Krasnogruda nr 7. DANILO KIŠ: Cenzura-Autocenzura.

Krasnogruda nr 7. DANILO KIŠ: Cenzura-Autocenzura.

Podczas kulminacji wydarzeń związanych z zakazem działalności polskiego związku zawodowego "Solidarność" otrzymałem list z pieczęcią NIE CENZUROWANO. Co mają znaczyć te słowa? Chyba chce się nimi powiedzieć, że w kraju, skąd wysłano list, nie ma cenzury. Ale też może to znaczyć, że wszystkie listy bez takiej pieczątki zostały poddane cenzurze, a to by świadczyło o selektywności oficjalnych organów, które do jednych mają zaufanie, a do innych nie. Można by to, naturalnie, tłumaczyć również tak, że właśnie list z pieczątką NIE CENZUROWANO przeszedł przez ręce cenzury. Tak czy inaczej, ta wieloznaczna emblematyczna pieczęć mówi o duchu cenzury, który pragnie podkreślić swą prawomocność i jednocześnie ukryć się przez samozaprzeczenie. Cenzura bowiem, choćby uważała się za konieczność dziejową oraz instytucję, której przeznaczeniem jest obrona ładu i porządku publicznego, niechętnie się przyznaje do swego istnienia. Zachowuje się jak przejściowe, ale konieczne zło systemu w wiecznym stanie wojennym. Cenzura jest zatem jedynie środkiem tymczasowym i zniesie się ją w chwili, gdy wszyscy, którzy piszą, obojętne, listy czy książki, osiągną pełnoletność i dojrzałość polityczną, a kuratela państwa i władzy nad obywatelami nie będzie potrzebna.

Jako wytwór konieczności, a co za tym idzie, środek tymczasowy, cenzura uważa samą siebie za już przebrzmiałą, zniesioną. Dlatego nie przyznaje się do swego istnienia i pragnie się ukryć pod płaszczykiem demokratycznych instytucji, spełniających także inne funkcje (redakcje oraz rady wydawnictw i czasopism), albo znaleźć sobie substytut w postaci dyrektora wydawnictwa, redaktora serii wydawniczej lub czasopisma, recenzenta, lektora itp. W wypadku, gdy podejrzane przesłanie umknie czujności wszystkich tych substytutów cenzury - a spełniają one swój obowiązek ze spokojnym sumieniem, ponieważ nie są cenzorami, są nie tylko cenzorami - pozostaje jeszcze jedno sito: zecerzy, którzy jako część klasy robotniczej o wysokiej świadomości, odmówią złożenia inkryminowanego tekstu. Owo niby to demokratyczne sito jest jednym z najbardziej cynicznych sposobów ukrywania cenzury. Podobnym do tego, gdy książki czy teksty są zabraniane in extremis przez organa sądowe - substytuty cenzury - w imię opinii publicznej tam, gdzie opinii publicznej nie ma. 

Do mniej znanych postaci cenzury stanowczo trzeba jeszcze zaliczyć rozpowszechnione zjawisko tak zwanej cenzury przyjacielskiej - stanowiącej postać przejściową od cenzury do autocenzury - kiedy to redaktor, sam też człowiek pióra, doradza, by państwo dla własnego dobra wyrzucili ze swej książki określone fragmenty czy zwrotki. Jeśli nie zdoła was przekonać, że czyni to w dobrej wierze, posłuży się szantażem moralnym i swój strach zwali na wasze sumienie: od państwa gestu - przejęcia prerogatyw cenzury i tym samym ukrycia jej przed opinią publiczną - zależy jego przyszłość. A zatem, albo staną się państwo własnym cenzorem, albo zniszczą czyjąś karierę i egzystencję. Człowiek ów w zamian nie tylko opublikuje państwa książkę, ale też przemilczy fakt, że znajdowały się w niej takie miejsca, które - gdyby ujrzały światło dzienne - zniszczyłyby i was, i jego. 

Bez względu na to, jaką przyjmie postać, cenzura jest jednak tylko zewnętrznym przejawem patologicznego stanu, sygnałem chronicznej, rozwijającej się równolegle choroby - autocenzury. Niewidoczna a obecna, daleko od oczu opinii publicznej, zepchnięta w najskrytsze zakamarki ducha, wykonuje swoją robotę skuteczniej niż jakakolwiek cenzura. Choć obydwie sięgają po te same środki - groźbę, strach, szantaż - autocenzura ukrywa albo przynajmniej nie ujawnia istnienia przymusu. Walka z cenzurą jest jawna i niebezpieczna, a więc bohaterska, walka z autocenzurą - anonimowa, pozbawiona świadków i samotna, wywołuje więc uczucie poniżenia i wstydu z powodu kolaboracji. 

