Krasnogruda nr 7. JASMINKO ARNAUTOVIĆ: Droga Dobroci.

Krasnogruda nr 7. JASMINKO ARNAUTOVIĆ: Droga Dobroci.

Droga Dobroci 
(fragmenty) 

Nie wyobrażajmy sobie, że widzimy Słońce tak jak je widziały starożytne cywilizacje. Wszystko co widzimy jest zaledwie małym płomieniem nazwanym przez naukę, podobnym do zapalonej lampki naftowej. W czasach przed Ezechielem i Janem, Słońce było jeszcze wspaniałą rzeczywistością, ludzie z niego czerpali siłę i wielkość a wywdzięczali się Mu oddaniem, wysławianiem i wdzięcznością. Jednak w nas ten związek został zerwany, zmartwiały reagujące ośrodki. Nasze Słońce jest zupełnie odmienne od kosmicznego Słońca starożytnych, jest nawet bardziej pospolite. Możemy widzieć to, co nazywamy Słońcem, jednakże na zawsze utraciliśmy Heliosa, a ponadto również straciliśmy wielką kulę ziemską Chaldejczyków. Utraciliśmy kosmos, zerwaliśmy wszelkie z nim powiązania i to jest, zaiste, nasza największa tragedia. Czymże jest nasza nic nie znacząca, maleńka, miłość do przyrody - Przyrody! - w porównaniu ze starożytnym, wspaniałym, żywotem z kosmosem i szacunkiem ze strony kosmosu!

D.H. Lawrance: Apokalipsa. 

Urodziłem się w Bosanskiej Gradišce. Gdy miałem dwa lata, przyjechałem do Tuzli. Mieszkałem w niebieskim budynku przy szkole im. Braci Ribar nad samym Ujściem. Wyrosłem "nad Jalą", jak zwykłem mówić. "Łapaliśmy" ryby gołymi rękami, kąpaliśmy się "przy Ujściu", wpychaliśmy ręce do podwodnych nor i wyciągaliśmy raki oraz te wieeelkie, leniwe klenie. Strzelaliśmy z karbidu i z cyny, kradliśmy ołowiane rury i sprzedawaliśmy na złom, były też kwiaty w kwiaciarni u Šaćira... No, z tymi rakami trochę przesadziłem - nie było raków w tej części Jali, ale za to były w Solinie. 

Przypominacie sobie te prawdziwe pory roku, powiedzmy, w latach 1959, 1960 i 1961? Wtedy wiadomo było, kiedy jest zima, kiedy lato, no nie? W swoim czasie były też boskie pogorszenia i anomalie pogody: wówczas dni stawały się jak noce, a prawdziwe burze z piorunami szalały nad miastem jakby nas przestrzegały, że na tym świecie nie istnieją tylko fiołki i spacery po Ilinčicy... Wtedy też przybierała Jala. Pędziła mętna, błotnista, niosąc ze sobą pnie, deski, druty, ogrodzenia i domową żywiołę oraz wszelkie dziwy tego świata, zabierając ze swoich brzegów wszystko, co tylko ludzie w swym naiwnym szczęściu przez cały rok nagromadzili. A już po dwóch-trzech wirach w dół biegu jakby wpływała do samego nieba. 

Właśnie gdy były takie prawdziwe lata i gdy już nie pamiętało się nawet, kiedy się zaczęły, a kiedy ich nie było widać, jako sześcio- i siedmiolatek budziłem się wczesnym świtem; słońce zaledwie przebłyskiwało znad łańcucha wysokich wzgórz Majevicy. Nigdzie nikogo. Senny, chudziutki i drobniutki, w krótkich spodenkach i na bosaka, przemykając się po ścieżce, po której nikt jeszcze nie szedł, ciesząc się miękkością swoich pięt i łaskotliwym dotykiem rosy na trawie, zapędzałem się aż nad Ujście. Wiecie jak to jest nad morzem, gdy o świcie zejdzie się z mola i popatrzy na dno, a morze jest jak szkło! Hej, taki sam Szklany Spokój istniał niegdyś nad samym Ujściem. Gdybym wam teraz powiedział, że ON mnie znał a ja JEGO, że nawet znałem Jego prawdziwe imię, tylko nie mogę go wypowiedzieć w ludzkim języku, to byście się dopiero zadziwili! 

