Krasnogruda nr 6. BOGDAN BOGDANOVIĆ: List do sarajewskich przyjaciół.

Krasnogruda nr 6. BOGDAN BOGDANOVIĆ: List do sarajewskich przyjaciół.

Na początku osiemdziesiątego roku życia, prześladowany przez sny pełne krwi i płomieni, męczony przez cichą udrękę uczucia wstydu, zbyt wielkiego wstydu... powracam, prawie na pożegnanie, do pewnych moich dawnych rozmyślań. Mógłbym je wyrazić jedną, z mojej strony przesadnie często używaną, grą pojęć: Istota i Los Miasta. 

Ponownie odmierzam to, co już dawno temu ważyłem, z czego już dawno wyciągnąłem wnioski i włączyłem do próżnych zasobów pokojowej urbanistyki. Teraz, nagle, jakby odwracał się sens słów. Nabierają one, oprócz podstawowego, także dopełniającego znaczenia i w nowy sposób notują nie tylko to, co kiedyś notowały, ale zaczęły oznaczać również nieoczekiwaną grozę teraźniejszości.

Wiele rozmyślałem, mówiłem, pisałem, wykładałem, opowiadałem coś nie coś o tej tajemniczej "istocie i losie miasta" przekonany, że moi studenci i ja znajdujemy się gdzieś z bezpiecznej, werbalnej strony pojęć i kategorii. Nawet mi się nie śniło, że dane mi będzie widzieć jak los pewnych, tak bardzo mi drogich, miast został powierzony zbrodniom, których rozpieszczona myśl teoretyczna nawet nie usiłowała przewidzieć i opisać. 

Przyznaję, że moje wykłady często były przesycone łatwą patetyką ex cathedra, jaką zwykle profesorowie wnoszą do swoich ulubionych tematów i tez. Nie mieliśmy zahamowań, studenci i ja, więc czasem zabawialiśmy się hipotezami o czarnym losie miasta i miast, europejskich, światowych, megalopolitycznych. Katastroficzne projekcje świata i miast były w modzie, a przepowiednie deklamowano prawie z estetyczną rozkoszą. Duch końca tysiąclecia i "zagłady Zachodu" przepowiedział zły los Miastu, wielkiemu miastu, europejskiemu i światowemu Wszechmiastu, zatem Panurbium. Patetyczne metafory... "obumieranie Miasta"... "śmierć Miasta"... przestrzegały przed ostatecznymi konsekwencjami nadmiernego wzrostu, nadmiernego bogactwa, nieograniczonego poczucia mocy i potęgi. 

Muszę przypomnieć, że i ja sam oddawałem się takim duchowym zabawom. Przeciwstawiałem Urbs i Logos i na przykładzie Rzymu poszukiwałem analogii z mrocznymi perspektywami nowoczesnego URBS (czytaj: cywilizacji urbanistycznej w całości). Idea kataklizmu w moich tekstach niekiedy dosięgała nawet wymiarów kosmicznych. Eksplozja Kosmosu i eksplozja Miasta - dlaczego nie, brzmiało to jak nęcące porównanie: "Jest, niewątpliwie, pewna symultaniczność, kiedy w naszej świadomości Kosmos ucieka w niepojęte obrazy, poza zasięg naszych zmysłów, a miasta znikają na naszych oczach, rozpryskując się we wszystkich kierunkach jak kosmiczne majaki... Jeżeli człowiek starożytny potrafił przeprowadzać sofistyczne analogie między Obrazem świata i Obrazem miasta, mógł to uczynić przede wszystkim dlatego, że widział całość. Ja nie potrafię widzieć całości, a jedyne porównanie, które potrafię dostrzec, a które może nie jest całkiem dowolne, to oczywiste podobieństwo dwóch rozbitych obrazów" ("Grad kao simbol besmrtnosti i smrt grada", 1972 - "Miasto jako symbol nieśmiertelności i śmierć miasta"). 

Oczywiście, myślałem zbyt ostrożnie, zbyt metaforycznie o eksplozji miast, o kłopotach wielkich aglomeracji, lecz nie myślałem, że będę oglądał "rozbite obrazy", że nie będę mógł nie widzieć ich na ekranie telewizora. Nawet mi się nie śniło, że pewne miasta, niektóre wyjątkowo mi bliskie, w tajemniczy sposób połączone z moją osobowością... nie, zaprawdę, nie śniłem, że będę musiał je oglądać wydane na pastwę niesłychanej technologii prawie rzeźnickiego mordowania z zimną krwią! Istnieje jeszcze coś, co w moich i w ogólnie znanych "kosmokatastroficznych opisach", stawia pod znakiem zapytania całą wartość rozpieszczonej myśli teoretycznej urbanistów czasu pokoju; coś, co mnie naprawdę oburza i wzywa do zbadania samego siebie. 

