewali się bombardowania. Inni myślą, że nastąpi to tej nocy. Kto może opuścić Bukareszt, ten wyjeżdża. (...) Generał Antonescu jest od wczoraj w Niemczech. Spotkania z Ribbentropem i Hitlerem. Zdaje się, że zapadają ostatnie decyzje51. 

– Ciągle jeszcze nie wierzysz? Ciągle nie wierzysz – pytał mnie dzisiaj rano Eugen Ionescu, ogarnięty paniką. 

Na ulicy zatrzymywani są Żydzi, którzy, podobno, wysyłani będą do obozów. Nie wiem, według jakich kryteriów. Sam widziałem na ulicy Lipscani całą kolumnę ludzi prowadzonych pod bagnetami, większość z nich to osoby porządnie ubrane. Na bulwarze Kiseleff (...) widziałem długą, bardzo długą zmotoryzowaną kolumnę niemiecką, która bez końca przemieszczała się w kierunku Ploieşti. Po drodze, obok willi Minovici, jakaś młoda, elegancka pani, w towarzystwie dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu, wysiadła z limuzyny i podniesionym ramieniem pozdrawiała każdą przejeżdżającą ciężarówkę, wykrzykując „Heil". To są pierwsi widziani przeze mnie cywile, którzy tak serdecznie pozdrawiają Niemców. (...) 

Piątek, 3 października 1941 

(...) Dzisiejszego popołudnia przemawiał Hitler. Byłem z Eugenem [Ionescu] i Rodicą w parku Cişmigiu właśnie w tym czasie, kiedy transmitowano to wystąpienie. Weszliśmy do kawiarni (gdzie jest odbiornik radiowy) i usiedliśmy przy stoliku. Chciałem słuchać, ale po dwóch sekundach Eugen zerwał się z miejsca. Był blady jak ściana. 

– Nie mogę! Nie mogę! 

Mówił to z jakąś wielką, fizyczną rozpaczą. Wybiegł, a my oczywiście poszliśmy za nim. Miałem chęć serdecznie go uściskać. (...) 

Poniedziałek, 22 grudnia 1941 

(...) Zdanie z listu Mircei Eliadego do Rosettiego: „Nadzwyczajne były dla mnie w tym roku dwie sprawy: zdumiewająca słabość sowieckiego 

lotnictwa i lektura Camoesa". 

1942 

1 stycznia 1942 

Dnie biegną powoli, ale lata – szybko. 1942! Wydawał mi się tak odległy, tak problematyczny, tak nierealny! „Wojna skończy się w '42" – mówiono na początku, rok, dwa lata temu, a ja z przerażeniem myślałem, że to taki odległy termin. Dla mnie powiedzenie „wojna skończy się w 1942" oznaczało, że „wojna nie skończy się nigdy". 1942 to była niewyraźna przyszłość, coś odległego, nieznanego, niepoznawalnego, hazard. I oto teraz jesteśmy w roku 1942, z naszymi wszystkimi starymi pytaniami i lękami. (...) 

Czwartek, 23 lipca 1942 

(...) Dowiedziałem się już dość dawno, ale nie zapisałem tego tutaj (tak mało ważne zaczyna to być dla mnie), że Mircea Eliade jest w Bukareszcie. Oczywiście nie szukał spotkania ze mną i nie dawał znaku życia52. Dawniej uznałbym to za wstrętne, ba, nawet niemożliwe i absurdalne. Obecnie sprawa jest dla mnie oczywista. W ten sposób jest prościej i wyraźniej. Naprawdę, nie mam mu nic do powiedzenia, nie chcę go o nic pytać. (...) 

Czwartek, 30 lipca 1942 

Mac Constantinescu53, spotkany przedwczoraj opowiedział mi, że zebrali się wszyscy u M. Eliadego i że „wspominali" również mnie. Wyrażenie to rozbawiło mnie i zirytowało jednocześnie. „Jakże to? Urządziliście seans spirytystyczny?" Żałuję, że nie zadałem mu tego pytania. (...) 

Piątek, 25 grudnia 1942 

Pierwszy dzień Bożego Narodzenia. W domu przez cały dzień. Nikt mnie nie woła i ja nie szukam nikogo. Coraz większa jest moja samotność.

Krasnogruda nr 10, Sejny 2000, Pogranicze.