Tak, w tych szczęśliwych czasach nie miałem własnego Ja oprócz otaczającego mnie świata. Świadomość bytu, pewnego wielkiego i radosnego JESTEM była całkowitą potrzebną prawdą na tym świecie. A najbardziej radosną prawdą była ta, że świata nie ma poza mną, ani mnie poza światem, lecz byliśmy jednością, odczuciem zrodzonym ze związku nieskalanej dziecięcej świadomości i dobrego świata. 

Dzisiaj istnieje we mnie tylko ślad tej świadomości, wspomnienie. Czy wiecie kiedy zostałem skalany? Gdy dorosłem, musiałem być jak inni ludzie, między innymi dlatego, abym nie był śmieszny. Nie mówię, że społeczna, zbiorowa świadomość nie jest ważna, lecz ona w skalanych brudem społeczeństwach nie jest narzędziem, którym posługujemy się, aby móc żyć w społeczeństwie, lecz jest wyobcowanym arogantem, fałszywym Ja, w którym ściera się wolność własnego bytu w imię różnych kolektywnych głupot i halucynacji. Dzisiaj, drodzy Czytelnicy, jestem społecznie bezczelny tak samo jak i wy, może nieco więcej. 

Zanim zacznę opowiadać dalej, chciałbym pożegnać się z Jalą. Starałem się zgłębić jej Tajemnice, a ona, cicha i spokojna, poddawała się moim spojrzeniom, nie ukrywając nawet najmniejszego pęcherzyka powietrza, ani najdrobniejszych wodorostów na rozsypanych po dnie kamieniach - zupełnie tak samo jak dobra krowa, która pozwala, aby ją wydoić i wtedy trochę człeka poliże. Pierwsze odgłosy miasta były znakiem prawdziwego początku dnia. 

Słońce już było wysoko i usiłowałem schwytać je w dłonie, co mi się zwykle udawało. Wtedy słyszałem jak mnie wołają na śniadanie. Całe moje lata chłopięce i młodość minęły zanim pojąłem, że straciłem, zapomniałem coś, co miałem bez trudu, coś, za czym uganiają się co najmniej trzy albo i cztery wielkie religie Wschodu, mnóstwo sekt, wielu ludzi, filozofów, poetów: stan bezpośredniego poznania, stan świadomości bez pośrednictwa procesu myślenia, wyrachowanej logiki, wątpliwości i niezdecydowania. W czasach dzieciństwa płynąłem razem z bystrym nurtem Jali, byłem jak rosa, świergot ptaków był dźwiękiem, obrazem i czymś znacznie więcej, a wierzę, że tak samo było w waszym dzieciństwie. Zatem, nic dziwnego, że autorzy pism zen-buddyzmu, taoizmu, buddyzmu oraz literatury psychologicznej, filozoficznej i psychoanalitycznej często powołują się na dziecięcą świadomość pozbawioną kompleksów i twierdzą, że jest ona ilustracją celu wysiłków duchowych, ćwiczeń, medytacji oraz całego pozostałego aparatu poznania. 

Abyśmy się od razu zrozumieli: mam tu na myśli czystość, nieskalanie, a nie niedojrzałość dziecięcej świadomości. Wydaje mi się, że nie trzeba tu wielu wyjaśnień. Dobrze wiecie o czym mówię. Każdy przeżyje taką chwilę, gdy świat się przed nim otworzy taki jaki "jest", w którym to świecie nie istnieją ani czas, ani przestrzeń, lecz "takość" rzeczy, i wtedy zrozumie, że to, co przed chwilą przeżył, było zwykłym snem, jakby się dopiero wtedy przebudził. Ponieważ nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni i takie przeświadczenie wprowadza nas w zakłopotanie, nawet wywołuje strach, bowiem "wszystko" jest odmienne od tego, na pamięć wyuczonego i zautomatyzowanego, życia, które śpimy odzwyczajając je od życia myśleniem - przeżuwając wewnętrznymi zębami swoją własną duszę; jak najszybciej zamykamy to wąskie przejście, powracamy do kolein tego co wyuczone, do kolektywnych prawd i głupoty, wiedząc w głębi siebie, że przez to samego siebie zdradzamy. 