Czy to możliwe, że w głębi podświadomości, poza chiliastycznymi spekulacjami, mimo wszystko ukrywałem prawdziwe przeczucia - nie kosmiczne, nie ekumeniczne, nie ekologiczne, lecz nasze, rodzime, diabelskie i straszliwe? Czyżbym gdzieś w głębokim ukryciu wiedział, co nas naprawdę czeka, lecz nie chciałem, nie potrafiłem ani nie śmiałem wiedzieć? 

Jakże byłem bliski prawdy w tym moim obsesyjnym żonglowaniu założeniami o wiecznej walce popędów budowania i burzenia miast, we wszystkich epokach, wśród wszystkich narodów, grup etnicznych, wśród hord, band i bractw, u każdego osobnika! Jakże bliski byłem prawdy - i jakże daleki! Dlaczego, na przykład, nigdy nie przypuszczałem, że wśród nas żyją też prawdziwi złoczyńcy i namiętni burzyciele miast? 

A teraz, gdy patrzę na obraz pełen grozy, okazuje się, że burzyciele miast, ci, którzy ścierali z powierzchni ziemi i karali "miasta-wyrodki": Jerycha, Sodomy, Gomory, Troje oraz oczyszczali je w imię zdrowia etnicznego i każdego innego, w imię szaleńczej przemocy materii nad duchem, nie są jedynie hipotezami urbanistów. Przerażające wzory zbrodni naprawdę istnieją w księgach opisujących carów i cesarzy starożytności, lecz wykonawcy są tutaj, przed naszymi oczami - brutalni, okrutni, rozbestwieni! Zresztą, wielu z nich ma imiona i przydomki oraz nazwiska, a poza tymi imionami i przydomkami, które się u nas od razu zapomina, pozostają szkielety Vukovaru, Mostaru, a teraz już i połowy Sarajewa. Na jakie miasta przyjdzie kolej? Prisztina, Novi Pazar, Skopje albo, może, Subotica lub Nowy Sad? 

Interpretacje moich dawnych tekstów dzisiaj odbieram jak odgadywanie koszmarnych snów. Być może w tych snach kryły się przestrogi? Niestety, nigdy nie słuchałem podświadomych przestróg, teraz stwierdzam, że milczące zapowiedzi musiały być bardzo niepokojące. Jednakże nie trzeba już przywodzić na pamięć własnych, mętnych antycypacji. Ludzie okrutni i nikczemni, zabójcy miast, ludzie bez podświadomości, z rozmachem zabrali się do czynu. Burzą, podpalają, zabijają ludność miejską, palą archiwa i biblioteki, burzą muzea i świątynie... co właściwie oznacza "zabić miasto"? To znaczy zniszczyć jego siłę fizyczną, zgasić jego metafizyczny eros, wolę życia, zabić pamięć, samoświadomość. Rozpędzić pamięć na cztery wiatry, udowodnić miastu, że nie tylko nie istnieje, lecz także, że miasta nigdy nie było. 

Jeżeli teraz wrócę do początkowego symbolu: Istota i Los Miasta i jeżeli zły los, na pewien czas, odłożę na bok, pozostanie coś bardzo potężnego i trudnego do zniszczenia, nawet przez najazdy najgorszych barbarzyńców. A jest to właśnie, nazwijmy ją tak, święta "istota miasta". I tu zaczyna się linia wstępująca, linia humanizmu i moralnego piękna. "Wszyscy, ciągle jeszcze, nosimy w sobie swoje nieśmiertelne miasta" - tak napisałem na końcu wspomnianego tu, dawnego, tekstu. Nosi, oczywiście, ten kto ma coś do niesienia, aby się pochwalić. Bowiem są miasta, których nie można zabić, dopóki żyje i strzeże ich choćby ostatni mieszkaniec... 

I właśnie dlatego, moi drodzy i szanowni przyjaciele, udręczeni i głodni, ranni i chorzy, dlatego podziwiam was i na ile potrafię i na ile mogę, pomimo głębokiej starości, jestem z wami i dzielę z wami najcięższe, bezsenne noce. Obrona miasta, wbrew zbrodni burzycieli, jest jedynym moralnym paradygmatem dla przyszłości; latarnią, której miłująca człowieka ludzkość, pełna wyrozumiałości dla zakłóconej harmonii między przyrodą i człowiekiem, dla zagrożonych gatunków roślin i zwierząt, ciągle jeszcze nie potrafi dostrzec, a cóż dopiero zrozumieć. 

Przełożyła Krystyna Bąk

Krasnogruda nr 6, Sejny 1997, Pogranicze.