Autocenzura to czytanie własnego tekstu cudzymi oczyma, gdy państwo sami stają się swoim oskarżycielem, bardziej podejrzliwym i surowszym niż jakikolwiek inny, ponieważ wiecie także o tym, czego cenzor nigdy nie odkryje w waszym tekście, o tym, co przemilczeliście, czego nigdy nie przelaliście na papier, lecz co, jak wam się wydaje, pozostało "między wierszami". Dlatego wyimaginowanemu cenzorowi przypisujecie także te cechy, których sami nie macie, a swemu tekstowi znaczenia, jakich nie zawiera. Albowiem państwa sobowtór śledzi waszą myśl aż do absurdu, do jej zawrotnego końca, tam gdzie wszystko jest wywrotowe, a wstęp niebezpieczny i karalny.Podmiot autocenzury to sobowtór pisarza, sobowtór, który zagląda mu przez ramię do tekstu in statu nascendi ostrzegając, by się nie dopuścił jakiegoś ideologicznego wybryku. A z tym sobowtórem-cenzorem nie sposób się uporać, jest jak Bóg, wszechwidzący i wszechwiedzący, bo zrodzony z waszego własnego mózgu, z waszych własnych lęków, z waszych własnych urojeń. Zmaganie się z sobowtórem, ta koncentracja intelektualna i moralna musi pozostawić na rękopisie wyraźne ślady, o ile cały wysiłek nie sprowadzi się do jednego jedynego gestu moralnego - do zniszczenia rękopisu i rezygnacji z planów. I rezygnacja z walki, i zwycięstwo powodują jednak ten sam skutek: uczucie wstydu i klęski. Jakkolwiek bowiem państwo by postąpili, ów sobowtór zawsze triumfuje: - jeśli go przepędziliście, śmieje się z waszego strachu, jeśli go usłuchaliście, śmieje się z waszego tchórzostwa. 

Jeżeli pisarz zdoła przezwyciężyć radykalny gest samozniszczenia i siłą talentu, skupienia, odwagi, pomysłowości przechytrzyć sobowtóra-kusiciela, ślad tej walki pozostanie w rękopisie - w postaci metafory. Jest to podwójne zwycięstwo: tekst, wbrew pokusom, dostąpił łaski ukształtowania, a dzięki chytremu podstępowi, sprowadzeniu idei do metafory (w etymologicznym znaczeniu przeniesienia właściwego sensu na to, co figuratywne), autocenzura obróciła myśl w figurę stylistyczną, skierowała na pole poetyki. Można by z tego wyprowadzić dalekosiężne wnioski historycznoliterackie i teoretycznoliterackie, a owym zjawiskiem - podporządkowania metafory - wyjaśnić powstanie wielu dzieł, choćby w rosyjskiej literaturze awangardowej lat dwudziestych. Autocenzura nadaje określoną barwę i ton rosyjskiej awangardzie. Proza Pilniaka i Babla, poezja Mandelsztama i Cwietajewej z walki z cenzurą wydobyły maksymalne efekty literackie. Gorzkie, tragiczne zwycięstwo. 

Autocenzura to ujemny ładunek energii twórczej, który ogranicza, irytuje, a w zetknięciu z ładunkiem dodatnim może wykrzesać iskrę. Wówczas pisarz, wzgardziwszy własnym strachem, zabija swego sobowtóra, a wskutek silnego wybuchu długo gromadzonej ostrożności, wstydu i poniżenia metafory się rozpadają, peryfrazy się rozsypują, pozostaje jedynie nagi język faktów, pamflet. Państwa cenzor-sobowtór nie ma już nic do odkrycia między wierszami, wszystko jest napisane czarno na białym, do ostatniego atomu waszego niezadowolenia. (W takiej chwili Mandelsztam stworzył wiersz o Stalinie, ten drugi, oznaczający wyzwolenie się od autocenzury i upokorzenia. Ten, który przypłacił życiem). 

Zwycięstwo zasady moralnej zabija albo pisarza, albo dzieło. 

Cenzurowane ja, które długo znosiło tyranię strachu, sięga po pamflet jak po miecz zemsty. I właśnie owo zwycięstwo nad własnym sobowtórem-cenzorem wyjałowiło niejednego pisarza na emigracji. Jako ofiary wieloletniej autocenzury nagle przeszli tę piędź przestrzeni, jaka dzieli sztukę od propagandy, i nastąpiło to, co Czesław Miłosz nazywa "zawężeniem". 

Jaki z tego wszystkiego można wyciągnąć wniosek? Że długotrwałe oddziaływanie autocenzury prowadzi w sposób nieunikniony do katastrof ludzkich i twórczych, nie mniejszych niż te, które powoduje cenzura; że autocenzura to niebezpieczna operacja umysłowa o dalekosiężnych skutkach dla literatury i ducha ludzkiego. 

Przełożyła Danuta Cirlić-Straszyńska

Krasnogruda nr 7, Sejny 1997, Pogranicze.