Wtedy przyszła wojna, wszyscy naszykowali jakąś swoją broń duchową, idee przewodnie i religie, filozofie i opowieści, a ja, ponieważ mi ich nikt nigdy, chwała Bogu, nie wbudował w świadomość, zwróciłem się do jedynego źródła, które mogę mieć: do nazwy kraju, w którym prowadzi się wojnę, do imienia ziemi, która krwawi od niepamiętnych czasów: do Ziemi Bośni i do siebie. 

Wczytując się w literaturę o Starej Bośni, zwłaszcza o bogomilstwie, byłem zdumiony trzema faktami: po pierwsze - istota filozofii bogomilskiej jest taka sama jak moje stare odczucie bytu - jestem, tak też je zwali: az esam (ja jestem); po drugie - bogomilstwo ma korzenie w zaroastryzmie i buddyzmie i jest bratnią religią taoizmu i zen-buddyzmu, jest też rozpoznawalne, przeważnie, w częściach pism również u kilku wielkich filozofów; po trzecie - wielu historyków i innych uczonych badało starą Bośnię i bogomilstwo, a prawie nic nie zrozumiało. 

Dzisiaj, gdy trwa wojna, dla mnie neobogomilstwo jest już zrodzone. Religia czysta jak łza, po tylu wiekach, pełnym głosem śpiewa swoje przesłanie, wzywa krystalicznie jasnym głosem. Fakt, że - o ile wiem - jest nas zaledwie kilku, naprawdę mnie nie wzrusza: nas, bogomiłów, nie interesuje ilu nas jest, bowiem to religia indywidualna, osobistego doświadczenia, a nie kolektywności i dogmatu. 

Jasne jest, że jako Bośniacy, po tylu wiekach, utraciliśmy wizję swojej wiary - jedynej wiary, którą radośnie i bez przymusu przyjęliśmy i, oczywiście, nie udało się nam jej rozwinąć. Nie udało się nam to z tych samych przyczyn, dla których jest prowadzona ta wojna: zabić Bośnię w nas. Boże, jak wiele wysiłków, nienawiści, kłamstwa i pieniędzy w to włożyli! Dlatego łatwiej mi będzie przedstawić bogomilstwo wskazując na różnice i podobieństwa z trzema wielkimi religiami na tych obszarach i w imieniu których bogomilstwo zostało zniszczone. 

Katolicy, na przykład, mają swojego zwierzchnika religijnego, którego nazywają Papieżem. Wszyscy katolicy na świecie uznają go i słuchają go. Jest to ten pan, który od czasu do czasu pojawia się w znanym oknie swojej rezydencji i wygłasza mowy oraz kazania, modlitwy itd. My, bogomiłowie, przeciw niemu nic nie mamy, ani, oczywiście, nikt nas o to nie pyta. Jednakże, jeżeli nowi bogomiłowie będą mieli swojego zwierzchnika, to nie będzie on gdzieś tam; jego siedziba będzie w Bośni. Ludzie są różni, różne są klimaty, różne panują pogody pod niebem, pod którym człowiek żyje. Większą część życia jednak człowiek spędza na pewnym, określonym terytorium. Ziemia Bośnia jest największym możliwym obszarem do życia, który Bośniak może sobie wyobrazić. Tylko w tych granicach będzie rozpościerać się jego religia, ponieważ bogomilska religia bośniacka jest związana z poszanowaniem swojej ziemi. Nie bierzcie mi za złe, drodzy Czytelnicy, ale jest to taki sam stosunek do rodzinnych stron i ziemi, na której się człowiek rodzi i wzrasta oraz umiera, jaki mają Indianie z Ameryki Północnej i aborygeni w Australii, a mówię o tym bez poczucia mniejszej wartości. 

Nasza, bogomilska, organizacja nie dosięgnie wyżyn systemowych, które osiągnęła organizacja katolicka, jak też pozostałe organizacje. Na określonym obszarze, podobnym do wspólnoty lokalnej, z powodów praktycznych i obrzędowych, bogomiłowie zakładają swój chram. Zwierzchnik chramu będzie się nazywał Starzec; chram będzie miał swoich uczniów, podobnie jak świątynie zen, ludzi, którzy są poważnie oddani poznaniu. Będzie też krąg prawdziwych wiernych, którzy będą aktywnie włączeni w życie chra-mu i obrzędy, będą nazywać się "strojnicy" - starszyzna chramu. Wszystkie takie chramy zostaną połączone w bogomilską organizację i bez pośredników będą delegować po jednym przedstawicielu do Rady Bogomilskiej, która wybierze Dziada (Djed), Doskonałego Bogumiła. Jest to maksimum zorganizowania na jakie Bośniacy sobie pozwolą, ponieważ każda organizacja z czasem staje się celem sama dla siebie. 

Muzułmanie z całego świata przybywają do znanej Ka'by z pielgrzymką. Ka'ba jest kamiennym monolitem, "czarnym kamieniem", pochodzenia kosmicznego - meteorytem, od wieków sławnym sanktuarium ogólnoarabskim, miejscem kultu jeszcze z czasów przed narodzeniem Proroka Muhammada. Muhammad jest tym, który wykorzenił oddawanie czci idolom i wprowadził wiarę w jednego Boga, lecz, być może, z powodu oporu, prawdopodobnie jako materialną paralelę dla monoteizmu, pozostawił oddawanie czci Kamieniowi Świętemu, które trwa do dzisiaj. Oczywiście, Muzułmanie w Kamieniu Świętym widzą Boży znak, lecz nie Boga. To nam, bogomiłom, nieco bardziej się podoba, ponieważ bogomił stara się, aby przeniknąć do istoty wszystkiego co go otacza, podziw dla piękna, ładu, harmonii, wielkości lub czegokolwiek, co uczynił Człowiek lub przyroda, jest rzeczą normalną. Bogomił jest zakochany w swoim błękitnym niebie, w białych kamykach na rzecznych bystrzach, w dobrym wierszu lub obrazie, w pięknych ludziach i dobrze wychowanych dzieciach. Wszystko, w co włożono pracę, dobroć, miłość i nadzieja oraz cała przyroda, jest przedmiotem szacunku bogomiła. Bogomiłowie nie cenią materialnej strony świata, lecz duchowość, która go przenika. Ja, gdy byłem mały, zawsze miałem w kieszeni kamień, który nazywałem "szczęście". I dzisiaj mam wiele dziwnych kamieni, którym nadaję pewne głębsze znaczenia. 

Mimo to, czczenie przedmiotów w bezpośrednim lub pośrednim znaczeniu religijnym jest bogomiłom nieznane. Bogomili wierzą jedynie, że Ziemia Bośnia jest żywa. Tak jest, Bośnia jest żywa, ona wie i rozumie. Ona cierpi i raduje się. Jej szlachetne serce jest błękitnym klejnotem, wielkim jak piramida Cheopsa. Towarzyszy ona swojemu Bośniakowi w trakcie jego rozwoju w życiu, ich energie są zmieszane i gdy osiągnie on stan duchowej doskonałości, Bośnia to wie. Wtedy dzieje się coś rzeczywiście niezwykłego: gdy wibracje ich energii wyrównają się, Bośniak rozbłyskuje wspaniałym błękitnym boskim światłem, którym oślepia cały Kosmos. Jest to znak, że jeszcze jeden bośniacki żywot nie był daremny. 

Nie jest w naszym zwyczaju wyciąganie szyi i szukanie Boga gdzieś po szerokim świecie. Bóg jest w nas, jest to jeden z filarów naszej wiary i rozpoznajemy go w przedmiotach i w świecie, który jest nam bliski, który znamy jako dobro, w ziemi, na której stoimy, w niebie, pod którym śpiewamy swoje zapomniane, wrzącym ołowiem zalane i spalone w naszych gardłach, pieśni. 

Prawosławie jest dla nas, bogomiłów, dziwną religią. Ono, zorganizowane w poszczególnych państwach, z pozoru, wygląda podobnie do bogomilstwa. Jednakże różnica jest ogromna. Na przykład, prawosławie serbskie jest typową religią państwową, która jeszcze nigdy nie miała celów innych niż państwo serbskie, zwłaszcza obecnie. Prawosławie w Serbii czci Świętego Sawę1 za to, co uczynił dla Serbii jako państwa i Serbów jako narodu bardziej niż za to, co zrobił dla prawosławia jako religii. Serbowie częściej wspominają go niż Jezusa Chrystusa. A upaństwowienie religii jest niebezpieczne: staje się ona instrumentem państwa także wtedy, gdy prowadzi ono wojny, nawet niesprawiedliwe i krwawe. 

W odróżnieniu od prawosławia, bogomilstwo jest, między innymi, religią obszaru na jakim człowiek żyje, bez względu na państwo. Bogomilstwo może zrodzić się jako bogomilstwo rosyjskiego stepu, amerykańskiej prerii albo całej Sycylii, choćby istniało tam dziesięć państw. 

Sprzężenie między organizacjami religijnymi i państwem istnieje w każdej wielkiej religii. W tej wojnie ani jeden krok którejkolwiek ze stron--państw nie natrafił na jakikolwiek znak dezaprobaty ze strony "swoich" urzędników religijnych. Jakże zgodnie działają, nic dziwnego, skoro ćwiczą przez tyle stuleci! Bogomilstwo, właśnie przeciwnie, nie jest religią, lecz Drogą Wolności, Drogą Dobroci. Dla każdego, literalnie każdego i dla wszelkiego rodzaju państwa, organizacja bogomilska jest przede wszystkim opozycją, nie Ministerstwem Wypasu Owiec. (...) 

Jednak, aby nie objaśniać ogródkiem religii bogomilskiej - czy chcecie, abym wam opowiedział co T-Bossona, Bogini Dobroci2, szepcze do Bośniaka piętnaście do dwudziestu dni przed jego urodzeniem, gdy jest jeszcze w łonie matki? 

Zwykle przy pełni Księżyca, w głupią noc, gdy matka śpi głębokim snem, świadomość dziecka pierwszy raz oddziela się od powszechnej świadomości i pierwotnej nicości i staje się JESTEM. W pierwszej chwili Bóg jest obecnością, dotykiem, oddechem na dziecięcej twarzy. Potem staje się szeptem, głosem i Słowem. To, co Ona wtedy mówi Bośniakowi, zdarza się tylko wtedy i nigdy więcej. A Ona, zwykle, mówi tak: "Ja jestem T-Bossona, twoja Bogini Dobra. Ja jestem wszystkim, co kiedykolwiek zobaczysz, dotkniesz, odczujesz i pomyślisz. Stwarzam i niszczę ten świat w każdej chwili z mojej własnej woli i ku Mojej i Twojej wielkiej radości. To stwarzanie i niszczenie nazywa się Przemiana. Stworzyłam też różnych ludzi, lecz tylko niektórzy z nich chcą o Mnie pamiętać i poznawać Mnie swymi własnymi uczynkami, swoją własną istotą. Bądź Moim wiernym Bośniakiem. Bądź pasmem Moich włosów, bądź gronem winorośli w Mej kiści. Szukaj Mnie przez całe życie, na przekór wszystkiemu. Poszukuj Mnie ze swej własnej woli, dzięki własnej walce. Dam ci wszystko: zdolność do walki i pragnienie, aby Mnie wspominać. Przypominaj Mnie sobie nawet wtedy, gdy jesteś najbardziej szczęśliwy i gdy jesteś najsmutniejszy, bowiem to wszystko jest Moim i twoim światem, a ty jesteś Moim T-wojownikiem, moim Bośniackim Rycerzem walczącym po stronie dobra na Arenie, gdzie prowadzi się walkę między Dobrem i Złem. Ale bądź jednakowo niepokonany ani przez dobro, ani przez zło i niech dla ciebie Dobroć bez nagrody będzie pierwszą cechą. Ja jestem T-Bossona i Ja jestem Dobrocią. Dlatego bądź nią i ty. Nie szukaj Mnie rozumem ani bocznymi drogami. Poszukuj Mnie wszędzie tam, gdzie jest twoje JESTEM. Będę w pączku kwiatu, w sercu księżyca, na czubku miecza i w dotknięciu wiatru. Ciesz się z mojego świata, bowiem jest on doskonały. Radość w świecie niech ci będzie wiarą. Radując się, czyniąc Dobro i w każdej chwili pamiętając o Mnie, będziesz wysławiał Moje imię. A dałam ci, żebyś wiedział, wspaniały świat: kłąb wszelakich sił, które stale toczą ze sobą walkę i ciągle się zmieniają: od dobra do zła i z powrotem, od siły do słabości, od smutku do radości. Zwycięstwo wśród klęski, upadek wśród wzlotu. Nigdy nie dowiesz się z pewnością co z czego wyniknie, będziesz zmuszony pogodzić się ze światem takim, jaki jest, a będziesz musiał zachować niezmąconego ducha, ciągłą czujność, wspominając Mnie. Jeśli Mnie usłuchasz, ziemia, na której stoisz, niebo, które cię okrywa i Ja będziemy Jednym. Gdy Mnie poznasz, gdy Mnie zjednoczysz z każdą cząstką tego świata, będę uważała to za największe osiągnięcie. Rozbłyśniesz boskim, błękitnym, światłem i oświetlisz tysiące kosmosów. Wtedy Ja będę ubóstwiać Ciebie. Ja, T-Bossona, będę dumna z Ciebie. Blask błękitnego światła będzie Mnie przyzywać z głębin Kosmosu i Ja pospieszę do Ciebie i splotę Moje energie z Twoimi. Chociaż jako Bogini mogę wszystko, będę zadziwiona Twoim osiągnięciem: będę Cię ubóstwiać tak samo jak i Ty Mnie ubóstwiałeś, a nawet bardziej. Jednakże będzie Ci trudniej w życiu niż zwykłym ludziom: Twoje modlitwy nie będą dla Mnie nic znaczyły, bowiem Ty masz Testament. Twoje słabości nic nie będą dla Mnie znaczyły, ponieważ obdarzyłam Cię siłą duchową. Gdy się załamiesz, nie pomogę Ci, bo dałam Ci zdolność do wstania i do walki. Niczego nie żądaj ode Mnie, bowiem dałam Ci wszystko. Jednak, nie będę Cię karała, ponieważ Twoje życie rozumiem jako walkę: przemia-nę zwycięstw i klęsk, rozumu i szaleństwa, życie w ciągłym poszukiwaniu. Jeżeli wyruszysz ścieżkami Dobra, będą Ci otworzone wrota. Jeśli podążysz ścieżkami zła - zostaną zamknięte. (...)" 

Naszym "prorokiem" jest Wielki Poeta, Mak Dizdar3, a naszą Księgą Kamienny śpioch (Kameni spavač). Tę księgę rozumieją tylko prawdziwi Bośniacy, jest dla nich napisana. 

Znakiem bogomiła jest błękitny krąg jako symbol Bośni. W tym błękitnym kręgu znajduje się złota lilia, która ma dwa płatki zwrócone ku górze, a nie na dół, tak, że może być interpretowana jako stylizowana sylwetka człowieka, który obiema rękami, w zachwycie, pozdrawia Świat. 

Wokół chramu będzie szeroka na metr-dwa, wyłożona kamieniami ścieżka. Następnym pierścieniem, na zewnątrz, będzie kanał o szerokości około dwóch metrów, który symbolizuje Modrą Rzekę. Po drewnianym mostku będzie się przechodziło do wrót chramu. 

Chram ma wschodnie i zachodnie wrota. Przez wschodnie się wchodzi, a przez zachodnie wychodzi z chramu. Symbolizuje to ruch Słońca, a zgodnie z wierzeniem bogomiłów, bieg ludzkiego życia, ponieważ my uważamy, że Bośniak jest światłem, światłem Słońca. Jego ciało i to życie są sposobnością, aby duchowo wzniósł się aż do takich wyżyn. 

Wrota północne i południowe są tylko zaznaczone na chramie. W tym kontekście, wspólnie ze wschodnimi i zachodnimi, symbolizują cztery strony świata, z których nas wszyscy diabli napadali. Wrota są symbolicznie zamknięte. 

To jest Wojna Ostatnia. Bośnię, w głębokim, tysiącletnim sensie, ostatecznie podzielili Bośniacy właśnie dlatego, że już nimi nie są. Dopiero teraz, bośniaccy Muzułmanie, Chorwaci i Serbowie staną się naprawdę sobą. Nie wiem czy znowu wybiją bogomiłów, nie ma to już dla mnie znaczenia. 

Na Drugim Brzegu Modrej Rzeki widzę Kulina Bana4. Siedzi na koniu i patrzy na nas. Gdzieś, poza nim, przebija się boskie błękitne światło. On sam jest tym światłem - tylko tak gęstym jak ciasto i bardziej modrym. Nic nie mówi, czeka. Widzę jak ludzie wokół mnie rozchodzą się na trzy strony, jak w tej idiotycznej piosence: "Od źródełka są trzy dróżki i prowadzą na trzy strony"... Nie wiem jak wy, drodzy Czytelnicy, ale ja, popędzę za Banem, niech się dzieje, co chce. Raz się prowadzi wojnę na tym świecie, raz na wszystkie czasy i nigdy więcej, a nas, bogomiłów, wiara nie uczyła bać się śmierci, lecz wstydu bośniackiego. 

* * * 

"Będę Twoim wiernym Bośniakiem. Będę Cię szukać przez całe życie, ze swej własnej woli, swoją własną walką, w pączku kwiatu, w sercu księżyca, w ostrzu miecza i dotyku wiatru. Będę pasmem w Twoich włosach, gronem na Twej winorośli. Będę Twoim błękitnym światłem" 

...Klnę się Dziadem, Starcem i Gościem! 

Klnę się Ziemią Bośnią! 


Ziemia Bośnia. Ostateczna Bitwa. 

Zdaje mi się, że tocząc bój w tej wojnie doszliśmy tam, skąd śmiało wyruszyliśmy przed tysiącleciem. Pierwsi Serbowie, po nich Chorwaci, a my jako trzeci stanęliśmy, przygnieceni tysiącletnim milczącym snem, w miejscu gdzie nikt nie ma swego zakątka Bośni. Lecz stąd nie mamy już gdzie iść. Toczymy jakieś dziwne bitwy podobne do tych dawnych, nie wiemy jednak, że to nie jest zwyczajna bitwa lecz Ostateczna. (...) 

Ta wojna wciąż trwa. Tysiące, tysiące pobitych nigdy nie będą należycie pochowane i pomszczone, a przegrani nie wrócą do swoich domów. Ognie, które do wczoraj dawały ciepłe schronienie niewinnym dziecięcym snom, wciąż palą się złym płomieniem. (...) Czuję, że płonę. Dlatego mówię. Na dobre i na złe. Jakkolwiek. (...) 

Przez całe życie przyjaźniąc się z ludźmi trzech najliczniejszych narodowości Bośni i Hercegowiny, rozmawiając z nimi o polityce, narodowościach i kulturach, niezwykle rzadko spotykałem kogoś, kto dostrzegałby ziemię Bośni jako taką. Mówi się o niej zwykle jako o swojej własnej ziemi, a to nie jest Ziemia Bośnia. Serbowie kochają Bośnię, bo są przekonani, że jest serbska. Podobnie Chorwaci. Muzułmamie też kochają Bośnię i także wierzą, że jest ich, ale oni w głębi duszy najbardziej kochają osmańskie czasy Bośni, niwecząc przez to niepotrzebnie swe korzenie, które sięgają pradziadów. Dusza Bośni zrodziła się o wiele wcześniej, nie znosi zawłaszczania, jest oryginalna sama w sobie, inna od tych trzech kultur, do woli soczysta i na tyle obecna w nas wszystkich, byśmy na jej fundamentach wznieśli nową, kryształowo czystą, neo-starobośniacką cywilizację, która będzie przyjmować i oswajać wpływy innych kultur. (...) 

Przyznaję, że będąc zawsze dumny z buntowniczego uporu i odrębności starej Bośni, dopiero podczas tej wojny zrozumiałem samą ideę bośniacką, jej cywilizacyjną wartość, ataki na nią i zdrady, wreszcie jej straszliwy potencjał tworzenia nowej kultury. 

Bardzo wielu pyta dzisiaj: dlaczego na wojnę nie poszliśmy jako Bośniacy, by bronić Ziemi Bośni, zamiast samotnie walczyć o jej skrawki, czy też o to, czyją ma być. Cała historia Bośni ma właśnie taki przebieg: ciągłe unicestwianie jej jestestwa i tożsamości poprzez pytania o to, kto i kiedy ma ją podbić, zawłaszczyć, upokorzyć. To właśnie uczyniliśmy również teraz. Zapomnieliśmy, że to Bośnia odwiecznie była wyzwaniem dla Szaleńców. (...) 

Moi znajomi, żyjący w środku tej przepięknej ziemi, już w okresie przedwojennego podburzania zaczęli się odwracać od siebie i orientować w różne strony - w stronę Belgradu, Zagrzebia lub Stambułu. Osamotniałem stając się nagle członkiem mniejszości, o którym mówiono "człowiek bez korzeni", "człowiek bez narodowości", "człowiek bez oparcia". Właśnie podczas wojny zrozumiałem, że Bośnia i bośniackość są moją miłością i obowiązkiem, że ta czarodziejska ziemia o nieocenionej wartości jest mi zaprzysiężona, gdyż Bośnia jest ideą i światopoglądem, jest od dobrego Boga danym źródłem dobroci, godności i prawości, z którego pić będą zbiedniałe, postarzałe religie i cywilizacje. 

Przebudziłem się z długiego, upiornego snu i po uszy zakochałem się w Bośni. Teraz nie sądzę, że do mnie należała. To ja do niej należę. 


W Tuzli, marzec 1993 roku 

Przełożyła Krystyna Bąk

Krasnogruda nr 7, Sejny 1997, Pogranicze.

Przypisy: 
1. Święty Sawa (Sava I, imię przed wstąpieniem do stanu duchownego Rastko), żył w latach 1175-1236. Najmłodszy syn założyciela serbskiej dynastii Stefana Nemanji. Pierwszy arcybiskup serbski w latach 1219--1233. Twórca niezależnej Cerkwi Serbskiej. Pozostawił bogatą spuściznę pisaną. Zmarł w Tyrnowie, stolicy II Carstwa Bułgarskiego. W 1237 roku serbski król Vladislav przeniósł ciało świętego stryja z Tyrnowa do wybudowanego przez siebie monasteru Mileševa. Z czasem postać św. Sawy obrosła licznymi podaniami i legendami ludu serbskiego. Obszerniejsze informacje zob.: Veselin Čajkonović: Mit i religija u Srba (Mit i religia u Serbów). Belgrad 1973. 
2. Jest to nawiązanie do krzyża TAU - załączam fragment hasła "KRZYŻ" ze słownika mitologii serbskiej pt. Srpski mitološki rečnik. Oprac. S. Kulišič, P.Ż. Petrović, N. Pantelić. Belgrad 1970 s. 179...."Ale ponieważ krzyż na stećakach (rodzaj nagrobka) nie jest chrześcijański lecz ludowy, mogli go używać też bogomili. Na stećakach krzyż nie oznacza przynależności do chrześcijaństwa, ani Chrystusa, lecz jest to wyobrażenie - wystylizowane antropoidalnie - nieboszczyka w grobie pod stećakiem. Jeżeli na stećaku znajduje się kilka krzyży, to wyobrażają one zasłużonych przodków nieboszczyka w zaświa-tach, wśród których jest i nieboszczyk. Badacze symbolicznych wyobrażeń na stećakach ustalili, że są na nich "dziwne krzyże", tak samo jak niezwykłe są też krzyże na starych bośniackich dokumentach. One nie są chrześcijańskie, ponieważ towarzyszą im atrybuty z prachrześcijańskiego życia ludowego, wśród tego rodzaju krzyży wyróżniają się: krzyż z główką na górnej poprzeczce, krzyż z rękawami, z młodym (jak sierp) księżycem, z zawiązanym węzłem ponad krzyżem, itd.Nasz ludowy krzyż nie powstał przez czysty przypadek. Jest on wyrazem powszechnego wierzenia ludowego w antropoidalne bóstwo, które było wyobrażane jako idol o rozstawionych rękach. To przejście od figurki antropoidalnego idola do konkretnego krzyża widać, oprócz innych, na tym przykładzie. Aby garnek gliniany nie pękł podczas pierwszego w nim pieczenia na otwartym ogniu, stawiano na nim jako ochronę małą figurkę z gliny, albo na świeżej glinie garnka odciskano krzyż w tym samym celu. Także pierwotna rola znaków w kształcie krzyża i podobnych na zewnętrznej stronie dna ludowych garnków glinianych była taka sama. Z wyobrażenia magicznych figur powstał antropoidalny krzyż o różnych ramionach 
3. Mak Dizdar (ur. 17.10.1917 r., zm. 14.02.1971 r. w Sarajewie), poeta. Był redaktorem czasopisma literac-kiego "Żivot" wydawanego w Sarajewie. Autor wielu zbiorków poetyckich. Najbardziej ceniony z nich to Kameni spavać (Kamienny śpioch, 1966), w którym nawiązuje do minionego świata bośniackiego bogomilstwa i jego odniesień do współczesności. 
4. Kulin Ban (1180-1204), namiestnik Bośni, osadzony przez cesarza bizantyjskiego Manuela Komnena, który po jego śmierci uznał się za lennika węgierskiego i stale dążył do zdobycia samodzielności politycznej. W walce z katolickimi Węgrami szukał wsparcia wśród dalmatyńskich bogomiłów zwanych patarenami, których wypędzono ze Splitu i Trogiru.